Niewiele jest na świecie osób, które kocham. Jest kilka, które kochałem, ale żebym mógł powiedzieć teraz o kimś, że tego kogoś kocham, to naprawdę będzie kilka osób. Pomijam mamę, bo to oczywiste. Babcia, zasadniczo, też się w tej kategorii mieści. No i chrześniaki moje, ale to co innego. Jeśli chodzi o ludzi, z którymi tak naprawdę przebywam, to na pewno kocham Marcinka, Jurka i Maciusia. To są trzy osoby, które na pewno kocham. Ale tak kocham-kocham. Nie to, że to jest takie moje czcze gadanie. Bo to, że czasem jeszcze komuś powiem, że tę osobę kocham, to może znaczyć też, że w tym danym momencie tę osobę darzę szczególną sympatią. Czasem też o jakimś młodzieńcu mówię, że go kocham, ale to wiadomo, że to znaczy co innego. Zasadniczo i po przyjacielsku, to chyba kocham jeszcze Tomeczka i Damiana.be, ale to też co innego.
I piszę o tym z dwu powodów. Po pierwsze – bo nie mam powodu, żeby o tym nie pisać. A po drugie – bo oglądałem „Skins” i gdy jeden z bohaterów powiedział Effy, że ją kocha, ona powiedziała „Thanks for loving me”. A mi nigdy nikt za kochanie nie podziękował. Nie to, żebym się tego domagała. Wręcz przeciwnie – nigdy chyba o tym nie pomyślałem w ten sposób. Ale chodzi o to, że ludzie mają generalnie gdzieś to, że ich kocham. Aby uprzedzić telefony, smsy i wiadomości w stylu „nie, to nie tak” od razu może powiem, że to jest okej. W sensie, że wszyscy mają prawo srać na to, że daną osobę kocham – nawet ta osoba. To tylko refleksja – coś, co chcę zapamiętać.

Zasadniczo od ostatniej blotki minęło sporo czasu, ale jak zwykle podczas pobytu w domu rodzinnym niewiele się działo. Zanim jednak udało mi się dotrzeć do Zachodniego Pomorza, zahaczyłam o Łódź. Piękne to miasto, nie ma co. Ale jak zawsze, mi chodziło przede wszystkim o spotkania, o znajomych, o relacje, o emocje. Przyjechałam w niedzielę do Gośki. Tomeczek chciał jechać też do Łodzi, bo miał wolne do wtorku, ale u niego z kasą było krucho, to mu pożyczyłam. Warunek był jeden – musiał mnie odprowadzić pod dom Gośki, bo ja jednak nie koniecznie się orientuję w tych połączeniach komunikacji miejskiej w Łodzi i nie zawsze wiem jak dojechać z jednego losowo wybranego miejsca w drugie. Tomeczek się zgodził, tym bardziej, że moje docelowe miejsce jest tylko 1 przystanek od miejsca, do którego on zmierzał na spotkanie ze swoim stałym partnerem seksualnym. Miło więc się wszystko złożyło i dość szybko, łatwo i skutecznie dotarliśmy pod właściwy adres. Rozstanie i już docieram do Gośki. Przeraziło mnie to, że jej córka ma już 17 lat. Oznacza to, że znam ją naprawdę długo (8 lat?) i to jest zła wiadomość oraz że zaprosiła mnie na swoją osiemnastkę, co jest wiadomością pozytywną akurat. Ja tam osiemnastki lubię i jeśli ktoś kogo nie znam z Warszawy czyta to i organizuje w najbliższym czasie jakąś fajną imprezę z okazji swoich 18tych urodzin, to ja z radością przyjmę zaproszenie ;)
Pobyt w Łodzi był miły. Posiedziałam z Gośką i jej córką do wieczora a potem miałam cały dzień dla siebie. Poszedłem więc nareszcie do jakiś centrów handlowych, czyli zrobiłem to, na co czasu i ochoty mi zawsze w Warszawie brakuje. Decyzja była słuszna. Co prawda zasadniczo wyprzedaży teraz nie ma jakiś i musiałam wszystko kupować w normalnych cenach, ale i tak grosze poszły na to. Dwie pary spodni. Dwie koszulki. Co prawda pomysł był taki, żebym sobie kurtkę jakąś wiosenną kupiła, ale i tak nie narzekam.
Spacer był udany (bo z racji tego, że Gosia mieszka w centrum Łodzi, to spacerkiem wszędzie dotrzeć mogę) i zaraz potem z Galerii Łódzkiej przeniosłam się do Manufaktury – ale już z moimi gospodyniami. Tam poszliśmy coś zjeść – do Sphinksa. Może to i mało dietetyczne, ale co tam. Raz się żyje. Szczęście i pech chciało, że trafiliśmy (jak zwykle, gdy Gosia ze mną wychodzi coś zjeść) na tego samego znajomego, który zmienia miejsca pracy w miarę jak my chodzimy do innych miejsc. Wiecie, że porcje w Sphinksie są duże, prawda? No więc my dostaliśmy je powiększone po znajomości. Wyżerka była nie z tej ziemi, tak więc trzeba było się potem poruszać, jak nic.
Chodziliśmy szukając butów dla dziewczyn. Bezskutecznie. Za to sam spacer okazał się okej. Gdy wracałam do domu, postanowiłam się z Bereniką spotkać. Sebastian wstępnie też miał znaleźć czas, ale nie udało mu się do Łodzi wrócić, gdy ja tam byłam jeszcze. Szkoda, naprawdę szkoda.
Z Bereniką poszliśmy do jakiejś niby fancy restaurant, ale wspólnie stwierdziliśmy, że ona jest „so 5 minutes ago”. To jednak działa tak, że jak coś jest fajne i modne wśród gejowsko-lesbijskiej części społeczeństwa, potem staje się modne dla hetero. I choć lokal ładny, fajny, niby stylowy, to tak naprawdę dość wtórny, kopiujący pewne wzorce i ogólnie nienowy. Niemniej, czas minął nam miło, wybitnie miła obsługa, co podkreślić chciałam. Nazywa się to chyba Afogato czy jakoś tak. Łodzianie niech w komentarzach poprawią literówki.

I tak wróciłam do Gosi do domu. Sen i pociąg do Szczecina. Włókniarz to bardzo ciekawe zjawisko. To naprawdę jeden z tych pociągów, które przetrwały od czasów PRLu do dziś. Nawet nie zmienił się tak znacząco wewnątrz. Nienawidzę jeździć w takich warunkach, ale to jedyne bezpośrednie połączenie na tej trasie. A do Łodzi i tak InterCity żaden nie dociera…
Podróż była więc długa i niezbyt komfortowa, ale też narzekać nie mam co. Nie było tak źle, dość pusto wewnątrz – generalnie bywało gorzej, jeśli idzie o moje podróże z Łodzi.
Ze Szczecina z dworca odebrała mnie kuzynka z chrześniakiem. Powinnam teraz powiedzieć: Boże, jak te dzieci rosną.

Jeśli zaś o Boga chodzi, to muszę stwierdzić, że tutaj się sporo zmieniło, jeśli o mnie chodzi. Kiedyś uwielbiałem wszystkie wydarzenia liturgiczne związane z Triduum Paschalnym. Teraz to się zmieniło. Nie byłam w kościele, nie byłam u spowiedzi. I nie martwi mnie to, co jest chyba najgorsze w tym wszystkim dla mojej rodziny. Fakt, że inni przedstawiciele mojego pokolenia nie chodzą do kościoła, bo albo im się nie chce, albo nie mogą dostać rozgrzeszenia… ale fakt faktem, że ja zawsze byłam dla mojej rodziny taką ostoją w tym chaosie ich przeżyć na tym tle. Do tego roku.
Zapytają niektórzy – niczym moja babcia – dlaczego. Nie wiem. Chciałbym wiedzieć, ale nie wiem. Dotychczasowa ochota na chodzenie, modlenie się, cokolwiek, przeszła mi. Po prostu nie czuję już potrzeby. A że na siłę nie lubię nic robić, to wiadomo. Jasne, byłem w samą Wielkanoc w kościele na mszy. Byłem święcić pokarmy… Ale jakoś nie byłem już na rezurekcji, ani też nie ciągnąłem na święcenie swoich chrześniaków.
Dziwne to dla mnie, bo w sumie nie spodziewałem się, że takie coś zaszło. W Warszawie, gdy zasadniczo nie chodzę w ogóle do kościoła od samego początku, nie zastanawiałam się nigdy nad tym. A tutaj – nagle zdziwiłam się sama sobą…

Okulista. To była pierwsza moja destynacja podczas pobytu w rodzinnym domu. Znajoma mamy, dlatego zasadniczo do niej chodzę. Okazało się, co wiedziałam w sumie, bo przecież widzę, że mam za słabe już okulary. Dowiedziałam się też, że o ile dawniej mówiło się, że wada wzroku pogarsza się do 21-22 roku życia, tak teraz ten proces trwać może do roku życia czterdziestego. Nie pocieszyło mnie to, prawdę mówiąc…
Wizyta miła, szybka, bezbolesna i owocna. W tym sensie, że muszę sobie teraz soczewki wymienić w okularach. I naprawdę już tym razem NIE wezmę tego pakietu, że za jakąś tam dopłatą mam 70 proc. zniżki, jeśli w ciągu roku będę znów wymieniać szkła. Bo zawsze to brałam, a jeszcze nigdy z tego nie udało mi się skorzystać. To jednak był dopiero początek. Następnego dnia z rana poszłam do dentysty. Nie powiem, młody, sympatyczny, ledwo po studiach. Gadatliwy, uśmiechnięty, bardzo fajnie, bardzo miło. Niemniej, napracował się, bo mam z jednym zębem problem od lat i problem trochę powrócił. Generalnie, zrobił mi ostatecznie dwa. Za 180 zł. Nieźle, nie?
Następnego dnia wpadłam do niego znów, ale tylko na sekundę, żeby mi tam doszlifował ładnie. Ostatnia moja wizyta u niego miała miejsce jeszcze w dzień wyjazdu, bo mamusia zechciała mi zasponsorować jeszcze leczenie dwóch zębów. Jak dla mnie – na plus. Bo to zawsze miło, gdy ktoś inny za ciebie płaci. Choćby chodziło o opłatę za wizytę u stomatologa.

Święta oznaczają dla mnie zawsze kilka rzeczy. I nie ma znaczenia, czy chodzi o Boże Narodzenie, czy o Wielkanoc, kiedy zazwyczaj na dłużej udaje mi się wpaść do domu. Po pierwsze – ciasta. Po drugie – seksczaty. A po trzecie – lenistwo. Nie inaczej było i tym razem. By przezwyciężyć moją ciocię a siostrę mojej mamy w konkurencji „kto zrobi więcej ciast, udając że przyszło mu to z łatwością” wygrałam. Podeszłam ją sposobem. Podczas pierwszej rozmowy o tym ile robię ciast na święta, wiedziałam, że muszę powiedzieć 2. To oznaczało, że ciocia – zapowiadająca również 2 ciasta – zrobi 3. A ja od razu planowałam 4. Wiem, wiem, to dziecinne. Ale musicie wiedzieć, że to jest coś, co poczytujemy sobie zawsze za punkt honoru. I udało się. Zrobiłam babkę gotowaną z polewą czekoladową (tradycyjne ciasto wielkanocne), sernik zwany u nas „Sernikiem Uli” (ulubione ciasto w rodzinie), piernik z powidłami i polewą czekoladową (wiem, że mało wiosenne, ale mama chciała, to zrobiłam) no i struclę z jabłkami (bo świąteczne i bo to nowe wyzwanie). Tego było mi mało, więc dodatkowo przygotowałam kilka bananów w cieście, które przed podaniem polałam gorącą czekoladą… Taka wisienka na torcie ;)
Zrobienie tego wszystkiego zajęło mi trochę czasu. Poza tym, robiłam trochę też na rzecz redakcji, ma się rozumieć. Nie za dużo jednak, bo raz, że nie ma za bardzo co w okresie przedświątecznym, a dwa, że przecież wyjechałam nie po to, żeby siedzieć nad tymi rzeczami nie wiadomo ile czasu. I to jest ten wypoczynek, o którym była mowa.
Elementem stałym są także seksczaty. Ola32 znów poszła w ruch. Nadal, bez zmian i wciąż cieszy się dużym zainteresowaniem. Odkryłam też coś, co może być dla mnie – choć sam nie wiem, czy mówię to poważnie, czy żartuję – tematem do dysertacji doktorskiej. Wzrasta popularność cyberseksu, w którym jest „mamusia” i „synek”. Czyli seksczatu łamiącego najbardziej podstawowe i powszechne tabu seksualne na świecie. Czemu? Jak to? To dla mnie ciekawe zjawisko.

Muszę napisać o Jance. Bo Gacek był w Utopii w piątek i spotkał różnych ludzi – to normalne. Była też Janka, którą niektórzy znają jako Jankę. I ta owa Janka zatrzymała Gacka, bo coś tam chciała z nim pogadać. On nie chciał. Ona powiedziała, że rozumie, że on jej nie lubi. On powiedział, że nie-nie-lubi jej, bo jej nie zna. To ją musiało zaboleć. I powiedziała, że rozumie, bo Gacek jest „z obozu Jej Perfekcyjności”.
Ja wszystko rozumiem. Ja jestem wyrozumiała i zrozumiała. Tylko no ni chuja nie wiem o jaki obóz chodzi. Kiedyś bywałam na obozie nad morzem. Ale Gacek jest za głupi, żeby tam być, więc to nie o to chodzi. Więcej obozów nie pamiętam.
Zawsze myślałam, że w Utopii to wszyscy są jakoś tak razem, taka wielka rodzina jak Kelly Family. Że tam jest ogólnie plastikowa, ale miłość. Że jest szacunek, coś tam, zrozumienie dla innych. Że nie ma obozów. A tu mi ktoś zarzuca obozo-twórczość. Więc ja chciałam zaprzeczyć, że nie ma obozu Jej Perfekcyjności i mogę w tej sprawie, jeśli trzeba, zrobić oświadczenie na YouTube.com. Są jakieś pytania?
I pozdrawiam Jankę – hejka hej.

Pierwszy dzień świąt spędziliśmy na wsi u mojej cioci i chrzestnego. Jak zwykle, było to samo jedzenie, ci sami ludzie, te same tematy, te same kłótnie, ten sam alkohol, wszystko bez zmian. Drugi dzień to wizyta gości u mnie w domu. Jedenaście osób plus czwórka dzieci poniżej 7. roku życia. Też zasadniczo część nie różniąca się od tego, co działo się dnia pierwszego. Obżarstwo. Jedno wielkie obżarstwo.

Zrzucone przeze mnie oficjalne 6 kg zmieniło się w oficjalne 4 kg. A tak naprawdę z 7 zrobiło się 5. Jak można w ciągu 4-5 dni zaprzepaścić 1/3 ponad miesięcznej diety… Tylko Jej Perfekcyjność tak potrafi. Szajse.
Ale od jutra nie tylko dieta znów, ale i ćwiczenia wracają i dodatkowo chcę dorzucić jeszcze bieganie poranne, jak za dawnych letnich dni.

Spotkałam się raz z Piotrem, raz z Kaśką i Iwoną. Ot, tak, pogadać. Na chwilkę porzucić to, że jestem w domu i udaję kogoś, kim nie jestem. Swoją drogą, niektórzy mogą uznać to za smutne, że w domu rodzinnym muszę udawać kogoś, kim naprawdę nie jestem. Pytanie brzmi: czy ktokolwiek w domu rodzinnym nie musi udawać?

Wypowiedz się! Skomentuj!