Kontynuujmy podróż – jest dieta, będzie b4!
Ponieważ całą poprzednią blotkę poświęciłam tylko Utopii, czas byłoby napisać o innych rzeczach, które – mimo wszystko – dzieją się wkoło mnie. Ja wiem, czas powinien był stanąć, zwolnić albo cokolwiek w związku z tym, że nie ma już Jasnej 1, ale tak się nie stało. A co za tym idzie: nie zatrzymał się też blo.
W zasadzie to dla ścisłości należałoby powiedzieć, że zatrzymał się… 2 sierpnia. Bo wtedy ostatni raz coś pisałam. Z rzeczy najważniejszych więc: Facebook.com mnie znów zablokował. To się już nudne staje. Domyślam się, że stało się to z automatu. W momencie, gdy kliknie dużo ludzi u was w ikonkę „Zgłoś profil” czy jakoś tak, to Facebook z automatu blokuje. A jak ktoś chce coś z tym zrobić i się odblokować, to dopiero wówczas człowiek siada nad tym i coś ogarnia. Czemu niby nagle dużo osób miałoby mnie zgłosić do zablokowania? Proste. Odezwałam się raz czy dwa pochlebnie na temat akcji z krzyżem z puszek po Lechu w komentarzach do tego wydarzenia. W samym zaś wydarzeniu pod koniec znalazło się bardzo dużo katolików-obrońców, którzy podkreślali, że pod krzyżem są fanatycy, ale nie ma sensu ich naśladować i robić czegoś tak samo złego/głupiego jak oni. (To, swoją drogą, ciekawa retoryka. Oni mogą walczyć, nam „nie wypada”. Podobnie komentują czasem mój tekst o tym, co mają geje i lesbijki wspólnego z krzyżem, ale o tym zaraz.) No i najpewniej ci katolicy-obrońcy, chcąc dać mi nauczkę, zgłaszali mój profil. Ciężko powiedzieć ile dla facebooka potrzeba zgłoszeń, żeby kogoś zablokował. Oficjalny powód – bo wyskakuje link, jak chce się człowiek zalogować, odsyłający do odpowiedniego działu pomocy – to fake-name. Czyli, że nie nazywam się Jej Perfekcyjność. To w zasadzie dość skomplikowana kwestia. Co to znaczy, czy tak się nazywam? Potwierdzam, w dokumentach tak nie mam (chociaż chciałabym, ale nie mogę). Czy to oznacza, że tak się nazywam, czy że tak mnie nazwano? Ja nazywam się Jej Perfekcyjność, bo pod tym imieniem funkcjonuję już ładnych kilka lat, używam go kiedy tylko mogę (podczas głosowania w wyborach na prezydenta RP nie mogłam, wiadomo). Państwo nie uznaje tego mojego imienia, ale pytanie brzmi: od kiedy Facebook tak się przejmuje tym, co uznaje państwo? Czy to nie Facebook przypadkiem walczy z kilkoma reżimami, które chcą go blokować, bo tak ich prawo nakazuje? Więc bez przesady z tą praworządnością Facebooka. Regulamin mówi wyraźnie, że podać trzeba swoje prawdziwe imię (Facebook users provide their real names and information, and we need your help to keep it that way.) Nie definiuje jednak, co to znaczy prawdziwe imię. Podkreślam przy tym, że Bloggerka Kataryna istnieje i nikt nie twierdzi, że podaje nieprawdziwe imię. Tak się bowiem naprawdę nazywa. Różnica między mną a nią jest jednak taka, że ja swojego imienia używam także na co dzień, a ona nazwała się Kataryna w sieci, by na żywo nikt jej nie kojarzył z tą postacią. Pozwolę sobie zatem na porównanie, że jestem bardziej od niej prawdziwa ze swoim imieniem.
Najgorsze jest czekanie, aż Facebook się zajmie sprawą (ma ich pewno codziennie mnóstwo) oraz obawa o to, że znów mi stronę skasują i nie będę mogła normalnie funkcjonować, tylko od początku trzeba będzie znów znajomych zbierać. Już raz to przechodziłam i cieszyłam się, że dobijam do 300, dzięki czemu mam szansę zbliżyć się do 440 osób, które miałam zanim mnie skasowali za pierwszym razem. Wkurwia mnie to trochę. Ale za to! Powstała na Facebooku grupa „Odblokujcie Jej Perfekcyjność”, dzięki której wiem, że są ludzie, którzy mnie wspierają w tej walce. I to niemało ludzi. W ciągu ledwo 3 czy 4 dni zebrało się ich już ponad ćwierć tysiąca. I cały czas przybywa. Super! Może to będzie w walce z Facebookiem argument, że ja naprawdę istnieję, naprawdę jestem i naprawdę używam tego imienia na co dzień. A więc jest ono moim prawdziwym.
To chyba przyspieszy moje starania o coś, co dawno chciałam zrobić. Mam taki plan, żeby znaleźć państwo, w którym łatwo zmienić można imię na dowolne (niczym w USA) i w którym można łatwo zostać obywatelem. Plan jest taki: dostaję obywatelstwo, zmieniam tam imię, automatycznie uznają je w Polsce. I poszło. Znacie może jakiś taki kraj? Akurat USA byłoby zajebiste, ale tutaj nie dostanę obywatelstwa. Poza tym – nie ma problemu, mogę potem zrzec się obywatelstwa tego kraju, jeśli taka jest potrzeba po wszystkim :) Wystarczy mi ono tylko na czas zmiany imienia.
Co do Facebooka, to jeszcze może tylko podkreślę, że fajnie, że powstała już strona „Utopia forever”, gdzie można wyrazić swoje poparcie dla Jasnej 1. Ale trwają już poszukiwania nowej lokalizacji i – uwierzcie mi – są już konkretne propozycje. Zobaczymy, jak to będzie i kiedy to będzie.
A wracając do codzienności… We wtorek ledwo, ale udało mi się dotrzeć pod krzyż. O 13.00 zaczynał się tam rozreklamowany na Facebooku piknik pod „Gdzie-Jest-Krzyż” krzyżem. Lekko spóźniona, ale dotarłam. Przeniesienia krzyża, jak wiecie, nie było. A ja się zastanawiam.
Czy ktoś mi może wyjaśnić, co się stało pod Pałacem Prezydenckim? Co dzisiaj tam zaszło? Bo ja, będąc na miejscu i znając doskonale tło historyczno-polityczne tego zajścia, nadal tego nie rozumiem. Czego spodziewała się władza i strony uzgadniające przeniesienie krzyża? Że nie będzie oporu, że nie będzie zamieszek? Że nagle „obrońcy krzyża” powiedzą: „Nie, no spoko, możecie go sobie wziąć”? Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski stwierdził, że „nie chce narażać harcerzy i księży”. Słusznie są jego chęci. Czemu jednak osiąga ten cel ulegając terrorystom a nie walcząc z nimi? Przecież – to wiedzą szefowie administracji wszystkich chyba krajów na świecie – z łamiącymi prawo terrorystami się nie dyskutuje i nie przystaje na ich warunki. Bo to oznacza tylko, że mogą być coraz większe. I pewno będą. Dlaczego więc Michałowski uległ?
Dlaczego, gdy manifestują górnicy lub pielęgniarki, to nikt się nie obawia użycia siły i nie martwi się o narażanie kogokolwiek? Dlaczego, gdy fani i fanatycy Legii demolują Warszawę, to nikt nie martwi się o to, czy będą na coś narażeni, gdy wkroczy policja? Dlaczego podczas kontrmanifestacji NOPu podczas Parad Równości nie mówi się o narażaniu skrajnie prawicowych bojówek i policji używa się bez wahania? Czym te sytuacje różnią się od dzisiejszych zajść pod krzyżem? Tfu, nie pod krzyżem a pod Pałacem Prezydenckim! Czemu nagle nie chce się kogoś narażać i ulega się żądaniom grupy ekstremistów?
Słusznie pyta Kazimiera Szczuka w programie „Rozmowa bardzo polityczna”: Czy każdy może sieknąć krzyż i jest on nieusuwalny? Czy postawienie gdziekolwiek dwóch zbitych desek (niepoświęconych przecież!) czyni to miejsce wyjątkowym, nieobjętym prawem? W chwili, gdy tłum ekstremistów okazał się dyktować warunki władzy państwowej, nie chodzi już nawet o dyskusję nad tym gdzie jest miejsce krzyża w przestrzeni publicznej. Jasne, debata taka jest potrzebna. Mamy krzyż w Sejmie, mamy kaplicę w Pałacu Prezydenckim, mamy krzyże w szkołach. O tym powinno się rozmawiać, jeśli jest taka potrzeba – a wydaje się w chwili obecnej, że jest. Jednakże warszawskie zajścia z dzisiaj z godziny 13.00 zmuszają nas do zastanowienia się nad tym, jaka jest realna władza państwa polskiego. Podjęto bowiem decyzję o usunięciu elementu małej architektury (postawionej nielegalnie, bo bez pozwoleń) z terenu przylegającego do Pałacu Prezydenckiego i zarządzanego przez Kancelarię Prezydenta. Decyzję dodatkowo wspierały organizacje odpowiedzialne za ustawienie krzyża oraz kościół rzymskokatolicki, do którego – w zasadzie nie wiadomo dlaczego nie do jakiegoś protestanckiego – zwrócono się w tej kwestii o radę. A tu się nagle okazuje, że kilkuset ludzi może decyzję władz czterdziestomilionowego państwa zmienić w ciągu pół godziny. Czuję bezbronność Rzeczypospolitej Polskiej większą niż w momencie utraty najwyższych władz państwowych pod Smoleńskiem. Autentycznie się boję, że nic i nikt w tym kraju nie jest w stanie mnie obronić. Dziś o 13.00 Rzeczpospolita Polska okazała się totalnie bezbronnym państwem o sile mniejszej niż kilkuset nieuzbrojonych ludzi.
Max Weber w swojej pracy „Polityka jako zawód i powołanie” uważał, że istota bycia państwem zawiera się w posiadaniu przez to państwo monopolu do legalnego używania siły. O podmiocie mówimy jako o państwie wtedy i tak długo, dopóki jego administracja jako jedyna utrzymuje prawo i monopol do legalnego używania siły oraz wymuszania przez użycie siły porządku. Dziś o 13.00 pod Pałacem Prezydenckim udowodniono, że policja, jako siła porządkowa Rzeczypospolitej Polskiej nie posiada takiej siły.
Sam piknik był śmieszny. Ludzi w chuja, mnóstwo pedalstwa, ładny chłopiec się ścielę gęsto. Spotkałam kilku znajomych pedałów i z nimi spędziłam czas. Było sporo emocji. Krzyki, przepychanki. Grzegorz z jednej z większych ogólnopolskich gazet krzyczał „Więcej krzyży”, gdy przechodzili obok niego ekstremiści, to zaczęli się rzucać. Ja zapowiedziałam, że przyniosę na kolejny termin przeniesienia transparent z napisem „Wielkie, Soczyste Kutasy”. Zamarzę tylko literkę „t”, żeby nie było, że obraza moralności publicznej. Strasznie się wkurzyłam. Rozmawiałam w trakcie wszystkiego przez telefon z Tadkiem, który dzwonił i chyba aż się przestraszył jak usłyszał, gdy w trakcie rozmowy z nim musiałam z jakimś panem wdać się w utarczkę słowną. Ostrzegał mnie, żebym uważała, bo mi wpierdolą. Nic takiego się nie stało, oczywiście. Dla żartu powtarzałem, że wokół mnie jest aura świętości i nikt mnie nie ruszy ;) Rozśmieszałam też, jak zawsze, swoim pierdoleniem do telefonu wszystkich dokoła. Niech mają z tego jakiś fan, prawda?
Było gorąco, trochę nudno. I smutno, tak generalnie. Bo krzyża pod Pałacem nie powinno być. Skoro zaś już o gejach pod krzyżem mowa…
Krzyż to symbol kilku wyznań zarejestrowanych w Polsce. Jest najbardziej znanym symbolem chrześcijańskim, znakiem doskonale kojarzonym, który jakieś 2 tys. lat temu zmienił znaczenie z symbolu poniżenia i upodlenia na symbol zwycięstwa i życia wiecznego. To dość elementarna wiedza, która jednak przyda się, jeśli chcemy znaleźć odpowiedź na to, dlaczego krzyż harcerski ma znaczenie dla gejów i lesbijek.
Po pierwsze – co najbardziej oczywiste – poza tym, że jesteśmy obywatelami RP, wiele osób LGBTQ jest wyznawcami różnych wyznań chrześcijańskich. Od najpopularniejszego rzymskiego katolicyzmu, przez augsburski ewangelicyzm i ewangelików reformowanych aż do najmniejszych – kościoła adwentystów dnia siódmego, chrześcijan dnia siódmego czy wolnego kościoła reformowanego. Krzyż jest więc zapewne dla wielu z nas czymś ważnym, z czym wiążemy pewną część swojej tożsamości.
Po drugie – walka o krzyż toczy się w przestrzeni publicznej, a więc także takiej, co do której my mamy prawo zabierać głos i chcieć współdecydować o jej kształcie. W przestrzeni publicznej, w której aktualnie doszło do zawłaszczenia nie tylko symbolu chrześcijańskiego ale także do zawłaszczenia pewnej fizycznej przestrzeni, która znajduje się w jednym z najważniejszych dla polskiej demokracji miejscu, czyli tuż przed Pałacem Prezydenckim. Jednych może to wkurzać, innym być obojętne. Warszawiakom może dodatkowo trochę utrudniać życie (choć do zmian tras autobusów i zamknięcia odcinków dróg spowodowanych manifestacjami chyba wszyscy tu prędzej czy później przywyknąć muszą).
Po trzecie – i co najważniejsze – walka toczy się o symbol. To o tyle istotne, że – pozwolę sobie przypomnieć – o obecność naszego symbolu w przestrzeni publicznej musieliśmy sami walczyć podczas EuroPride w Warszawie. Zrywana znad wejścia do PrideHouse’u tęczowa flaga stała się miernikiem tego, jak bardzo osoby LGBTQ mogą być obecne w przestrzeni miejskiej. Podobnie o swój symbol walczą ekstremiści pod Pałacem Prezydenckim. Czy nie można na nich spojrzeć, jak na mniejszość, która chce znaleźć dla siebie miejsce w przestrzeni miejskiej? Jak na mniejszość, która – podobnie jak osoby LGBTQ – ma swoje poglądy, z którymi większość społeczeństwa się nie zgadza, a które są dla niej bardzo ważne? Jak na mniejszość, która chce zmienić coś, co zawarte jest w konstytucji RP (zasada rozdziału państwa i religii), podobnie jak mniejszość LGBTQ (definicja małżeństwa)?
Może okazać się, że ekstremiści spod Pałacu Prezydenckiego mają więcej wspólnego z ruchem LGBTQ niż nam się wydaje… Oczywiście, są też istotne różnice. Łamanie prawa, stawianie czynnego oporu, ustawienie tzw. małej architektury w przestrzeni publicznej bez wymaganej zgody, organizowanie nielegalnego zgromadzenia publicznego, zaśmiecanie itd. Różnica – dość istotna – polega także na tym, jak traktuje się ekstremistów. Szef Kancelarii Prezydenta Jacek Michałowski stwierdził, że „nie chce narażać harcerzy i księży”. Nie ekstremistów, którzy łamią prawo, a kapłanów i właścicieli krzyża. Słusznie, że nie chce ich narażać. Ale dlaczego, gdy manifestują górnicy lub pielęgniarki, to nikt się nie obawia użycia siły i nie martwi się o narażanie kogokolwiek? Dlaczego, gdy fani i fanatycy Legii demolują Warszawę, to nikt nie martwi się o to, czy będą na coś narażeni, gdy wkroczy policja? Dlaczego podczas kontrmanifestacji NOPu podczas Parad Równości nie mówi się o narażaniu skrajnie prawicowych bojówek i policji używa się bez wahania? Czym te sytuacje różnią się od zajść pod krzyżem? Dlaczego nie odciąć dostępu ludziom do miejsc publicznych, w których bawią się fani Legii, niszcząc, co popadnie? Dlaczego nie usunąć manifestujących w Paradzie Równości, gdy NOPowcy chcą poszaleć na ulicy? Dlaczego w końcu nie zamknąć dużej przestrzeni na potrzeby tysięcy górników, którzy mają ochotę palić opony na środku Marszałkowskiej albo niszczyć wystawy sklepowe? Oczywiście po to, by nikogo nie łamiącego prawa nie narażać na niebezpieczeństwo.
I tu jest pies pogrzebany. Ekstremiści wywalczyli sobie taką pozycję w dyskursie, które pozwala im dyktować warunki. To oni zadecydują, kiedy krzyż zniknie z Krakowskiego Przedmieścia, to oni będą decydować o tym, kto może do niego podejść a kto nie. To oni wreszcie wybiorą księży, którzy będą mogli krzyż ostatecznie zabrać. Oczywiście, w terminie przez nich wskazanym.
Może te nieprzyjemne wydarzenia, ukazujące słabość państwa polskiego i bezradność całej siły, jaką posiada Rzeczpospolita Polska wobec kilkuset nieuzbrojonych kobiet i mężczyzn w dojrzałym już wieku, powinna być dla nas lekcją? Może nie jesteśmy w stanie wywalczyć sobie miejsca w przestrzeni publicznej inaczej, jak poprzez zachowania ekstremalne? Miejsca i posłuchu. Może też potrzebujemy bojówek, które – za milczącą zgodą tych, od których oczekuje się reakcji – zrobią za nas czarną robotę i będą dyktować warunki?
Nie będzie to może eleganckie, nie zawsze legalne, czasem nieprzyjemne a często i szokujące, ale czyż w polityce nie chodzi o osiągnięty cel a nie drogę do niego? Czyż nie powinna być to lekcja dla nas? Ostatecznie jednak, mimo kilku poturbowanych osób, kilku wycieńczonych wysoką temperaturą i wielogodzinnym staniem na słońcu, cel został osiągnięty. Krzyż pozostał. 1:0 dla ekstremistów.
Od dawna optuję za tym, żeby dopuścić do powstania skrajnych bojówek gejowskich, lesbijskich czy jakichkolwiek queerowych. Żeby zacząć naprawdę walczyć a nie tylko „szukać akceptacji” czy „promować tolerancję”. W takich chwilach jak ta, gdy widzę, że inni naprawdę potrafią walczyć o swoje, stojąc ramię w ramię, dzień w dzień, noc w noc i narażając siebie dla dobra sprawy – uważam, że ruch LGBTQ strasznie dużo stracił na tym, że nigdy nie zrozumiał waleczności słowa queer.
To był więc strasznie męczący wtorek. Środa okazała się bardziej relaksacyjna, choć także zaskakująca. Umówiłam się na spotkanie z Hugo. Dawno się nie widzieliśmy, więc chciałam to nadrobić. Pogadaliśmy, poopowiadaliśmy. Ot, takie tam. Hugo na diecie! Piszę o tym tylko dlatego, żeby docenić, że działa (przejście na dietę to nie jest łatwa decyzja) oraz dlatego, że sama też zaczęłam właśnie takową! Ale o tym za chwilkę ;)
Wieczorem za to zobaczyłam się z Arkiem z Krakowa. Zaskakujące to w sumie spotkanie, ale wynikające z tego, że nie miał z kim spędzić wieczoru. A ja przecież często dla wielu osób jestem ostatnią deską ratunku. Tym bardziej, że Arek – z racji mojej wysokiej oceny jego urody – mógł w ciemno walić do mnie w tej sprawie i wiedzieć, że ruszę dupę z domu dla niego. Tak też się stało. Umówiliśmy się jakoś koło 22.00 czy coś. Nie za bardzo mieliśmy co robić, więc poszliśmy pod krzyż. Jak zwykle, spotkałam tam znajomych. I – jak zwykle – były tłumy ludzi. To jest niesamowite. Bo tam stoją nie tylko „obrońcy” ale także ci, którzy chcą usunięcia i po prostu gapie. A każdego wieczoru kasa z naszych podatków marnowana jest na policję, która tam stoi i każdego wieczoru robi dokładnie to samo. O 22.00 zwraca uwagę, że jest cisza i że nie można krzyczeć. Potem zaczyna się awantura. Potem się uspokaja. Potem kłótnia „obrońców” z ludźmi chcącymi przeniesienia krzyża. I tak cały czas to samo. Każdego wieczoru. A ludzi jest dużo, bo spokojnie ze 2 setki. Najzabawniejszy napis? „Krzyż jest fajny (ale lepsza byłaby fontanna)”. Mistrzostwo!
Potem Arek chciał iść na piwo. Za bardzo nie było gdzie, to myślę sobie… do Utopii. Ale że postanowili się zamknąć przed północą, to nie za bardzo daliśmy radę. Za to spotkaliśmy wychodzącego Burgesa i Oliviera. Nie wiem co ich tam wspólnie sprowadzało, ale potem z nami się do Lemona udali. Tam Arek dostał wymarzone piwo. Posiedzieliśmy, pogadaliśmy – nie ukrywam, że ja głównie z Arkiem. Chciałam się – za przeproszeniem –nacieszyć jego obecnością, bo przecież nie widuję go za często. Potem pokazałam mu jeszcze jak się w Warszawie SKMką jeździ. To był jego pierwszy raz. Ze mną! :)
W czwartek miałam iść na pokaz prasowy „Step Up 3D”, ale nie udało mi się. Wszystko przez pogodę. Bo zapowiadało się na deszcz. Zabrałam Tomeczka i Pawła na pizzę. O tak, po prostu. Pogadaliśmy trochę o naszym wspólnym niedługo zamieszkaniu, ale bez szczegółów bardzo konkretnych. Jest jeszcze czas. Zjedliśmy bardzo dobre pizze a potem… postanowiliśmy pójść do mojej przyjaciółki Gacek. Odebraliśmy go z pracy i razem z nim przeszliśmy się do niego do domu. Żeby było zabawniej, chłopcy stwierdzili, że jakieś pół litra możnaby kupić. I kupili. A potem te pół litra zniknęło ;) Wieczór, jak wieczór.
Poszliśmy pod krzyż. Dla odmiany. Znów było mnóstwo ludzi, znów było mnóstwo zamieszania. Znów były emocje. Tym ludziom to się nie znudzi? Jak pisze TVN24.pl: „Jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, taka akcja służb bezpieczeństwa kosztuje nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Każda kolejna demonstracja to także dodatkowe koszty dla służb sprzątających miasto.”
Piątek jaki był, każdy wie. Mały b4 u Gacka – już wtedy wiedziałam co się dzieje, więc i b4 nie był za radosny. Mieliśmy gdzieś tam iść przed Utopią, ale nam się plany zupełnie wysypały. W samej Utopii postanowiłam robić jak najwięcej zdjęć. Żeby uwiecznić to miejsce na swoim fotoblo oraz – co chyba ważniejsze – w swojej pamięci. Strasznie trudno było mi pogodzić się, że to ostatni piątek przy Jasnej 1. Tym bardziej, że w zasadzie zdecydowana większość obecnych nie wiedziała o tym. I bawili się jak gdyby nigdy nic. Ja poszalałam sobie. Nawet pozwoliłam sobie na alkohol. No bo bez przesady, takie rzeczy nie dzieją się codziennie. Tu działa się historia!
Po imprezie okazało się, że mnie ciągną na jakiś after. Ja jestem za afterami zawsze, więc poszłam. Głównie – nie ma co ukrywać – dla ładnego Huberta i tego drugiego… którego imienia nie pamiętam, bo on mi potem zniknął. A Hubert nie.
Dotarliśmy na Mokotów, momentami siejąc zgorszenie i oburzenie (moim zdaniem: przesadzone), kupując po drodze alkohol, rozwalając butelkę ze Spritem (okazuje się, że plastikowa butelka może łatwo pęknąć!) i zatrzymując się na jedzenie w podziemiu. Jeśli dobrze kojarzę, ja nie jadłam. Na Mokotowie zaś impreza na całego. Trochę za cicho muzyka jak dla mnie, ale nie czepiam się. Było bardzo miło. Tym bardziej, że potem Hubert zamknął się ze mną w pokoju i wdał się w bardzo sympatyczną konwersację. Wszystko fajnie, wszystko miło, ale nadszedł taki moment, że czułam, że zaczynam spać. I w tym momencie musiałam wyjść i dotrzeć do domu. Ostatecznie impreza się dla mnie jakoś koło 13 skończyła. Czy coś takiego.
A już o 15 z minutami wydzwaniała do mnie moja przyjaciółka Gacek. Umówiliśmy się, że idziemy szukać dla mnie woalki na wieczór. Pijana, padnięta, ledwo żywa i zmęczona… szukałam. Miałam ochotę w ogóle zrobić jakieś zakupy, ale – z powodu mojego stanu – skupiłam się tylko na woalce. Ostatecznie udało się! Znaleźliśmy ją na Chmielnej (po uprzednim przeszukaniu Złotych Kutasów i podziemi w Centrum). I zadowolona mogłam wrócić do domu wytrzeźwieć do końca i szykować się na wieczór.
Ten weekend mi się posypał. Miałem plany co do prac różnych, które muszę zrobić… Ale nie dało się. Musiała wygrać impreza. Musiała wygrać Utopia. W ostatniej chwili zrobiłem transparent „UTOP!A FOREVER” i dzielnie dzierżyłem go potem w klubie. B4 u mnie, który oficjalnie miał być z okazji zablokowania mi konta na Facebooku, zmienił swoje przeznaczenie. To był b4 dla Utopii.
Co się działo potem – już pisałam. To była bardzo szalona noc, podczas której piłam szampana, skakałam na didżejce, weszłam na bar pierwszy raz w życiu i poszalałam do samego końca. Z parkietu z Tomeczkiem, Pawłem i Adamem zeszliśmy ostatni o 9:16.
Skutecznie udało mi się w niedzielę odganiać od siebie myśli o tym, co będzie teraz. Zajęłam się zaplanowaniem diety. Bo z tą dietą to jest tak… zaczęłam ją niby zanim byłam ostatnio chora, ale z powodu choroby oraz generalnie, musiałam ją zarzucić. W tzw. międzyczasie przyjrzałam się sobie dokładnie i okazało się, że jakieś 2 lata temu ważyłam jakieś 10 kg mniej. Dziesięć kilogramów. Wyobraźcie sobie dziesięć kilogramowych opakowań cukru albo mąki. Właśnie ta wizualizacja zmobilizowała mnie ostatecznie do tego, żeby wziąć się za dietę proteinową. Która – bardzo skuteczna – jest bardzo trudna. Moja desperacja jednak była wielka. Dałam sobie jeszcze 2-3 dni, żeby po antybiotykach dojść do siebie, bo proteinówka obciąża organizm. I we wtorek po południu zaczęło się.
Dlaczego w poniedziałek nie byłam pod krzyżem? Odpowiedź jest prosta. Ponieważ mój weekend się totalnie wysypał, a miałem plany co do tego, co mam w trakcie jego trwania zrobić, musiałem to skończyć kiedyś. Jedna duża praca miała dead-line w poniedziałek wieczorem i w momencie, gdy pod krzyżem przy Pałacu Prezydenckim były tysiące ludzi, ja siedziałam i pisałam różne mądre rzeczy ;) Czasem, niestety muszę. Za to dzisiaj postanowiłam, że robię w piątek b4. To będzie nasz pierwszy weekend bez Jasnej 1… I w sumie możnaby się podłamać czy coś… Ale nie! Nie poddamy się!
Dwa ważne cytaty:
– So the "thumpa thumpa" continues. It always will. No matter what happens. No matter who’s president. As our lady of Disco, the divine Miss Gloria Gaynor has always sung to us: "We will survive". ("Queer as folk")
– The trick is to keep moving forward. To let go the fear and the regrets that slow us down and keep us from enjoying the journey that will be over too soon. ("Gotowe na wszystko")
Więc kontynuujmy tę podróż!
Dodaj komentarz