Bo przecież nasze życie obraca się wokół cyferek i czasu. No a moje na pewno. Umówione spotkania, zaplanowane zajęcia, godziny, które układają się w całość jako-tako ogarniającą moją rzeczywistość. Wiecie, że jestem maniaczką planowania. Ba! Wydaje się, że jest duża szansa, że jest to nieco jednak chorobliwe nawet. Tym niemniej, to jest właśnie to, co daje mi poczucie kontroli nad moim życiem. Poczucie kontroli nad sobą.

***

Taki tam kalendarz. Spokojny tydzień
Taki tam kalendarz. Spokojny tydzień

No, ale pomijając już ten autopsychoanalityczny wątek, na który dziś nie ma miejsca, czas o innych terminach powiedzieć. Zacząć chcę od długiego weekendu majowego. Tego pierwszego w tym roku. Bo że kolejny przed nami, to chyba wiecie?
Miniony był dla mnie szalony. Jestem już w wirze przedparadowych przygotowań. Dziesiątki maili dziennie tylko w tej sprawie, mnóstwo telefonów. Koordynacja pracy 7 osób, wykonywanie pracy za 3 kolejne, pisanie informacji, przygotowywanie ofert… A lad moment dojdzie więcej, bo Tydzień Równości na głowie. Eh, nie będzie łatwo. Dlatego miałam postanowienie: w długi weekend (przynajmniej w dniach 1-3 maja) nie robię nic. Odpoczywam. Nie odpisuję na maile, nie piszę niczego, nie ogarniam spraw. Nic a nic. Tylko zabawa, odpoczynek i relaks. Czytanie książki, spotkania ze znajomymi, imprezy, alkohol. Taki był plan. Och, i jak ten plan mi się udał…

Zaczęło się, oczywiście, 1 maja. Dla szczerości powiem, że rzeczywiście, przez jakieś 1,5 godziny rano tego dnia musiałam nadrobić to, co darowałam sobie wieczoru poprzedniego. Ale cel był szczytny: wyspać się. Bo ostatnio sypiam po 4-4,5 godziny na dobę, co nawet dla mnie jest ilością niewystarczającą. Tak więc, by się wyspać, lekko nagięłam postanowienie. Ale tylko lekko i nadrobiłam je potem z nawiązką 4 maja ;)

Stęskniona byłam trochę za Warszawą po weekendzie w Krakowie. Więc się ucieszyłam, że Paulina znów zaplanowała na 1 maja swój piknik urodzinowy. Tym razem zorganizowała go w ogrodzie swojej przyjaciółki, więc można był legalnie pić. Za to zakup alkoholu tego dnia nie był taki prosty. Gdy dotarłam na Żoliborz, chciałam kupić tam jakiś wermut a okazało się, że to niedostępny tam alkohol. W ogóle pusto było w obu całodobowych sklepach, które odwiedziłam. Na szczęście dojrzałam Carrefour Express a tam wybór bogaty. No i udało mi się kupić. Tak więc zaopatrzona w prezent i wermut dotarłam. Większość ludzi, którzy są u Pauliny na urodzinach to są dla mnie dość obcy ludzie. W sensie, że ich kojarzę, znam z jakiś spotkań u niej, ale nie mam z nimi kontaktu poza tym. Więc zawsze to specyficzne doświadczenie. Niektórych z nich, prawdę mówiąc, naprawdę lubię. Bo są albo krejzi albo inteligentni. Tym razem okazało się, że potwierdzili moją opinię na swój temat. Szaleństwo się działo. Tańce, hulanka. Łącznie z Tańcem Gotye, który jest jakąś ich lokalną tradycją a dla mnie wężo-podobnym doświadczeniem weselnym. Ale, oczywiście, włączyłam się w to, chcąc pokazać swoją otwartość. Było śmiesznie.
No i pyszne jedzenie! Paulina, jak zawsze, poszalała. Zrobiła to, i tamto i siamto. Wszystko zrobiła, tyle tego było. Pieczone, smażone, gotowa, surowe. Warzywa, owoce, słodycze, mięso. Szaleństwo, jak nic. Na pewno wszystkiego nie zjedzono, mimo że ludzie się trochę do-schodzili w trakcie. Była awantura z sąsiadką, której przeszkadzała muzyka grająca z mieszkania (nadmieniam, że był to dzień!), byli dziwni, wyglądający na bardzo naćpanych, znajomi, którzy wpadli na chwilkę. Były też kotki, czyli ulubiona rzecz Pauliny. Nie zabrakło matki z dziećmi i mężem. No i oczywiście, że jedno z dzieci musiało być upośledzone. A chłopiec, malutki jeszcze, będzie piękny, jeśli utrzyma mu się ta uroda cherubinka. Taki słodki, nic tylko zjeść. Impreza trwała, alkohol lał się a ja musiałam ruszać dalej… Najebana dotarłam do Centrum.

Tam spotkałam się z Michauke i Agatauke. Oni chyba już też nie byli trzeźwi. Więc zaciągnęli mnie do pawilonów przy Nowym Świecie. Nie mój klimat, ale co mi tam. Poddałam się, bo ilość alkoholu we krwi zaczynała powoli acz niebezpiecznie spadać. Nudno się tam zaczęło robić, więc do PKP Powiśle się przenieśliśmy. Tam zszokowałam panią barmankę zamawiając whisky ze spritem. Bo ona myślała, że piwo albo wódka. Ale ja chciałam coś lepszego. Pytała managera jakiegoś ile ma policzyć… Trochę to smutne. No, ale ostatecznie długo się posiedzieliśmy, bo czas był na nas, by ruszać dalej.
W podróży pomogły nam rowery Verturilo. A! Tak w ogóle dowiedziałam się potem, że z nami jakaś jeszcze kobieta była. Niech fakt, że w ogóle nikogo takiego nie pamiętam (a wypożyczałam jej rower na swoją konto!) świadczy o moim stanie. W takim oto właśnie stanie jechaliśmy rowerami. Debilami byliśmy, bo wybraliśmy najgorszy z możliwych odcinków – ten pod górę. Dotarliśmy jakoś do rogu Marszałkowskiej i Królewskiej, gdzie wymeldowaliśmy nasze bicykle.
Udałam się wówczas z nimi do Wojtka-Piotrka i Mariusza do domu. Odkryłam więc jeden z wielkich bloków przy al. Jana Pawła II. Korytarze, być może z racji mojego upojenia, wydawały mi się labiryntem, który jednak ostatecznie doprowadził mnie do właściwych drzwi, mimo kuszącego i zmylającego zapachu azjatyckiego jedzenia, jaki unosił się w powietrzu. Na miejscu spotkałam nie tylko gospodarzy i ich dziwnie nie-otwierającą się szafkę w kuchni, ale też i Magdalenę, która – jak się potem okazało – od kilku dni intensywnie spędza czas z chłopcami. Łącznie z tym, że 2 maja pojechała z nimi do rodziców jednego z nich.
W każdym razie zakup alkoholu okazał się bardzo trudny. Ruszyliśmy do Glam, bośmy pewność mieli, że tam się coś dzieje. I działo się. Nie za wiele, ale się działo. Dla mnie ważne, żem jednego pięknego chłopca dojrzała. Ale miałam wówczas ten humor „jestem za stara i za gruba”, który uniemożliwia mi poznawanie młodych chłopców ładnych. Taki humor ostatnio czasem mnie łapie i nic na to nie poradzę. Wówczas zazwyczaj albo wracam do domu albo piję dużo dalej, żeby zapomnieć o tym, żem za stara i za gruba. No tak czy owak efekt jest taki, że chłopca już pewno nigdy nie zobaczę, nie poznałam i szkoda wielka.

Pomysł na 2 maja był prosty: opierdalanie się. Bardzo niewiele zrobiłam. Oglądałam seriale, coś tam poczytałam, kompletne nic nie robienie. No, chyba rosół ugotowałam – to już coś. Ale poza tym nic. I już miałam nawet nigdzie nie wychodzić tego wieczoru, ale dostałam telefon. A jak telefony poszły, to się ogarnęłam szybko i do Wojtka-Piotrka i Mariusza pojechałam. Tak, znów. I znów u nich Magda była. I znów okazało się, że zakup alkoholu w Warszawie tego dnia to nieprosta sprawa. Co prawda koło mnie Carrefour Express przez calusieńki weekend majowy czynny non stop (kocham ich za to), ale nie w Śródmieściu. Eh, ciężkie życie.
Zamówiliśmy taxi, która nas do Centrum podrzuciła. Tam zaopatrzyliśmy się we czwórkę w jakąś wódkę orzechową i ją kulturalnie na stolikach przy Coffee Heaven w Centrum wypiliśmy. Dołączył do nas Michauke po jakimś czasie a potem pan bezdomny, dla którego stoły te ewidentnie są domem. Więc odłączyliśmy się, żeby nie było, że nieproszeni wchodzimy w czyjąś prywatność z butami. I butelkami.
Magdalena się uparła, żeby do 55 pójść. No dobrze, niech będzie. Poszliśmy. Ale na jej nieszczęście, bardzo słabo tam było. A na dodatek okazało się, że Glam zamknięte, więc wszystkie cioty do 55 trafiły. I taka właśnie hetero-impreza ją spotkała. Swoją drogą, o tym, że Glam zamknięte dowiedzieliśmy się dopiero potem, gdy organoleptycznie sprawdziliśmy ten fakt. Zamówiliśmy taxi i pojechaliśmy do Toro.
Dla Michauke i Magdaleny to był pierwszy raz w Toro. Ja wiem, że pierwszy raz tam wywołuje stres i szok. Mariusz i Piotrek-Wojtek stresowali się najbardziej tym, że czapek z daszkiem nie wolno tam teraz nosić. A oni noszą, jakoś na górę przemycili i próbowali, mimo zakazu, trzymać je na głowach. Do czasu, ma się rozumieć. W końcu ktoś zauważył i zwrócił im uwagę.

Na miejscu spotkałam Adriana. I w zasadzie miałam o tym nie pisać – tak mu obiecywałam nawet – ale potem już nie dało się tego ukryć, bo został u mnie nie tylko na noc, ale i na większość dnia. A potem Adam do nas przyszedł oraz sam przez telefon mówił kilku osobom, że siedzi u mnie… Więc chyba tajemnica nie obowiązuje. Adrian wpadł i ja muszę się przyznać, że on mi się od zawsze podobał. Więc jakoś taka ta noc była nietypowa, bo on – wyjątkowo – nie ma chłopaka a przez to poszaleć można było. I tutaj ucinam od razu wszelkie spekulacje. Poszaleć w moim słowniku nie oznacza tego, co dla większości oznacza poszaleć w perspektywie nocowania u kogoś z kimś. Tyle.

Gdy wstaliśmy, okazało się, że jest jeszcze wódka. Dopiliśmy ją. Ale mało, mało. Adrian poszedł po więcej, a ja w tym czasie zamówiłam pizze. Picie trwało w najlepsze, gdy przyszedł do mnie Adaś zapowiedziany. Po jakimś czasie Adrian przeniósł się na inną domówkę a ja musiałam pomalować Adama. Bo impreza urodzinowa jego, na którą mnie nie zaprosił, miała mieć miejsce wkrótce.

Nie za wiele mi zostało. Ot, musiałam ogarnąć się i iść się bawić dalej. Tym razem noc zaczęłam z Danielem. Bo on chciał na randkę iść, ale na fellow.pl okazało się, że nie ma nikogo, kto nie byłby kompletnym debilem a kto jest choć trochę atrakcyjny i dostępny w Warszawie. Padło na kryzysową narzeczoną, czyli na mnie. Kupiliśmy wódeczkę małą, wypiliśmy ją siedząc w jednej z uliczek niedaleko Żurawiej. A potem poszliśmy do Glam. Tam znów Wojtek-Piotrek i Mariusz oraz mnóstwo innych znajomych osób. A ja poszalałam dalej. Piłam, i piłam, i piłam. I ostatecznie wylądowałam nieopodal w mieszkaniu Michała. Ponoć piliśmy tam dalej, ale tego nie pamiętam. Nie pamiętam też, jak kładłam się spać. Ani jak zwymiotowałam na materac… No, ale czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Wstałam, ogarnęłam się – Michał nadal mocno umierał w drugim pokoju – i pojechałam do domu odpocząć wreszcie po tym długim weekendzie.

Przyznaję, że w niedzielę już trochę popracowałam. A więc prawie 4 dni bez przerwy imprezowania i nic-nie-robienia. O tak, o tak!

No i a propos tego nadchodzącego długiego weekendu. Szykuje się coś mega! Dziesiąte urodziny duzyformat.blog.pl! Tak, tak, mój blo kończy DEKADĘ! Och, ja wiem, że nie ma pierwszych kilku miesięcy w internecie, bo z powodu różnych kłopotów zniknęły. Ale ważne, że wiemy, że były. I że pamięć o nich trwa ;) Zatem nie ma co, będzie impreza.

A na imprezie superniespodzianki! Będzie, ma się rozumieć, pyszny tort. Będzie sushi do pojedzenia. Ale i inne smakołyki (jeszcze niedookreślone, bo planowanie trwa). Będzie świetna muzyka, będzie miłe i tłoczne towarzystwo. Będzie szisza dla fanów takowej (ja akurat nie próbowałam i nie planuję). Będą konkursy z nagrodami (bilety do kina, książki i inne takie). Nie muszę dodawać, że będzie morze wódki, prawda? Wszystko to z okazji bardzo, bardzo wyjątkowego dnia. Całość, pod nazwą „Strzał w 10” już 31 maja. W długi weekend wszystkim powinno pasować. Znacie jakiś inny blog prowadzony tak długo?
Planuję też jakiś konkurs dla osób, które chciałyby się z nami bawić – będzie można wygrać w internecie zaproszenia dwuosobowe. Więc bądźcie czujni. A wygrać je będzie można, oczywiście, na duzyformat.blog.pl, bo gdzieżby indziej?!

***

Trzy tygodnie minęły od czasu, jak widziałam się z Kubutkiem. Tak mniej więcej, ma się rozumieć. Powód naszej przerwy? No, trochę długi weekend i jego wyjazd a trochę moje milczenie. Jak wiecie (to chyba powszechnie wiadomo?), Kubutka kocham, spędzać mogłabym z nim każdą chwilę, ale moje zapędy muszę powstrzymywać dla dobra naszej znajomości ale i dla dobra jego samego. Wszak to młody chłopiec, przed którym całe pedalskie życie w stolicy jeszcze. Więc nie ma sensu, żeby zbyt silnie go kojarzono ze mną. Nie działa to na korzyść ;)
Choć on sam twierdzi inaczej, to ja wiem, że tak jest lepiej. Oczywiście, czasem jego słowa traktuję jak wymówkę sama przed sobą i pozwalam sobie na intensyfikację naszych kontaktów. Na szczęście raz na jakiś czas przychodzi opamiętanie i znów przypominam sobie, że nie powinnam. Że jestem bardziej doświadczoną osobą, że mam więcej wiedzy na temat środowisk gejowskich w stolicy i że dodatkowo jestem socjolożką, więc na mnie spoczywa odpowiedzialność za to, co się dzieje pomiędzy nami w stopniu większym niż na nim. Tak mi się przynajmniej racjonalnie wydaje.

Ale nie to było powodem mojego długiego milczenia. Bo musicie wiedzieć, że tak na co dzień, to on dostaje ode mnie każdego dnia SMSa, wiadomość na facebooku albo inny sygnał-kontakt. Tym razem zauważyłam, że usunął ze swojej facebookowej osi czasu wstawioną przeze mnie tam fotkę. Już nie pamiętam, co to dokładnie było. Jakiś kubek z napisem miłym. Tyle kojarzę. A on go usunął. Pomyślałam sobie: znaczy, że przegięłam. Że za dużo, za często, za mocno. I postanowiłam ograniczyć kontakt do momentu, aż on się odezwie pierwszy. Żeby jednak inicjacja kontaktu była teraz po jego stronie. No i tak właśnie czekałam długo.
Udało się nam spotkać niedawno. I, oczywiście, był piękny, było wszystko super. Poza tym, że nie potrafiłam go zapytać o to zdjęcie. Chyba dlatego, że spodziewałam się, jaka będzie odpowiedź i nie chciałam jej usłyszeć. Co innego domyślać się, że się przegięło a co innego usłyszeć to na własne uszy. Więc milczałam w tej kwestii.

On chyba też tego nie zauważył. Wszak dla niego to nie jakieś specjalnie ważne wydarzenie. Tylko dla mnie ma ono znaczenie.

***

Nieco ponad miesiąc został do Parady Równości. Co oznaczy, że mnóstwo, mnóstwo pracy. Bo tak się mówi, że ja jestem rzecznikiem prasowym. I wydawałoby się, że to tyle. Ale nie. Ja jestem jeszcze koordynatorką wolontariatu, osobą odpowiedzialną za koncepcję i przygotowanie merytoryczne Tygodnia Równości (a więc siedmiu imprez dziejących się dzień po dniu), a do tego mam swoją queerową konferencję „Seks/płeć/queer na Wschodzie”, urodziny blo na dwa tygodnie przed Paradą Równości, strój na Paradę Równości do ogarnięcia no i WHATEVER i wszystko, co się z tym wiąże. Tak więc tych zadań jest dużo, dużo więcej. A na dodatek, jako sekretarz Zarządu Fundacji Wolontariat Równości mam też dodatkowe obowiązki – ot, choćby sprawozdawcze, związane z naszą działalnością. To nie jest prosta sprawa. Milion drobnostek.

Tak jak mówiłam rok temu, tak teraz potwierdzam, że są tylko dwie osoby, które każdego dnia pracują nad Paradą Równości – ja i Łukasz. Pozostałe osoby to komitet organizacyjny, który zbiera się raz na jakiś czas, podejmuje jakieś decyzje i otrzymuje od nas update dotyczący wszystkiego, co się dzieje. No i Wolontariat Równości, który właśnie rusza, a w który zaangażowane są na razie 4 osoby (trzy biurowo i jedna pr-owo) a do którego dołączy 20-30 osób podczas samej Parady Równości. Też na mojej głowie.

No i mapka Parady Równości. W tym roku postanowiłam sama się tym zająć i to ogarnąć – jako osoba prywatna, bo tak łatwiej niż jako fundacja. Więc jeszcze tym się zajmuję. Obsługuję aktualnie 4 skrzynki mailowe samej Parady Równości.

Przygotowuję też niespodzianki. Jedna w związku z Paradą Równości: będzie patronat honorowy, który zaskoczy wszystkich (lada dzień, myślę, że pojutrze ogłosimy) a do tego będzie impreza benefitowa WHATEVER! To będzie coś, czego nigdy nie robiłam. Dochód z niej będzie przeznaczony na druk materiałów promocyjnych – ulotek i naklejek. Wszak to kosztuje, a jako że robię wszystko sama w WHATEVER, to muszę jakoś uzbierać na to kasę. Jasne, tak czy owak włożę w to sporo moich pieniędzy, ale to już coś, do czego przywykłam. Ale już teraz Was zapraszam. Zarezerwujcie sobie 7 czerwca wieczorem.

Parada Równości już 15 czerwca. Do 15 maja zgłaszanie wydarzeń towarzyszących, 16 maja oficjalna rejestracja. Tego samego dnia spotkanie Wolontariatu Równości. Dzień wcześniej widzę się z wolontariuszem od PRu a zaraz po spotkaniu z Wolontariatem mam gości w sprawie imprezy towarzyszącej Parady Równości i darowizny na Fundację Wolontariat Równości. Do 29 maja można zgłaszać banery i pojazdy na Paradę. A już 24 maja konferencja dalekowschodnia na Uniwersytecie Warszawskim. Tydzień Równości rusza 6 albo 7 czerwca (już nie pamiętam, prawdę mówiąc…). Zapierdol, zapierdol, zapierdol.
A najgorsze, że zawodzą i przeszkadzają najbardziej… ludzie. Bo a to ktoś się wykrusza, a to ktoś zapomniał a to znów ktoś wydzwania z setkami prostych pytań, na które odpowiedzi są na stronie www. Eh, takie życie.

Są plusy. Jeden to wyjazd do Kanady w sierpniu a drugi to wyjazd do Kolonii w lipcu – właśnie dostałam zaproszenie na tamtejszą paradę. Homolobby w praktyce ;)

Wypowiedz się! Skomentuj!