Nie planowaliśmy tego. Ale jakoś tak od słowa do słowa
no i poszło. Pociąg do Łodzi. Dotarliśmy jakoś po 22.
Więc najpierw mała kolacja na stacji BP, potem też
pubing, czyli tu szocik, tam szocik i spacerek przez
ulice Łodzi. Ostatecznie śmiesznie wylądowaliśmy
w jakimś barze, który powoli był zamykany, ale
dla nas pan barman (stara ciota, oczywiście)
nam przygotował jakieś smakowe szoty.
No a na finał, oczywiście, Narraganset.
Impreza całkiem udana. Skrzypek tam
jakoś nawet się wpasował, choć nie
był rewelacyjny – co najwyżej dam
mu 7/10. Z imprezy pieszo sobie
na dworzec a potem prosto do
Warszawy. Filip siedział mi
na kolanach potem nawet
w tramwaju, ale nie było
wpierdolu za to ;)

Wypowiedz się! Skomentuj!