Zmobilizowani otwarciem nowego klubu w Łodzi i występem
Michaela Canitrota w ramach „So, Happy In Paris?” ruszamy
do Łodzi. Pociąg jest ok. Na stacji wysiadamy i drzemy się
w przeciwsłonecznych okularach „jesteśmy w mediolanie!”
mimo że jest 22.00. Ja jadę do znajomej, Paweł i Grześ
do klubu. Po półtorej godziny spotykamy się w klubie
Fou Foune, czyli lesbijskiej spelunie :) Jest tanio, ale
nie śmiesznie. Ruszamy do Gossip, po drodze jakiś
bar zaliczając. Klub jest dość ładny, ale nie ma
niczego zaskakującego. Muzycznie jest źle. I
nagle korki wysiadają, jest ciemno. To już
przesądza sprawę, nie czekamy na show
w obawie o własne zdrowie. Mimo że
jest grupa warszawskich pedałów,
jedziemy do Narraganset. Tam
jest impreza jak zwykle. Sporo
ludzi. Paweł znika gdzieś, więc
się z Grzesiem bawię. Jakoś
po 5 zmykamy na pociąg
i do Warszawy jedziemy.

To napis na lodówce mojej (nie mylić
go z tym, co go mam na drzwiach do domu)

W drodze

Lesbijska spelunka

Toaleta w Fou Foune

Bar gdzie jedliśmy

Zapiekanka była niedobra

Ale Grześ szczęśliwy ;)

Gossip

Warszawscy znajomi

Parkiet w Gossip
(fotka niechcący zrobiona)

Po suficie na I piętrze latają kropki
świetlne w różnych kolorach

Bar czy coś

Narraganset

Impreza, jak zawsze

Piliśmy, owszem

Nigdy nie rozumiałam świątecznych
ozdób w klubach…

Wracamy, Grześ (znów) je
(ale ja też jadłem…)
Wypowiedz się! Skomentuj!