Zacznijmy od tego, że udało mi się załatwić ostatecznie zwolnienie z w-f. To banał, który jednak 1) kosztował mnie trochę zachodu, 2) kosztował mnie trochę kasy, 3) spowodował trochę nerwów w moim życiu, 4) musiał być załatwiony już teraz. Poszłam w czwartek rano do studium w-f UW na dyżur jakiejś pani magister od sportu, która mi wpisała zwolnienie na miniony semestr (choć sama nie wiedziała czy jeszcze może) i na pierwszy semestr przyszłego roku (bo na dłużej jednorazowo nie można). W pokoju siedziały ze cztery te panie magister od w-f i rozmawiały o tym, że wkurwia je jedna z pracownic administracji, bo jeszcze nie przyszła. Miały być dyskretne, ale im nie wyszło i wiedziałem o czym rozmawiają. Najważniejsze, że załatwiłem.
Po drodze zawiozłem indeks do redakcji „Polityki”. Zostawiłem tam – jak zwykle – indeks dla jednego z wykładowców, który nie zjawił się na zajęciach przez cały rok ani razu. Musi mi wpisać piątkę ze swojego przedmiotu. Jak już to zrobi, robię zamieszanie, że NIE MOŻE być tak, że wykładowca na UW nie przychodzi na zajęcia choćby i raz bez odrobienia ich potem i ma za to zapłacone. Nie zgadzam się na to. Nie na moim Uniwersytecie. Póki co jednak – muszę mieć ten wpis.

Dzień w redakcji mijał spokojnie. Przyszła gazeta z drukarni. Ładna, kolorowa, pachnąca, z moim nazwiskiem pomnożonym cztery razy w każdym z ponad stu tysięcy egzemplarzy. To może rodzić manię wielkości chyba ;)
Niemniej, w redakcji byłam sama z naczelnym, bo reszta składu chora. Ja nie wiem tylko jak to się dzieje, że chorzy wszyscy dokoła (łącznie z Michałem w pokoju obok!) a ja wciąż nie. Nawet mnie to zaskakuje, naprawdę.
Ale powiem szczerze, że od razu lepiej mi się pracowało. Cisza, skupienie, brak rozpraszaczy uwagi… Nawet telefonów nie było tak wiele. A teraz ja muszę je odbierać, bo nasza dziewczyna od obsługi administracyjno-biurowej też chora. I to nawet dość bardzo, bo potem dowiedziałam się, że w nocy po środzie było u niej pogotowie, bo miała tak wysoką temperaturę. Niech lepiej siedzi w domu, niż jakby miała się zjawić u nas i mnie zarazić czy coś.
Wylądowałam też na socjologii, żeby załatwić sprawy związane z moimi zobowiązaniami wobec studentów. Nie jest dobrze, ale staram się jak mogę. A dodatkowo – chciałam dyplom odebrać swój, ale od lipca nie ma dziekana i nie miał mi kto podpisać… To w sumie niezbyt fajne, no ale z drugiej strony – jakoś będę żył bez tych papierów bez wątpienia.

Po południu korki miałem. Okazuje się, że mama dziewczynek chce, żebym miała z nimi nie tylko język polski ale także język angielski. Dla mnie – spoko. Szkoda tylko, że jak mówi, że dzisiaj będzie angielski, to na miejscu okazuje się, że potem jeszcze „trochę z polskiego trzeba zrobić”. I siedzę zamiast godziny ponad półtorej. Spoko, więcej kasy, która zawsze się przyda, ale bez przesady. Tym bardziej, że się umówiłem z Maciejem Bieacz. No i przez to wszystko się opóźniło.
Ostatecznie jednak udało mi się wybrać z Maćkiem do Lerła-Merlę w Arkadii. Po co? No przecież ten od-dawna-zapowiadany-remont w pokoju trzeba w końcu zrobić. Maciej się zna, jak się okazało, na materiałach budowlanych i pomógł mi na tyle, że wszystko kupiłem. Niedużo wydałem, ale to i tak od czynszu za mieszkanie sobie odliczam, więc spoko. Najgorsze, co nas mogło spotkać, to najbliższy znajomy Królowej wjeżdżający schodami ruchomymi, gdy kierowaliśmy się do windy obładowani farbą, pędzlami i foliami do malowania… No, ale cóż, tak to jest, jak się robi zakupy w Arkadii – nawet o 21.
Michał nalegał, żebym napisała, że wieczorem odpadło mi dno w szklance Coca-Coli, które kiedyś gratis w McDonald’s rozdawali. Bo wlałem w nocy ciepłą wodę do niej i nagle zauważyłem, że cieknie coś. Podniosłem szklankę a dno zostało…

W czwartek musiałem rano znów do „Polityki” lecieć po odbiór indeksu. Oczywiście, wpisu nie było jeszcze. No, ale o jakiejś 11 miałem inne wpisy u pani, która miała na pewno się zjawić, więc musiałem to załatwić. No i w ten sposób brakuje mi aktualnie właśnie tylko owego „politycznego” wpisu. W piątek rano znów zaniosłem do redakcji indeksik. Mam nadzieję, że uda się to załatwić!
Prawie cały dzień w swojej redakcji sama siedziałam. To nawet wygodne, muszę przyznać. I zero stresu, wszystko powoli. Nie powiem, żeby nie było nagłych zadań – bo wydawczyni pisze co jakiś czas maile i dzwoni z czymś-tam, ale to jednak inaczej niż jak jest na miejscu, muszę przyznać. No i kliknąłem „tak” – w sensie, że złożyłam oficjalnie wniosek o kartę kredytową z limitem 5 tys. Nie wiem po co, nie pytajcie.
Coś Staś napisał w ciągu dnia, więc odpisałem. I tak się jakoś zgadaliśmy, że po wyjściu z redakcji odprowadziłem go do fryzjera, a potem mieliśmy iść na kawę. W czasie jego strzyżenia, znalazłem w Trafficu nową książkę Baumana. Trzebaby pomyśleć najpierw o przeczytaniu, a potem może i o zakupie. Zobaczymy. Na razie nie mam czasu, bo czytam „Ruski miesiąc” Strelnikoffa i zaraz mam się wziąć za nieopublikowaną chyba jeszcze „Instynkt gry” Zeha.
Poszłam ze Stasiem ostatecznie do… tak, do Wayne’s Coffee w Złotych Kutasach. Zjadłam sałatkę. On tylko kawałek ciasta, bo już po obiedzie był. Opowiadał, zwierzał się. Chciał odpowiedzi, których oczywiście nie mam i których nie znam. Nikt ich nie zna, prawdę mówiąc. Ale w to jeszcze Stasiowi trudno uwierzyć. Uwielbiam w nim nie tylko to, że jest prześlicznym młodym chłopcem, ale także to – a może i zwłaszcza – że jest jeszcze taki młody umysłem. Że jeszcze nie jest wyrachowany. Że jest jeszcze taki – epokowo – romantyczny. I jakoś to nasze spotkanie się przeciągnęło sporo, a zaraz on musiał lecieć na jakieś kolejne zajęcia. Zapracowany, ale znam to. Tak chyba lepiej.

Piątek jest zawsze spokojnym dniem w redakcji. W sumie nic nie zapowiadało, że tym razem będzie inaczej. Ale zamówiłem kuriera… I tak się zaczęło. Ten nie przyjeżdża, ja zaraz muszę do fryzjera iść, a sama jestem w redakcji. Okazuje się, że będzie „najwcześniej za godzinę”. Więc go umawiam na 15:15. Wychodzę do fryzjera. Arek mnie męczy, że dwa miesiące nie byłam się strzyc. Mnie też to zszokowało, gdy odkryłam, że się nie myli. Ale co ja na to poradzę? Jakoś tak wyszło. Miałam wyjść od niego o 15:00, wyszłam o 15:07. Biegnę do redakcji. Kuriera nie ma. Ciekawe, może już był? Chuj wie. Ale na 15:30 jestem umówiona dobry kawałek od redakcji z właścicielką mieszkania na zapłatę. No to wychodzę, zostawiam numer na drzwiach.
Jeszcze nie doszłam na miejsce, gdy dzwoni kurier. Kurwa. Może pan zaczekać 7 minut? No nie wiem ljadlkajdfa blokuję ljaad… Może pan powtórzyć, bo coś przerywa. Blokuje pan kjflkjaf… Pi, pi, pi… Rozłączyło. No pięknie, a ja o 16 wyjść mam z redakcji.
Na moje szczęście, poczekał.

Pasyw od rana w mieszkaniu rozkładał folię, oklejał mój pokój i mył ściany. O 16:00 wpadł do mnie, zjedliśmy kebabola i pojechaliśmy do Carrefoura na zakupy jakieś małe. No a potem w domu się zaczął Armagedon. Czyli malowanie. Pasyw miał dwa razy pomalować, ale nie dało rady, bo musiał „iść do Poli”. Wyjaśnię, że Pola jest współlokatorką Piotrka. Dodam także, że Pasyw ruchał się z Piotrem w czwartek w nocy. Choć Piotr zarzekał się, że już tego nie zrobi, to tym razem wyjaśnił, że on nie chciał, ale tak wyszło.
No, już widzę, jak Pasyw go zmusza i na siłę to robi z nim.

Ja szykowałam się do imprezy. Damian.be namówił mnie na Creme otwarcie. Nie chciałam, przyznaję. No i moje przeczucie było słuszne. Spotkaliśmy na miejscu Piotra, Pasywa, Tomka, Dejwa, Jurka, Macieja i innych. Gloria Gaylord śpiewała ładnie, ale… bez emocji. Widać było, że ma w sumie w dupie to, co się dzieje. Ona swoje robiła. No i to akurat nie wina klubu.
Ale winą klubu jest to, że ludzi było za dużo, barmanów za mało a muzyka – przynajmniej jak my byliśmy – średnia była. No i trudno. Ich strata. Póki co, jestem na nie. Nie siedzieliśmy też długo. Ile? Może ze 40 minut. A chyba nawet i nie. Wyszliśmy dość szybko i do nocnego poszliśmy. Tam – scena stulecia nie do powtórzenia. Rozmawialiśmy o emocjach. Emocje są ważne, trzeba mówić, jakie się czuje emocje w danym momencie, prawda? Więc namawiałam ich do tego. Tym bardziej, że Maciej i Jurek mieli jakąś małą ciotodramę o duperelę. I wtedy zwłaszcza trzeba mówić o emocjach.
Siedziało się nam potem u Piotrka miło. Wódeczka, te sprawy. Pasyw pił wino z gwinta… Skandal w sumie. Tomek zaś jadł diabolo pomidorro. I śmiał się, że napiszą może o tym na GayLife.pl Bo mój blog się staje PAP – pedalską agencją prasową. Co napiszę, to może się tam znaleźć.
Żarty żartami, ale to ciekawe, jak blogi stały się źródłami informacji. Jak relacje świadków naocznych. Bardzo ciekawa zmiana zaszła na linii nadawca-odbiorca informacji, prawda? Bo ja coś napisałam, to stało się potem informacją medialną, którą mogłam przeczytać gdzie indziej.

W Utopii sympatycznie bardzo. Piątkowo bardzo i to pozytywne określenie. Tym bardziej, że grał Hugo (i Perełka mu pomagał), więc zabawa na maksa. Tadeusz dostał w prezencie od Królowej Moeta, więc poczęstował mnie i Damiana.be tak urodzinowo. To miłe z jego strony. Namawiał mnie też, żebym Damiana.be do VIPa wzięła, ale ja się upieram, że dopóki z Królową nie wyjaśnię o co chodziło tydzień wcześniej, to nic z tego. Nie ma sensu robić jakiś nieprzyjemnych scen.
Nie będę za wiele pisać o piątku, bo czas goni. Siedzę naga przed komputerem, a za pół godziny muszę wyjść z domu przecież!
A swoją drogą, do domu odwiózł mnie Marcin Egde, zwany Marcinowym. Bo jakiś znajomy jego z Fellow jeździ taxi i miał przez to taniej. To miłe, że zaproponował, że mnie podrzuci.

Sobota zaczęła się wcześnie. Musiałem jechać do wypożyczalni strojów dla Piotra selekcjonera, z którym miałam zrobić performance na urodziny Królowej, ale z którego ostatecznie potem nic nie wyszło – i jeszcze nie wiem czemu, ale ma mi Piotr wyjaśnić.
Strój jednak pożyczyłam (100 zł!) i popędziłam kwiaty kupić. Koszyczek nie jakiś olbrzymi, ale też nie najmniejszy. Maciej Bieacz potem przeżywał i wszystkim znajomym mówił, że Ola Kwaśniewska dała mniejszy. To chyba nie ma aż tak dużego znaczenia. Kim innym jest Ola, a kim innym jestem ja w Utopii, prawda? Mój bukiet i tak jest za mały, żeby wyrazić moją sympatię i wdzięczność. I nie piszę tego, żeby się podlizać. Więcej nawet: ostatnio ostrzegano mnie, żebym się mniej podlizywała Królowej na gronie Utopii. Nikt nie chce zrozumieć, że to nie jest podlizywanie, tylko mój autentyczny zachwyt i wielka wdzięczność bardzo często. Ja chyba już nie muszę się Królowej podlizywać. Za stara jestem chyba na to zresztą. Mam już przecież 18 lat.

Tomeczek z Łodzi wpadł w sobotę wieczorem. Maciej pomógł mi kwiaty zawieźć do Utopii wcześniej i zgarnęliśmy go z dworca centralnego. A potem Stasiu do mnie dotarł jeszcze. I Damian.be. I taką grupką siedzieliśmy u mnie, szykując się do wyjścia.
W Utopii zjawiliśmy się koło 1:30. Wcześnie, wiem. Ale tak miało być ze względu na planowany performance.
Tomek (nie Tomeczek) i Piotr dostali zaproszenia od Królowej. I ja czasem się zastanawiam, czy ludzie nie mogą postawić się w roli osoby zapraszającej kogoś na swoje urodziny. Tak jak Królowa. Jeśli kogoś zaprasza, to konkretną osobę. Oddawanie opaski potem komuś innemu jest po prostu nie na miejscu, jest trochę niegrzeczne. Ja rozumiem, że Tomek chciał, żeby Pasyw wszedł do VIPa. Ale nie wypada tak po prostu. No i wynoszenie alkoholu. Bo w VIPie był darmowy dla gości Królowej. To piękny gest. Ale teraz jakby się czuł ktokolwiek, gdyby wynoszono alkohol z jego imprezy na zewnątrz – dla ludzi poza VIProomem. Wyobrażam sobie, jak ktoś na F-SP w najbliższy piątek odlewa sobie Johnnie Walkera dla ludzi poza moim domem. Nieładnie, prawda? I dlatego uważam, że niektórzy nie mogą mieć zaproszeń. Niemniej, to nie moja impreza i nie mi decydować.
Ja bawiłam się bardzo dobrze. Chris Willis śpiewał cudnie. Dał czadu zwłaszcza przy „Money” i „Love is gone”. I cudnie. Szkoda, że mało śpiewał, ale zgodnie z kontraktem wszystko. Dużo cele brytów się zjawiło. Kwaśniewska wspomniana, Wojewódzki, Figurski. I reszta, których nie znam wcale. Zresztą Kwaśniewskiej też nie rozpoznaję – Maciej mi powiedział, że ona jest (i że kupiła mniejszy bukiet). Zaskoczyła mnie obecność Pawełka Firenzo, który w niedzielę też miał urodziny. Wszystkiego najlepszego, Pawle. Staś się bawił dobrze. Aż za dobrze, bo Piotrek mu drinki wciskał. On jest za młody na takie ilości. A potem Piotrek się dobrze bawi i wychodzi na ruchanie z barmanem a ja muszę się młodym opiekować. Nie, no jasne, z radością… ale nie po to w sumie tam poszłam, prawda? Dobrze, że doszedł jakoś do siebie dość szybko.
Dużo się w Utopii zmieniło. Janka poza VIPem. Daniel i Kamil niezaproszeni (niektórzy mówią, że to przez 12 minut czekania na drinka…). Bartek z Maćkiem się też zjawili. Bartek namawiał na kryształy Svarowskiego. A że mnie nie stać, to on mi zasponsoruje ;) A to tak a propos mojego stroju, bo moja broszka się bardzo podobała wszystkim. Mi też, ma się rozumieć. Oczywiście, wszyscy chwalili mój strój. Nie wszyscy zapewne szczerze, ale przywykłam do słuchania „jak dobrze wyglądasz”, „boże, jaka fajna spódniczka!” i tym podobnych. I już nie reaguję jakoś specjalnie, poza podziękowaniem i uśmiechnięciem się, bo jednak kultura to podstawa.
Olivier był. Nie witał się z nikim, poza Michałem. Oktavio też się zjawił – ku zaskoczeniu wszystkich chyba. I też średnio się witał, ale przynajmniej podszedł i jedno zdanie powiedział.
Barman Kamilek się zjawił. I pogadaliśmy nawet chwilę! Boże, jak on dobrze wygląda… I wciąż na diecie. A już jest taki chudziutki i śliczny, że aż nie wiem z czego chce zrzucać. Powiedział mi, że jestem jedyną ciotką, którą mile stąd wspomina. To miłe, prawda? Tym bardziej, że dla większości pedałów rzeczywiście był średnio miły. Nie wiem jak dla transów, bo – powiedzmy sobie to szczerze – poza mną niewielu jest takowych w Utopii.
Wydarzeniem wieczoru była Królowa na barze tańcząca, gdy Chris śpiewał. Super! Tylko on mógł tak porwać wszystkich, prawda? Cudowna noc.
Aha, i mam napisać, że jestem niesprawiedliwa pisząc to, co piszę. Bo nie piszę na przykład, że niektórzy mają brzydkie penisy. No nie piszę i jestem niesprawiedliwa. Ale zważcie, proszę, że o penisach w ogóle od lat nic nie piszę.
Nie mogę pisać, muszę się pakować i jechać. Mam 20 minut.

Wypowiedz się! Skomentuj!