W międzyczasie zorganizowałam z Queer UW konferencję "Diversity Pays! Różnorodność się opłaca!" ale o niej nie będę pisać tym razem
W międzyczasie zorganizowałam z Queer UW konferencję „Diversity Pays! Różnorodność się opłaca!” ale o niej nie będę pisać tym razem

Dużo rzeczy. Więc bez zbędnych wstępów. Będzie o tym, co dalej się dzieje z bitwą pod Melino, jak wyglądam ja po moim incydencie wypadkowym, o tym dlaczego Michał się wyprowadza i kto się wprowadza oraz o tym jak spędzam święta i co z tą Utopią.

Pytacie mnie czasem, czy coś się dzieje w sprawie bitwy pod Melino. Nie ukrywam, że nie monitoruję tej sprawy na bieżąco. To znaczy, znajomi mi donosili, że byli przesłuchiwani. Niektórzy w domu, inni na posterunku czy innej komendzie. Więc coś się dzieje. Wiem z rozmowy z policjantem, że mają nagrania wideo z monitoringu. Wiem, że są zainteresowani osobami z mojego bloku, bo przybysze wydawali się ogarniać sytuację i wiedzieć dokładnie, co i jak. To dobrze dla mnie, bo łatwiej znaleźć. Wszak krąg podejrzanych jest dzięki temu zawężony. Zastanawiam się, czy nadal byłabym w stanie rozpoznać tego ładnego chłopca, który zapukał do drzwi, umożliwiając całe zajście. Pamiętam jego oczy. Lekko pijane, zaszklone. Ale duże, ładne. To pamiętam. Pewno, mam nadzieję, kiedyś dane nam będzie jeszcze się spotkać – na komendzie policji. Nadal mam bowiem nadzieję, że sprawa się rozwiąże.
A co do bezpieczeństwa w samej Melinie – jest okej. Od czasu bitwy pod Melino mieliśmy przecież ze dwie czy trzy imprezy i nic się nie działo. Z powodu pogody, ale i mojego ustawicznego, ciągłego i regularnego dzwonienia na policję, gdy tylko coś się dzieje pod blokiem, jest tam spokojnie. Raz młodzież przybywająca do mnie zgłosiła, że kilka osób stoi pod blokiem i spożywa alkohol. W takiej sytuacji, niezmiennie i bez chwili wahania dzwonię na policję. Nie wiem czy przyjeżdżają, ale tego typu sytuacje są teraz sporadyczne, więc mam nadzieję, że wreszcie się im znudziło i już tutaj nie stoją. Zdarzało mi się także wchodzić i wychodzić w stroju powszechnie uważanym za kobiecy i wówczas również nic się nie działo. Więc o swoje bezpieczeństwo się nie obawiam.
A, i wszystkie osoby, które komentując to wydarzenie słowami streszczającymi się w słowach „doigrali się”, informuję, że nimi gardzę. Winienie ofiary o to, że została zaatakowana jest prymitywne  niesprawiedliwie i zawsze nieprawdziwe. To jak winienie kobiety, że została zgwałcona („mogła się tak nie ubierać!”) albo rodziców, że ich dziecko było wykorzystane („nie pilnowali go!”). Zawsze winny jest sprawca. Zawsze.

***

Dochodzę też do siebie po moim wypadku. W zasadzie nie mam już prawie śladów. I nie, nadal nie wiem, co się wówczas stało. Miałam wypadek, to miałam, na chuj drążyć temat? ;) Na policzku mam nadal niewielki rumień, który dokładnie przykrywa za każdym razem podkład. Mam też dwie jeszcze gojące się szramki na brwiach. Nowe okulary (raz jeszcze dziękuję Amy za oprawki!) są okej, wszystko wróciło do normy. No, może poza moim palcem wskazującym. Nadal boli mnie w prawej ręce. Byłam u chirurga jakieś dwa tygodnie temu i powiedział, że wszystko okej. Teraz jeszcze do ortopedy idę, bo już chcę, żeby mi przeszło. Nie boli mnie cały czas, tylko jak pięść robię albo prostuję bardzo. I trochę nadal lekko spuchnięty. A ponieważ już trochę czasu minęło, to mnie troszkę niepokoi.
Więc w zasadzie o sprawie mogę zapomnieć. Dodam tylko, że Miesiąc Bez Alkoholu, który przyśpieszyłam w tym roku, w związku z zajściem, powoli się kończy. I, oczywiście, udało mi się bez problemu wytrzymać. Byłam na wielu imprezach w tym czasie, na większości z nich częstowano mnie darmowym alkoholem (czasem bardzo dobrym i wtedy było mi ciut smutno…) i nic mnie nie złamało. Byłam w Dublinie w tak zwanym międzyczasie i też mogłam pić na koszt Unii Europejskiej, ale się powstrzymałam bez problemu. Teraz jestem w domu rodzinnym na Wielkanoc i muszę wytrzymać jakoś na trzeźwo z rodziną. Dam radę też. Tym bardziej, że do Warszawy wracam 2 kwietnia z rana i tego dnia już mogę pić! ;) Co prawda do wieczora muszę się powstrzymać, bo mam wykład na Uniwersytecie Warszawskim (jak co tydzień) i dopiero po nim mogę. Ale najważniejsze, że mogę.
W lodówce czeka już na mnie Pravda Vodka. Bardzo smaczna ponoć i polecana wódka z półki premium. „Receptura wódki Pravda trafiła do Stanów Zjednoczonych wraz z Franciszkiem Penzapolskim, potomkiem dynastii gorzelników z Horodenki, centrum majątku, należącego do rodu Potockich, a później Czartoryskich. (…) Gorzelnicy pieczołowicie wybierali zarówno zboże, które służyło do produkcji przeznaczonego dla owej wódki spirytusu, jak i wodę źródlaną o słodkim, świeżym smaku. Przez dziesięciolecia śledzili też uważnie wszelkie nowinki techniczne i w miarę potrzeb stosowali je w swojej fabryce, co zapewniało ich koronnemu wyrobowi znakomitą opinię.” Dostałam kiedyś w prezencie małą butelkę, żeby spróbować i odłożyłam na specjalną okazję. Więc specjalna okazja nadeszła!

O ile wódka na mnie czeka (ona zawsze wierna!), o tyle Michał już nie będzie. W momencie, gdy piszę te słowa, on najpewniej jest w trakcie pakowania/przewożenia swoich rzeczy do nowego mieszkania. Tak, tak, stało się. Michał się naprawdę wyprowadza. Jakoś dotychczas nie czułam tego. Dopiero, gdy na konto moje wpłynęła kasa od nowego współlokatora (kaucja), poczułem, że to naprawdę ma miejsce. Po sześciu latach wspólnego mieszkania (i półrocznej przerwie, gdy wyjechał do Hiszpanii na Erasmusa), nadeszła wiekopomna chwila. Jakoś tak dziwnie trochę. Michał napisał na swoim blogu m.in. „dziękuję przede wszystkim JP za 6 lat znoszenia się i swobody, która ocierała się momentami o zboczenie.” Pytałam go o co chodziło i chyba już wiem. Ja zawsze podkreślam, że gdy ktoś dzieli ze mną mieszkanie, to zależy mi na tym, żeby mieszkał „ze mną” a nie „obok mnie”. W sensie, żeby jednak jakoś nasze życia się złączały. Jakkolwiek to nie brzmi. I bez wątpienia z Michałem ten stan osiągnęliśmy. Pamiętam taki trudny, chyba przełomowy dla nas moment kilka lat temu, gdy ciężko było się nam dogadać. On miał depresję, ja jestem uparta jak osioł… I jakoś tak musieliśmy to rozpracować, rozmówić, żeby się udało. Potem było już bardzo łatwo. I, rzeczywiście, nasza relacja była bardzo zażyła. W takim nieseksualnym sensie. Nie mieliśmy oporów przy sobie. Michał chodził w samych majtkach przy mnie (ja nie! ja musiałam mieć koszulkę do tego!), oglądał porno tak, że wiedziałam, że to robi (dźwięki), wiedziałam, kiedy do niego ktoś na seks przychodzi (czasem słyszałam też). Pierdzieliśmy przy sobie. Nie mieliśmy tematów tabu. W tym sensie wprowadzenie się nowej osoby będzie dla mnie też nowym, ciekawym rozdziałem. Po raz pierwszy bowiem będę mieszkać z kimś, kogo zupełnie wcześniej nie znałam. Wszak w czasie przerwy w pobycie Michała w Melinie, mieszkali u mnie Tomeczek (którego znam od jakiś 10 lat) i Paweł (którego poznałam też jakiś czas wcześniej, by był razem z Tomeczkiem). A jeszcze wcześniej mieszkałam z Iwoną (całe liceum się znaliśmy) i jej Anką (słabo, bo słabo, ale przynajmniej wiedziałem, że to dziewczyna Iwony, więc coś niecoś…). A teraz ktoś zupełnie nowy, obcy.

No właśnie, pytacie mnie, kto to, skąd się wziął i tak dalej. To Daniel. Jest jedną z trzech osób, które zobaczyły moje skromne ogłoszenie na queer.pl i/lub facebook.com. Specjalnie nie wrzucałam tego na gumtree czy coś. Zależało mi na specyficznej grupie odbiorców i na tym, żeby nie mieć tłumów obcych ludzi walących do drzwi. Spotkałam się tylko z nim – pozostałe dwie osoby jakoś przygasły w swoim zapale. Może to i dobrze. Daniel zrobił dobre wrażenie. Jest młodszy od Michała, lubi imprezować… Zapowiada się ciekawie. Już w piątek po świętach mamy imprezę „NOWY w Melinie”, kiedy będzie okazja dla wielu moich znajomych, żeby go też poznać. No a ja będę mieć okazję poznać „jego ludzi”. To też ważne. Liczę na to, nie ukrywam, że i z nim uda mi się pomieszkać tak długo, jak z Michałem. Trzymam za to kciuki, więc i wy trzymajcie!

***

Póki co, jestem w domu rodzinnym. Święta, jakie są, każdy widzi. Udało mi się tak zorganizować współprace wszystkie, że w domu rodzinnym pojawiłam się w środę wieczorem. Czyli fajnie. Za to już we wtorek muszę być w Warszawie, bo – o czym już wspomniałem – mam wykład na UW. (Swoją drogą, jeśli ktoś zainteresowany, to zapraszam – 7 maja rusza kolejna edycja zajęć „Osobno i razem. Zrozumieć współczesną miłość, relacje i samotność” – musicie mieć 16 lat, a zapisy są na www.uo.uw.edu.pl.) No i wspominałam już też, że muszę tę całą wyprawę na trzeźwo znieść. W sumie to plus, może będę lepiej kontrolować swoja skłonność do jedzenia. Bo, nie zapominajmy, ja kocham żreć. Uwielbiam być najedzony tak, że nie mogę się ruszać. Jasne, gardzę wówczas sobą trochę, ale zarazem szczęście moje jest wielkie. Picie alkoholu nie tylko wzmaga głód, ale i osłabia bariery moje. W tym sensie, że ja naprawdę potrafię zjeść bardzo, bardzo dużo. Rzadko mam tak, że czuję, że więcej nie dam rady. To raczej moja świadoma decyzja, że już mówię sobie „o nie, zjadłam dużo i wystarczy” – nawet jeśli wiem, że dam radę więcej. A że w Dublinie nas karmili bardzo dobrze i na bogato, to waga moja znów jest za duża. Teraz święta… Jedyny powód  dla którego czekam na wiosnę, to fakt, że chcę wrócić do biegania porannego i do jazdy na rowerze. Bardzo mi się to przyda. Niby ten Miesiąc Bez Alkoholu też powinien sprzyjać chudnięciu (bo jednak wódka ma dużo kalorii!), ale na nieszczęście pojawiły się inne czynniki sprzyjające obżeraniu w tym czasie. I pewno wyszło na to samo. Plus taki, że jakbym jeszcze piła, to w ogóle ważyłabym dużo, dużo więcej.

Wczoraj przygotowałam już dwa ciasta na Wielkanoc. Moja ulubioną gotowaną babkę cytrynową w polewie czekoladowej i sernik typu „złota rosa”, ale nieco inaczej niż zwykle. Okazało się, że jest go tak dużo na blasze, że nie dam rady juz złotej rosy wylać na wierzch… więc muszę czym innym go ozdobić :) Takie tam problemy kucharki. Niewiele więcej poza tym zrobiłam. Tradycyjną sałatkę jarzynową, ale nieco inaczej niż moja mama. Przede wszystkim: mniej majonezu. Moja rodzicielka uwielbia bowiem topić wszystkie sałatki w takowym. A ja jestem bardzo na nie. Więc udało mi się tym razem chociaż tyle zrobić. A poza tym większe kawałki składników – nie lubię takich superdrobno posiekanych. Lubię widzieć i wiedzieć, co jem. Drobnostki.
Pierwszy dzień Świąt u mnie w domu rodzinnym – przychodzi brat z żoną i synem oraz babcia. Drugiego dnia idę do brata, gdzie zjawi się jeszcze moja mama i mama jego żony. Tak na spokojnie, w niewielkim gronie. Pamiętam te święta, gdy była moja babcia, jej córki z mężami i piątka dzieci. To były święta…

***

Pamiętacie mój wpis o Utopii, prawda? Ten, w którym napisałam dlaczego uważam, że pewne rzeczy są nie tak w nowym miejscu. Pytaliście mnie wówczas, czy zamierzam nadal tam wchodzić, jakie są moje relacje teraz z Królową i w ogóle…
Zacznę od tego, że oczywiście, że nadal chodzę. Bardzo lubię Utopię, więc nie wiem, czemu miałabym nie chodzić tam teraz. I macie rację, na początku mam wrażenie, że Królowa źle przyjęła moja krytykę. Ale nie dziwię się, bo to było dość ostre, wprost i niezapowiedziane. Tym niemniej, teraz jest inaczej. Myślę, że do wszystkich, do których miało, dotarło, że to z miłości do tego miejsca i wspomnień o imprezach, które tam były. Gdybym chciała po prostu zaatakować, to napisałabym tak o Candy, bo nie zależy mi na tym klubie, nie chodzę tam i nie obchodzi mnie on.
Mam też wrażenie, że Utopia wzięła sobie do serca te uwagi – może nie tylko ode mnie, nie wiem. Wszyscy, którzy lajkują ją na facebooku widzą, że narracja jest teraz inna, że inaczej klub się porozumiewa z nami. To zmiana na plus. Są plakaty, są nowe rzeczy. No i jest Utopia Cafe, na której miałam okazję być otwarciu. Utopia Cafe to Kredytowa 9 za dnia. Od 15:00 – w formie kawiarni, miejsca do posiedzenia. Ale i miejsca, które ma być przyjaznym dla różnych osób i środowisk: artystycznych, modowych, intelektualnych. Wszystkich witają chętnie i otwarcie. Więc od razu podpowiedź: jeśli któreś z Was albo z Waszych znajomych chce coś fajnego zrobić, pochwalić się zdjęciami, obrazami, muzyką, albo zaprosić ludzi na ciekawą debatę, spotkanie – to Utopia Cafe stoi otworem. Mogę pomóc w kontakcie, jeśli trzeba. Sama rozważam, czy nie przygotować tam czegoś, więc śmiało. Na otwarciu był pokaz zdjęć z jakiejś wyprawy (przepraszam, że nie pamiętam z jakiej, ale nie dla wystawy tam przyszłam…). To ciekawy i odważny pomysł, więc go wspieram. Tym bardziej, że było miło na otwarciu. Oby tak dalej.

***

Następnym razem napiszę Wam o planach wyjazdu do Kanady. I o doktoracie. Oraz pewnie o innych rzeczach, które się pojawią. I naprawdę postaram się częściej pisać!!!

A póki co zapraszam na nową stronę! W żartach na urodzinach/pożegnaniu Michała pojawił się pomysł stworzenia strony, na której będę polecać/odradzać coś. I wzięłam się i zrobiłam. Na polecam.jejperfekcyjnosc.pl możecie poczytać. Jak Wam się podoba?

Wypowiedz się! Skomentuj!