Niełatwo było w czwartek wstać. Ale wiadomo, człowiek nie jest taki, coby sobie rady nie dał. Więc sobie dałem, wstałem i dzień przeżyłem. Dzień był pełen biegania z papierami, bo wczorajsze posiedzenie Parlamentu Studentów musiałem jakoś ogarnąć. Wbrew pozorom, to nie jest takie proste. Papiery, kserowanie, podpisywanie, pisanie, porządkowanie…
Ostatecznie dzień jakoś przetrwałam, ale Kaśka się wkurza czasem, że mnie wiecznie w redakcji nie ma. Ja podkreślam, że wychodzę zawsze na chwilkę, jak najmniej się da i zawsze jestem pod ręką – zazwyczaj w tym samym budynku, więc nie ma co się martwić. No, ale czasem ma rację. Mam nadzieję, że to tylko początkowy okres roku akademickiego taki jest. Potem się uspokoi, jak się wszystko ukonstytuuje i uporządkuje.
Po wyjściu z redakcji miałam się spotkać z Radomirem. Mało kto pamięta, ale Radomir to uczestnik obozu wakacyjnego dla młodych dziennikarzy, na jaki miałam okazję jeździć przez kilka lat. Młody, zdolny chłopiec, co to mi mnie przypominał kilka lat wcześniej. Ów Radomir jakiś już czas temu się do mnie zwrócił z prośbą, żebym poprowadził zajęcia podczas takiego dużego projektu co robi we Wrocławiu. Zgodziłem się, bo czemu nie. No i ogólnie wyszło na to, że był w czwartek w Warszawie i przy okazji zaproponował spotkanie celem podpisania umowy patronackiej. A że dawno go nie widziałam, to się zgodziłam.
Wyglądał bardzo korzystnie. Widać, że zadbał o siebie, dolansował fryzurę. Nadal szczupły, nadal zgrabny. Więc poszliśmy do Krzysia na szybką kawkę. Wiedziałem, że on zaraz musi lecieć na dworzec, więc chciałem go odprowadzić. Tak się jednak złożyło, że tego dnia w Warszawie był też… Adam z Lotniska. Spotkanie z Adamem to obowiązek – tym bardziej, że chciał się pokazać jak zaczął chudnąć ładnie. No więc plan był taki, że kończę z Radomirem i się z Adamem spotykam. Prawie tak wyszło. Adam odprowadził ze mną Radka na dworzec. Po drodze jednak, niczego nieświadom, wypalił „Ale korzystasz we Wrocławiu z klubowego życia gejowskiego?” Sprawa jednak wygląda tak, że ja formalnie nie wiem, że Radomir jest homoseksualistą. A że jest, to się w sumie od jakiś 2 lat domyślałam. No, ale jakoś tak oficjalnie to nie padło. Radek niepewnie odpowiedział „No tak, korzystam czasem”. I poszło.
Spacer dość przyjemny, mimo chłodu. Ja i dwóch młodych chłopców, no radość wielka w sercu ;) Radek na dworcu dał radę i pojechał. A ja z Adamem jeszcze przeszłam spory kawałek, ostatecznie zostawiając go też na dworcu, gdzie miał się z mamą spotkać. Poza samym faktem, że oba spotkania były miłe z racji osób towarzyszących, to warto podkreślić, że po raz pierwszy od dawna się nigdzie nie spieszyłam i strasznie mi to odpowiada.

Piątek, spokojny, jak zawsze. Tym bardziej chyba, że grudzień. Bo jednak ludzie usypiają tutaj jakoś w tym czasie. Nic nikt nie robi. Ja musze chociaż udawać czasem. To nie jest, oczywiście, trudne, ale jednak czasem miałabym ochotę w piątek te kilka godzin spędzić na robieniu czegoś niż udawaniu jedynie.
Po udawaniu skoczyłam jeszcze do Carrefoura, żeby ogarnąć jakieś zakupy. Jednak frisco.pl nie zaspokaja mnie tak, jak bym chciała.
Mimo wszystko, chyba udaje mi się z długów wyjść powoli. Jasne, to jeszcze potrwa. Ale jednak widać światełko w tunelu. Muszę tylko jeszcze bardziej się wziąć za kontrolowanie wydatków i będzie super. Powoli, powoli. I tak powinnam się cieszyć, bo przecież jest Kryzys przez wielkie K a ja daję radę!
W domu poleżałem chwilę i czekałem na Tomeczka i Pawła.
Ci wpadli, zgodnie z zapowiedzią. Mieli spać w hotelu, ale im to wyperswadowałam. Po co kasę wydawać, skoro mogą spać u mnie? No i się dali przekonać. Potem się okazało, że nie spali… Ale to zaraz. Do mnie przyszli z jakimś alkoholem. Zaczęli rozpracowywać, mnie w to włączając. Nie to, żebym jakoś specjalnie chciała, ale ogólnie było miło ;)
Odpierdoleni i lekko napierdoleni ruszyliśmy przed się. Nie było łatwo, bo się długo ogarnialiśmy i musieliśmy nieco inną drogę komunikacji wybrać niż preferowana przeze mnie. Pojechaliśmy do Piotrka na Ordynacką. Tam Kuba69, Tomasz i Grzegorz byli. Też pracowali nad czymś już. W sensie, że nad jakimiś butelkami. Pomęczyłam lekko Grzegorza, nas pomęczyła Britney Spears i sąsiedzi, co się dobijali, bo Pola dojebała z muzyką.
Początkowo plan był taki, że idziemy gdzieś przed U. Do Opery czy innej Galerii. Ale jakoś się nam nie zeszło. Albo inaczej: za dużo czasu nam zeszło ogarnianie się. No i poszliśmy spacerkiem do Utopii, zahaczając po drodze jakieś bankomaty czy coś. Na miejscu byliśmy dość szybko, a tam… dość pusto.

To jest naprawdę ciekawe zjawisko, że imprezy się coraz później w piątki zaczynają. I pytanie brzmi: dlaczego? Przecież zimą powinny się wcześniej zaczynać. Jak tak dalej pójdzie, to będziemy o 4 się zjawiać na Jasnej 1. Nie daj boże, ma się rozumieć. Bo jak tak dalej będzie, to nie wiadomo kiedy będziemy w stanie wszystko ogarnąć. A do ogarnięcia było sporo…
Tak, jak napisałam na fotoblogu: „sodomici, pederaści, homoseksualiści i geje wszelkiej maści wymieszali się w jednym wielkim erotycznym tangu”. Zaczęło się od Grzesia, który szalał i się całował z bardzo wieloma osobami. Nie powiem, ale wydaje mi się, że tej jednej nocy zaliczył więcej osób w ten sposób niż ja przez całe życie. Szaleli też Tomeczek i Paweł. No więc i Kuba69 też. Całowali się, tańczyli, bawili… Impreza bardzo hedonistyczna. Dołączali do nich różni inni ludzie. Był alkohol, były proszki, musiał więc być też seks. Chłopcy wylądowali w 5 (z jakimś obcym, co go nie znają i… nie pamiętają nawet jak wygląda) w mieszkaniu Kuby69. No i niech się bawią, tak ma być.
Maciej Bieacz zwany też Biegaczem – przyszedł do klubu z Wojtkiem Lacostem. Chodzili, gadali, śmiali się, pili. Maciej mnie najpierw nie zauważył a potem podszedł i powiedział, że oficjalnie ma żałobę i w sumie to go tutaj nie ma. I rzeczywiście, zaraz go nie było. Zaraz po tym, jak się zjawił Jureczek w klubie. Też miał humor niezły, więc sobie potańczyliśmy miło. Zresztą Jurek też się całował z Tomeczkiem i Pawłem. Tak, naraz :)
Za to Wojtek Lacoste wywołał ciotodramę, bo się okazuje, że nie zauważa i nie wita się już z Michałem Rasmusem. A Michał kiedyś z nim ponoć tak dość sympatycznie a nawet chyba miał lekkie parcie na niego. No, nieważne. Ważne, że ciotodrama jakaś. No i trochę noc żywych trupów. Bo poza tym, że Michał Rasmus się zjawił, to gościliśmy też Łukasza Kebaba, Daniela Blond i jego Kamila (który nie ogarniał zdecydowanie).
W Utopii muzycznie bardzo porządnie. Grał Energy, ale przyzwoicie bardzo. I się skończyło dla mnie jakoś koło 6 czy coś.

Ja wiem, że niektórzy się oburzają, że taka rozpusta i w ogóle. Ale przecież tylko te dwie rzeczy się liczą. Muzyka i pożądanie. Wszystko inne przeminie i zniknie. Tylko Muzyka i Pożądanie – nie. Co więcej, ta pierwsza zostanie nawet jak i my przeminiemy. Dlatego jest najważniejsza.
Jeśli ktoś nie rozumie, trudno. I tak spodziewam się, że w komentarzach bloga (którego nikt nie czyta przecież) będzie napisane „jakie to smutne” albo „jakie to puste” ;) Puste nie będzie nigdy, bo dobra muzyka ściąga tłumy.

Wstałam o normalnej porze. Chłopcy wrócili do mnie koło 16 chyba. Ogarnianie im zajęło dużo czasu. Pizza była, drinki były… i zaraz się trzeba było zbierać. Dobrze, że udało mi się popracować nad pracą zleconą, bo inaczej musiałabym to jakoś inaczej ogarnąć, a termin miałam do soboty. No i popisałam trochę uchwał i dokumentów dla Samorządności Studenckiej.
Znów u Piotra wylądowaliśmy, co mi się trochę nie podoba, prawdę mówiąc. Znów i znów. A tam nuda ;) Dobrze, że poza nami się zjawił Michał młody i Pola. Grzegorz i Kuba69 wymiękli. Zresztą, a propos Poli, to wszyscy przeżywają, że ostatnio jak jakąś laskę wyrwała i zaprosiła do siebie, to po wszystkim laska jej powiedziała „250 zł”…
No i Pola, oczywiście, nie zapłaciła. Bo ona nie musi za seks płacić. A jakby musiała, to nie wytrzymałaby nawet tygodnia na całej swojej pensji. Zdecydowanie nie.
My za to postanowiliśmy wytrzymać i zaplanowaliśmy wyjście do Galerii. Wypadało, bo po remoncie jest i trzeba było zobaczyć jak wygląda. Lepiej, to fakt. Ale też i nietrudno lepiej wyglądać po tym, co było. Ale jest okej, naprawdę. Szkoda tylko, że stare kanapy do VIProomu rzucili. Teraz tam już się ruszyć nie można. Muzycznie też ciut lepiej. Lekko dresiarsko nadal, ale za to nie tak komercyjnie jak zwykle bywało. Nawet poskakałam chwilę. No a co najważniejsze: w chuja ludzi. Megatłumy. Nie wiem skąd się ci ludzie biorą, ale naprawdę przejść nie można było.
Po pozytywnych ogólnie doznaniach (choć Michał stwierdził: „Wolę Utopię”, jakby to nie było oczywiste) postanowiliśmy się przespacerować na Jasną 1.

Wielka impreza i wielki gość. Po raz drugi w klubie – dj R.O.N.Y. zza zachodniej granicy. Całkiem przystojny a co ważniejsze – nieźle grający. Najpierw nas Hugo rozgrzewał, a to musiało być udane. Potem R.O.N.Y. dał czadu i zakończył to, wyjątkowo udanym setem Nobis, który ostatnio słabo wypadał. Więc cała noc naprawdę dobrego grania.
Coś mi jednak humor nie dopisywał na początku. Męczyły mnie tłumy, Tomasz gadający bez przerwy, gruby Grzesiek i blond kolega, co chyba przeczytali u mnie o sobie i się gapili tym bardziej (Jurek prosił, żebym nie kojarzyła na blogu grubego Grześka z nim, więc teraz już tego nie robię) i ogólnie coś mi nie podchodziło. Mimo, że delektowałam się każdą nutką, jaka leciała z głośnika, to nie mogłam się roztańczyć.
Gdy się luźniej zrobiło i potańczyłem trochę, nie było co narzekać. Pięknie było muzycznie, intensywnie, szalenie, krejzi. Z Damianem.be się dużo bawiłam, bo dawno go nie widziałam. No i, odpowiadając na plotki wszelkie, wydaje mi się, że Damian.be jest nadal z Maciusiem.
Trochę męczące było też, że VIP był zamknięty, bo tam jakaś impreza specjalna – urodziny jakiejś gwiazdy czy coś, nie wiem totalnie, bo nie zainteresowałam się tym. Ważne dla mnie, że miejsca mniej i w większych kolejkach do WC stać musiałam ;)
Wyszliśmy jak wyłączyli muzykę. A że zaraz sobie włączyli płytę, to wróciliśmy poskakać jeszcze 2-3 minuty. No a potem McD. Dawno nie byłam, więc co mi tam, mogę. Zjedliśmy, co nasze. Chłopcy się całowali. Tomasz próbował się ogarnąć i tego swojego kolegę, co go nie znam, też.
Damian.be i chłopcy pojechali ze mną do domu. Tylko, że Paweł i Tomeczek stwierdzili, że nie idą spać, zabierają swoje rzeczy i do Łodzi wracają. Zmęczeni, śpiący, najebani… Ale dali radę. Pojechali. A ja z Damianem.be się położyłam i spać.

Niedługa, bo po 2 godzinach byłam na nogach. Też nietrzeźwy. Kąpiel, kawałek wczorajszej pizzy i na ASP. Tam happening poparcia dla odzyskania budynku przy Krakowskim Przedmieściu 5 przez ASP. A ja, jako reprezentant studentów UW, musiałam powiedzieć do tłumu coś mądrego, zabawnego, krótkiego i treściwego. Z alkoholem we krwi. Ale dałem radę.
Ogarnąłem się, dobrze wypałem, pogadałem trochę z organizatorami i zaraz wracałem do domu. Spać, spać, spać. Do 16:00. Damian.be wstał, ogarnął się i zaraz do domu pojechał. A ja miałam problem z komputerem. Niestabilnie działał od jakiegoś czasu. Ale nagle stwierdził, że dysku nie widzi. Więc wiadomo: albo dysk się poszedł jebać, albo płyta główna. Rozkręciłem go popoprawiałem i udało się reaktywować. Ale byłem bliski jechania do sklepu z miejsca i kupienia nowego komputera. Ja naprawdę go potrzebuję. Stres był.

Na koniec niedzieli wylądowałam w Między Nami na koncercie świątecznym Loli Lou. Z Michałem młodym. Boże, jaki dobry koncert! Bardzo, bardzo udany. Dawno tak dobrego koncertu Lola nie miała. Strasznie dużo ludzi, w tym sporo homoseksualistów i gejówek. Ogólnie: ogień. Okazało się, że kalendarza Loli nie będzie, bo drukarnia jakaś zawaliła sprawę. A szkoda, bo fotki pokazywane na slideshow były bardzo dobre i bardzo obiecujące.
Wieczór był więc superudany. Piękne piosenki, świetne kreacje, niespodzianki i dopracowane show. Wspaniale.

Wypowiedz się! Skomentuj!