Spraw ważnych jest tak naprawdę kilka. Dostałam kredyt. Dzisiaj idę podpisać dokumenty. Pan zadzwonił we wtorek, upewnił się, że ja to ja i zaprosił na jak najszybciej. Pierwszy jednak wspólny wolny termin mieliśmy dzisiaj. Zapytałam jakie dokumenty muszę mu dostarczyć – powiedział, że tylko dowód. Spoko, to akurat nie problem. Swoją drogą, to piękne, że na podstawie mojej historii bankowo-kredytowej chcą mi przyznać kredycik. Fakt, nieduży, ale i większego nie potrzebuję.

Tym bardziej, że udało mi się dostać jeszcze jakieś zlecenie na pracę. Dziewczyna, która twierdzi, że kiedyś czytała mojego bloga (i to przez trzy lata) i teraz jest w jakiejś potrzebie. Miłe było to, że gdy wręczała mi materiały jakieś – powiedziała, że wie, że nie interesują mnie powody. Bo to prawda. Totalnie nie.
W związku z tym, że to stała/stara czytelniczka – postanowiłem nie liczyć jej więcej za szybki termin realizacji. Choć przyznać muszę, że czasu naprawdę mało a ja mam sporo spraw na głowie. Dużo się dzieje, co dokładnie widać po moim kalendarzu Google. Ale o tym zaraz.

Najpierw powiem, jak mi w redakcji się spędza czas.
Nie jest źle. Ostatnio doszła nowa osoba – zajmująca się reklamą i marketingiem. Więc jest nas teraz na stałe w jednym pomieszczeniu 4 osoby. Maksymalnie zaś dochodzi do 6, ale to się rzadko zdarza. Wróciła była naczelna z wakacji i wpadła też ostatnio jakoś do redakcji. Poszliśmy coś zjeść z aktualnym jeszcze naczelnym i sobie pogadaliśmy o całej sytuacji jaka tutaj ma miejsce. W sumie to dzisiaj mija drugi mój tydzień tutaj i mogę śmiało powiedzieć, że to jedna czwarta całego stażu. Nie jest źle.
Bywają chwile nerwowe. Miałam też jedną wpadkę. W czwartek rano o 8:30 byłam w Carrefour Reduta na zakupach (bo już nie mam kiedy iść! Naprawdę!) i się przez to spóźniłem do redakcji jakieś 20 minut. To sporo. Oczywiście, nikt nie krzyczy, nikt nic nie powie. Jak muszę w ciągu dnia wyjść po wpis, na egzamin, czy zjeść… Czy cokolwiek, to też nikt nic nie mówi. I to jest tutaj fajne. Jak również to, że zapowiedziałem wydawczyni, że nie będzie mnie dwa-trzy dni z powodu obozu zerowego Instytutu Socjologii, na który zostałam zaproszona i stwierdziła, że nie ma sprawy. A w październiku dwa dni na konferencji naukowej – nie ma sprawy. Podoba mi się to podejście.
No i cały czas chwalę to, że jestem tutaj tylko 27,5 godziny tygodniowo i to w sumie wystarcza.
W nowym numerze idą co najmniej trzy moje teksty. W kolejnym też chyba. To dobrze, bo za to mi osobno płacą.

We wtorek rano pojechałam do Pasywa do Factory Ursus. Myślałam, że spędzę tam nie wiadomo ile czasu, a się okazało, że on już miał dla mnie ubrania wybrane – musiałem tylko się do nich odnieść i przymierzyć je. Więc sekund kilka i po sprawie. Inne sklepy mogłam odwiedzić, ale tak się przeszłam dokoła… I nic ciekawego. Więc jeszcze do domku wróciłam na chwilę i dopiero potem do redakcji.
I to był najspokojniejszy chyba dzień tego tygodnia. Pomijając fakt, że Piotr wrócił!
Dobrze, że tylko na chwilkę. Właściwie nie do końca wiem po co. Fakt, chyba jakieś tam swoje rzeczy przywiózł, no i zdążył wypożyczyć książki z biblioteki swojej uczelni na przyszły rok akademicki… Ale tylko po to? Niemniej, stwierdziliśmy, że nie można tak tego zostawić i przywitanie się należy. Więc poszliśmy do nocnego.
Nie była to może krejzi najt, ale miłe rozpoczęcie weekendu we wtorek. Zgodnie ze starą tradycją. Tym bardziej, że wtorki w Discrete nadal trwają. Trochę mnie to dziwi, chyba im się nie opłaca. Jurek mówił, że był właśnie w ten wtorek i była jakaś tragedia, jeśli idzie o ilość ludzi na miejscu. Więc chyba jednak długo się zastanowię, zanim ostatecznie postanowię o powrocie do tradycji wtorkowych wyjść na Żurawią. Nie ma co udawać, to nie Barbie Bar, pewne rzeczy nie wrócą i koniec.

W środę zjawiłem się w redakcji planowo o 9, ale chwilę potem wyszedłem do Instytutu Socjologii. Chciałam złapać dyrektora, ale okazało się, że są egzaminy na studia doktoranckie i nie za bardzo mógł się zjawić na zewnątrz. A szkoda. No i tym bardziej, że sam proponował ten termin. Ale ja zawsze mu wybaczam, bo jak widzę jego zaangażowanie i zapracowanie na rzecz IS, to mi przechodzi wszelkie „ale”. To jest właśnie człowiek z pasją i z poświęceniem dla sprawy. Podziwiać! Naśladować!
W ogóle to był trudny dzień, bo przecież jutro gazetę mieliśmy zamykać. Więc nerwówka. Ja miałam największy problem ze znalezieniem kontaktu telefonicznego do metodyka jakiegoś. Najlepiej metodyka nauczania języków obcych. Znalazłam tylko po kilku godzinach w prywatnej szkole językowej – w sensie, że obiecano mi, że jutro o 12 będzie dostępna pod telefonem. Czyli była nadzieja. To dobrze, bo bez tego jeden mój tekst trochę tracił sens.
W tzw. międzyczasie miałam mieć egzamin z retoryki i erystyki u jakże znanego profesora Bralczyka. Przychodzę, a tam trochę ludzi już jest. Wszyscy czekają. Po kilkudziesięciu minutach okazuje się, że profesor zadzwonił do jednego ze studentów, że będzie za… 2 godziny. Bo ma jakąś superważną sprawę w Radzie Języka Polskiego. Na szczęście zanim się wszyscy rozeszli powoli, zadzwonił i stwierdził, że da radę być za pół godziny.
No to się wzięłam poważnie do nauki. Przeczytałam prawie wszystkie skrypty i prawie zrozumiałam co na nich jest, gdy przyszła moja kolej zdawania. Najpierw miałam zaproponować wstęp przemówienia posła PiS do kobiet-feministek podczas manifestacji 8 marca. Proste w sumie. Ale profesor wyraźnie chciał mnie zbić z tropu i się czepiał każdego niemalże mojego słowa. I słusznie, takie jego zadanie.
Ostatecznie mam 4. Nieźle, zważywszy na czas nauki (powiedzmy, że 5 minut) i nieobecność na wszystkich wykładach z tego przedmiotu.

Po wyjściu z redakcji, skoczyłam do domu na chwilkę, żeby się ogarnąć a potem… do CSW. Jakoś mnie na poważnie ostatnio wzięło na to, że czas najwyższy uczestniczyć w jakiś wydarzeniach kulturalnych. Coś, do czego się zbierałam od początku mojego pobytu w Warszawie, a na co czas mam właśnie teraz. I ochotę niezmienną.

W drodze na wystawę, dowiedziałam się od Gośki, że zmarła nasza znajoma. Mirka. Byłem z nią kilka razy w Rewalu na obozie. Nie wiem do końca co się stało, jakieś dziwne sprawy. Nie wiedziałam, że ona ma problemy ze zdrowiem… A widocznie miała, skoro coś była mowa o operacji, o zmianach jakiś nowotworowych chyba.
Dziwne to uczucie. Fakt, nie miałam z nią kontaktu od jakiegoś roku czy więcej nawet. Ale w ogóle nie przypuszczałem, że coś takiego może się przydarzyć. Jasne, to głupie stwierdzenie, bo rzadko można „spodziewać się”, że ktoś umrze. Ale Mirka nie była jeszcze stara, ani nie pamiętam, żeby była osobą chorowitą.
Pamiętam, że miała zawsze poczucie humoru, była osobą żywiołową i uśmiechniętą mimo wszystko. Nie zawsze się dogadywaliśmy, ale zdecydowaną większość czasu miło się nam spędzało. Nawet raz musiałem z nią na jednym łóżku spać, jak niezapowiedzianych gości mieliśmy. A teraz jej nie ma.
Jej młodszy syn ma teraz chyba 18 czy 19 lat. Jeśli będę miała możliwość, chyba chciałabym pojechać na pogrzeb. Nie koniecznie spotkać chcę niektórych ludzi, którzy mogą tam być, ale to inna sprawa. Ich mam w dupie.

Więc dotarłam – Jurek czekał na mnie już. Wystawa „Polisz Outdoor”, to fotografie przedstawiające Warszawę i kilka innych miejsc zasłoniętych reklamami wszechobecnymi. O tyle to ciekawe, że ja pisałam o tym gdzieś w kwietniu, a w gazecie tekst dopiero teraz pójdzie. Idealnie się zgrało.
Wystawa też była dość zgrana. Problemy były dwa. Pierwszy to niezbyt trafne ułożenie wyświetlających rzutników, które czasem zasłaniane były przez osoby oglądające inne części wystawy, a drugim – kamery. Panowie z tv postanowili się zjawić na wystawie i robili zamieszanie, zasłaniali co się dało, nie bacząc na nikogo. Prawdziwego dziennikarza telewizyjnego z klasą poznaje się po tym, że potrafi zrealizować fajny materiał, nie stając się głównym obiektem zainteresowania wszystkich dokoła wbrew ich woli.
Długo dość byliśmy, bo zdjęć było naprawdę dużo. Aż się nie spodziewałam, że tyle, więc mnie to trochę zaskoczyło. Ale pozytywnie zaskoczyło. Dobrym pomysłem było umieszczenie jakiś elementów reklamowych także przed samym wejściem do budynku. Fajnym, choć spalonym pomysłem, było porozrzucanie ulotek od kurw na podłodze w sali wystawowej. Było ich stanowczo za mało.

Jurek był zaś na tyle miły, że odwiózł mnie do domu. Gdzie czekał na mnie Michał z lodami pysznymi i z wódką z wczoraj nieskończoną. Cóż było robić… Oglądaliśmy kabaret Hrabi, jedliśmy lody, popijając drinkiem Sobieski Waniliowy + Cola. I nawet bardzo wcześnie się spać położyłam. Bo czasem, kurwa, trzeba!

Czwartek był zabójczy. Ale tak spojrzałam na plan swój i stwierdziłam, że nie mam kiedy nawet do głupiego Carrefoura iść. Więc zaplanowałam to na 8:30 w czwartek właśnie. Michał chciał towarzyszyć, więc o 8:30 byliśmy pod sklepem. Ludzie się rzucili, ogień ogólnie. My też dość szybko się uwinęliśmy. Byliśmy na dobrej drodze, żeby zdążyć… Ale mi się zamarzyło McŚniadanie. Ja wiem, ja wiem – niezdrowe, kaloryczne, ble ble i takie tam. Łorewa. Miałam ochotę, a ja swoje ochoty realizuję ;)
Przez to ostatecznie się spóźniłam do redakcji jakieś 20 min :) Ale mi wybaczono. Mimo że to trudny dzień – dzień składania i wysyłania do druku. Nerwowa atmosfera cały dzień, bo nasza składaczko-łamaczka Kasia wyjeżdża następnego dnia raniutko i cokolwiek by się działo, nie można pozwolić, żeby doszło do najmniejszego nawet opóźnienia.
W ostatniej chwili, przygotowując na moją prośbę zdjęcia na redakcyjnego fotobloga – Kasia zniszczyła okładkę i musiała ją od nowa robić. Kurwa, ale dała radę! Jest ogień i jest dobrze. Wszystko wyszło, poszło, będzie.
W ciągu tego dnia nie tylko miałam spotkanie połączone z odbiorem materiałów do napisania pracy zleconej, ale też jeszcze wpis sobie załatwiłam. W ten sposób wszystkie fakultatywne 5 przedmiotów z IV i V roku dziennikarstwa już mam zaliczone. Z czego chyba prawie wszystkie na 5. Pozostałe na 4,5.

Po wyjściu z redakcji, pognałam do domu – chciałam się ogarnąć szybko i wracać do centrum do kina. W ogóle to miał iść ze mną m.in. Staś i Patryk. Pierwszy był bardzo na tak. Nawet miał nie przyjść sam, ale w ostatniej chwili wypadło mu coś-tam. Jakiś ekskluzywny pokaz, coś tam. Wiadomo, młoda gwiazda musi dbać o kontakty. Ale ile się nadzwonił, naprzepraszał, to szkoda gadać ;) I mówię mu: nie przejmuj się, po prostu powiedz sobie łorewa i już. On mi nie wierzy. I to nie jest tak, że ja olewam to, że on nie przyszedł. Wręcz przeciwnie – ubolewam. No, ale przecież to oczywiste, że są pewne priorytety i ja naprawdę wszystko rozumiem.
Patryk też miał przyjść… Ale nie może zostawać na noc w Warszawie po tym, jak rodzice odkryli, że jest homoseksualistą i lubi stosunki doodbytnicze z mężczyznami. No cóż… nie on jeden. A im przejdzie.
Ostatecznie w kinie byłam z Michałem i Pasywem. A przed seansem jeszcze wręczyłam nagrody-wejściówki dla dwóch osób, co się nie spodziewałam, że one to one :) W sensie, że miałam nazwiska zwycięzców, ale nie wiedziałam, że kojarzę te osoby :)
Film „Sekrety” okazał się dość spokojną historią kobiety w kryzysie wieku średniego. Czeski film, więc nawet nieźle się to oglądało. Dużo dobrej muzyki – Niny Simone – co mnie ucieszyło. Miałam jazdę na nią jakieś 1,5 roku temu. Teraz sobie mogłam przypomnieć.

Dziś ciężki dzień. Najpierw dyżur w redakcji (dlatego właśnie siedzę i piszę… bo piątki są generalnie nudne), a potem się imprezowanie zaczyna. Miało być spokojnie… Zobaczymy jak wyjdzie.
Dzisiaj podpisuję umowę kredytową. Dzisiaj urodziny Sis. Dzisiaj spotkanie w sprawie mojego wolontariatu na festiwalu filmowym. Dzisiaj launching party nowego albumu Cyndi Lauper w Utopii. Dzisiaj wernisaż jednej wystawy. Dzisiaj, dzisiaj, dzisiaj. No i nareszcie jest chłodno! Koniec lata! Alleluja! I dlatego właśnie w niedzielę wieczorem powinnam być gotowa z wysłaniem zaproszeń na 17th Floor-Sitting Party na 26 września. Będzie się działo! Mam tyle planów, że głowa mała. Oby tylko się powiodło wszystko, a będzie naprawdę wyjątkowo!

No i zgłosiłem się do wolontariatu podczas zbiórki pieniędzy na jedną fundację katolicką. Centrum Myśli Jana Pawła II zaproponowało mi w mailingu, więc stwierdziłam, że skoro mam czas, to mogę, prawda? Zbieram wciąż papiery do stypendium. Do zakończenia potrzebuję m.in. zaświadczenia o średniej z dziennikarstwa. Żeby zaś tam rok zaliczyć, potrzebuję zaliczyć w-f. I dlatego w przyszłym tygodniu idę do psychiatry po zwolnienie lekarskie. Mam zaburzenia tożsamości płciowej i zwolnienie na stałe mieć też będę. 150 zł wizyta…
Więc kasa z kredytu pójdzie na: psychiatrę, warunek na dziennikarstwie, 17th F-SP, urodziny Królowej… No i tam na inne drobnostki. Ale najważniejsze właśnie to :)

I dlaczego, na Boga, niektórzy nie potrafią się zachować jak należy, gdy dostają zaproszenie od Królowej na urodziny… Muszę Królowej to powiedzieć po prostu. Bo to aż trochę skandal.

Wypowiedz się! Skomentuj!