Zbliża się Dzień Niepodległości. W wielu miastach okaże się on świętem faszyzmu oraz wyrazem całkowitej obojętności władz wobec wprowadzania nienawiści do przestrzeni publicznej. Mnie jednak okres ten pobudził do refleksji zgoła innej od tej nad NOP-owskimi marszami. Zrozumiałem, że się wstydzę się. Nie mam w sobie za grosz dumy z tego, że żyję w rzeczywistości, która wyrosła ze śmierci milionów ludzkich istnień.

Mateusz Sierpowski

Mówię szeptem, gdy pytają skąd jestemZapomnijmy na chwilę o rzeszach osób, które w tę środę przemaszerują ulicami z uniesionymi wysoko biało-czerwonymi flagami. Wyrzućmy z pamięci świadomość, że często odbędzie się to w towarzystwie krzyżów celtyckich, falang, rasistowskich i islamofobicznych haseł wykrzykiwanych przez tłum oświetlony blaskiem odpalanych co jakiś czas rac. Przyjrzymy się raczej postawie reprezentowanej przez większość. Postawie osób, chcących świętować ten dzień w sposób całkowicie odmienny od tego reprezentowanego przez opisaną przeze mnie grupę. Sposób pełen radości z mieszkania w kraju o bogatej historii, dzięki której można korzystać z wolności, przynajmniej teoretycznie. Zastanawia mnie bowiem, czy istnieje jakikolwiek powód do świętowania? Czy nie cieszymy się czasem z czegoś, będącego zupełnym przeciwieństwem wyznawanych przez nas wartości?

Uciekając od narodowego postrzegania rzeczywistości, możemy wyjść z pewnego wspólnego punktu. Jesteśmy osobami, żyjącymi w miejscu, gdzie kilkaset/kilkadziesiąt lat temu toczono walki. W ich wyniku (oraz w skutek wielu innych czynników) sytuacja, w której się znajdujemy wygląda tak a nie inaczej. Dzięki tym żołnierkom, żołnierzom i innym osobom walczącym „w imię dobra ogółu” żyjemy dziś w kraju wolnym od zewnętrznych represji, w którym wszystkie obywatelki i obywatele są równe i równi wobec prawa (oczywiście tylko w teorii, choć to i tak duży przeskok). Według powszechnego przekazu, powinnyśmy i powinniśmy w związku z tym czuć szacunek do ludzi którzy przyłożyli do tego rękę – taki jest nasz „obywatelski obowiązek”. We mnie jednak w takim momencie budzi się zwątpienie, bo cel wcale nie uświęca środków.

Rozwój cywilizacji obdarzył człowieka wrażliwością, która nie do końca bliska była mu we wczesnych etapach jego istnienia, obecnie jednak pozwala zobrazować jego wartość . Jest ona przecież efektem troski o dobro drugiej istoty. To z niej wynika sprzeciw wobec przemocy w dowolnej formie. Nie godzimy się na antysemityzm, rasizm czy homofobię, tłumacząc to dobrem drugiego człowieka, ale nie przeszkadza nam mord dokonany podczas wojny w imię „wyższego dobra”. Czym jednak ono było? Dumą? Honorem? Tradycją? Bogactwem? A może bóstwem? Pewne jest, że jego wartość nijak się ma do wartości życia człowieka, bez względu na dzierżoną flagę.

Mówienie o równości i wolności traci na wiarygodności, jeżeli wspiera się równocześnie działania militarne, w wyniku których dokonywano legalnych zabójstw. Ile warty jest obecny porządek rzeczy, sławiący te wartości, jeżeli powstał on na pogorzeliskach ludzkiej moralności? Nie ważne są bowiem idee, jakie kierowały kimś, kto mierzył z broni do innej osoby, ponieważ bez względu na wszystko wspierają one ten nieludzki system, w którym zgoda na śmierć jest czymś zwyczajnym i w pełni akceptowalnym. Na ucieczkę od takiego stanu rzeczy pozwolić może tylko zupełne odcięcie się od agresji.

Bezwarunkowe wyrzeczenie się wykorzystywania przemocy jako strategii politycznej jest fundamentalnym warunkiem do tego, by móc sprzeciwić się innej agresji. A przynajmniej zrobić to w sposób, który nie będzie budził wątpliwości co do szczerości naszych przekonań. Poza tym, rozwiązanie jakiegoś konfliktu w tak niehumanitarny, lecz konwencjonalny sposób stawia przed nami jeszcze jedną przeszkodę. Może dojść wówczas do zaognienia sporu – przemoc zawsze rodzi przemoc i nawet obrona życia własnego lub innych nie jest odpowiednim argumentem, by móc wykorzystać ją do zamordowania przeciwniczki lub przeciwnika.

Po długich przemyśleniach nie znalazłem żadnego powodu, dla którego zabójstwo, nawet w obronie, można byłoby racjonalnie umotywować. Odebranie komuś życia wykracza poza granice moralności, stąd też brak zgody na idealizowanie przemocy wykorzystanej jako narzędzie polityczne wydaje się być całkowicie naturalny. Nie zamierzam cieszyć się wolnością, jeżeli jest ona zdobyczą zbrodniczych posunięć, a ta, którą bez przerwy stawia się na piedestale, wyrosła na fundamencie splamionym krwią milionów. Tylko odcięcie się od obecnego, historycznego dyskursu pozwoli nam dodać jej wartości, potęgowanej jeszcze przez nasze współczesne działania. Do tego czasu jednak zamknę się w szafie wstydu.

Wypowiedz się! Skomentuj!
BRACIA S – wyobraźmy sobie, że dwie osoby, które mają krytyczny stosunek do otaczającej ich rzeczywistości, zaczynają działać społecznie. Pójdźmy dalej - niech te dwie osoby będą parą osiemnastolatków. Żeby lekko podkolorować, będą nimi bracia bliźniacy. Niech mają na imię Patryk i Mateusz. A co, jeśli to wszystko okaże się prawdą? Poznajcie Braci S i ich punkt widzenia.