Myślałem, że nie będzie problemu z napisaniem teraz bloga w tym tygodniu i dlatego po weekendzie odłożyłem to na później. Ale okazuje się, że nic z tego. Nadal mam jakieś dziwne urwanie głowy. Trochę na swoją prośbę, bo przecież w piątek Floor-Sitting Party. No, ale mimo wszystko jakoś tak się skumulowały „sprawy”, że nie mam na nic czasu.

Walka z władzami samorządu dziennikarstwa na razie jest na ich korzyść. Pani rektor, po tym jak uchyliła wprowadzony przez Walne Zebranie Studentów ID pod moją wodzą regulamin, dostała ode mnie wniosek o ponowne rozpatrzenie sprawy. No, ale okazało się, że i ten postanowiła uznać za bezzasadny.
I tutaj pojawiają się pewne problemy. Po pierwsze – uznała poprzednie swoje argumenty za niebyłe i nie wspomina o nich ani razu. Nic dziwnego, bo były totalnie bezsensowne. Niemniej, widać wyraźnie wolę i upór, by uwalić ten regulamin. I szukanie dziury w całym. Łącznie z odwoływaniem się do ustawy o aktach normatywnych i coś-tam, która w ogóle nie dotyczy takich dokumentów, jak Regulamin Samorządu Studentów Instytutu Dziennikarstwa UW. I właśnie dlatego nie mogę pozwolić na to, by mnie – osobę nazywaną „jebanym formalistą” – oskarżano o to, że jakiś akt prawny przeze mnie przygotowany jest niezgodny z przepisami. Sprawę kieruję do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Nic innego mi nie pozostało. Mam na to 30 dni.
No i wybory idą. Według starego regulaminu. Nie znamy jeszcze terminu, ale za niedługo. Studenci dziennikarstwa będą mieli ostatni raz szansę i okazję oddać na mnie głos.

Wiadomo już też, że nie mam stypendium JP2. Nie przyznano mi, nie ma mnie na liście stypendystów. To kolejna sprawa, której nie mogę zostawić ot tak. To oznaczałoby dla mnie złamanie moich zasad. I dlatego napisałem do Dyrektora Centrum Myśli Jana Pawła II, że z chęcią się z nim spotkam w celu wyjaśnienia tego wszystkiego, co jest do wyjaśnienia. Najchętniej, z Przewodniczącą Komisji Stypendialnej dodatkowo. Nie odpisał. Zignorował.
A wszyscy klasycy wojen i walk podkreślają, że najgorszym błędem jest zignorowanie przeciwnika. Mam zamiar sprawą zainteresować najpierw władze miasta z Hanią Gronkiewicz-Waltz na czele. A potem media. Nie mogę pozwolić na to, żeby nietolerancja względem osób queer uniemożliwiała im/nam otrzymywanie zasłużonych stypendiów socjalno-naukowych. Nie mogę i tyle.

Zacznę może jednak rzeczywiście od tego weekendu. W redakcji byłem, bo jakżeby inaczej. Krótko, bo i choroba mi na za wiele nie pozwalała. Ale wpadłem. I słusznie, bo dostałem wraz z zaproszeniem jakimś odtwarzacz mp4. Słodko, nie? No i jestem szczęśliwą posiadaczką iRivera. Działa bez problemów i nareszcie mam znów radio zawsze ze sobą. Brak takowego był jedynym minusem mojej mp3. A teraz już hulać mogę ile chcę. Więc jestem zadowolona.
Zadowolenie moje wzbudziło także spotkanie z Bartusiem. Choć prawie służbowe (bo miał do mnie sprawę), to jednak nie do końca. I jednak zawsze miło to jednak popatrzeć na ślicznego chłopca przez chwilę, prawda? Pokazałem mu Pana Krzysia i jego miejsce. Jedno z moich ulubionych, mimo wszystko.
Potem odpocząłem w domu chwilę i zaraz noc się zbliżała.
Jako, że choroba mi nie przeszła, nigdzie przed Utopią się nie wybierałam. Wiadomo, trzeba się oszczędzać i jakoś do siebie dojść. A raczej dojechać, ale do Utopii. To też „do siebie” w sumie ;) Nic nie zapowiadało, że to będzie jakoś szczególnie udana noc. Wprost przeciwnie. Wydawało się, że będzie niefajnie, prawdę mówiąc. Tym bardziej, że koło 2 było dużo starych ludzi wewnątrz. Wiadomo, 6 dni temu były urodziny, Królowa wyjechała, Hugo nie ma… No zapowiadało się, że słaba nic będzie. Ale nic z tego. Był jakiś megaogień. Ludzie się nagle stłoczyli, szaleli, się aż ciasno zrobiło. Tak, jak powinno być w Utopii. Ja cieszę się z tego, że udało mi się oficjalnie poznać Karola eks Seksmaszynę. Tzn. poznaliśmy się już wcześniej, ale teraz tak dłużej nawet pogadaliśmy. Teraz już nie jest Seksmaszyna tylko Od-Jarka. No dobra, zapamiętam. Chociaż ta fantazja z nim, jako seksmaszyną była naprawdę naprawdę kusząca.
No i mi drinki ludzie stawiali. W sensie, że znajomi głównie, ale jakoś tak. A to wylał mi Biały pół Smirnoff Ice i musiał mi całego odkupić, a to Kuba69 nie miał coi z Tequila Sunrise zrobić i mi dał… No jakoś tak się złożyło. I się noc naprawdę udała. 
Skończyła się po 6:30, o dziwo!

Wyszliśmy i czekaliśmy na brata Pasywa, który miał nas do McD podrzucić. Ale on się nie zjawiał. Więc Tomek dzwonił do niego, do Pasywa i do… mBanku. Bo chciał zgłosić zniszczenie karty debetowej. No i jak Pani tam sobie zgłaszała, to on z nami gadał. A że rzucał przekleństwami, Pani się włączyła i powiedziała mu, że przypomina o tym, że rozmowy są rejestrowane…
Ostatecznie na dworzec taxi podjechaliśmy. Za 20 zł… Ale zimno było, czekać nam się nie chciało i ogólnie tragedia. Na miejscu megakolejka, ale wystaliśmy swoje i kupiliśmy, co chcieliśmy. Plus Gazeta Wyborcza gratis. Bardzo mi potrzebna ;) Jedzenie było, jak zwykle, takie samo. Ale spieszyć się trzeba było, bo jednak brat Pasywa się zjawił i czekał na nas na zewnątrz. No to pobiegliśmy. Podrzucił Tomka kawałek, mnie do pl. Zawiszy i czytając Gazetę Wyborczą, z mp4 w uszach wróciłem z imprezy do domu po 7. Tak powinno, kurwa, być!

Utorapia okazała się skuteczna. Katarek mi przechodził, podwyższona temperatura zniknęła.
W sobotę nie miałam nic prawie robić. Tylko na festiwal tęczowych rodzin poszłam z Damianem.be. Obejrzeliśmy te filmy „Homo.pl” i „Oni”. No i cóż… powiem tak: znów heteronormatywne produkcje szukające podobieństw między parami homo i hetero. Ale cóż ja na to mogę poradzić… Tak właśnie w Polsce widzi się budowanie tolerancji. Dla mnie to tragedia, bo uważam, że gloryfikowanie różnicy i różnorodności jest ważniejsze od szukania podobieństw. Więc obejrzałam, bo obejrzałam. I tyle. Nic specjalnego. Choć miło, przyznać trzeba, że w ogóle takie festiwale się organizuje. Szkoda, że przez przypadek się o nim dowiedziałam.

Wieczorem nagle się u mnie bifor zrobił. Geje nie mieli co robić, więc do mnie zawitali. W me zawsze gościnne progi. Damian.be, Piotr i Maciej Bieacz na chwilkę też. Ja chora nadal formalnie, więc nie chciałam wychodzić nigdzie przed U, żeby się po mieście nie szlajać. Miło było, muszę przyznać. Jakoś tak wyjątkowo dużo plotek się pojawiło ostatnio i w naszej dyskusji. Dawno już nie było tak zażartych dyskusji. Głównie dlatego, że Piotr jest aktualnie partnerem seksualnym Natka, który niedawno bywał partnerem Pasywa, a który się Piotrowi wybitnie nie podobał wówczas („z torbą na twarzy nie da rady”). No i nie tylko, ale to jakoś tak wzbudziło w nas pewną konsternację.
Noc się okazała dużo dłuższa. Nie tylko z powodu przestawiania zegarków z 3 na 2. O nie, nie tylko. W Utopii było zagadkowo. Hugo grał do 2 no i było dobrze. Potem Moondeckowa się zjawiła, ale coś… nie była w najlepszej formie chyba. I przez to grała średnio. I mnie denerwowała strasznie.
No i przez to nie mogłam na trzeźwo tego znieść. Musiałem sobie drinka kupić. I Jurka do VIPa wzięłam, żeby spokojnie z nim chwilę pogadać. Na szczęście w tym czasie się DJ zmienił. No i zaczął się ogień! Może to nie był szczyt wyrafinowania, ale grał ładnie. Duddeck dał radę i zaczął podkręcać wszystkich. O tyle dobrze, że do 6:20 nowego czasu wyszliśmy. Z Damianem.be i Marcinem, którego na fotoblogu w pierwszym momencie Maćkiem nazwałam nawet! Ot, taki skandal. I poszliśmy na kebeba. A ostatecznie do domu wróciłam koło 8. No i jakoś tak dobrze było. A potem tylko spać mi się chciało.

W niedzielę jednak umówiony byłem z Ewą i Pauliną z Kultury Pamięci. One czytają tego bloga, bo twierdzą, że jestem postmodernistą-praktykiem. Łorewa. Dobrze, że wyszły po mnie, bo do tego akademika, to ja bym ni chuja nie trafiła. Spotkać się zaś mieliśmy, żeby po prostu spędzić czas razem i wypić wino od naszych sąsiadów przywiezione zza granicy.
Ewa dość szybko lecieć musiała. I jej strata. Bo po dwóch winach przyszła jeszcze pora na drinki. Tak, wiem, będziecie mi zaraz pisać, że co wieczór piję alkohol. No i możecie pisać, bo to prawda.
A spotkanie było bardzo miłe. Aż mnie zaskoczyło to, prawdę mówiąc. A Paulina dobre ciasto zrobiła. Naprawdę dobre. Więc doceniam i zjadłam ze 2 kawałki. Co nie powstrzymało mnie przed zaliczeniem McD na centralnym. Ale to musiałam, bo obiadu nie jadłam a poza tym na nocny przyszło mi czekać z 15 minut. Więc mam usprawiedliwienie na swoje usprawiedliwienie ;)

W poniedziałek od 8 rano na zajęciach. Boże, jakie kurwa nudy! Jeszcze nigdy nie narzekałem na te studia tak, jak narzekać będę w tym roku akademickim. Nic się nie dzieje. Nic nic nic. Więc już teraz noszę sobie grubą książkę zawsze. A że mam z redakcji teraz np. „Watykan 2035”, to mam co robić. Czytam i – ponieważ słucham jednym uchem – czasem się włączam. Jak mi pani mówi, że mam pisać prawdę w artykułach, to mnie chuj strzela. Ale prawdę w jakim ujęciu filozoficznym? Albo mi mówi, że dziennikarz ma być obiektywny. Nie, nie ma być. Nigdy nie będzie. Może być rzetelny i starać się być bezstronny. Ale nigdy nie będzie obiektywny. Więc mnie denerwują i czytam sobie, żeby nie oszaleć.
A po dyżurze w redakcji pojechałem na pierwsze korki nowe. IV klasa podstawówki, język polski. Kochajcie mnie :) Marzenie każdego korepetytora! Uczeń młody, chyba da radę. Ale rodzina azjatycko-korzenna, więc buty się zdejmuje przy wejściu. A mieszkają w tak strzeżonym budynku, że nie da rady domofonem zadzwonić nawet, bo tylko pan ochroniarz może i mówi czy mogę iść. Taki luksus :) I sami zaproponowali, że będą mi płacili więcej.
Nie mogłem jednak spokoju ni chwili mieć, bo po korkach leciałem do CSW na spotkanie z Public Movement. Sebastian i Michał już tam byli, ja się 10 minut spóźniłam. Spotkanie ciekawe. Mają w repertuarze zajebisty performance „Wypadek”. Podoba mi się bardzo! I chcę go u nas zobaczyć!
Ale jak się zaczęła po prezentacji dyskusja… To stwierdziłam, że ten poziom i ta płaszczyzna mnie nie interesuje. I poszliśmy do Wayne’s Coffee, bo ja zjeść coś musiałam.
W domu znów po 22 byłam…

Wtorek był dniem odpoczynku. Musiał być, bo raz, że już naprawdę zmęczyłem się tym biegiem ostatnimi dniami a dwa – bo pogoda była tak fatalna, że szkoda gadać. No i dlatego też po powrocie do domu, położyłam się spać na chwilę.
Najgorsze, że wisi nade mną cały czas bicz w postaci F-SP piątkowego, które musi być nie tyle lepsze, co inne od poprzedniego. Więc muszę się narobić nad nim, jak zwykle zresztą.
Strona internetowa gotowa. Pismo na kolejny dzień – gotowe. Wszystko jakoś udało się zrobić, co mnie cieszyło przy bólu głowy, jaki mi doskwierał i świadomości tego, jak będą kolejne dni wyglądać.

W środę rano do redakcji, ma się rozumieć. Na szczęście na 9 a nie na 8. Więc spokojnie dałam radę. Cały intensywny dzień w redakcji, z przerwą na jedzenie i na załatwianie „spraw” okołouniwersyteckich. Jak dobrze, że jestem na miejscu cały czas – mam wszystko pod kontrolą przynajmniej i czas w miarę na ogarnięcie wszystkiego.
Zaliczyłam też BUW nareszcie po wyjściu z redakcji. Bo przecież muszę mieć pieczątkę, żeby jednak mi przedłużyli legitymację studencką, prawda? Nie ma to jak dziennikarstwo. Będę naprawdę tęsknić za socjologią…
Potem w domu zostawiłam torbę, zjadłam jakąś bułkę i pobiegłam na korki. Lekko spóźniona. Korki miłe, bo dziewczyny zaangażowane. A mama ich zrobiła muffiny-babeczki i częstowała. Niebo w gębie.
Po korkach leciałam do domu, bo zaraz zakupy z Maciejem Bieacz, Michałem i Jurkiem. Bo prosiłam o pomoc w transporcie dyń. W końcu jak F-SP jest w Halloween, to dynie być muszą. No i przy okazji inne zakupy zrobiliśmy, rzucaliśmy się z Michałem 10kilogramową karmą dla psów… No i takie tam.
Wyszliśmy prawie o 22. W ostatniej chwili, ale Jurek i tak nie zdążył na You Can Dance, czy co tam oni oglądają.

A ja w domu z młotkiem, dwoma nożami i deską do krojenia walczyłam z dyniami. Nie wiem do której. Do 2? Nie, ale do północy czy do 1 to na pewno. I przez to dzisiaj zaspałam do redakcji (a miałam na 10!) i ogólnie skandal. Muszę chyba odpocząć. Tym bardziej, że zanosi się na to, że nie wrócę dzisiaj do domu. W sensie, że dopiero po północy. No cóż, jak żyć…

Wypowiedz się! Skomentuj!