Warszawa, 11 sierpnia 2011 – Nowy tekst Jej Perfekcyjności na portalu homiki.pl. W artykule „Nikt nie chce związków partnerskich” przekonuje, że sprawa na razie nie ma szans na zakończenie, gdyż nikomu na tym nie zależy.

Obszerny tekst Jej Perfekcyjności wpisuje się w dyskusję, jaką na portalu prowadzi wiele osób. Sceptyczny głos trans jest próbą analizy sił, które mogą mieć interes w walce o ustawę o rejestrowanych związkach partnerskich. Zdaniem Jej Perfekcyjności, nie interesuje to tak naprawdę ani SLD, ani PO, ani heteroseksualistów/heteroseksualistek ani nawet osób bi- i homoseksualnych.

– Moim zdaniem jest tylko niewielka grupa ludzi, którym autentycznie zależy na uchwaleniu ustawy i która będzie o to walczyć – tłumaczy JP. – Pozostali wykorzystują to albo koniunkturalnie i politycznie albo czekają na rozwój wydarzeń, nie przejmując się tak naprawdę wynikiem tej batalii.


Tekst Jej Perfekcyjności na homiki.pl

Oryginalny artykuł Jej Perfekcyjności przeczytać można tutaj.

[more]

Nikt nie chce związków partnerskich

Są cztery powody, dla których nie uda się w najbliższej przyszłości uchwalić ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich. W proponowanym przez Grupę Inicjatywą czy też jakimkolwiek innym kształcie. Po prostu nikomu na tym tak naprawdę nie zależy.

Uschi Pawlik zastanawia się w tekście na homiki.pl jaką strategię należy przyjąć w związku z tym, że obecny projekt nie ma ani czasowo ani politycznie szans na przejście w bieżącej kadencji Sejmu i jak tworzyć kolejne do niego podejście. Niepotrzebnie. Pomysł by legalizować związki dwóch dorosłych osób, które nie są małżeństwami, po prostu się nam przez bardzo wiele lat jeszcze nie uda. Dlaczego?

SLD nie zależy

Największym – nominalnie – politycznym oparciem forsowanego aktualnie projektu jest Sojusz Lewicy Demokratycznej. Aktualnie klub poselski SLD liczy 45 osób. Czyli mniej niż 10 proc. wszystkich posłów i posłanek. W opublikowanym dziś sondażu wyborczym Homo Homini dla Polskiego Radia, na SLD głosować chce 15,2 proc. badanych. Przyjmijmy, że Sojuszowi uda się zdobyć nawet 20 proc. głosów w nadchodzących wyborach. Niech ma nawet 1/5 głosów w Sejmie nowej kadencji.
Nie trzeba zdawać matury z matematyki, żeby zdać sobie sprawę, że to za mało dla przepchnięcia jakiejkolwiek ustawy przy liczącym grubo ponad 400 osób Sejmie. Poza tym, czy SLD rzeczywiście chce tej ustawy? Przecież nawet przedstawiciele tej partii nie są zgodni co do tego, czy należy walczyć o związki partnerskie. Pojawiające się w mediach wypowiedzi (słusznie przedwyborczo hamowane ostatnio przez polityczną „górę”) świadczą o tym, że w samej partii jest tylko niewielka grupa ludzi, którzy naprawdę chcą coś w tej kwestii zrobić. Ukłony dla osób takich jak Ryszard Kalisz czy Sebastian Wierzbicki, którzy walczą z nami o tolerancję dla środowisk LGBTQ, ale oni całej partii nie tworzą. I z całym szacunkiem dla SLD jako siły, która oficjalnie wsparła projekt, wsparcie to ma charakter symboliczny. Od początku było wiadomo, że jest za późno na to, by doszło do głosowania nad nim w Sejmie. Wiemy o tym także my, ale lubimy sobie powtarzać, że ważne jest „przecieranie szlaków”, które pozwolić może w przyszłości na głosowanie lepszej ustawy czy też jakiegokolwiek rozwiązania, które normuje sytuację osób homo- i biseksualnych pozostających w nieformalnych związkach. Nic z tego.
Odszczekam te słowa dopiero, jeśli SLD w nowej kadencji zgłosi projekt w ciągu 12 miesięcy od momentu zaprzysiężenia posłów i posłanek. Wtedy może uwierzę, że ich troska o te sprawy jest autentyczna a nie podyktowana chęcią nabicia sobie elektoratu przed wyborami parlamentarnymi.
Póki co, uważam, że im nie zależy.

PO nie zależy

Czy chcemy tego czy nie, Platforma Obywatelska jest najważniejszą siłą polityczną w Polsce. Wspomniany sondaż daje PO 37 proc. głosów wśród ankietowanych i podtrzymuje pierwsze miejsce tej partii na politycznym rynku. A Platformie Obywatelskiej, jak wiadomo, nie zależy na ustawie. Jasne, niektórzy przedstawiciele tej partii podkreślają, że trzeba o sprawie dyskutować, że trzeba się zastanawiać… Inni jednak dodają, że aktualne rozwiązania są wystarczające a marszałek Stefan Niesiołowski oburza się, że w ogóle takimi tematami się zajmuje Sejm RP, wchodząc obywatelom (i obywatelkom, ale o nich wspomina rzadziej) do łóżka. 
„Wyborcza” opublikowała pod koniec maja wyniki sondażu TNS OBOP i emocjonowała się: „Z sondażu TNS OBOP wynika, że ustawę popiera 54 proc. badanych, 41 proc. jest przeciw, 6 proc. nie ma zdania. Gdy w 2003 r. CBOS zapytał o związki partnerskie par homoseksualnych – 34 proc. badanych było za (w 2002 r. – tylko 15 proc.), przeciw – 56 proc”. Wszyscy spodziewali się wówczas, że Tusk – chętnie idący za opinią publiczną – wesprze ustawę. Nic z tego. Szef klubu PO Tomasz Tomczykiewicz ocenił niedawno, że projekt SLD narusza konstytucję i Platforma nie zamierza go popierać.
Premier Donald Tusk nie chce odrzucać homo- i biseksualnych wyborców i dlatego dodaje sprytnie, że sprawą związków można zająć się „zaraz po wyborach”. Oczywiście przedtem, uzupełnia, czeka jeszcze 200 innych projektów ustaw, które także są ważne. Przypominam także, że w 2004 roku, po przyjęciu przez Senat projektu ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich, ówczesny wicemarszałek Sejmu, Donald Tusk, powiedział: „związek homoseksualny nie jest pożądaną normą prawną, która powinna być wspierana przez państwo”.
Nie liczmy więc na poparcie PO w tej kwestii. Bo im po prostu nie zależy.

Heteroseksualnym nie zależy

Argumentem, który ma ułatwić „przepchnięcie” ustawy przez Sejm ma być to, że dotyczy także osób heteroseksualnych. Że w ogóle nie porusza kwestii płci osób wstępujących w PACS (a co mi tam, nazwę to tak!) i dlatego ma być łatwiejsza do przełknięcia. O ile inkluzywność jest dla mnie ważną wartością w wielu momentach życia, o tyle silenie się na to, by czynić z niej argument polityczny jest niezasadne. Nie ma żadnego lobby osób heteroseksualnych żyjących w konkubinatach, chcących walczyć o formalizację swoich związków. Nie ma ani jednej grupy, inicjatywy, która chciałaby wprowadzenia takiego rozwiązania. Oczywiście, dyskursywnie wygląda to bardzo ładnie – nie walczymy o ustawę dla homoseksualistów, tylko dla wszystkich ludzi. Wszyscy chyba jednak zdają sobie sprawę ze słabości tego argumentu. Jasne, że najpewniej jak w większości krajów, także i u nas większością osób korzystających z wprowadzonych przepisów byłyby pary różnopłciowe. Nie jest to jednak grupa osób, która chce o to walczyć. Jeśli taka możliwość się pojawi – skorzystają z niej. Jeśli nie – przeżyją i bez tego.
A zresztą badanie CBOSu z lipca 2010 roku („Postawy wobec gejów i lesbijek”) mówi wprost: 75 proc. badanych nie zna żadnego geja ani lesbijki, 64 proc. uważa, że geje i lesbijki nie mają prawa do organizacji publicznych manifestacji, tyle samo uważa, że nie powinni/powinny „publicznie pokazywać swojego stylu życia” a 37 proc. uważa, że geje i lesbijki nie powinni/powinny mieć prawa uprawiać seksu.
Dlatego też nigdy nie powstał projekt ustawy czy nawet nie wywiązała się poważniejsza debata w środowiskach nie-LGBTQ na temat związków partnerskich (czy jakkolwiek je nazwać). Po prostu heteroseksualnym na tym nie zależy.

Homo- i biseksualnym nie zależy

Dokładnie tak. Środowiskom LGBTQ nie zależy na ustawie o rejestrowanych związkach partnerskich w jakimkolwiek kształcie. Świadczą o tym: niemalże zerowe zaangażowanie w dyskusję na ten temat, brak możliwości zebrania 100 tys. podpisów pod obywatelskim projektem ustawy, śmiesznie małe manifestacje wspierające projekt organizowane pod Sejmem, nieprzekroczenie przez Parady Równości masy krytycznej… i wiele, wiele innych. Tak naprawdę ustawą interesują się niewielkie środowiska naprawdę zaangażowanych osób. Pozostali i pozostałe tylko czekają na rozwój wydarzeń. Jasne, niektórym ustawa się przyda i chętnie z jej dobrodziejstw skorzystają. Inni/inne mają to zupełnie gdzieś i nie zabierają głosu w ogóle. Milcząca większość, jak sądzę, osób homo- i biseksualnych w Polsce nie interesuje się sprawą związków partnerskich. Jasne, wynika to także z generalnie niskiego w Polsce zaangażowania w różne sprawy publiczne i generalnej niechęci do uczestnictwa w czymkolwiek. Nie ma sensu jednak udawać, że wśród LGBTQ jest inaczej. Po prostu nie chce się nam stać pod Sejmem, nie chce się nam zbierać podpisów, nie chce się nam iść w Paradzie nawet. Tak, wiem, że są nieliczni, którzy zaangażowali się w sprawę. Może racje ma Pawlik, gdy pisze, że to kwestia przemiany pokoleniowej i momentu, gdy dzisiejsi nasto- i dwudziestolatkowie wejdą w wiek, gdy zaczną interesować ich sprawy spadkowe, podatkowe i inne z „dorosłego życia”. Nie zmienia to faktu, że na uchwalenie ustawy będziemy czekać jeszcze bardzo długo.
Dlatego, że zupełnie nam na tym nie zależy.

Wypowiedz się! Skomentuj!