Pierwszy od miesiąca weekend w Warszawie był dość
niezaplanowany. W czwartek rozmawiałam z Gackiem
na temat tego, gdzie idziemy. Zaproponował Toro, ale
w piątek na biforze się wycofał z tego. A ja tak nie
lubię. Musiałam przekupić dwie osoby, wygrać w
makao i udowodnić, że wstęp jest tańszy niż się
spodziewali tego wszyscy, żeby udało się nam
tam dotrzeć. Było, jak w Toro, choć dość
tłoczno w sumie. Gacek spotkał tam też
sporo znajomych, więc źle nie było.
Ale potem się uparli na Glam, a
więc i ja się wybrałam. Ludzi
sporo, kilku ładnych też się
znalazło, ale szału nie było.
Wróciłam jakoś po 6.

Wypowiedz się! Skomentuj!