Taki tam wypadek...
Taki tam wypadek...

Moje dzisiejsze/wczorajsze zdjęcia są straszne, wiem. W ogóle dużo się działo a ja nic od czasów Bitwy pod Melino nie pisałam… Nadrabiam więc. Po kolei, powoli.

Zacznę od Bitwy pod Melino, bo tak już oficjalnie nazywa się atak, jaki na początku lutego miał miejsce w moim mieszkaniu. Banda dresów wpadła i zaatakowała mnie i moich gości. Nie martwcie się. Policja zajęła się sprawą. Mam nadzieję, że niewielkie, ale jednak zamieszanie medialne, które miało miejsce, pomoże. Tym bardziej, że trzy dni po moim złożeniu zeznań wydana już była decyzja o wszczęciu postępowania. Tego samego dnia zgłosiłam kradzież telefonu i do tej pory nic nie słychać ;)Na policji byłam jeszcze raz. Jakiś pan sierżant sztabowy (chyba taki miał stopień?) mnie wezwał, coby pewne rzeczy uzupełnić. Lada moment powinien spotykać się ze świadkami/pokrzywdzonymi. Wiem, że działają, powiedział, że mają nagrania monitoringu z bloku. Więc coś się dzieje. Nie śpieszę się, nie ma dla mnie znaczenia czy ta sprawa wyjaśni się jutro czy za miesiąc. Ważne dla mnie, żeby się wyjaśniła. I nawet nie chodzi mi o przykładne, surowe ukaranie. Bardziej zależy mi znów na zniechęceniu młodzieży. Żeby więcej nie opłacało się im tego robić. Wiem, wiem, jestem łagodna. Tym bardziej, że atak na mieszkanie – tak jak powiedziałam w piątkowym „Metrze” – jest o tyle wyjątkowy, że narusza świętość oazy, jaką jest dom. No tak jest. Ale jakoś nie wierzę w resocjalizację i w to, że jakaś kara surowa mogłaby się do tego przyczynić, więc dlatego chyba bardziej zależy mi na tym, żeby byli przesłuchani, żeby mieli status podejrzanych, może nawet oskarżonych.

Ale na to musimy poczekać.

W tak zwanym międzyczasie moje dalsze przygody. Czyli czemu mam twarz rozjechaną. Wszystko zaczęło się w piątek wieczorem. Wyszłam z domu, pojechałam pięknie w muszkę wystrojona do Gacka. On chory, więc przy okazji odwiedziłam go, dopiłam sobie to, co przywiozłam ze sobą i poszłam w noc. Monky grał w Operze tego dnia, więc postanowiłam też się tam wybrać. I rzeczywiście, było zacnie. Ze dwa drinki zdążyłam wypić, pogadałam z najładniejszym z barmanów – który kiedyś w Utopii pracował – i stwierdziłam, że na mnie czas. Dotarłam do Glamu, po drodze zahaczając o kebaba. Pan w kebabie mnie podrywał, chwalił moje kolczyki. A inny pan w kebabie dopingował go, mówiąc do mnie, że to gej i że mu się podobam. Tak, mieć branie wśród pracowników kebabowni – to cała ja. W każdym razie poderwać się nie dałam i polazłam na Żurawią. Kebab był zresztą średni bardzo.

W Glam, jak to w Glam. Wcisnęłam się za bar od razu, zaczęłam drinki sprzedawać. Nie wiem czemu to robię, ale zawsze mnie to bawi. Tym razem jednak, gdy tak o tym myślę, byłam bardziej pijana niż zwykle, więc i sprawność mniejszą miałam. Dawałam jednak radę i ludzi rozbawiałam swoją osobą. To, co umiem robić najlepiej.

Niewiele pamiętam z wizyty. Pamiętam ze dwa szoty wódki, które potem w trakcie zabawy wypiłam. I w zasadzie tyle. Najebałam się. Trochę odreagowując cały tydzień, trochę miniony weekend a trochę dlatego, że nareszcie o kasę się nie muszę tak martwić (o tym zaraz). I poszalałam. Nie to, żeby mi się w życiu wcześniej nie zdarzało poszaleć.

Ale tym razem gdzieś coś poszło nie tak. I nie wiem gdzie ani kiedy. Nie pytajcie mnie, co robiłam pomiędzy wyjściem z Glam a powrotem do Meliny (około 11:30). Nie wiem tego. Wiem, że w którymś momencie pani motornicza pytała mnie, czy nie potrzebuję pomocy. Nie potrzebowałam (tak powiedziałam). Potem zorientowałam się, że jadę tramwajem, który na pl. Zawiszy skręca w złą stronę, więc wysiadłam z niego. Chciałam wezwać taxi, ale pani powiedziała, że ze 20 min muszę czekać. Więc nie chciałem. Poczułam, że mam strupek jakiś na brwi. Nie, nie widziałam się jeszcze. Jakoś dotarłam do Meliny tramwajem linii 9. Musiałam odstraszać ludzi, bez dwóch zdań. Zorientowałam się też, że nie mam na sobie okularów. Nie tylko na sobie, ale i przy sobie nigdzie.

W domu poszłam spać. Nikogo nie było. Michał wrócił po jakimś czasie, ja się obudziłam i wtedy zobaczyłam przerażenie na jego twarzy, gdy mnie ujrzał. Przypuszczałam, że nie jest dobrze. No, prawda jest taka, że zaschnięta krew zawsze robi gorsze wrażenie, niż naprawdę powinna. Więc rzeczywiście wyglądałam źle. Potem zasłabłam i prawie zemdlałam. Na szczęście Michał mnie przytrzymał. Położyłam się spać.

No i doszłam do siebie. Będę żyć. Do wesela się zagoi. Nie jest fajnie, ale mam za swoje. Nowe okulary już też mam. Amy Winehouse ofiarowała mi jakieś swoje oprawki Prady, które pasują na mnie. Kupiłam soczewki, w ciągu godziny mi zrobili i mam. Więc prawie jakby nic się nie stało. Przyznać trzeba, że jestem mistrzynią makijażu, więc potrafię zamalować się tak, że nie wygląda to źle. Czyli dobrze!

***

Czemu o kasę się nie martwię ostatnio? Ano od lutego oficjalnie zaczęłam pracę w nowym miejscu. Projekt unijny na 23 miesiące. Więc jest dobrze. Tym bardziej, że praca nie jest na 40 g tygodniowo, a więc w sam raz dla mnie – mam nadal czas na inne rzeczy. Płacą okej jak za to, co muszę robić. A muszę (na razie?) niewiele. Więc jestem naprawdę zadowolona. Dodatkowo teraz, od najbliższego tygodnia mam zacząć jeszcze jedną rzecz robić. Tak z doskoku i raz w tygodniu w zasadzie, ale też nieźle kasy za to niewiele mam dostawać. Ostatnio mam też sporo zleceń różnych na pisanie, więc i to powoduje wzrost zarobków. Mam taką nadzieję, że za miesiąc będę zarabiać więcej niż dwa lata temu o tej porze. Czyli dobrze, naprawdę dobrze. Jasne, lepiej może być zawsze a poza tym to wszystko zlecenia i o dzieło, więc tym bardziej mogłoby być lepiej… No, ale nie ma co narzekać. Jest XXI wiek w Polsce, jest dobrze.

***

Kolejne zmiany czekają mnie w Melinie. Michał się wyprowadza. To już pewne. Z końcem marca przestanie tu mieszkać. Śmialiśmy się, że wszyscy będą mówić,  że to przez Bitwę pod Melino. Ale nie, to nie przez to. Prawda jest taka, że rozmawialiśmy o tym od dawna. On potrzebował jakiejś zmiany, czegoś nowego. Wstrzymał się z tym – jak mówi – ponad 2 lata. Ale wreszcie finansowo i psychicznie może sobie na to pozwolić. I dobrze zatem.

Kto będzie mieszkał po nim? No, jeszcze nie wiem. Jak na razie nie reklamowałam się z tym jakoś bardzo. Napisały do mnie 2 czy 3 osoby. Z jedną udało mi się spotkać i na razie zanosi się na to, że to będzie właśnie on. A jeśli okaże się, że nie, bo coś tam – to puszczę ogłoszenie na Gumtree i zaraz się ktoś znajdzie ;) Co prawda okres nie jest najlepszy, ale to Warszawa – da się bez problemu kogoś znaleźć. W związku z tym są oczywiście imprezy! Najpierw jedna, z okazji siódmych urodzin JejPerfekcyjnosc.blox.pl a tydzień później – pożegnanie Michała. Potem są święta, ale czuję, że zaraz po nich trzebaby zrobić powitanie nowej osoby, prawda?

Tak, tak, nie przestaję imprezować. Co to, to nie. Impreza jest moim życiem. Choć, muszę przyznać, że mój doroczny Miesiąc Bez Alkoholu przesuwam – miał być w maju, będzie teraz. Od 3 marca 2013. Tak będzie lepiej. Ale to nie oznacza braku imprez! Miałam jechać za tydzień do Krakowa, ale nie wiem czy dam radę… Mam sporo roboty z tego weekendu + w niedzielę o 12:00 jest Manifa… Trudne sprawy, trudne decyzje.Tym bardziej, że chwilę później wylatuję do Dublina. Na 4 dni co prawda i w zasadzie „służbowo” – bo to przez projekt unijny – ale jednak o piątek zahaczę. Imprezę tam zaliczyć muszę też. Możecie polecić jakieś fajne kluby?

Prowadzę zajęcia na Uniwersytecie Otwartym UW, Fundacja Art. Humanitatis chce uruchomić kurs o gender, który mam prowadzić (szukają chętnych), w piątek robię konferencję „Diversity Pays! Różnorodność się opłaca!”, kilka dni później spotkanie z Rafałem Majką o postpłciowości. A w maju konferencja „Seks/płeć/queer na Wschodzie”, czyli kolejne z naszych tradycyjnych majowych wydarzeń queerowych. W międzyczasie oczywiście Parada Równości. A roboty z nią co niemiara. Tym bardziej, że znów brakuje rąk. A ja twardo wyznaczam granice tego, czym się zajmuję a czym nie. I nie zrobię więcej niż to, do czego się zobowiążę sama. Aktualnie m.in. mapka Parady Równości, początek prac nad Tygodniem Równości, patronaty, duperele… Eh, jak zawsze. Przed samą Paradą zgłaszają się dziesiątki ludzi, ale my potrzebujemy ich już teraz!

***

Spotkałam się z Damianem.be. To nasze pierwsze spotkanie od 30 czerwca 2012. Długo się wahał. Upewniał się, że to nie element jakiejś mojej intrygi. Nie, nie był. Po prostu byłam gotowa na spotkanie. On chyba też. Poszliśmy na szota do Flow. Potem po drynku. I tyle. Rozeszliśmy się do domów. Chyba tak miało być.

A tak w ogóle to czasu na spotkania mam ostatnio mniej. Ale to dobrze. Przynajmniej nie przychodzą mi do głowy jakieś głupie pomysły. Więc się cieszę.

Wypowiedz się! Skomentuj!