Warszawa, 17 grudnia 2009 – Miss Divine, gwiazda Defected In The House zgodziła się podczas swojego pobytu w Polsce dać tylko jeden wywiad. W ten sposób podczas imprezy Mentos Pure Fresh Nights w klubie Capitol doszło do rozmowy gwiazdy z Jej Perfekcyjnością.

Miss Divine to pierwsza kobieta w szeregach Defected In The House, która wielokrotnie grała w liczących się klubach Miami, Barcelony, Berlina, Londynu, czy Ibizy. Urodzonej i wychowanej w południowo zachodniej Anglii Miss Divine szybko udało się przejść z grania w lokalach Bristolu, do bycia pierwszą kobietą w szeregach Defected Artist Management. Znana głównie za sprawą swojej energii za dekami, oraz niezwykle uduchowionej i charyzmatycznej interpretacji muzyki house, dziś zaliczana jest przez wielu znawców sceny do najjaśniejszych gwiazd młodego pokolenia artystów z Anglii. Organizuje również autorskie imprezy charytatywne na rzecz walki z rakiem piersi (La Vita).

– Spotkanie z nią było dla mnie czystą przyjemnością – komentowała Jej Perfekcyjność. – Tym bardziej, że Miss Divine jest kobietą naprawdę wyjątkową. Nie tylko utalentowaną i piękną, ale dodatkowo dbającą także o innych, nie myślącą tylko o sobie.

Rozmowa trans z Miss Divine miała miejsce bezpośrednio przed jej setem w klubie i przeprowadzona była na potrzeby portalu GayLife.pl, który opublikował już całą rozmowę. Specjalnie dla czytelników JejPerfekcyjnosc.blox.pl przedrukowujemy wywiad dla tych z was, którzy nie mają konta w portalu. Przy okazji – prezentujemy filmik z Miss Divine.


Jej Perfekcyjność podczas rozmowy z Miss Divine

[more]

A day in Ibiza with DJ/events manager Miss Divine

– Historia powstania twojego imienia jest dość zabawna. Czytałem, że wyciągnęłaś je z kapelusza w 2001… Czy to prawda?
– Siedziałam na after-party z moimi znajomymi. Więc możesz sobie wyobrazić jak wyglądaliśmy i jak się czuliśmy. Postanowiliśmy znaleźć imię dla mnie. Wszyscy wrzucali swoje propozycje do kapelusza a potem wyjęłam jedną z karteczek i było na niej napisane Miss Divine. Nie jestem pewna jaka była propozycją, którą ja wrzuciłam… Ale nie, chyba pamiętam – Miss Behave. Dobrze jednak, że jej nie wyciągnęłam, bo jest już taka didżejka.

– To nie jest Twoja pierwsza wizyta w Polsce…
– Rzeczywiście, nie. Jakieś dwa lata temu grałam w Krakowie i w Warszawie. Nie pamiętam już teraz dokładnie nazw miejsc, gdzie występowałam, ale pamiętam samą atmosferę. Dobrze się wtedy bawiłam, miło spędziłam czas. Pamiętam też, że do Warszawy jechałam pociągiem i zajęło mi to prawie cały dzień. I tyle w sumie, jeśli idzie o mój pobyt u was.

– To może naiwne pytanie, ale gdyby Ci się nie podobało, gdyby jakaś impreza była do niczego, to powiedziałabyś o tym? Bo mam wrażenie, że wszystkie gwiazdy, z jakimi rozmawiam, mówią że zawsze jest fajnie a przecież tak być nie może.
– No jasne, że nie zawsze jest fajnie! I uwierz mi, powiedziałabym ci na pewno, gdyby coś było nie tak. Grałam w kilku miejscach, które były naprawdę do dupy i nie obawiam się tak je oceniać.

– Jesteś organizatorką eventów na rzecz walki z rakiem piersi „La Vita”. Czy możesz powiedzieć nam coś więcej o tym przedsięwzięciu?
– To pomysł mój i moich przyjaciół. I muszę przyznać, że sprawdza się. W marcu będziemy obchodzić kolejne urodziny „La Vita” i zapowiada się, że będzie to naprawdę duże wydarzenie. Cały dochód z tej imprezy przeznaczamy właśnie na walkę z rakiem piersi – co roku udaje nam się zebrać nawet do 20 tys. funtów. Ani ja, ani inne osoby występujące tej nocy nie biorą kasy za swoje show. Ważne jest dla nas przede wszystkim, żeby świadomość o raku piersi dotarła do ludzi. Mój wujek rok temu zmarł na raka, więc drugie urodziny „La Vita” poświęcone były także zbiórce pieniędzy na raka płuc. I teraz chyba już tak właśnie będzie – że będziemy zbierać na dwa cele jednocześnie.

– To powiedz jeszcze skąd w ogóle wziął się pomysł na takie imprezy? Jak wpadłaś na to, że warto coś takiego robić?
– To ze względu na moją nianię. Zmarła, gdy byłam na tyle mała, że nawet jej nie pamiętam. Ale wiem, że zmarła na raka piersi i stąd moja idea. Do Londynu przyjechałam jakieś 4 lata temu i nikogo tam nie znałam. Wiedziałam jedynie, że chcę grać i że chcę to robić właśnie tam. Okazało się, że w zasadzie nikt w djów nie robi niczego charytatywnego, więc postanowiłam to zmienić. Jak wiesz, robię to z trójką przyjaciół i wydaje mi się, że imprezy te będą się nadal rozwijać.

– Czy ta trójka przyjaciół to też ludzie z Defected In The House?
– Nie, nie. To są ludzie nie związani z tym labelem. Przecież nawet ja jestem w Defected od niedawna. Więc to zupełnie inna bajka.

– Właśnie, bajka… Jesteś jedyną kobietą w Defected. Powiedz, jak to się stało? Jak tam trafiłaś?
– Wszystko stało się na Ibizie. Jak wiesz, to jest miejsce, gdzie impreza trwa cały czas bez przerwy. Ja grałam tam przez 5 lat, miałam nawet swoje wieczory w klubie Pacha. Pod koniec lata Simon z Defected zadzwonił i zaprosił mnie na lunch. Byłam, prawdę mówiąc, przerażona – jeśli taka gwiazda zaprasza cię na spotkanie, to wiąże się z emocjami. I tak to się zaczęło. Przez ostatnie 12 miesięcy jestem oficjalnie w Defected i to są jak na razie najlepsze miesiące mojego życia. Czuję się wśród nich naprawdę wspaniale. Simon sprawia, że magia naprawdę się dzieje i rzeczy, które wydawały się nie do pomyślenia, stają się prawdziwe.

– Gdybyś zatem umiała czarować, czy chciałabyś się cofnąć w czasie? Bo w jednym z wywiadów powiedziałaś, że z przyjemnością wróciłabyś do lat 2004-2005. Dlaczego?
– Muzyka wtedy była inna. Dziś wszyscy strasznie się dzielą, specjalizują, wyróżniają – mamy tech house, minimal house, electro house, deep house… Wtedy było inaczej. Poza tym, to rok wielkich hitów takich jak „Strings of life” od Soul Central, czy też „Precious love” Barbary Tucker , który jest jednym z moich ulubionych kawałków. Rok 2005 był naprawdę dobrym dla muzyki house. Chodziło wtedy właśnie o uczucie, jakie niesie ta muzyka, o gest dłoni wyciągniętych w powietrze… Minimal był wówczas czymś bardzo undergroundowym. Jak dla mnie, pojawienie się minimalu i electro zepsuło całkowicie muzykę house.

– Electro pojawiło się w szerszym obiegu około 2 lat temu…
– Tak, tak, pamiętam ten moment. Pierwszym moim electro-kawałkiem, który kupiłam był „Bitch” Dave’a McCullena.

– Ale musisz przyznać, że to naprawdę miażdżący hit!
– Tak, oczywiście! Jest totalnie zgniatający. Ale to były czasy dobrego electro a potem zaczęło się robić coraz gorzej. Minimal stał się potem zjawiskiem masowym i moim zdaniem nie było już wtedy zupełnie niczego fajnego w graniu dla publiczności. Wszystko się zmieniło. Moim zdaniem, od tamtej pory w imprezowaniu nie chodzi już tylko o muzykę, jak było dawniej. No i fakt, że minimal podzielił strasznie scenę djską.

– Czy więc dziś zamierzasz zagrać któryś z wielkich przebojów roku 2005?
– Nie wiem, prawdę mówiąc. Nigdy tego nie planuję. Staram się zawsze nie grać zbyt minimalowo ani zbyt komercyjnie. Obserwuję tłum i to, jak reagują. Czasem jest tak, że zaczynam grać coś, co się im nie podoba i muszę szybko zmienić kawałek… Każdy klub jest inny – mogę zagrać ten sam set w kilku miejscach i w jednym będzie to doskonały strzał, a w innym okaże się totalną porażką.

/GayLife.pl/

Wypowiedz się! Skomentuj!