Nie czuję się najlepiej. To niedobrze w sumie. Co prawda planowałem w weekend rozchorozowanie się około środy… Ale potem z tego pomysłu musiałem zrezygnować z różnych powodów. I denerwuje mnie, że to może być wbrew mojej woli jakoś…

Ale po kolei może. Od piątku, który – jak wiadomo od czasu Liroya – jest tygodnia końcem i początkiem. Nie inaczej było i tym razem. Zrobiłem sobie wolne. Stwierdziłem, że muszę się przespać, wyspać, odpocząć. Wstałam o 7 rano i już już miałam iść do wanny, ale… stwierdziłam, że nie. Napisałam SMSa do redakcji, że się zatrułam i że nie będę dostępna cały dzień. I chuj. Tyle. Odpoczynek się czasem należy, nie?
Tym bardziej, że wieczór się szykował szalony. Więc pospałam, z bólem głowy aż wstałam. Zawsze tak mam jak śpię powyżej 7 godzin. To jednak za dużo dla mnie. I potem ogarnęłam się, żeby dalej normalnie działać.

Wieczór zaś był piękny. Najpierw Pieksa. To dla mnie nowe miejsce. Choć na mapie Warszawy istnieje od bardzo dawna i uważane jest za kolebkę clubbingu i selekcji (sama o tym kiedyś w jakimś tekście pisałam), to jednak nigdy nie miałam okazji tam być. Albo może nie tyle okazji, co powodu i motywacji. Aż zdarzyło się, że był takowy. Namówiłem Damiana.be, żeby mi towarzyszył. To były urodziny Kejt i jakiegoś tam pana, co go nie znam. Przygotowałam dla Kejt prezent, ładnie zapakowałam tymi oto rękoma i dałam jej na imprezie. Mam nadzieję, że porno, które też tam się znalazło (musiało!), spodobało się jej i mężowi. W Piekarni tej nocy ShapeShifters grali. Więc chociaż muzycznie wiadomo było, że będzie miło. Jak przyszliśmy, ludzi było bardzo mało. Więc początkowo nieśmiało zaczęliśmy się poruszać po klubie. Jeszcze pani nas chciała ochujać, bo nam nie dała opasek. Ale Kejt przyszła zaraz i się ogarnęło wszystko. VIProom jest na górze, nad salą właściwą. I na dole było zimno, a nam na górze fajnie, ciepło. Ludzie zaczęli się schodzić, kilku pederastów też się zjawiło. Ogólnie, ciekawi ludzie. Ale, bez urazy, starzy. I dlatego siedzieli, gadali, pili, palili… Nie, nie, to nie dla mnie.
Wychyliliśmy się z Damianem.be na dół, żeby ogarnąć, co tam się dzieje. A tam ludzi w chuja, sala pełna i szalejąca. No więc stwierdziliśmy, że na nas czas. Tym bardziej, że Damian.be rzucił propozycję nie do odrzucenia… Osiemnastka w Discrete.
Zgarnęliśmy się i problem tylko był ze staniem w kolejce po kurtkę, co nam zajęło dobre 20 minut. Ale chuj, trudno.

W Discrete chyba impreza zamknięta. Czy coś tam. Ale nie ma to jak znajomości. Boże, jak tam było cudnie. Pięknie, wspaniale, ekscytująco. Nie mogłam się tego nawet w najśmielszych snach spodziewać, jak Boga kocham. Połowa ludzi jeszcze <18. Piękni, młodzi, pijani. Czego chcieć więcej? To znaczy, no mogę sobie wyobrazić więcej. Że na przykład byliby bez koszulek. Albo w samych majtkach. I bez kobiet. I wszyscy homoseksualni. Ale to już fantazja. Nie ma co za dużo od życia wymagać, nie?
Było cudnie. Aż piłam z Damianem szoty, bo na trzeźwo mogłoby moje serce (czy coś tam) nie wytrzymać. I ten 15latek co się wypiął przede mną na kanapie leżąc i rozmawiając ze znajomymi. No, na maksa… Za niego też piliśmy. Szkoda, że nie wiem gdzie są fotki. A tego fotografa też bym z chęcią poznała. Najpierw by mi mógł fotki pokazać a potem no… ten… cokolwiek.

Posiedzieliśmy do drugiej jakoś, ale się pusto zaczęło robić. No i dobrze, poszliśmy sobie do Utopii. Tak udane biforowanie mogło zapowiadać tylko dobrą imprezę. W Utopce grał Yoora, ale dawał radę. Miał dobry humor chyba, bo naprawdę nieźle mu szło. Marcinek młody się zjawił… ze swoim bratem bliźniakiem. Oficjalnie nareszcie go poznałam. Muszę przyznać, że ostatnio się ogarnął i wygląda jeszcze lepiej niż ostatnio. No i te fotki, co widziałam z jakiegoś ich biforu później, to jednak coś działającego na wyobraźnię ;)
Amy najpierw smutna, potem nagle się rozruszała. Bartuś śliczny też był, okazuje się, że teraz jest z Adrianem chyba, choć na razie to chyba faza dość wstępna, bo jak coś wypaliłam to stwierdzili, że oni jeszcze nie… Jureczek się zjawił też. Wyglądał bardzo korzystnie. I dostał moje serce. W sensie, że takie co kupiłam jakiś czas temu. Z czekoladkami.
Pola też była i też ogień miała. Niemniej, bez seksu. Zostawiła to sobie na później, na sobotę.
Ja sobie poskakałem, bo zawsze przed dużą imprezą staram się wyszaleć – następnego dnia przewidywalny brak miejsca na pewno by to uniemożliwił. Co nie zmienia faktu, że impreza się szybko skończyła. Ludzie się oszczędzali przed Outsider L. A Gackowi na małym barze za szota policzyli 13 zł. Mi zaś o 13 zł zawyżyli rachunek. Pierwszy raz. Mam nadzieję, że to głupia pomyłka tylko.

Sobota minęła, zgodnie z przewidywaniami – na pisaniu pracy. To jednak tak, jak w hiczkokowej definicji filmu – zostanie tutaj pominięte, jako zajęcie dość nudne jednak. Nawet bardzo, bo to psychologia. Męczy mnie ta praca niemiłosiernie, przyznaję.
Więc zasadniczo sobota ograniczyła się do tego, że 1) dowiedziałem się, że Tomasz aka Amy zabawiał się ostatnio z Michałem Rasmusem i się do tego nie przyznaje, 2) Natek nadal jest z Pasywem, który ostatecznie przyznał się do wszystkiego (i chyba zamieszkają razem u Natka), 3) Maciej Biegacz spotyka się nadal z Wojtkiem „po koleżeńsku”, 4) Michał młody ma teraz jakiegoś nowego Michała do spotykania się z nim, 5) Patryczek, który zapierał się, że nie zna żadnego Natka, pisuje z nim od jakiegoś czasu. Ogólnie, przetasowania, ale bez przesady.

Wieczorem pojechałam do Kuby69 aka Whitney Houston na b4. Zaprosił, zgodnie z tym, co ustaliliśmy wcześniej z Gackiem, że go na to namówimy. Więc na Mokotowie się ogarnialiśmy. Był też Grześ, Kuba Po Prostu, Daniel, Pola, Grania. No i Davidek, ale on szybko uciekł, bo się odcina od środowiska.
Najwięcej radości sprawiła nam electro-wersja „superpartia, kurwo” na YouTube.com. Było śmiesznie, choć szybko się towarzystwo na grupki podzieliło. A ja się ubrałam.

Ogólnie, to chciałam taki motyw wprowadzić, że cała na czarno-biało będę z elementami fioletowymi – takim związanymi z postem nadchodzącym. Gacek też się tak ubrał, co się dopiero na miejscu okazało. No i dobrze, bo oboje jesteśmy z dobrej katolickiej rodziny.
Do Utopii dotarliśmy dość szybko. Jeszcze mnie po drodze Kamil męczył telefonicznie, że jego dziewczyna, która jest na liście, nie może wejść. I żebym pomogła. Nie lubię takich sytuacji. Ja z chęcią pomagam wejść ładnym młodym chłopcom, ale nie obcym kobietom. Zwłaszcza kobietom. Ale mówię sobie: no dobra, łorewa. Pomogę. Ale mnie zdenerwowało jeszcze tylko jedno. Że mi dyktować chcieli gdzie mam wysiadać z taxi. Nie, no to już przegięcie. Chcę pomóc, spoko, ale niech to się odbywa tak, żeby mi było wygodnie. A poza tym nie byłam w taxi sama, prawda?
Nieważne. Ostatecznie wyszło wszystko dobrze. I ta cała dziewczyna weszła.
Potem był tylko fan. Duuuuużo fanu.
Bardzo ładnie zagrał Laurent Wolf. Naprawdę, naprawdę ostro. Mocno. Vocal-house’owo. Bardzo na tak. Od razu można było zauważyć, że zmienił rozgrzewającą przed nim dj Moondeck. Mocne wejście zapowiadało ostre granie i tak rzeczywiście było. Gdy już wydawało się, że schodzi w stronę minimala czy nawet dźwięków lekko rave’owych, wracał na "właściwy" tor i uderzał znów ze zdwojoną siłą. Muzyka zagrana przez Laurenta Wolfa to mieszanka vocal house’u z bardzo mocnymi akcentami dryfującymi w stronę electro. Chwilę po tym, jak zaczął, zrzucił z głowy słuchawki i w pełnym skupieniu oddał się grze. Najlepszy był, i trzeba to jasno powiedzieć, finał jego występu. To już naprawdę mocne uderzenie, wyraźny bit, superenergetyczne granie. Tłum w tym momencie naprawdę oszalał.
Jako, że Jegarmeister (tak to się pisze?) był sponsorem imprezy, to piękna chwała Pana się na ścianie objawiała. I ogólnie było naprawdę dobrze. Dawno już w spódniczce nie skakałam. Tak po prostu, żeby wyrazić radość. Żeby pokazać jak jest fajnie. Żeby zaszaleć.
Wszyscy zresztą szaleli. Pola chciała dobić do 10 partnerek seksualnych jednej nocy, ale się na 7 zatrzymała. Kamila i Krzysia podrywał ten sam czarny. Ściskał, obejmował. Ogólnie, szalał. Wszyscy szaleli. Piękna noc.
Wróciłam, oczywiście, szybko.

Niedziela była spokojna. Wszyscy opowiadali co zrobili, a czego nie zrobili. I dlaczego nie mogę o tym na blogu pisać. Ja naprawdę nie rozumiem tego przeżywania tego, co się tutaj pojawi lub nie pojawi. To tylko pamiętnik starej transetki, dajcie se na luz.
Ale napisać mogę, że Amy śledzi Gacka. Kiedyś wpadała do nich rano po Luzztrach a teraz wychodzi za nim z Utopii, bo ma zakaz przychodzenia po szaleństwach lustrzanych. A chce widzieć z kim Gacek wychodzi. I się pokłócili o to, generalnie. Pola twierdzi, że Tomek się kocha w nim.
Odpuściłem sobie niedzielę, przyznaję. Oglądałem filmy, głównie.

Poniedziałek to był zły dzień. Zaczął się od tego, że musiałam być wyjątkowo na UW o 8:30 zamiast 11:30. Bo zaczynała się o 10 ta konferencja, co robiłam dla dziennikarzy studenckich z całego świata. Nie chwaliłam się tym, bo większość czytelników ma w dupie tego typu moje działania.
Impreza nazywała się International Meeting of Student Media. Nazwę akurat nie ja wymyśliłam. Robiłam to z redakcją i z Kołem Naukowym. No i innymi organizacjami, ma się rozumieć. Okazało się też, że ja mam całość prowadzić. Mi to w sumie łorewa, nie?
Przyjechali ludzie z Nepalu, USA, Meksyku, Chin, Łotwy, Litwy, Ukrainy, Holandii, Danii… No, ogólnie, towarzystwo naprawdę międzynarodowe. Koło 70 osób. Bardzo pozytywni, fajni ludzie. Ponieważ nie ja załatwiałam gości na konferencję przemawiających, to dla mnie ich wystąpienia też były i ciekawe, i nowe. I muszę przyznać, że naprawdę fajnie to wyszło. Aż jestem zaskoczona. Na 4 wykłady i dyskusję tylko 1 wykład wypadł słabo, ale za to był pokazowy i zabawny, więc też się liczy.
Najgorzej, że nawet się na obiad nie załapałam. I tylko musiałam ogarniać wszystko wkoło. Setki pytań, prowadzenie (po angielsku, uprzedzając pytania), improwizacja. Fajnie, fajnie, lubię takie rzeczy. Skojarzyło mi się z dawniej organizowanymi ogólnopolskimi wydarzeniami dla dziennikarzy szkół gimnazjalnych i średnich, co robiłam. Jakieś lata temu to było…
A w ogóle to było tak, że jak przyszłam, okazało się, że nie ma upoważnienia do klucza do sali i musiałam czekać. Organizatorki pozostałe wpadają i wkurwione na mnie. Ja formalności załatwiłam, ale tam coś nie poszło innym i czekanie obowiązkowe. Włączam komputer, a tam niebieski ekran. No to znów. I znów. I znów. I przywracam system. I włączam awaryjnie. I potem normalnie – i znów. Niebieski, jebany, ekran. Potem dzwoni catering i mówi, że mu kucharka pracę rzuciła. No, kurwa, świetnie.
Na szczęście wszystko się udało. W sytuacji kryzysowej najlepiej się działa.

Miałam iść tego dnia jeszcze na zajęcia w Centrum Myśli Jana Pawła II, ale zmęczenie i ból głowy sprawiły, że nie dałam rady. Nie ogarnęłam tego. Poszłam do domu z dwoma komputerami. I jechałam jeszcze z pracą po krótkiej drzemce. To dość przerażające było, że jeszcze coś muszę robić.
Zaczęłam też poważnie ogarniać swój stacjonarny. Partition Magic i przesuwanie miejsca z partycji luźniejszych na systemową. Udało mi się jakieś 30 GB wygospodarować. Może zainstaluję Vistę nareszcie?

Od poniedziałku w ogóle jestem na diecie. Zjadam połowię śniadania, 3/4 obiadu, jadam regularnie co 3-4 godziny. Mam problem jeszcze z kolacjami, ale to ogarnę. I nie jem po 21! No i zero dodatkowego cukru, zero dodatkowego tłuszczu, zero dodatkowego ruchu. Tylko te ćwiczenia poranne na brzuch, co robię już od jakiegoś czasu. No i muszę zacząć biegać, ale to wciąż nie ma warunków, bo pogoda jest do bani. Totalnie.
I dlatego też we wtorek nie ruszyłem się z domu na zajęcia. Byłem zmęczony, poza tym mogłem mieć usprawiedliwienie… Olałem to. Co prawda oznacza to, że we wtorek nie byłem na zajęciach jeszcze w tym semestrze (a mam wtedy 2/3 zajęć tygodniowych), ale co tam. Dotarłam na 14 do redakcji, zaniosłam zaświadczenia dla uczestników konferencji międzynarodowej (drugiego dnia mieli warsztaty na mieście, żeby pokochali Warszawę i wrócili tu jeszcze… czy coś tam) i szybko czas minął.

O ile w poniedziałek ja odwołałam korki, o tyle we wtorek uczeń to zrobił. Ale zadzwonił Kamil czy mam czas się spotkać. No, mam w sumie. I poszliśmy razem na zakupki. Musiałam i tak nabyć nowy podkład, bo mi się stary skończył. A dodatkowo, uwaga, uwaga, kupiłam buty. Kozaczki. Tak, na dziale damskim. Kamil trochę się krępował jak patrzyły na nas nastolatki, gdy je przymierzałem, ale spoko. Poza tym stwierdził, że mnie jacyś ludzie na ulicy rozpoznają. No, może, łorewa. Ogólnie to wieczór był miły, bo na spokojnie bardzo ten dzień minął. Obejrzałam wieczorem do końca „Little Britain USA”. Jest zabawne, choć niektóre gagi ewidentnie się powtarzają. To szkoda, ale ogólnie – jestem na tak.

Środa zaczyna się zawsze rano bardzo. Ćwiczenia, małe śniadanie, redakcja. Naczelny miał być, ale się zatruł i nie przyszedł. Wszystko spoko, ale korki odwołane. W sumie to tylko jedne, więc miałabym czas do domu zajść i odpocząć… Ale nie, bo bezpośrednio po nich miałam wręczyć zaproszenia w konkursie jejperfekcyjnosc.blox.pl. Problem w tym, że pogoda była tak chujowa, że nikt nie przyszedł. I moje godzinne czekanie poszło na marne. Czasem się zastanawiam czy jest sens w ogóle robić te konkursy, skoro potem ktoś nie odbiera i przepada nagroda. Choć przyznać trzeba, że tym razem było naprawdę dużo zgłoszeń.
No więc pojechałam na drugie korki. Poszło fajnie, bo analiza wiersza, a ja to lubię raczej. A potem na zakupy, gdzie wydałam zarobioną gotówkę. Eh, ciężkie życie.
Czekam na kasę od Roberta za pracę. Z tego będę mogła zapłacić za bilet na Madonnę, bo dotychczasową gotówkę przelałam na kartę, żeby ją spłacać. Będę teraz też mniej w U wydawać, bo moja dieta uniemożliwia mi picie słodkich napojów gazowanych, które dodawane są do drinków. Mam problem co z XLem i Tigerem i co z mlekiem do kawy. Ale to się ogarnie podczas pierwszej ewaluacji diety, którą zaplanowałam na „po dwóch tygodniach”.

Mam już termin sprawy w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. 3 IV 2009, godzina 9:50. Ja kontra pełnomocnik pani Rektory. No cóż, zobaczymy. Kto z Was się zna na prawie administracyjnym? Czy ja do czasu rozprawy mogę jeszcze jakieś pisma do sądu wnosić? Na przykład odnoszące się do odpowiedzi na skargę, jakiej udzieliła pani Rektora? Mogę? Czy dopiero ewentualnie na sali rozpraw? Czy jak?

Wypowiedz się! Skomentuj!