Zaczęło się od tego, że umówiłam się w niedzielę na śniadanie z Bonkiem. Śniadanie się przeciągnęło od 9:40 do… 1:00 w nocy.

Pyszne śniadanie w Shuk okazało się tylko początkiem. Potem był spacer do Paczkomatu, gdzie odbierałam zamówiony podkład l’Oreal True Match. No i jakoś od słowa do słowa Bonek wpadł do mnie na kawę (bo to blisko wszystko). Pierwszego drinka piliśmy jeszcze po śniadaniu. U mnie Bonek wypił kolejnego.

Postanowiliśmy na rowerach pojechać na Pole Mokotowskie, gdzie Dawid organizował jakieś spotkanie z grillem. Na grilla ochoty nie miałam ale wpaść postanowiłam. Tym bardziej, że chciałam dać mu prezent jeszcze z Azji przywieziony. Przeszliśmy 6 stacji Veturilo, ale niestety rowerów albo nie były, albo stacja nie działała albo były uszkodzone… Ostatecznie pieszo dostaliśmy się na miejsce, pijąc po drodze jakieś drinki ze stacji benzynowej.

Z Pola Mokotowskiego udaliśmy się na wegański obiad w Lokalu. Zanim jednak tam dotarliśmy, zahaczyliśmy o Słonego, gdzie po dwa szociki sobie postanowiliśmy wypić. Obiad okazał się obłędnie pyszny :)

Mały spacerek i udaliśmy się odebrać Agatę z pracy. Spacerek jednak były długi, więc wódkę z toniciem wypiliśmy w drodze… Bonek był już bardzo pijany. Ja – nie. Agatauke się lekko zdziwiła ale nie jakoś strasznie. Wszak Bonka zna dobrze. Jakimś cudem dotarliśmy wszyscy (Bonek od nas uciekł w którymś momencie) do nich do mieszkania, zaopatrzeni w wina.

Posiedzieli, potańczyli, pośpiewali i popili. I tak okazało się, że rzeczywiście ta niedziela jest jak film. I to tani – klasy B. Około 1:00 Uberem wróciłam do domu.

Wypowiedz się! Skomentuj!