Alkohol jest ważną częścią mojego życia. Chociaż, z drugiej strony, jest ważną częścią życia każdej osoby w Polsce. I nie ma co udawać, że jest inaczej.

pijanaZacznę może od tego, że moja przygoda z alkoholem zaczęła się dość późno. W sensie, że moje picie alkoholu, bo świadkiem picia byłam od najmłodszych lat. Wiadomo, Polska. Oczywiście, że u mnie w rodzinie także pojawiało się nadużywanie alkoholu i problemy z tego wynikające. Nie ma w naszym kraju rodziny, w której byłoby inaczej – co do tego nie mam wątpliwości. Ale jeśli chodzi o moje picie, zaczęło się dość późno. Z badań Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych z 2010 roku (czyli dość starych, ale nowszych nie chce mi się szukać) wynika, że w Polsce dzieci zaczynają pić mając lat 12. Najchętniej piją piwo, ale jak deklaruje 70 proc. gimnazjalistów, z zakupem wódki też nie mają problemu.
Nie ja. Pamiętacie pierwszą komunię świętą? Ja też do niej przystępowałam (zresztą byłam wówczas i długo potem dość mocno wierzącą osobą) i pamiętam, że składało się wówczas przysięgę, że do osiemnastego roku życia nie będzie się piło alkoholu. I to był powód. Dlatego nie piłam aż do osiemnastki. No, zdarzyło mi się wziąć łyka piwa od taty czy coś – żeby spróbować (nie smakowało mi), ale nic więcej.

Dziś piję sporo. I w zasadzie czasem poświęcam tej rozrywce chwilkę przemyśleń. Przede wszystkim dlatego, że jesteśmy w Polsce, gdzie problemy alkoholowe są powszechne. A poza tym dlatego, że w mojej rodzinie one też się zdarzały. A więc mam genetyczne predyspozycje do nałogu. W pewnym sensie muszę więc „się pilnować”. Albo przynajmniej takie mam przekonanie.

O ile mam już swoje sposoby i metody na sprawdzenie tego, czy mam problem (słynny mój Miesiąc Bez Alkoholu, który robię co najmniej raz-dwa razy w roku), to są czasem wydarzenia, które mnie z błogiego stanu pewności wybijają. Tym razem chodzi o Małgorzatę Halber i jej książkę-wyznanie. Gośka, którą kojarzę z wielu, wielu programów, tekstów i materiałów dziennikarskich, jest alkoholiczką. Nie szokuje mnie to, co mówią niektórzy w takich sytuacjach: że to dziwne, że ona z dobrego domu i że nagle alkoholiczka. Wiem, że alkoholizm to choroba demokratyczna w sumie i dotyka różnych ludzi. Stąd gdzieś tam i moja obawa, że dotknąć może mnie.

Pamiętam początek mojego intensywniejszego picia w Warszawie. Bo wcześniej, żeby nie było wątpliwości (przez pierwsze kilka lat w stolicy) piłam stosunkowo mało – alkohol nie był mi potrzebny, bo wspaniałe imprezy od wtorku do soboty zapewniały mi pożądane emocje i doświadczenia. Ale gdy już zaczęłam mocniej pić, spytałam jednego ze znajomych doktorów (ale nie lekarza, tylko osobę z tytułem doktora), czy to nie za dużo – bo jakoś tam mnie to niepokoiło. On stwierdził, ze stoickim spokojem, że zupełnie nie mam się czym przejmować, bo w Polsce klasa średnia pije. To jej cecha charakterystyczna: pije. Wiadomo, że pije coś innego, niż klasa niższa – i to czyni ją także klasą średnią – ale pije. O ile ja chyba klasą średnią nadal nie jestem, to zrozumiałam, że mówi mi o pewnym wzorze kulturowym w ten sposób. Poczułam się, nie ukrywam, rozgrzeszona.

Nie możemy też zapominać o tle rozwoju pojęcia alkoholizmu. Współczesny dyskurs medyczny robi co w jego mocy, by zajmować jak najwięcej przestrzeni. Wszystko staje się zmedykalizowane. Zwykły płyn do kąpieli musi zawierać jakieś medyczne-nano-składniki, sądy podejmują decyzje tylko po konsultacji z ekspertem medycznym a różne nowe zachowania i zjawiska okazują się mieć nazwy medyczne. Coraz więcej różnych –izmów i fobii sprawia, że ciężko dziś mieć pewność, że jakiś nasz nawyk czy „dziwnostka” nie jest przypadkiem opisana już w podręcznikach medycyny. Szaleństwo to – a raczej jego świadomość – sprawiają, że mam do tego dystans. Rozumiem, że to nasz sposób na szukanie pewności i odpowiedzi w społeczeństwie ryzyka i świecie ryzyka. Dlatego nie biorę tego aż tak na poważnie.

Niepokój jednak czasem powraca. Wiadomo – po jakiejś imprezie, na której tracisz telefon czy też wracasz do domu koło 11:00, bo wcześniej przespałeś kilka godzin w tramwaju – jest pewien niepokój. Tym bardziej, że – jak zapewne wiecie – do wypicia drinka nie potrzebuję osoby towarzyszącej. Zdecydowana większość moich prac naukowych pisana była na lekkim rauszu. Uważam, że po 2-3 drinkach mam „lepszy flow” i sprawniej, łatwiej i bardziej gładko idzie mi pisanie. Zresztą mam dowody tego w postaci konkretnych prac naukowych. Nie mam też potrzeby szukania na siłę parterów do picia. Niektórzy tak robią: chcą się napić, więc na siłę szukają kogoś (a najlepiej jeszcze jakiejś okazji!) do wypicia. Ja nie mam takiej potrzeby oszukiwania siebie. Jak mam ochotę na drinka, to sobie go robię. Proste. Nigdy też tego nie ukrywam. Nigdy nie okłamałam nikogo w kwestii picia. Nie chowam alkoholu, nie kitram pustych butelek i nie pozbywam się ich ukradkiem. Nie. Gdy piję, to piję i nie wstydzę się tego.

Jasne, miewałam takie wspaniałe ciągi, że zdarzało mi się wypić coś przez 90 dni bez przerwy. Choć jednego drinka, choć lampkę wina, choć małego szota. Zazwyczaj było to, oczywiście, coś więcej. Ale to, co ratuje moją samoocenę w takiej sytuacji to fakt, że nigdy z powodu alkoholu nie zaniedbałam uczelni czy też zarabiania pieniędzy. Nigdy nie prowadziłam też zajęć po alkoholu. To są standardy, które sobie sama wyznaczam i których się trzymam.

I tu, znów, wrócę do Gośki Halber. Ona używa w swoich rozmowach (zresztą nie tylko ona) sformułowania „dobrze funkcjonujący alkoholik”. To pojęcie jest dla mnie mylące. Bez względu na to, czy ktoś jest z klasy niższej czy średniej, to jednak alkoholizm kojarzy mi się z tym, że człowiek taki ma zmniejszoną „użyteczność społeczną”. Zaniedbuje rodzinę, znajomości, pracę, szkołę, hobby. Bo alkoholizm (poza pewnymi skrajnymi sytuacjami somatycznymi) jest przede wszystkim chorobą społeczną. Skoro więc nie ma tych właśnie objawów „społecznych” – a więc ograniczenia aktywności człowieka w społeczeństwie – to, prawdę mówiąc, nie wiem, gdzie jest problem…

Inna sprawa to tłumienie emocji w alkoholu. Rozumiem, że niektórzy pić mogą, by nie czuć. Ale znów: ja nie mam z tym problemu. Spytajcie zwłaszcza Filipa, któremu regularnie (czasem kilka razy dziennie) komunikuję swoje różne emocje. Nie mam problemów z mówieniem o nich, nazywaniem ich i przeżywaniem. Lubię być wesoła, lubię być smutna, lubię być wkurwiona, lubię być w ekstatycznym nastroju. Lubię te wszystkie emocje i miewam je wszystkie. Alkohol nie jest dla mnie ucieczką od bólu istnienia czy coś takiego. Co najwyżej bywa ucieczką od kiepskich muzycznie imprez. W tym sensie muszę się zgodzić, że działa eskapistycznie.

***

Oczywiście, w sieci znajdziecie mnóstwo testów „czy grozi ci alkoholizm?”, „czy jesteś alkoholikiem?” i inne takie. Pewno zdarzyło się Wam robić je czasem, prawda? Mnie też się zdarzało. Ale mam świadomość, że wcale nie muszą być one akuratne. Podobają mi się te wprost przełożone z badań amerykańskich. Według nich, jeśli codziennie lub prawie codziennie wypijasz lampkę wina do obiadu, to grozi ci alkoholizm. Wiadomo, że do standardów np. francuskich mają się one nijak, prawda? Więc na tej podstawie możecie określić ich przydatność…

Ostatecznie jednak postanowiłam zrobić coś, co dawno już temu miałam w planach. Zajrzałem do klasyfikacji medycznej. Są dwie istotne dla nas – ICD-10, czyli międzynarodowa klasyfikacja chorób i jednostek nozologicznych (wersja 10) oraz DSM-IV, czyli amerykańska klasyfikacja chorób i schorzeń związanych z psychiką ludzką. Po prostu wreszcie wyszukałam tam alkoholizm. I mam odpowiedź.

ICD-10 pod kodem F 10.2 umieszcza „Zespół uzależnienia od alkoholu”. I pisze tak:
Ostateczne rozpoznanie uzależnienia wymaga stwierdzenia występowania co najmniej trzech z wymienionych poniżej objawów przez jakiś czas w okresie poprzedzającego roku.
[ „jakiś czas” – bardzo naukowe określenie… ]
a) Silna potrzeba lub przymus picia alkoholu.
[ nie posiadam… ]
b) Trudności w kontrolowaniu rozpoczęcia lub zakończenia picia lub ilości wypijanego alkoholu.
[ fakt, zdarza się – czasem impreza wymyka się spod kontroli. Z drugiej jednak strony – mam swoje Miesiące Bez Alkoholu i nie są one dla mnie problemem ]
c) Wystąpienie zespołu abstynencyjnego po odstawieniu lub zmniejszeniu dawki alkoholu, przejawiające się charakterystycznymi objawami alkoholowego zespołu abstynencyjnego lub przyjmowaniem tej samej (lub bardzo podobnej substancji) w celu zmniejszenia nasilenia lub uniknięcia objawów zespołu abstynencyjnego.
[ nie posiadam… ]
d) Objawy tolerancji, takiej jak zwiększanie dawki alkoholu w celu uzyskania efektów, które początkowo były wywołane przez dawki niższe (dobry przykład stanowią osoby uzależnione od alkoholu, które są w stanie wypić ilość alkoholu, jaka u osób nie przyzwyczajonych mogłaby spowodować utratę przytomności lub śmierć).
[ nie posiadam – choć fakt, że potrzebuję mniej niż dawniej alkoholu, żeby „urwał mi się film” ]
e) Narastające zaniedbywanie innych przyjemności lub zainteresowań z powodu picia alkoholu; zwiększona ilość czasu poświęcona zdobywaniu alkoholu, jego piciu lub odzyskiwaniu równowagi po wypiciu alkoholu.
[ o nie, absolutnie nie! ]
f) Kontynuowanie picia pomimo oczywistych dowodów na występowanie szkodliwych następstw, takich jak uszkodzenie wątroby na skutek intensywnego picia lub obniżenie nastroju następujące po okresach picia dużych ilości alkoholu. Należy dołożyć starań w celu ustalenia, czy osoba pijąca jest lub można się spodziewać, że będzie, świadoma natury swojego picia i zakresu jego szkodliwych skutków.
[ nie dotyczy ]

Mamy też DSM-IV. Ono także ma coś takiego, co nazywa się „uzależnienie od alkoholu”. Czytamy tam, że jest to:
Nieprawidłowy wzorzec picia prowadzący do klinicznie znaczącego uszkodzenia somatycznego lub zaburzeń psychicznych, manifestujący się przynajmniej trzema z poniższych objawów występujących w ostatnim roku:
– Częste picie alkoholu w większych ilościach i dłużej niż zakładano przed rozpoczęciem picia. Uporczywa chęć lub nieudane próby przerwania picia lub ograniczenia ilości wypijanego alkoholu.
[ już pisałam o tym powyżej ]
– Zespół abstynencyjny:
a) występowanie charakterystycznego zespołu abstynencyjnego po przerwaniu lub zredukowaniu intensywnego i długotrwałego picia. Zespół ten rozwija się w kilka godzin lub dni i manifestuje się przynajmniej 2 typowymi objawami abstynencyjnymi, które powodują znaczne upośledzenie funkcjonowania psychicznego lub społecznego, zawodowego itp. Objawy te związane są z ogólnie złym stanem somatycznym i nie powinny być związane z żadnym innym zaburzeniem psychicznym;
b) picie alkoholu lub przyjmowanie leków (np. barbituranów, bedozjazepin) lub innych substancji o działaniu podobnym do alkoholu;
[ nie dotyczy ]
– Wzrost tolerancji definiowany w dwójnasób:
a) potrzeba znacząco wyższych dawek do wywołania intoksykacji lub innego oczekiwanego efektu alkoholu;
b) wyraźne zmniejszone efekty działania alkoholu przy piciu tej samej dawki;
[ nie dotyczy ]
– Przeznaczenie znacznej ilości czasu na zdobycie alkoholu lub na dochodzenie do siebie po piciu.
[ nie dotyczy – dochodzę do siebie zawsze w ciągu sekund lub minut ]
– Znaczne zredukowanie aktywności społecznej, zawodowej i rekreacyjnej z powodu picia.
[ o, nie, nie! nie dotyczy ]
– Picie alkoholu mimo wiedzy, że nawracające problemy zdrowotne lub psychiczne są spowodowane lub zaostrzone przez picie alkoholu (np. picie mimo wiedzy, że alkohol zaostrza chorobę wrzodową)
[ nie dotyczy ]

***

Oczywiście, alkoholizm bywa dużym problemem w rodzinach, w związkach, w znajomościach. Nie jest jednak moim zmartwieniem. Wydaje mi się po prostu, że nie jestem alkoholikiem a zwykłym pijakiem.

Wypowiedz się! Skomentuj!