AlkoOlimpiada, rozwalający się Glam i jak zrezygnowano z narkotyków
Dawniej piłam mniej, to fakt. I w zasadzie nie wiem czemu piję teraz więcej. To nie jest tak, że potrzebuję wódki, żeby śmielszą być (to chyba oczywiste). Nie jest też tak, że chcę o czymś zapomnieć, mam jakąś traumę czy coś takiego. Nie potrzebuję alkoholu jako wymówki, że zrobię coś głupiego/szalonego. To robię dość często na trzeźwo.
Więc nie wiem czemu piję. Jasne, lubię to. Lubię ten stan, gdy brzydota świata nie przeszkadza, marna muzyka w klubie nie wkurwia, chłopcy dokoła są jeszcze ładniejsi i w głowie się delikatnie kręci. Lubię, bo nie ma co udawać, że jest inaczej. Przecież właśnie po to wynaleziono alkohol, prawda?
Lubię też się czasem sponiewierać. Tak całkiem. Żeby mi się film urwał. Żeby krzyczeć przy barze. Żeby wywrócić się w tańcu na znajomego. Bardzo rzadko mam możliwość aż takiego pofolgowania sobie (niestety), ale czasem to lubię. Dużym minusem dla mnie w sumie jest to, że nie miewam kaca. Takiego kaca, o jakim mi opowiadają inni. Ja raczej wstaję, piję szklankę wody i mogę żyć normalnie dalej. Nawet jeśli sen trwał tylko 3 czy 4 godziny a teraz muszę poprowadzić warsztaty dla grupy nastolatków. Mówię, że to minus dla mnie, bo może kac powstrzymywałby mnie skuteczniej przed piciem.
Doszło do tego, że w najbliższą niedzielę organizuję… AlkoOlimpiadę. Damian M., Marta K. i ja ścieramy się w konkurencji kto wypije więcej. Są już opracowane nawet zasady (m.in. szot co 15 minut, dodatkowy raz na godzinę, popijanie drynkiem i takie tam…) a także zestaw dopingu dozwolonego (np. woda, gazowane napoje bez cukru itp.) oraz zabronionego (m.in. jedzenie, spanie itd.). O ile sam pomysł jest w zasadzie zabawny o tyle jak na to spojrzeć z boku… boże, jak to się stało, że się umawiam na takie konkurencje. Tylko dlatego, że wiem, że mam szansę wygrać! Dziwne to wszystko.
Spotkałam się ostatnio z Kubutkiem. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach ale i na wódkę nam jakoś zeszło. Wiadomo, rzecz ważna. I tak od słowa do słowa zaproponowałam mu małą zabawę. Zabawę w nie-picie. Kto dłużej wytrzyma bez alkoholu. Ruszymy jakoś pod koniec stycznia – już po urodzinach fotobloga oraz po powrocie Kubutka skądś-tam. Chodzi o sprawdzenie czy potrafimy i jak długo. Wydaje mi się, że 4-6 tygodni powinno to potrwać, choć mam nadzieję, że wytrzymamy dłużej.
Kubutek podczas spotkania opowiadał mi oczywiście też o innych sprawach. A ja mam taki wniosek z dyskusji, że to wszystko nasza wina. Że piszemy sobie w głowie scenariusze naszego zachowania i potem je realizujemy. I gdy mówimy „Ja wiedziałem, że tak zareaguję, gdy to się stanie” to oznacza nie mniej, nie więcej jak właśnie to, że naprawdę wiedzieliśmy, bośmy sami to zaplanowali. Mamy w naszych głowach gotowe reakcje na różne sprawy. I wystarczy je zmienić, by zmieniło się nasze zachowanie. Wiem, wiem, to nie takie proste. Nie wystarczy powiedzieć sobie: „dobra, teraz będę reagować inaczej”, tylko trzeba dokonać w sobie autentycznej przemiany nastawienia. Jednakże sam fakt, że wiemy, że istnieją takie scenariusze i że my jesteśmy ich autorami, daje jednak nadzieję na to, że będzie lepiej, prawda?
Nie będzie natomiast lepiej na pewno jeśli idzie o imprezy w Warszawie. Wręcz przeciwnie, jest coraz gorzej. Już nic się nie dzieje. Nie ma nawet udawanych „dużych imprez”. Nic a nic. Cisza na mieście. A jest w sumie już karnawał! To właśnie dlatego wylądowałam w Glam. I to trzy dni z rzędu… Wiem, wiem, co chcecie powiedzieć. Tak to krytykuję a potem tam idę. W czwartek przed Trzech Króli wylądowałam tam w zasadzie z własnej woli. Nic się nie działo, mało ludzi na mieście, ulice pustoszały. Więc pomyślałam, że to dobra okazja, żeby tam się wybrać. Pomysł okazał się o tyle dobry, że byłam świadkiem zawalania się Glamu. A dokładniej: korytarza. Tego świecącego, migającego tunelu, który kiedyś wydawał się być znakiem rozpoznawczym klubu. Już nie jest. Szkoda w sumie, bo to było coś, co – gdy jeszcze istniało i nie było zdewastowane – było fajnym pomysłem na to miejsce.
Ale i w Glam wiedzieli, że niewiele się tej nocy przydarzy. Ludzi było mało w sumie, bar otwarty tylko jeden… bez szału. Gorzej było w piątek. Tym razem Gacek mnie zmusił. Stwierdził, że nie może iść do żadnego heter-miejsca, bo ma dzisiaj potrzebę na imprezę z pedałami. Ja to rozumiem, więc uległam. I już mogłam pożałować. Raz, że znów za dużo wydałam kasy a dwa, że niewiele się działo w sumie. Gacek prawie poderwał jednego takiego ładnego chłopca, ale potem on mu uciekł. Sobota zaś była fatalnym już pomysłem. Byliśmy najpierw u Gasispyrki na niby-parapetówce i się okazało, że nikt nie chce ze mną do Toro jechać. Plan był wcześniej ustalony i był dobry – Toro. A tutaj się okazuje, że część chce jechać do Hunters (a tam nie bywam) a część do Glam. I musiałabym sama do Toro jechać a to nie jest najlepszy pomysł. Więc Glam, trudno.
W środku spotkała mnie sytuacja, jakiej jeszcze nie miałam. Pijana jakaś dziewczyna stwierdziła, że muszę z nią zatańczyć. Podziękowałam i powiedziałam, że nie, bo właśnie idę do baru. Kulturalnie, grzecznie. Ona stanęła mi na drodze i stwierdziła, że muszę z nią zatańczyć. Potem powiedziała, że jest oblana piwem i jak się nie zgodzę, to zaraz się na mnie rzuci, żebym i ja była mokra… To świadczyło o tym, że nie była aż tak pijana – ogarniała sytuację. Nie miałam jednak ochoty tańczyć z jakąś obcą, mokrą kobietą. Zaczęła na mnie napierać i się ze mną szarpać. Chora sytuacja. Nie wiedziałam, co zrobić, bo wkoło nikogo znajomego. Wycofałam się do bezpiecznej pozycji i ignorowałam ją. Byłam trochę zasłonięta barem. Mogłabym wezwać ochronę czy coś, ale to raczej niemożliwe bez przejścia koło niej. Nie da się też przez ten tłum uciec po prostu. Poza tym, no bez przesady, nie będę uciekać! Ja ją ignoruję, ona cały czas stoi koło mnie i gada o tym, że muszę z nią zatańczyć i że wówczas da mi spokój. Uczono mnie, że z szantażystami się nie negocjuje.
Podejście do baru było dobrym pomysłem. Gadając do mnie, dziewczyna zajęła się zlewaniem piw pozostawionych przy barze do jednego kufla, który potem zaczęła opróżniać. I poszła dalej, wzdłuż baru. I wówczas mogłam wyjść z części tanecznej klubu. Bogu dzięki. To była naprawdę nieprzyjemna sytuacja.
A picie zlewek po innych czy też w ogóle od innych – poza tym że jest obrzydliwe – jest naprawdę niebezpieczne. I nie rozumiem jak ludzie mogą to robić. Ja wiem, jest duszno, jest gorąco, chce się pić a kolejka za duża albo portfel pusty. Rozumiem to, naprawdę. No ale to się idzie do zlewu wody napić! Przecież nie wiecie kto to pił przed wami, co ma i czym możecie się zarazić. I ja nie żartuję, kiedy mówię to Wam, gdy chcecie ode mnie się napić. Ja naprawdę jestem zakaźna. Picie wody z kranu jest bezpieczniejsze. Ale – i to ważna uwaga – kran ten musi działać. A w Glam w sobotę nie działały łazienki znów. Bo wywaliło. I trzeba było sikać na zewnątrz plus plan z piciem wody z kranu nie działał…
Plusem wizyty w Glam było spotkanie Grzesia. W zasadzie dziwne, że to piszę, bo ostentacyjnie w zasadzie go ignorowałam i omijałam… Nie bez powodu. Wiedziałam, że to dobry pomysł na rozpoczęcie z nim rozmowy potem. Chodziło mi o to, by zobaczył, jak ja się czuję ignorowana przez niego. Plan wypalił. Odezwałam się potem SMSem. Potem on odpisał. I tak się potoczyło. Zadzwonił nawet do mnie w końcu, co mnie zaskoczyło, przyznaję. Generalnie jest na razie wstępny plan, że się zobaczyć mamy w tym tygodniu. Nie wiem, co z tego wyjdzie, ale niech będzie. Spotkajmy się.
*
A cofając się nieco w czasie… Sylwestra spędziłam jak zwykle. Na seksczacie. Mówcie, co chcecie – dla mnie to już tradycja. Było miło. Oczywiście, miałam wino i było naprawdę sympatycznie. Jakkolwiek dla Was to dziwnie nie zabrzmi ;) Poszłam spać chyba jakoś koło 6, jeśli nie później. I, ma się rozumieć, poznałam wielu młodych chłopców tej nocy.
A potem zaczął się normalny tydzień. Najpierw posiedzenie komisji ds. Krajowych Ram Kwalifikacji. Strasznie ciężka robota. Spędziliśmy na tym chyba z 6 godzin. A potem jeszcze miałam dyżur swój w Instytucie Socjologii UW. Dobrze, że ktokolwiek na dyżur ów przyszedł, to przynajmniej na marne nie siedziałam. Lada moment zacznę zajęcia na Uniwersytecie Otwartym UW i właśnie w poniedziałki od 18 do 19:30 będą trwać. Ciekawe, jak to wyjdzie… Jeszcze są wolne miejsca, więc zapraszam jakby co! Na www.uo.uw.edu.pl znajdziecie komplet informacji. Zajęcia nazywają się „Płeć i gender. Interdyscyplinarne wprowadzenie do tematyki”.
W zasadzie każdego dnia mam jakąś taką akademicką rzecz. We wtorek: posiedzenie Rady Samorządu Doktorantów UW. Jako że delegatem Instytutu Socjologii UW jestem, to się zjawić musiałem. Wybory Przewodniczącego Zarządu Samorządu Doktorantów UW były dodatkowym powodem, by nie ominąć tegoż posiedzenia. Wybraliśmy obecnego przewodniczącego. Podczas krótkiej „debaty” z kandydatem zapytałem go m.in. o wypełnienie wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w zakresie udzielenia informacji publicznej oraz zwrotu kosztów postępowania sądowego. Obiecał, że się zajmie zwrotem. Zaś jeśli idzie o informacje, to wszelkie już mam i on więcej nie ma. W ten sposób potwierdza, że tych dokumentów brakuje. Ale to nie wina jego tylko byłego przewodniczącego. Podoba mi się natomiast to, że wyrywa się coraz skuteczniej spod skrzydeł swojego protektora i pozwala sobie nie dopuścić go do głosu. Dawniej na coś takiego sobie nie pozwalał. Ciekawe.
W środę – krótka sprawa – pierwsze posiedzenie Odwoławczego Sądu Koleżeńskiego Samorządu Studentów UW. Tak, jestem jego członkiem. Wybór przewodniczącego okazał się być o tyle zabawny, że spośród 5 osób będących członkami Sądu, aż 4 startowały na to miejsce. Wiadomo, że nikt nie uzyska bezwzględnej większości. Więc drugie głosowanie, w którym startują znów wszyscy. Ale tym razem żarty się skończyły i wygrał ten, który miał wygrać – namaszczony przez Nową Koalicję. I poszło.
W czwartek – spotkanie w sprawie Tygodnia Równości. Nasze plany wobec tego wydarzenia się krystalizują. Lada moment będziemy działać celem finiszowania etapu planowania i przejścia do realizacji. Póki co jednak, zebraliśmy się, by zacząć działać. Teraz bierzemy się za wycenę. Chcemy zobaczyć ile będzie nas to kosztować.
Piątek był wolny od spotkań akademickich, bo był generalnie wolnym dniem.
Udało mi się w tym tygodniu zobaczyć Marcinka. To nasze pierwsze widzenie się od bardzo dawna. On teraz zapracowany i zajęty planowaniem swojego nowego życia – życia w gastronomii. Niech się mu tam wiedzie, jeśli naprawdę to lubi. A mam wrażenie, że tak. Zawsze z wielką pasją opowiada o wszystkim, co związane z restauracją jego, restauracjami w ogóle i jedzeniem. Ja lubię jeść za to (widać to ewidentnie) i dzięki temu w tym temacie się dogadujemy.
Rozmawialiśmy też o jego studiach. Nie skacze z radości, ale to mnie nie dziwi. Jednak zaoczne studia to trochę inna specyfika, inaczej się na nich pracuje i żyje. On nie wiąże życia z nauką, więc i motywację ma inną niż ja miałam. Naprawdę to rozumiem.
Ważnym wydarzeniem dla mnie był wyjazd do sklepu na zakupy. Udało mi się zmusić się do tego po 14 miesiącach. Ja naprawdę nie lubię zakupów. Wypad do Factory Ursus okazał się jednak udany. Towarzyszył mi Michał, który doradzał i odradzał. Minusem jest to, że nie kupiłam spodni żadnych tak jak i bielizny. Ze spodniami jest o tyle problem, że jestem grubą świnią i w każdych wydaje mi się, że źle wyglądam. Wstrzymam się więc z zakupem. Nie wiem jak, ale jakoś wytrzymam do końca stycznia. Potem dieta. Tak na poważnie. Niemniej, zakupy udane. Mimo małej awantury z tępą kierowniczką Vero Mody.
*
Ostatnio jeden chłopiec podszedł do mnie i powiedział mi, że nasze spotkanie pierwszy raz było dla niego bardzo ważne. (A było to dobre kilka lat temu i działo się w Utopii.) Podeszłam wówczas do niego i jakoś tam zagadałam. Wzięłam go na VIPa, żeby tam pogadać na spokojnie. I gdy stanęliśmy przy barze, zadałam mu pierwsze pytanie: „No dobra, to teraz mi powiedz… Czemu taki ładny młody chłopiec jest tak strasznie zaćpany?” Zaczął oczywiście wówczas zaprzeczać, że nie, że wcale nie jest, że on nigdy w zasadzie… Powiedziałam mu wówczas, żeby jednak poszedł, bo nie chcę z nim rozmawiać.
I właśnie przypomniał mi tę historię i wyznał, że ona była dla niego ważna, bo teraz w zasadzie w ogóle nie ćpa już. Nie wiem na ile to prawda, ale miło było to usłyszeć.
Wypowiedz się! Skomentuj!
Przeczytałem fragment Twojego blogu ..i.. rozczarowałem się. Liczyłem na więcej a może za wysokie mniemanie miałem o Tobie, o Twoim warsztacie słów, którymi liczyłem, że się posługujesz.
-> jar
Kocham słowo kurwa.
Drogi jar to nie są sztywne poematy dla filozofów tylko luźny blog dla normalnych ludzi. Jesli Ci brakuje warsztau słów to kup sobie tomik poezji :x
Skoro sama Jej Perfekcyjność przyznaje, że jest już tłustą świnią, to ja proponuję kupić futro. Dobrze leży. Wiem po sobie.
I też czuję się rozczarowana. Nie, żeby stylem i językiem Jej Perfekcyjności, bo te w zasadzie pozostają bez zarzutu, (wiem, co mówię) ale jakimś takim marazmem, który wkrada się w codzienne życie Jej Perfekcyjności. No, robi się nudno. Choćby to futro – powinna je Jej Perfekcyjność w swojej garderobie mieć! Proszę tylko zobaczyć, jak pięknie wyglądał w nim Fredek M. Uwielbiam.
asek:
dla normalnych ludzi?? no raczej autor bloga do normalnych nie nalezy i zapewne tylko tacy zwichrowani jak on znajda w tych wypocinach cos wyjatkowego.