Polecam: „Cougar Town: Miasto Kocic”
Wino. To słowo najlepiej oddaje to, co spaja wszystkie odcinki w jeden, ale i całą grupę bohaterek i bohaterów w jedność. Dlatego tak łatwo mi się z nimi utożsamiać. Bo poza tym nie łączy mnie z nimi chyba nic. To grupa przyjaciół po czterdziestce, którzy żyją w jednym ślepym zaułku i stąd bierze się ich duża zażyłość. Mają swoje problemy, swoje sprawy. Niby nic specjalnego. Ale myślę, że tym, co czyni z tego serialu coś wyjątkowego jest język. Humor. Gra słowem.
Sam tytuł „Cougar Town” jest przedmiotem auto-ironii twórców, bo z odcinka na odcinek komentują go na ekranie początkowym coraz bardziej wyzywająco („Tak, wiemy, że to bardzo kiepski tytuł”, „Nadal nie zmieniliśmy tytułu”, „Przestańcie nas męczyć o zmianę tytułu – nic z tego!” itp.) Nie bez znaczenia jest bardzo dobra obsada aktorska i superdynamiczna narracja, jaka ma miejsce w każdym odcinku. Jest naprawdę fajnie – zwłaszcza po angielsku, bo w tłumaczeniu pewne drobne niuanse anglojęzyczne są tracone.