Jakiś czas temu przeszłam na wegetarianizm. Nie dlatego, że jestem przeciwko zabijaniu zwierząt czy coś. Dlatego, że chcę spróbować. I w zasadzie dobrze mi to idzie. W zasadzie.

wege

Decyzja nie była trudna, bo przecież bycie wege jest teraz modne. Wszyscy przechodzą na dietę bezmięsną.  Ale nie moda mną kierowała. Ot, chcę spróbować. Jestem ciekawa, jak to na mnie wpłynie. Potencjalnych korzyści jest bardzo dużo. Mniej wydanej kasy, mniej spożytych kalorii, mniej nudnego jedzenia. Bycie wege wymaga jednak pewnej kreatywności, która musi walczyć z nudą.

I w zasadzie idzie mi dobrze. Wróciłam do jedzenia ryżu i kaszy (nie jadłam ich przez ostatnie kilka miesięcy prawie w ogóle!). Traktuję je jako wypełniacze – samą marchewką się nie najem. No i wracam do zup. Zarówno tych gotowych jak i tych, które sama robię.One dla mnie są także wypełniaczem.

Mam nieuregulowany stosunek do ryb. Wiem, że są różne szkoły. Nie jestem wielką fanką ryb w ogóle. Kocham łososia, lubię tuńczyka. I tyle w zasadzie. Raz na trzy lata mam ochotę na mrożone paluszki rybne. Więc odstawienie ryb nie jest dla mnie problemem. Ale też z drugiej strony: jeśli mam możliwość, to czemu nie zjeść ryby?

Ale! Ponieważ nie mam ideologicznego podejścia do wegetarianizmu, to nie trzymam się go superściśle. Problemem największym są dla mnie śniadania. Często jadam je – biznesowo – w restauracjach. To też teraz modne w Warszawie. No ale problem polega na tym, że nie za bardzo są tam opcje wegetariańskie. Znaczy zazwyczaj są: na słodko. A ja generalnie nie lubię na słodko a śniadania – tym bardziej. Więc odpuszczam sobie to. I pozwalam sobie zjeść te dwa plasterki bekonu, jakie dorzucają do wybranego zestawu śniadaniowego. Myślę, że nie jest to aż taki grzech.

(Ach! No i jasne, że na przełomie kwietnia i maja, gdy pojadę do Tajlandii, na pewno nie będę wege! Chcę spróbować ich jedzenia!)

Na razie mija jakiś miesiąc. Czuję się ok, prawie nie odczuwam tej zmiany. Obawiałam się, że będzie to trudne i karkołomne zadanie. Ale to dlatego, że jakiś czas temu odstawiłam rzeczy mączne czy też wspomniane ryże i kaszy. Teraz do tego wracam. I nie mam problemów ze skomponowaniem posiłków bez mięsa.

To, co chcę w ten sposób powiedzieć, to po prostu: spróbujcie. Bycie wege nie jest ani trudne, ani kosztowne, ani wymagające. Nowe zalecenia WHO mówią, że mięso należy znacząco ograniczyć. I choćby dlatego warto spróbować. No a poza tym, jak już zaczniecie, to nikt nie oczekuje, że nie będziecie mieć „wpadek”. Warto pamiętać, że zjedzenie mięsa nie oznacza od razu, że musicie znów wrócić do diety mięsnej. Jak w każdym przypadku, tak mi w tym – „upadek” nie jest równoznaczny z koniecznością poddania się.

Wypowiedz się! Skomentuj!