Odpoczynek, spokój, pustka
Odleciałem. Odpocząłem od imprez. Od pracy, studiów, imprez, stroboskopów, głośnej muzyki, pijanych pedałów i naćpanych nastolatek. W piątek po pracy wróciłem do domu trzeźwy, w sobotę obudziłem się wyspany, niedzielę spędziłem pełen sił. Był to najpiękniejszy weekend od dawna. Trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny, żeby nie ściągnięto nas z niej na noszach, w czarnym worku.
Oczywiście nie doświadczyłem katharsis, do tego mi jeszcze daleko, ale powoli odnajduję swoją ścieżkę. Nazwałbym ją „slow life” – filozofia zwolnienia, uważniejszego życia, ograniczenia wydatków i kontaktów. Zawsze mnie ona pociągała, była marzeniem na przyszłość – zostańmy bogaci, wybudujmy piękny dom na hiszpańskim wybrzeżu i się w nim zabunkrujmy, odetnijmy od świata. Uprawiajmy jogę i tai chi pośród kwiatów, bez Internetu, a jedynie z książkami i muzyką. Tak – takie utopijne marzenia żyją w mojej głowie.
Podobnie jak naiwna wizja „Onego”. Mojego mesjasza, który uwolni mnie od cierpienia tego świata, otoczy czułością i obejmie niezmierną miłością. Nie śmiej się – nie jestem pierwszym wariatem śniącym swoim księciu z bajki – spójrz na Chrześcijan. Ale coraz mocniej czuję, i coraz bardziej jestem na to przygotowany, że On nie nadejdzie. Jestem psychicznym masochistą – lubię jednostki spaczone, z pogranicza psychopatii. Kocham ich oczy – ten triumfalizm, siłę i arogancję. Ten sardoniczny i pogardliwy uśmiech. I ich intelekt – często używany do manipulowania innymi. Przez dłuższy czas uważałem ich niejako za moje odbicie lustrzane. Ale nie – moją piętą achillesową jest serce – słabe, wiotkie, niepotrafiące żywić urazy, zwyczajnie dobre. To mnie od niech odróżnia i to często wykorzystują moi absztyfikanci.
Dlatego zmieniłem logarytm – koniec z szukaniem ideału, nie oczekujmy zbyt wiele. Z listy szybkim ruchem dłoni wykreśliłem hasło… „intelekt”. Tak – świadczy to o mnie conajmniej źle, ale spróbuj mnie zrozumieć! Ja będę tą elokwentną połówką, a On jej piękną częścią. W mojej głowie wyglądało to wspaniale. I znowu okazało się, że muszę przejść transplantację najszlachetniejszego (i najczęściej używanego) mięśnia w moim ciele. Osobami o filigranowej, a co za tym idzie wątłej strukturze intelektualnej łatwo jest zawładnąć – udało się mnie, może udać się komu innemu. A często zdarza się, że gdy ja jestem otępiały oksytocyną, z cienia na żer wychodzą hieny. Mimo często groteskowej aparycji i podejrzeniach o padlinożerstwo, są one wspaniałymi drapieżnikami.
I tak doszedłem do jedynego właściwego wniosku – albo muszę zgodzić się na samotną wędrówkę przez meandry rzeki życia, albo niczym stoik stać i obserwować. Nie szukać, nie wychylać się, nie angażować się i nie wystawiać pierwszy dłoni. Czekać, aż ktoś podejdzie, niby kot do nowej zabawki. Spojrzy, powoli podejdzie i szturchnie łapą. Sprawdzić po jakim czasie znudzi mu się ta jednostronna zabawa. Następnie, w zależności od innych cech poza natręctwem i cierpliwością, albo kazać osobnikowi spierdalać, albo z radością w głosie krzyknąć: „Tyś mym księciem. Tyś godzien zasiadać po mej prawicy. Tyś moim, a jam Twoim. Teraz i na wieki.”
Często jednak czuję, że czeka mnie pierwsza opcja. Sam nie potrafię ogarnąć swym umysłem mojego wnętrza – a w dzisiejszych czasach, gdzie na każde pytanie oczekujemy odpowiedzieć, ciężko o konesera zagadek. Krzyż złożonej osobowości będę zmuszony dźwigać sam. Wszak kto wytrzyma to, że jednego dnia zechcę zgłębiać legendarium Tolkiena, uczyć się skomplikowanych struktur języka Quenya i tengwaru; po to, aby drugiego dnia ćwiczyć (wspomniane już) tai chi i jogę? Tak – już wiecie jak minął mi weekend w domu. W cywilizacji McDonald’s ludzie chcą wszystko, co szybkie, tanie, niezdrowe i jedynie na pozór ładne (te złote panierki…). Jednak najgorsze jest ich wąskie myślenie, brak refleksji, absencja zadumy.
Oczywiście znam swoje słabości i na jakieś 79,8% noc z piątku na sobotę spędzę w ciemnym i zadymionym klubie, w świetle stroboskopów, głośnej muzyki, pijanych pedałów i naćpanych nastolatek. Wszak jestem niczym pani Grażyna z felietonu Joanny Sokolińskiej – potrafię stworzyć piękne idee, ale wykonać ich, kurwa, nie potrafię. Może powinienem zostać pisarzem… najlepiej fantasy…
I wear Black on the outside
Because Black is how I feel on the inside
And if I seem a little strange
Well, that’s because I am
PS Wiecie co mnie najbardziej drażni? Przeintelektualizowanie. Ale czuję dziwną satysfakcję, że chyba popełniłem ów grzech. Wybaczcie – dawno nie pisałem, a w głowie materiału na trzy serie, trzech różnych książek, przy których „Pieśni lodu i ognia” Georga R. R. Martina to nowelki. Stay tuned.
KRAKOWSKI SPLEEN – perspektywa pozawarszawska i może tym cenniejsza właśnie. Analiza zwyczajów, zachowań i typowych dla Krakowa sytuacji. Obserwacja gejowskiego życia w mieście spowitym smogiem. Spotkasz tu małych chłopców, prężących pośladki przy barze w Coconie w oczekiwaniu na drinka od starszego dżentelmena. Usłyszysz również o dużych chłopcach - szukających szybkiego seksu pośród ubrudzonych przeróżnymi wydzielinami, walających się rolek papieru i stłuczonych butelek. Kraków wita! |