Jest wtorek wieczorem. A mój świat w ciągu ostatnich dni się bardzo zmienia. Piotr już się wyprowadził, Michał został już bez mebli, z kilkoma najpotrzebniejszymi rzeczami do ubrania. Nie ma Utopii. Nie spędzę weekendu w Warszawie. Nie mam konta na Facebooku. Cały czas coś. Jak się w tym odnajduję? Sama się dziwię, że lepiej niż przypuszczałam.

Powoli jednak, bo zanim dotrę do dzisiaj, muszę kilka rzeczy opowiedzieć. Zacznijmy może chronologicznie. Poniedziałek tydzień temu. Przyjemna rzecz: 100 Miłości Dnia. Ja wiem, że to taka trochę głupotka ci moi chłopcy codziennie pieczołowicie wstawiani na stronę internetową… Ale ja naprawdę jestem wielbicielem i fanem pięknych chłopców. I chcę robić coś, co sprawi, że będą docenieni przez innych. Jeśli dzięki takiej stronie jak MiloscDnia.blogspot.com zobaczy ich więcej osób niż tylko ja, to warto. I chcę. 100 Miłości Dnia od czasu, gdy Facebook poprzednio zablokował mi konto i usunął całą jego zawartość, w tym także wcześniejsze Miłości Dnia, które tam były wstawiane.
A co do Facebooka… Blokada trwa. Mam już powoli tego dość. Wymieniam w kółko te same wiadomości z tym samym panem „Michal, User Operations, Facebook”. Ja mu piszę, że mam na imię tak, jak mam a on mi pisze, że mają takie same wymagania, które Facebook respektuje w kwestii autentyczności imion. I albo prosi o wysłanie skanu dowodu osobistego albo dziękuje za zwrócenie uwagi na to, że inni łamią regulamin Facebooka a nie ja. I pisze do mnie – tak jak dzisiaj:

“Facebook does not allow people to have certain profile names that may be associated with fake accounts. While we realize this verification method may prevent some people with legitimate names from initially registering, we feel this policy is currently the best method to prevent against malicious and fake accounts on the site.
We can help and reactivate your account, but we will need additional information. If Jej Perfekcyjność is your legitimate name, we would want to verify it. In order to assist us in doing so, please reply to this email with a scanned image or digital picture of a government-issued photo ID (e.g., driver’s license) in order to confirm the accuracy of your name. Also, make sure the following information is clear:
– Full name
– Date of birth
– Photo

You may black out any personal information that is not needed to verify your identity (e.g., social security number). Rest assured that we will permanently delete your ID from our servers once we have used it to verify the authenticity of your account. Note that we will not be able to process your request unless you send in proper identification. We apologize for any inconvenience this may cause.”

Naprawdę nie wiem czemu, skoro odblokowali „Blogerkę Katarynę”, wiedząc że to nie jest jej prawdziwe imię, mnie blokują cały czas. Naprawdę zaczynam podejrzewać, że to objaw jakiejś transfobii. Ja rozumiem, że może „Jej” to nie jest najpopularniejsze imię, ale podejrzewam, że „Blogerka” też nie. Poza tym – tak tylko mówią, że nie rozumiem dlaczego ją tak a mnie nie… Prawda jest taka, że o Katarynie zaczęły pisać media. I Facebook się przestraszył. O mnie piszą tylko gejowskie portale (za co, zresztą, jestem im bardzo wdzięczna!) a nie Gazeta.pl. I dlatego mnie nadal mają w dupie. Mnie i ponad już 930 osób, które lubi stronę „Odblokujcie Jej Perfekcyjność” i którym strasznie znów za wsparcie dziękuję! To niesamowite, że aż tyle ludzi postanowiło mi pomóc. Mam nadzieję, że Facebook będzie się liczył też z ich zdaniem. Oni znają mnie jako Jej Perfekcyjność, bo tego imienia staram się używać na co dzień. Mówię „staram się”, bo są sytuacje, w których muszę używać innego. Mam do odebrania awizo na poczcie na moje stare dane i pójdę i je odbiorę (swoją drogą – co to jest, skoro to nie z Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego?!). Ale generalnie poczta do mnie zawsze przychodzi na JP i nie ma problemu. Ale Facebook.com ma. Wkurza mnie to. Mam już nawet mały plan, co zrobię, gdy mnie odblokują. Ale to na razie sfera, że tak powiem, fantazji.

Proszę Was teraz – chyba po raz pierwszy tak oficjalnie – o pomoc, o wsparcie. Jeśli jest wśród Was ktoś, kto może pomóc mi inaczej niż poprzez stronę „Odblokujcie Jej Perfekcyjność”, to bardzo proszę o kontakt. Naprawdę, zależy mi. A wszystkich pozostałych (czyli w zasadzie chyba wszystkich w ogóle), proszę o wsparcie poprzez dołączenie do strony. W piątek miną trzy tygodnie od czasu, gdy mnie zablokowano… A będzie Was do tej pory, jak mniemam, ponad 1000 osób. Może wówczas ktoś mógłby media tym zainteresować? To też może okazać się zbawienna pomoc.

W poniedziałek także – wracając do chronologii – robiłam zakupy w Carrefour. To o tyle istotne, że teraz zakupy, jak i część mojego życia jest podporządkowana diecie proteinowej. W miniony piątek przeszłam na drugi etap, co oznaczało w praktyce, że przez pięć dni (dokładnie do dzisiaj) jeść niektóre warzywa dodatkowo do tego, co jadłam wcześniej. Czyli rybki, kurczak, indyk, jaja, serki light. I w zasadzie tyle. Tam są jeszcze jakieś pojedyncze rzeczy, które mogę włączyć w dietę, ale – z różnych powodów – ograniczam się w sumie tylko do tego. Trochę odkrywam na nowo ryby, co powinno mnie cieszyć w sumie, bo to zdrowe. Ale nie ukrywam, że trochę mnie męczy cała ta dieta. Mam ochotę na wielkiego, tłustego kebaba na grubym cieście i z mieszanym sosem. Wielką ochotę. Ale nie, nie mogę. Plusem jest to, że po pierwszym, dziesięciodniowym etapie, udało mi się zrzucić 4 kg. Czyli bardzo przyzwoicie, bo spodziewałam się 3 kg. A na chwilę obecną zrzuciłam kolejny kilogram, co daje w sumie 5. Teraz tempo zrzucania spadło, bo i spaść musiało. Mam nadzieję, że uda mi się pozbywać 2 kg w ciągu każdych 10 dni (takie są teraz interwały w drugim etapie – 5 dni tak jak podczas pierwszego etapu i 5 dni z dodatkowymi kilkoma warzywami). To by oznaczało, że za 25 dni będę miała upragnioną wagę i będę mogła przejść do etapu III, czyli utrwalania efektów diety. To też chwilkę potrwa ale skutkiem tego będzie koniec diety w postaci przejścia do fazy IV. I będę wówczas mogła zjeść ser żółty. I pieczywo. I kebaba! Nie mogę się doczekać.
Jasne, nadal bywam osłabiona przez tą dietę, ale głodna w sumie nie chodzę. Wpierdalam ile się da o dowolnych porach. Jest dobrze. Właśnie otworzyłam serek wiejski light i go zjem. Mimo, że jest północ. I tak chudnę!

We wtorek udało mi się ostatecznie pójść do fryzjera. Nareszcie. I od razu mi lepiej, bo Marcin zrobił mi na głowie dość krótko i fajnie. Bez szaleństwa, chociaż powoli chyba dojrzewam do decyzji o zrobieniu czegoś bardziej drastycznego. Wiadomo, że u mnie decyzje co do włosów poprzedza długotrwały proces. Więc może coś z tego będzie.
Byłam też na Pradze. Bo to jest tak… Onet.pl zaproponował mi współpracę. Żebym dla nich czasem coś napisał. Nie mam nic przeciwko, bo źle nie płacą. Więc mam pierwsze propozycje i powoli, powoli się ogarniam z nimi. Jasne, że okoliczności zewnętrzne nie ułatwiają mi tego… Ale walczę, staram się. I na tej Pradze właśnie w tej kwestii byłam. Śmiesznie tak, bo to jednak naprawdę jest inne miasto. Podniecam się tym, bo już nie pamiętam tak naprawdę kiedy ostatnio tam byłam. Jasne, prawie codziennie jestem ostatnio na Saskiej Kępie, ale to jest jeszcze inna Praga. Teraz byłam za Jarmarkiem Europa, czyli w tej najbardziej stereotypowej części tej dzielnicy. A najśmieszniejsze jest to, że te dwa światy dzieli w zasadzie jeden most. Jeden przystanek autobusowy.

Okazało się także, że czas najwyższy uaktywnić redakcję po wakacjach. No i zaczęło się. Wysyłanie maili, wysłuchiwanie żali, ale i pochwał. Więc taka wybuchowa mieszanka, która lada moment stanie się codziennością. Póki co, rozgrzewamy się powoli i dajemy jakoś radę. Środa zresztą była jednym z ostatnich dni w te wakacje, kiedy mogłam sobie bezkarnie uciąć drzemkę po południu/wieczorem. A tak je polubiłam…
W czwartek w ogóle nie miałam na nie czasu. Udało mi się ostatecznie okulistę zaliczyć po długim czasie nie chodzenia. No i mam za swoje. Pogorszyło mi się. Ale to wiedziałam i bez wizyty, bo przecież – za przeproszeniem – widzę, że nie widzę, prawda? Dołożyła mi cylinder w obu oczach. Po 0,25 na każde. W Vision Express powiedziano mi, że moje stare oprawki się nie nadają do wymiany soczewek i że muszę nowe. W sumie pewno mają racje, bo mam te okulary już jakiś czas… Wybrałam nowe oprawi w ciągu 5 minut. Trochę mnie to stresuje, bo razem ze szkłami kosztowały mnie pół tysiąca. Szkoda byłoby, jakby się potem okazało, że mi się jednak nie podobają, prawda?
A najgorsze jest to, że mija już 5 dni a ja tych okularów cały czas nie mam! Aż tak trudno znaleźć te szkła dla mnie czy co? Wkurza mnie to. Lada dzień wyjeżdżam do Londynu i pojadę półślepa, bo się Vision Express nie ogarnął! Ale 500 zł wziąć potrafił…

Także w czwartek wieczorem poszłam na urodziny Marcinka. To dziwna impreza, bo Marcin jej nie organizował. Nie chciał chyba urodzin. Chciał jego brat bliźniak i to on do mnie zadzwonił ze dwa dni wcześniej. Ponieważ tak na ostatnią chwilkę to wymyślił i ogarnął, to miałam w ogóle nie iść. Nie wypada kogokolwiek zapraszać na chwilę przed, prawda? Rozmawiałam jednak z Marcinkiem po otrzymaniu zaproszenia od jego brata i powiedział, że miło będzie mu, jeśli wpadnę. Jakkolwiek grzecznościowym nie byłoby to wyrażenie… to stwierdziłam, że się zjawię. Plan był prosty: wpadam na 5 minutek, daję prezenty i trochę ostentacyjnie, trochę z przymusu znikam. Nie dało się. Marcinek poprosił mnie o towarzystwo. A wiadomo, że ja mu w zasadzie nigdy nie odmawiam. Nie inaczej było i tym razem. Niby chciał dopić piwo i mnie odprowadzić. A ja szłam do mojej przyjaciółki Gacek, która właśnie z Afryki wróciła tego dnia. Więc i Marcinek tam poszedł. Po drodze kupił wódkę. I się zaczęło. Picie, ma się rozumieć. Ja jestem na diecie proteinowej, więc alkohol nie-nie-nie. Symbolicznie szota jednego wypiłam i koniec. A Marcinek z niewielką pomocą Gacka, pił dalej. Zdecydowanie jednak to raczej Marcinek pił a nie Gacek. I na efekty nie trzeba było długo czekać. Po chwili okazało się, że jest dość mocno najebany. Wyszło na to, że musiałam go odprowadzić jeszcze z powrotem na imprezę urodzinową. A on się uparł, że musimy iść za rękę po Nowym Świecie. Jako że nie za bardzo mu odmawiać potrafię…
Wróciłam do domu dość późno.

Nie wiem, kto wymyślił, że biblioteka Wydziału Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego w sierpniu czynna jest tylko w piątek i to w godzinach 12-15… Na szczęście, prolongować książki można telefonicznie. Niemniej, szalony to pomysł. Udało mi się jeszcze tego dnia przed 15.00 ogarnąć wypożyczalnię strojów. Chciałem coś na sobotę. Pięknego, szalonego, wystrzałowego, zjawiskowego. I udało mi się. Ale o tym jeszcze za chwilkę.
Radość z możliwości jedzenia (niektórych) warzyw od tego dnia ogarniała mnie przy każdym posiłku. W zasadzie ograniczyłam się do pomidora, ogórka, ogórka małosolnego/kiszonego i rzodkiewki… Ale i to mi wystarczyło. Wielka radość w sercu!

Clou dnia było jednak co innego. Ostatni weekend Utopii rozpoczęty. Utopia zawsze wzbudzała skrajne emocje. Przez jednych uwielbiana, przez innych znienawidzona. W najbliższą sobotę klub z Jasnej 1 zniknie z mapy gejowskich lokali w Polsce. Wkrótce jednak powróci, najpewniej znów wzbudzając skrajne uczucia. Osobiście uważam, że to sukces. Najgorsze kluby to te, które pozostawiają swoich gości obojętnymi. To na przykład zasadnicza różnica między nieistniejącym już warszawskim Barbie Barem a powstałym w jego miejscu Discrete. Wewnątrz niewiele się zmieniło, lokalizacja pozostała ta sama… a jednak Barbie budziło emocje, a Discrete nie za bardzo. I dlatego zupełnie inaczej te miejsca zapiszą się w historii Warszawy klubowej. Zaryzykuję stwierdzenie, że tylko jeden z nich pozostawi po sobie ślad, wspomnienie. Ale wracając do tematu…

Utopia, bez wątpienia także zostawi po sobie trwały ślad. Klub, który powstał w 2001 roku, absolutnie zmienił klubowe życie stolicy. To jeden z pierwszych bowiem lokali, który wprowadził tak ostrą selekcję, z której zresztą zawsze był dumny. Oczywiście, Piekarnia zrobiła to przed Jasną 1, ale to właśnie selekcjonerzy tych dwóch klubów utworzyli swoje „szkoły” w tej dziedzinie. Kulturalna i grzeczna selekcja w Piekarni contra one-man show w Utopii. To od nich uczyli się potem ci, którzy stanęli na bramkach w innych stołecznych (a pewno i nie tylko) klubach. No i darmowy wstęp. Przy Jasnej 1 nigdy nie trzeba było płacić za wejście. Choćby w środku występowały największe i najważniejsze gwiazdy muzyczne świata (po polskim koncercie Madonny, jej dj rozkręcał przy Jasnej 1 genialną imprezę!), wstęp zawsze był darmowy. To zresztą dość mocno wyróżnia Warszawę na tle innych miast europejskich. Ilość klubów, do których wstęp nic nie kosztuje jest wręcz przytłaczająca. Ale „modę” tę od początku wspierał i lansował klub z Jasnej 1.
Utopia to jednak przede wszystkim muzyka. To właśnie tutaj swój pierwszy raz w Polsce miało kilkanaście największych gwiazd muzyki klubowej. Żeby wspomnieć choćby Davida Guettę, Joachima Garaud, Antoine Clamaran, Shapeshifters, Stonebridge, Jerry Ropero, Chris Willis, Katherine Ellis, Tara McDonald, Kathy Brown, Tom Novy i wiele, wiele innych. Jasna 1 była zresztą jednym z niewielu klubów, do których artyści zgłaszali się sami. Specyficzny styl, jaki wypracowany został przez djów-rezydentów tego miejsca w zasadzie nieznacznie zmienił się przez te 9 lat. Warszawskie kluby przeżyły w tym czasie zmasowany atak hip-hopu, potem długi okres rządów electro. A Utopia opierała się im stanowczo. I chyba za tę stałość i atmosferę radości, jaką niesie ze sobą grany tam house i overkitch, wiele osób to miejsce pokochało. A sami rezydenci stali się marką rozpoznawalną w Polsce – dj Moondeck, dj Tennessee, dj Nobis czy dj Hugo, by wspomnieć tylko czworo.

Utopia trafiła także w dobry moment. Na świecie panowała bowiem wówczas moda na gejowskość. Na posiadanie przyjaciela-geja, na pokazywanie się w miejscach gejowskich, na bycie gay-friendly. Dlatego tak licznie przybywały na Jasną 1 polscy celebryci i polskie celebrytki. O kilku takich odwiedzinach było nawet głośno w mediach. To jednak, uwierzcie, tylko wierzchołek góry lodowej. Gwiazdy stały się na tyle częstymi bywalcami klubu, że dziś ich obecność w zasadzie nikogo tam nie dziwi i nie wzbudza zainteresowania pozostałych gości. I chyba też dlatego z chęcią się tam bawią. Przy tym wszystkim Utopia nigdy nie była klubem gejowskim podobnym do innych. Występy drag queen zdarzały się tu wyjątkowo rzadko a jeśli już, to były to sprowadzane z zagranicy gwiazdy Europy Zachodniej czy obu Ameryk. Bardzo gejowskim (ale i stosunkowo krótkim) akcentem były cykl imprez The Greatest Polish Divas, podczas którego Irena Jarocka, Halina Frąckowiak czy też Krystyna Prońko pokazywały, że jeszcze potrafią dać czadu i porwać młodą publikę. Nie było też nigdy – jak to ma miejsce w innych klubach – darkroomu.
Utopia mogła się nie podobać tym, którzy lubią bawić się w ciemnościach. To miejsce zawsze dobrze oświetlone, pozwalające widzieć twarze innych w trakcie zabawy. Mógł klub nie odpowiadać też tym, którzy lubią wypić bardzo dużo i szaleć na parkiecie. Takie osoby bowiem często były po prostu wyprowadzane przez ochronę, jeśli uniemożliwiały pozostałym zabawę lub stawały się dla innych pewnym zagrożeniem. Klasyczna muzyka house wymaga bowiem nieco innego rodzaju zabawy. No i mógł nie odpowiadać ten klub tym, którzy są za inkluzyjnością. Już sam fakt, że posiadał selekcję przy wejściu oraz VIP-room dla wybranych odstraszał pewną światopoglądową grupę ludzi od zabawy przy Jasnej 1. Niektórzy z zasady po prostu omijali to miejsce szerokim łukiem.

Utopii zarzucano wiele. Że zadziera nosa, że jej klubowicze uważają się za nie-wiadomo-co, że buduje niepotrzebne podziały w środowisku, że jest za droga, że jej barmani są puszczalscy, że zamiast się bawić, ludzie tam obserwują i oceniają się nawzajem… i wiele, wiele innych rzeczy. Najłatwiej, ma się rozumieć, przychodziło to ocenianie tym, którzy nigdy w niej nie byli. Nie chcę mówić, że to źle. Wręcz przeciwnie – każdy ma prawo do swojej oceny. Wszystkie jednak te przesądy mijają z czasem – wystarczyło wejść do różowego utopijnego świata, by przekonać się, które z nich są prawdą a które się z nią mijają. Z czasem, bo początkowo każdy czuje się tutaj obco, nieswojo. Obowiązujące tutaj nieformalne zasady, obyczaje, hierarchie są bardzo skomplikowane i dopiero ich poznanie pozwala poczuć się przy Jasnej 1 swobodnie. Na ten temat zresztą napisano i opublikowano pracę naukową. To chyba zresztą też wyróżnia to miejsce na tle pozostałych klubów (nie tylko gejowskich) w Polsce – nie ma chyba innych takich, o których powstałyby monograficzne rozprawy.
Utopia, przez ponad 100 miesięcy działania, ponad 6600 godzin grania muzyki stała się ważnym miejscem na klubowej mapie Warszawy, Polski a może i Europy Środkowo-Wschodniej. W najbliższą sobotę odbędzie się w niej ostatnia impreza. Choć koniec wydarzeń ogłoszono już dwa tygodnie temu, właścicielom klubu udało się wynegocjować w ostatniej chwili przedłużenie terminu likwidacji klubu. Afterowe imprezy po zamknięciu Jasnej 1 są dla wszystkich utopijek, jak zwykło się (dawniej pogardliwie, dziś z dumą) nazywać bywalców klubu, okazją do pożegnania miejsca, które przez wiele lat stanowiło pewnik w ich życiu. Średni czas świetności miejsc tego typu w Warszawie to około 18 miesięcy, po których blask i splendor zazwyczaj gasną. Dlatego też Utopia jest fenomenem. I dlatego też wiele osób, instytucji i miejsc będzie chciało skorzystać z momentu, jaki zjawi się po ostatnim zamknięciu drzwi klubu w najbliższą niedzielę rano. Niech próbują, takie prawo wolnego rynku. Utopia jednak odrodzić się ma w nowym miejscu – jeszcze lepsza, jeszcze bardziej wyrazista, jeszcze mocniejsza. I można mieć pewność co do jednego: jej wierni bywalcy na pewno do następnej lokalizacji przeniosą się szybko, mając jednak w pamięci na zawsze to wszystko, co wydarzyło się przez blisko 9 lat przy Jasnej 1.
Utopia nie była miejscem idealnym – takich bowiem nie ma. Myślenie, że jest inaczej można uznać za dość… utopijne. Dążyła jednak zawsze do tego, by osiągnąć pewien rodzaj wyrafinowania i – za przeproszeniem – perfekcji. I dlatego zapisała się na kartach historii Warszawy i Polski. Taki tekst napisałam dla innastrona.pl i właśnie w piątek został opublikowany. I mało kto chyba zauważył, jakie myki tam zastosowałam. Ot, choćby to, że każdy akapit zaczyna się od słowa „Utopia”.

Bo ten klub, mówcie co chcecie, zasługuje na to. Zb4owaliśmy się w piątek u Gacka. Na chwilkę i nie w jakoś bardzo licznym gronie. Bo i wszyscy chyba o sobocie myśleli. Nie my, my nigdy nie odpuszczamy! Dlatego postanowiliśmy, w ramach całkowitego szaleństwa, zaliczyć też Toro. A co! Niech nie mówią!
Aleśmy żałowali… Boże, dawno nie było tak źle. Raz, że mało ludzi. Dwa, że generalnie to Toro, więc wiadomo. A trzy, że zaprosili jakiegoś „dja prosto ze Stanów!”, który sam był czarny i grał czarną muzykę. Co się ma nijak do charakteru Toro i tego, co się tam zazwyczaj dzieje. Bardzo szybko spierdoliliśmy stamtąd…
Do Utopii. Tam już było bardzo przyzwoicie. Ludzi sporo, muzyka niezła. No i sporo szaleństwa. I nie mam na myśli pani latającej w samych stringach i staniku po sali (choć to było dość mocnym akcentem, przyznaję!) ale raczej o to, że wszyscy się chcieli wybawić. Ja też :) Pozytywnie mnie Yoora zaskoczył, gdy zagrał Swedish House Mafię i Pharella. O tak, to było to! Mocne uderzenie, jakiego mi było trzeba! Tak, tak, tak! Moja przyjaciółka Gacek też poszalała. Inaczej niż ja, ale też bardzo-bardzo.
Niesamowicie miłe były te głosy i te osoby, które podchodziły do mnie, żeby mi powiedzieć, że im się podobał mój tekst o Utopii na innastrona.pl. To naprawdę wymaga dużo odwagi, by podejść do autora tekstu jakiegoś i mu podziękować. Wiem, bo sama czasem miewałam z tym problemy. Teraz sama dużo pisuję i wiem też, jaką radością jest jednak otrzymać takie podziękowanie. Opierdol też! Chodzi o to, żeby mieć świadomość, że ktoś przeczytał to, co masz do przekazania i pomyślał nad tym. Choćby sekundkę, naprawdę. Więc za to dziękuję.
Raz jeszcze dzięki wielkie także dla tych, którzy nazwali mnie czasem ikoną Utopii. Nie czuję się nią, choć z miejscem tym czuję się strasznie związana. Dlatego tak zaszczytne miano, jakim mnie niektórzy obdarzają to dla mnie więcej niż miłe słowa. To prawdziwy zaszczyt. A taki jeden piękny chłopiec, którego od zawsze chciałam poznać, a który od jakiś dwóch tygodni zaczepia mnie słowem, gestem i wzrokiem, znalazł mnie w trakcie imprezy i poszedł do mnie mówiąc: „No, już się martwiłem, że ciebie nie ma. Bez ciebie ta impreza nie miałaby sensu.” I broń boże nie chodziło mu o to, że dla niego nie miałaby sensu, bo potem ani słowa już nie zamieniliśmy. Jemu chodziło o to, że nie miałaby sensu w ogóle. To jedna z najmilszych rzeczy, jakie w życiu kiedykolwiek usłyszałam. A że padła z usta jednego z najładniejszych chłopców, jakiego widywałam w Utopii, to radość podwójna. Wyszliśmy dość późno.

W sobotę: stało się. Piotr ostatecznie wyprowadził się z mieszkania. Musiałam wstać koło 11.30, żeby jakoś go pożegnać, czy coś. To nie było zaś łatwe, bo spać poszłam po 8. Ale dałam radę! O słabości naszej relacji niech świadczy to, że nie wiem dokąd się wyprowadza, z kim będzie teraz mieszkać. Oraz że na pożegnanie nie mieliśmy żadnych rozmów czy przemów. Powiedziałem mu tylko: „Piotrze, wszystkiego najlepszego!”. I tyle. Tak skończyło się kilka lat wspólnej kohabitacji. Dlatego lubię mieszkać jednak z kimś, kogo wcześniej znałam. Jasne, wiem, że to czasem się źle dla tej znajomości kończy… Ale jestem więcej jak pewna, że tym razem będzie inaczej. Tym razem, czyli z Tomeczkiem i Pawłem. Co prawda oni mają teraz trochę problemów życiowo-finansowych i przez to chyba uważają za zasadne rzadziej się do mnie odzywać, ale wierzę, że inaczej będzie, gdy już zamieszkają ze mną.

W sobotę zorganizowałam u siebie b4. To był ostatni b4 przed wyjściem na Jasną 1. Zaprosiłam kilka osób – też warto zwrócić uwagę na to, jak zmieniał się skład osobowy tych, co na b4y byli zapraszani i przybywali – a przyszło ich ciut więcej. Nie mogło zabraknąć mojej przyjaciółki Gacek, która zresztą zaprosiła Macieja Bieacz niejako w moim imieniu. Maciej, znając moje zamiłowanie do zasad dobrego wychowania, napisał wcześniej z informacją o zaproszeniu Gacka i pytaniem, czy ma je traktować jako zobowiązujące. Odpisałam mu tylko: „Chuj. Z tobą zaczynałam Utopie, z tobą muszę skończyć.” No bo taka prawda – to z Maciejem i Tomeczkiem spędziłam tam pierwsze kilka lat imprezowania. Tego wieczoru postanowiliśmy, jak za starych dobrych czasów, wejść w naszej stałej konfiguracji – Maciej pierwszy, ja za nim i Tomeczek na końcu. Jak za czasów, gdy przy wejściu stała Danielowa i gdy my obawialiśmy się, że nas nie wpuszczą.
W domu bawiliśmy się pod napisem „UTOP!A FOREVER”, który dwa tygodnie wcześniej przy Jasnej 1 zrobił spore zamieszanie. Ten napis będzie wisieć u mnie w pokoju do czasu otwarcia nowej siedziby – tak postanowiłam.
Zjawił się też Kamil – który z racji pojawienia się Macieja z Wojtkiem – miał z nim ciotodramę. Z zaproszenia skorzystał Jerzy (nie mylić z Jurkiem) i potem także Tomeczek. Marcinek dość sporo wypił. Adrian przybył ze swoim nowym współlokatorem, jakimś Patrykiem 19letnim. Nawet ładnym. Dwoma niespodziankami byli Adam Em, którego zaprosiłam jakiś czas temu, a który potem ze mną SMSowo i na GG rozmawiał na temat tego zaproszenia oraz Anatol (oczywiście, z Tym Drugim). Tak, tak – Anatol skorzystał z mojego zaproszenia i pojawił się u mnie na b4ze! Więcej! Miałam okazję zaprosić go na ten b4.

Stało się tak po jednej z imprez w Utopii, gdzie Anatol się z Tym Drugim zjawił. Ja akurat stałam przy wejściu i gadałam sobie z selekcjonerem, gdy oni wchodzili. Tym razem przywitałem się z nim (ostatnio przecież ostentacyjnie tego nie zrobiłem!), bo – jakkolwiek to zabrzmi – nie potrafię się długo gniewać na ładnych chłopców. Wiem, że to chujowe… ale co na to poradzę?
Ponieważ wówczas szybko zniknął z klubu, rano napisałam mu SMSa, że szkoda, bo chciałam pogadać. I odpisał. I w ten sposób udało się nam wymienić kilka takich SMSów. Byliśmy o krok od wspólnego wyjścia do Muzeum Narodowego w środę! Ostatecznie nie wyszło, ale to inna sprawa. Ale na b4 do mnie – choć spóźnieni, przyjechali.

B4 był chyba udany. Sporo hałasu, trochę ciotodramatyzowania, sporo alkoholu… Ja jestem na diecie białowej, więc alkohol jak i soki/napoje do niego dodawane są w zasadzie czymś, co powinnam omijać. Że noc jednak niebywale wyjątkowa i jedna na 9 lat… wypiłam drynk z Colą Light. Potem w klubie jeszcze ze dwa mi się zdarzyło.

Ostatnią imprezę w Utopii spędziłam w stroju przypominającym suknię z czasów francuskich Ludwików. Piękna, z krynoliną, cała złota, absolutnie fenomenalna. Jak ją zobaczyłam, zachciałam ją mieć. Całość uzupełniała biała peruka i złota korona. Zresztą ta korona to śmieszna rzecz, bo na innastrona.pl toczy się pod jednym z testów dyskusja, czy to dobrze, że mam na profilowym zdjęciu koronę czy nie. I tutaj widzę swoją rolę jako tego/tej, który/która burzy porządek. Że niby naukowiec, poważna osoba, działacz samorządu, poważny redaktor a koronę ma na głowie i się jej nie wstydzi. Raz jeszcze muszę podziękować Jackowi Kochanowskiemu, że dzięki niemu przekonałam się na żywo, że nie musimy mieć spójnej tożsamości!

A wracając do Jasnej 1… Ludzi, co było do przewidzenia, w chuj. Dlatego część czasu spędziłam przed klubem w ogródku. Oczywiście, miło było zobaczyć tych wszystkich ludzi, którzy się tam kręcili i którzy dla mnie tworzyli od lat pewien klimat Utopii. Gdy ktoś mnie pytał o suknię, powtarzałam: Dzisiaj w nocy musimy bawić się tak, jak zasługuje na to najlepszy klub w Warszawie. Chciałam oddać Utopii cześć, która się jej absolutnie należy. Za to wszystko, co Utopia mi dała, ja dać chciałam tyle, ile mogłam i ile potrafię. Oraz tak, jak potrafię.

Rozmawiałam też z Anatolem na temat tego, że przestał się do mnie odzywać i mnie olał. Wyjaśnił mi, że to dlatego, że… za bardzo się ode mnie uzależnił. Że ustawiał swój czas pode mnie – pod bycie na imprezach u mnie i spotykanie się ze mną. I że się chyba sam tego przestraszył. Tym bardziej, że wówczas powiedziałem mu, że się w nim zadurzyłem. I że to też go przestraszyło i nie chciał, żebym ja miała nadzieję jakąkolwiek… No, c’mon, nadziei to ja nie mam od 5 lat u nikogo na nic, więc bez obaw. Ale że po prostu ta znajomość zaczęła mu uwierać. I to nie dlatego, że coś się zmieniło, bo w zasadzie się nie zmieniło nic poza tym, że wiedział o moich emocjach. Czyli, upraszczając: zerwał kontakt, bo wystraszył się nawet nie tego, że jestem zadurzona, tylko że mu o tym powiedziałam. Wystraszył się tej świadomości. No i masz babo placek. Masz za swoje. Bądź tu szczery wobec ludzi, skoro okazuje się, że jego nieświadomość w tej kwestii wyszła by nam na lepsze. Chuj, trudno.
Impreza trwała do 9.37. Wcześniej zaczęłam tańczyć bez butów, bo mnie już nogi bolały. W klubie zerwano jedną z zasłon, ludzie potem biegać zaczęli z małym megafonem… Śmiesznie było. Gdy dj Hugo włączył ostatnią piosenkę – Marka Grechuty „Dni, Których Nie Znamy”, stanęłam w wejściu na salę dla pasywnych i raz jeszcze rzuciłam okiem na to, co się tam działo. Popłakałam sobie, oczywiście. Następnego dnia w domu także. Tak po prostu.

Wróciłam do domu i poszłam spać, by obudzić się już w nowej dla mnie rzeczywistości. Adam spał u mnie. Trochę też jak za starych dobrych czasów. Rano zamówiliśmy jeszcze jedzenie z KFC, bo on głodny. Niedziela była bardzo spokojna. Coś tam pisałam, bo musiałam ponarabiać zaległości. Udało mi się sporo zrobić. Zaczęłam też pracę nad przeniesieniem się z pocztą na inny serwer. Odkąd mam domenę jejperfekcyjnosc.pl, mogę poszaleć. Mój kalendarz od niedawna dostępny jest pod kalendarz.jejperfekcyjnosc.pl a na poczta.jejperfekcyjnosc.pl… tak, mam pocztę. Co więcej, taką pocztę mogę jeszcze kilkudziesięciu osobom założyć ;) Jakby ktoś chciał mieć adres z jejperfekcyjnosc.pl po małpie, to w sumie zapraszam ;)

Poniedziałek: zabiegany. Po dyżurze w zaprzyjaźnionej firmie pobiegłam szybko oddać kostium do wypożyczalni. Pani nie miała zastrzeżeń, choć… niektórzy ostrzegali, że mieć będzie, bo są plamy porobione. Nie wiem, ja tam ich za bardzo nie widziałam. Może to wina tego, że mi Vision Express cały czas okularów nie wydał… W sumie dobrze się stało, że nie zostawiłam im tych starych do wymiany soczewek, bo jakbym miała tyle dni ślepa chodzić, to bym dostała mocnej kurwicy.
Spotkałam się także z Kasią, która jedzie na obóz zerowy Instytutu Socjologii UW i będzie opowiadać dzieciaczkom o naszym kole naukowym. Chciałem przekazać jej materiały i opowiedzieć, co ważnego musi powiedzieć. Mam nadzieję, że to ogarnęła i że zrobi nam dobrą reklamę. Od dwóch lat bowiem borykamy się z pewnymi problemami – że tak to nazwę – kadrowymi i stąd bardzo mi zależy. A gdy wracałem do domu, kupiłem sobie bilet do domu rodzinnego (i z powrotem). Postanowione bowiem ostatecznie jest, że:
– w ten weekend jestem w Londynie,
– w kolejny jestem w domu rodzinnym (i impreza w Szczecinie w piątek!),
– potem jestem w Krakowie (Zjazd Socjologiczny i… impreza),
– trzeci weekend września spędzić chcę w Berlinie (pewne na 90 proc.),
– potem zaś w Łodzi (dawno tam nie imprezowałem),
– a pierwszy weekend października na działce Marcinka pod Warszawą,
– wstępnie także ostatni weekend października/pierwszy listopada – wyjazd do Amsterdamu i Rotterdamu.
Dobry plan, prawda? Oznaczałoby to, że najbliższy weekend w Warszawie spędzę w połowie października. Niektórzy mówią, że uciekam od problemów i od tego, że muszę zmierzyć się z brakiem Utopii. Trochę tak jest, ale też i przede wszystkim: nic mnie nie ogranicza jeśli idzie o spędzanie weekendów poza stolicą. Zawsze jednak perspektywa udziału w utopijnej zabawie była na tyle silna, że człowiek nie chciał opuszczać. A jak już się zdarzało, to tylko w piątek, żeby na sobotę wrócić… Teraz nie ma już tego magnesu zatrzymującego w Warszawie, więc można poszaleć.

Do nocy pracowałam nad składem dodatku. To też fajna rzecz, bo ostatecznie bardzo dużo przy nim zrobiłem i zarobię sporo. To chwilkę potrwa, zanim tę kasę dostanę, ale na razie na brak funduszy nie narzekam. Mimo tego, że łączy dług znajomych u mnie przekracza 1000 zł.

We wtorek długo siedziałem w zaprzyjaźnionej firmie. Chodziło o to, żeby nadrobić trochę zaległości i to, że kilka(naście?) dni sierpnia mnie nie było. Staram się jak mogę, bo też zależy mi na tym, żeby już to ogarnąć. A że stronę, nad którą pracuje firma robi mój znajomy Sebastian, to mi zależy też. Bo raz, że lubię jak on coś zrobi, a dwa, że wiem, że to fajnie wyjdzie.
Wróciłam do domu i wzięłam się ostro do pracy. Plan napięty, dużo do zrobienia – część dla kasy, część dla siebie – ale chcę zacząć wbijać się w mój dawny rytm. Czas powoli kończyć wakacje i zacząć normalnie żyć. Z przerwami na weekendy ;) Te jeszcze jakiś czas będą dość wakacyjne. Nie mówiąc o tym, że w październiku miałam zaplanowane Floor-Sitting Party i na razie nie widzę powodów, dla których miałabym go nie robić.

Wieczorem ostatnia niespodzianka – odwiedził mnie Marcinek ze znajomym niejakim Arkiem, który mieszka w Szwajcarii aktualnie. Miło było. Arkowi zazdroszczę, bo ma (sporo) więcej a wygląda na 18 lat. Skubany. Pogadaliśmy, pośmialiśmy się, ustaliliśmy coś niecoś na temat wyjazdu w październiku. A wiadomo, że każde spotkanie z Marcinkiem jest miłe. Jedyne, co było minusem tej wizyty, to że mój misterny plan dotyczący nadrobienia kilku zaległości i zrobienia kilku rzeczy się trochę wysypał. Ale znacie mnie, poradzę sobie. Jestem Jej Perfekcyjność.

I na koniec… Piosenka, która kojarzyć mi się będzie z zamknięciem Utopii? Tylko jedna – „I Will Be Here” dja Tiesto.

I don’t know, what went wrong
If I did, would it matter cause
It just wasn’t enough
You know when the moment comes
To be strong, to resistance
And that is what
We’re lead to believe

When the big road falls apart
And you think that the feeling will linger
You need somewhere to start
I will be here

Guess that things didn’t work out
It will soon disappear and will be miles away
Away from here
You don’t mind if life’s not that pretty
It will soon disappear and will be miles away
Away from here

When the big road falls apart
And you think that the feeling will linger
You need somewhere to start
I will be here
And when it all seems to fall apart
You can’t breathe
You don’t know what you’re thinking
You need somewhere to start
I will be here

You know when the moment comes
To be strong, to resistance
And that is why
We’re lead to believe

When the big road falls apart
And you think that the feeling will linger
You need somewhere to start
I will be here
And when it all seems to fall apart
You can’t breathe
You don’t know what you’re thinking
You need somewhere to start
I will be here, I will be here

Wypowiedz się! Skomentuj!