Polecam: Freemasons – Bring it Back
Chyba mogę nazwać się fanem Freemasons. Nie takim, że na każdy polski koncert się wybiorę, ale takim, co lubi na bieżąco wiedzieć, co się u nich dzieje. A dzieje się, jak zawsze, sporo. Freemasons są przede wszystkim mistrzami remiksów. I tutaj nie ma co dyskutować. Często ich Miksy brzmią zdecydowanie lepiej niż oryginały. Często też ratują piosenki – gdy ich standardowa wersja jest co najwyżej „średnia”, zmiksowana przez Freemasons staje się hitem parkietów. A poza tym lubię ich za to, że gdzieś tam w dość komercyjnym brzmieniu przebija się jednak nostalgiczne wspomnienie za najlepszym okresem dla muzyki house. Słuchając ich, zawsze znajdę coś, co odwołuje się do pięknych lat 2006-2008.
Tak jak w „Bring it back”. Tu nie chodzi o rozbudowany tekst, nie chodzi o skomplikowaną lirykę czy też o zawiłości melodyczne. O nie, nie. Tu chodzi o świetny pomysł na sample, które odpowiednio zestawione, pomieszane i ułożone dają efekt magicznej mikstury. To, co chyba charakterystyczne dla nich, to dodanie do czysto elektronicznych dźwięków jakiejś instrumentalnej wstawki. Tym razem są to (raczej sztucznie wytworzone) dźwięki trąbek. One sprawiają, że całość brzmi jeszcze ciekawiej, jeszcze żywiej, jeszcze lepiej. Polecam więc nie tylko na weekendowe zabawy. A! I plus kolejny: teledysk nie składa się z obrazków półnagich tańczących pań – co tak charakterystyczne dla muzyki tanecznej.