Dla jednym pożegnanie, dla mnie razem z przywitaniem, bo
nie byłam tam jeszcze nigdy. A jako że Kacper przynajmniej
na chwilkę dłuższą do Berlina ucieka, to pewno już nigdy
mnie tam też nie będzie :) Tym niemniej, pożegnanie
udane się okazało. Było miło, bo był bardzo duży
odsetek pasywów. A że dużo alkoholu wypiłam,
to w sumie z Glamiku, do którego potem się
udaliśmy, pamiętam bardzo niewiele. Za
to wdzięczna jestem spotkanemu tam
Grzesiowi za to, że mnie w taxi na
siłę wsadził i do domu dotarłam.

Wypowiedz się! Skomentuj!