Czyli mój megaszybki pobyt w domu rodzinnym na weselu
mojego brata. Marcinek miał jechać ze mną, ale zmogła go
poważna choroba i nie dał rady. Szkoda. Ale i sama se
dałam radę! Chociaż, przyznaję, było ciężko. Podróż
z Warszawy, potem pobyt w tym dusznym na maksa
pomieszczeniu, no i atmosfera imprezy weselnej…
To jednak nie jest coś, co lubię. Ale popłakałam
się jak brat na ołtarzu przysięgę składał… No
co? Jestem wrażliwa :) Całość wytrzymałam
dzięki dużej ilości wódki. Alleluja! A w
niedzielę – nie bez przeszkód – udało
mi się do Warszawy wrócić!

Było gorąco…

Nie mam pojęcia kim była
ta dziewczyna w różowym!

Młoda para

Prawie…

…wiejskie…

…wesele.

Powrót w niedzielę w megaupale
Wypowiedz się! Skomentuj!