Pytanie brzmi: czy to imprezowanie ma sens? Czy dokądś prowadzi? Czy nie zatracam się w hedonistycznej rozrywce?
Odpowiedzi brzmią kolejno: ma taki sam, jak wszystko inne, co robimy w życiu. Nie. Nie.
Bo tak się zastanawiam – a do rozmyślań doprowadziła mnie trudna sytuacja ekonomiczna – czy zabawa jest rzeczywiście tym, co powinno być w moim życiu najistotniejsze? Czy nie nadszedł czas na stabilizację? Na to, żeby poszukać Prawdziwego Celu w życiu? Może nareszcie powinnam poważnie potraktować swoje życie, zmienić coś?
I odpowiedź nadeszła bardzo szybko. Gówno prawda.

Zabawa, dobre spędzanie czasu, poczucie zmęczenia po imprezie – to się liczy. Kto powiedział, że siedzenie w biurze i zarabianie pieniędzy ma większy sens niż tańczenie całą noc? Bo co?
I dlatego wszystkim, którzy mi mówią, że czas najwyższy się uspokoić, ustatkować mogę powiedzieć tylko: łorewa. Moja mama ostatnio w rozmowie telefonicznej znów mówiła, o „poważnym traktowaniu życia” i innych tego typu rzeczach. Ależ proszę bardzo – chcesz traktować życie poważnie, masz do tego prawo. Ale dla mnie (zgodnie ze starym rosyjskim powiedzeniem) życie to śmieszny i głupi żart (Michaił Lermontow). I tak zamierzam je przeżyć.

Dlatego chyba nikogo nie dziwi to, że – w momencie, gdy okazuje się, że moja sytuacja na najbliższe trzy miesiące zapowiada się baaaardzo ciężko i poważnie – ja zaczynam planować F-SP. Najpierw zastanawiałem się jak zrobić tak, by udało mi się żyć na dotychczasowym poziomie, mieć mniej więcej takie same dochody, jak miałem dotychczas, nie rezygnować z niczego, a może nawet jeszcze bardzo rozbuchać swoją konsumpcję… Ale potem nadszedł czas na refleksję… Bez sensu! Przecież chodzi o to, żeby opracować „plan minimum” a nie próbować nadal robić to, co dotychczas. Więc plan mam opracowany. Zarówno w wersji minimalnej, jak i maksymalnej (a wiadomo, że dla mnie plan to podstawa życia). Więc jakoś to będzie. Łorewa i do przodu.

We wtorek zaliczyć musiałem jeszcze uczelnię. W poniedziałek mi się nie chciało – pisałem coś tam, oglądałem Queer as Folk (jak zwykle…) i nie miałem też szczególnej motywacji. No, a we wtorek pomyślałam, że czas najwyższy. Wpadłem do redakcji – dawno mnie tam nie było, a muszę załatwić sobie ostatecznie legitymację. No i poczta niech mi zacznie działać nareszcie! Od ponad miesiąca nie działa w ich domenie a mnie to już zaczyna męczyć. Nie samo nie-działanie, ale ciągłe o tym przypominanie…
Byłem w Zarządzie Samorządu Studentów UW – przewodniczący wypisał mi list polecający-opinię, o który prosiłem w związku ze staraniem o stypendia różne różniste. Bardzo ładnie napisał, muszę przyznać. Szkoda, że od Marszałka Parlamentu Studentów UW nie mam… ale może jeszcze się uda załatwić mimo wszystko.
Wpadłam na socjologię też. Odebrałam tam co trzeba – opinię od Dyrektora, zaświadczenie o członkostwie w Kole (którego jestem założycielem i prezesem… ale zaświadczenie musi być!). Ogólnie ilość papierów się zwiększa cały czas. I dobrze. Urzędnicy lubią papierki. Jeden z najważniejszych przede mną – muszę zaliczyć 3 egzaminy na dziennikarstwie, żeby móc dostać zaświadczenie o średniej. I potem składam wszystko.
A potem czekanie.
Najśmieszniejsze jest to, że zarówno na Uniwersytecie co chwilę mnie ktoś pyta o stypendium m.st. Warszawy im. Jana Pawła II („i co? Wiadomo coś?”, „i jak tam to stypendium?”), na MySpace ktoś mnie co jakiś czas zapewnia o wsparciu, ale nawet na gronie tematycznym Utopii, gdzie jest jeden taki mały szkodnik – on też wie o stypendium i próbował mi w związku z tym dogryźć (że mi się nie należy i tak dalej). Przy czym tylko połechtał moje ego, że wie o mnie aż tyle i tak się moim życiem interesuje.

No i ostatni naprawdę wakacyjny weekend rozpoczęty. Jak zwykle – imprezą w Discrete. Poszłam z nadzieją, że będzie lepiej niż ostatnio. I miałam rację. Znów przybyło trochę młodzieży w różnym wieku, znów można było patrzeć na nieletnie półnagie wychudzone ciała młodych ciotek. I cudnie. Szkoda tylko, że większość z nich widziałam już tyle razy, że mi się znudziły po prostu.
Nie znudziła mi się za to ciotodrama. Młoda przegięta ciotka z torbą na przedramieniu i skórzaną (?) kurtką z podwiniętymi rękawami krzyczy wysokim głosikiem, że „jak on mógł mi to zrobić?!” i tego typu rzeczy. A że ładny i że krzyczy na innego ładnego… no cóż, to tylko sprawia, że ciotodrama jest atrakcyjniejsza wizualnie. Myślałam, że się rzucą na siebie, będą atakować paznokciami czy coś – tym bardziej, że rozhisteryzowana i pijana cioteczka krzyczała „spokojnie, przecież nic mu nie zrobię!”, co zazwyczaj jest zapowiedzą czegoś wprost przeciwnego. Ale nie. Było kulturalnie dość.
Znajomych nie zabrakło tej nocy także. Tomek Z, Piotr, Damian.be, Maciuś zwany Maciusiem z Mercer’sa, Pasyw, May One, Angel Kiss no i Patryczek. Który już chyba zaczął chudnąć! Cholera! Ja też chcę! David też był i nawet nie jest na mnie obrażony, ani nic – co było oczekiwane w sumie po plotkach jakie krążyły ostatnio.

Po imprezie Pasyw przyjechał do mnie. Po drodze, za pieniądze Michała, kupiliśmy Sobieski Waniliowy i Colę. No i ogień. Ale malutki, bo obaj rano wstać musieli następnego dnia. No i Pasyw spał ze mną w jednym łóżku znów.
W sumie to mnie nawet cieszy. Nie to, że Pasyw ze mną śpi, bo się rzuca jak głupi przez sen ;) Ale to, że cioty nareszcie chyba i ostatecznie przestają mnie postrzegać jako obiekt seksualny. I nareszcie wszyscy chyba zaczynają rozumieć, że nie jestem facetem. Bo przecież ciota z obcym facetem w jednym łóżku spać nie powinna. No, ale z Ciotką – można :)

W środę rano (czyli koło 10) zadzwonił do mnie redaktor naczelny. Że musi ze mną o tekstach pogadać i ogólnie tak… No to wpadłem. Po południu. Informacja dobra: od 1 września będę sekretarzem ogólnopolskiego miesięcznika o ponadstutysięcznym nakładzie. Na razie jako stażysta (a więc bezpłatnie…) ale po 3 miesiącach mają mnie zatrudnić. Jasne, to ratuje moją sytuację finansową. Ale za 3 miesiące. No i nie ukrywam, że w CV to będzie bardzo ładnie wyglądać.
Właśnie wysłałem do przyszłego pracodawcy pytania różne – m.in. o to, czy nie da rady do 2 miesięcy skrócić stażu. Plusy takiego zajęcia, to – poza oczywistymi finansowymi – praca dość niewymiarowa i na pewno nie-ośmiogodzinna. Przy komputerze, w centrum Warszawy… Czego chcieć więcej?

W środę wieczorem – wypad na Lola Lou Show w Amnesia Too. Wyciągnęłam Marcinka i Kacpra. Dobrze się bawili. Zawsze tak jest, że jak ktoś mówi, że nie lubi występów drag queen, albo nie przepada za Lolą Lou, to po wyjściu ze mną, zmienia zdanie. Chłopcy się na pewno dobrze bawili. Nie tylko dlatego, że Kacper podrywał grubą lesbijkę. Po prostu Lola Lou to nie jest jakaś-tam sobie zwykła drag queen. To królowa i gwiazda. I dlatego występy są zawsze udane.
A propos Królowej – w piątek w Utopii będzie miał noc próbną jako barman jeden mój dobry znajomy. Proszę być dla niego grzecznym, miłym i wyrozumiałym :)

W poniedziałek mam pierwszy egzamin. Kurcze… Zaczynam się stresować. Dobrze byłoby wypaść dobrze… Ze względu na stypendia, ma się rozumieć.
No i powoli zaczynam rzucać w sieć ogłoszenia o korepetycjach. Ale wciąż zbieram się z ich porozwieszaniem po okolicy. Zrobię to, na pewno.

Wypowiedz się! Skomentuj!