Zamiast podsumowania roku 2013 będzie coś innego – o pewnym planie na rok 2014. A wszystko przez to, że usiadłam z kalkulatorem i otworzyłam stronę konta swojego w mBanku.

I nowa fryzura na początek 2014
I nowa fryzura na początek 2014

Choć, nie ma co udawać, że to się z rokiem minionym wiąże. Otóż po naprawdę trudnym roku 2012, nadeszła odwilż minionego roku. Trudnym przede wszystkim finansowo. Były w 2012 takie momenty, gdy naprawdę, naprawdę było niewyobrażalnie trudno. Ale udało się przetrwać. Dzięki wsparciu wielu osób, udało mi się także utrzymać w miarę na poziomie swoje życie imprezowe (a wiecie, że to dla mnie ważne). Tak więc odwilż 2013 okazała się zbawieniem. Moje dochody nareszcie lekko podskoczyły. W pewnym momencie było na tyle dobrze, że za pomocą jednego wielkiego zlecenia udało mi się spłacić kilkanaście tysięcy złotych kredytów, które na mnie ciążyły latami. Tak więc naprawdę, naprawdę okej. Lekka stabilizacja finansowa ułatwiła życie. Co prawda nadal mam zamieszanie ze studiami doktoranckimi, ale mam nadzieję, że to też się uspokoi.

No więc rok 2013 okazał się dostatni na tyle, że mogłam poszaleć. Jeden szalony weekend, drugi szalony weekend, ósmy szalony weekend, dwudziesty szalony weekend… No, za dużo tego się zrobiło. A i szaleństwo większe niż wcześniej. Jakbym chciała sobie odbić za rok 2012. I za brak Utopii. Bo to, że jej nie ma już chyba wszyscy wiedzą?
Tu mała dygresja: nie pytajcie mnie, czy wiem, czy coś w tej sprawie się dzieje. Owszem, coś wiem, ale to wszystko z drugiej ręki, niepewne i raczej mało prawdopodobne. Tak więc nie nastawiam się jakoś. W ogóle się nie nastawiam. Myślę, że fakt, iż znów wywiesiłam w moim pokoju mocno już sfatygowany baner „Utopia forever” świadczyć może o tym, że powoli i ja zaczynam godzić się z tym, że imprezy utopijne są już przeszłością… Niełatwo mi to przychodzi, ale próbuję zakopać przeszłość.

Więc imprezowo rok 2013 sprawił, że się rozbestwiłam, muszę to przyznać. Oznaczało to także wpadki, jakich jeszcze nigdy wcześniej nie miałam. Najgorszym było chyba zaliczenie upadku jakoś na początku marca. Skończyło się na odrapanej twarzy, która goiła się jakiś jednak czas. Poza tym były utraty okularów (w sumie dwie pary… a może i trzy?), no i utrata telefonów. Za dużo, zdecydowanie za dużo. Najgorsze jednak było to, że mogłam sobie na to pozwolić. A to, jak łatwo sobie wyobrazić, rozbestwia…

Nie ma się jednak czemu dziwić. Nie wydaję kasy w sumie na nic innego poza imprezami. Płacę za mieszkanie, za rachunki, za zakupy przywożone do domu i tyle. Reszta kasy zostaje na nic. Na rozjebanie. No więc rozjebanie szło. Na ubrania nawet nie wydaję, bo a) nienawidzę zakupów, b) jak już robię, to w jakiś outletach czy czymś takim i wydaję bardzo mało. W restauracjach nie jem, bo lubię gotować a poza tym jestem wiecznie na jakiejś diecie, która uniemożliwia mi jedzenie czegokolwiek i gdziekolwiek… Zostaje alkohol i imprezy. A wiadomo, że od alkoholu też się tyje.

Po jednej z kolejnych dużych wpadek w styczniu policzyłam, że ten miesiąc, choć trwa dopiero tylko ok. 18 dni, kosztował mnie już jakieś 3500 zł. W sensie, że same imprezy, alkohol w klubach, taksówki i wpadki wszelkie… I miarka się przebrała. To jednak za dużo zdecydowanie.
I stąd moje postanowienie: ograniczenie alkoholu. W przypływie samo-krytyki napisałam, że „nie piję do końca roku 2014”. Dziś, bez emocji, mam świadomość, że może to być trudne. Nie wiem więc, czy mi się to uda, ale wiem, że chcę spróbować. Może do Parady Równości 2014 chociaż? A może i rzeczywiście do sylwestra 2014? No, zobaczymy. Na pewno zaoszczędzę (tym bardziej, że nie wiem, czy 2014 będzie tak samo łaskawy jak 2013…) no i może ułatwi mi to dietę i zrzucanie tego, com przybrała także na imprezach.

Tak więc taki jest plan. Prawie porzucić alkohol.
Trzymajcie kciuki, bo dotychczas nie wystawiałam się na taką próbę. Najwięcej wytrzymałam w minionym roku (dwa razy po miesiąc). Ale jak się chce być Jej Perfekcyjnością, to trzeba się starać do nieosiągalnej perfekcyjności dążyć!

Wypowiedz się! Skomentuj!