Zdania nie zaczyna się od „więc”. I dlatego zacznę od „no więc”.
No więc to było tak. Byłam przez tydzień autentycznie wyłączona z życia. Całkowicie i bez reszty. Codzienne zajęcia od 9 do 20 sprawiały, że nie miałem czasu już na nic innego. Tym bardziej, że to nie były zajęcia polegające na siedzeniu w miejscu (o czym za chwilę) i słuchaniu tego, co ma nam ktoś do przekazania. Co to, to nie. Dlatego wracałem do domu codziennie padnięty i nie miałem ani czasu ani siły pisać bloga. Więc po kolei, będzie pewno sporo tego.

Zacząć należy od… poprzedniego weekendu, który z dziwnych przyczyn nie doczekał się jeszcze ani słowa. Problem polega na tym, że już niewiele z niego pamiętam. I to nie chodzi o to, że działy się jakieś nudne rzeczy, czy coś. Mam już po prostu nawyk nie-zapamiętywania. Po co, skoro wszystko jest na blogu. Tym bardziej więc muszę postarać się odświeżyć pamięć.

Wydarzeniem bez wątpienia niezwykłym, była wizyta Oskara. Siedemnastolatka spoza Warszawy, który zechciał odwiedzić stolicę, a że nie miał się gdzie zatrzymać + chciał poznać trochę gejowsko-transowej Warszawy, nocował u mnie. Zaraz się zapytacie „skąd ty go wzięłaś?!”. Otóż z MySpace.
Oskara odebrałem z dworca centralnego jakoś po południu i poszliśmy do Wayne’s w Złotych Kutasach na kawkę. Już wtedy wydawało mi się, że jakiś lekko wystraszony. Ale ja rozumiem to doskonale. Nie wiedział co go czeka. Po kaweczce oswajającej (specjalnie na „neutralnym terenie” a nie u mnie w domu), pojechaliśmy na Ochotę. Po drodze trochę dzwoniłem i gadałem ze znajomymi – czy przyjdą i w ogóle. A w tramwaju jakieś trzy dresy zaczepiały Młodego. Dobrze, że nie reagował na zaczepki „daj mi buzi”. Swoją drogą, i chcę to powiedzieć, bezsilność wobec głupoty w takich sytuacjach bywa dla mnie frustrująca. W tamtej akurat nie była, ale ogólnie – tak.
Dojechaliśmy jednak bezpiecznie. Na miejscu zaraz trzeba było zacząć ogarniać mieszkanie. Obejrzeliśmy tylko kolejny „Queer As Folk”, którego zresztą Oskar nie zna, i zaczęliśmy coś niecoś przygotowywać. Wiadomo, goście mobilizują do sprzątnięcia chociaż z wierzchu wszystkiego. I tak właśnie było i tym razem. Ostatecznie poza nami i Oskarem był Maciej Bieacz Biurwa Jebana z Jureczkiem, Marcinek Młody z Kacprem, Sebastian-Arek, Piotr, Tomasz, Dawid… Się taka mała posiadówa zrobiła nagle. Muzyczka grała, dobrze się wszyscy bawili, pośmiali się. Ponieważ wieczór miał być ważny, ładnie się ubrałam. Założyłem korale czerwone, białą bluzeczkę i wyglądałem trochę jak uczennica. Wiadomo, jak się ma 18 lat, to można ;)

Pojechaliśmy prosto do Utopki. Tłumy były, bo występować miała Allca. Skrzypaczka live music performance. DJ gra, a ta do tego na swoich lansiarsko wyglądających skrzypcach daje czadu. Zapowiadało się miło, bo ogólnie zawsze jest tak, że żywy instrument i improwizacja do muzyki klubowej dobrze brzmi. Więc, choć nie znałam Allci, spodziewałam się udanego wieczoru. Nie tylko ja zresztą.
Tłumy przyszły posłuchać właśnie niej. Mało kto wie, że miała zakontraktowane 60 minut grania. A mówię o tym dlatego, że dała czadu. Mega po prostu. Grała w chuja długo, dawała czadu niemiłosiernie. Nawet jak wychodziłem z klubu, to ona wciąż na didżejce stała i wymiatała z Hugo. Coś niesamowitego.
A ja tylko dodam, dla sprawiedliwości, że w klubie Maciusia z Mercer’sa spotkałam i Damiana.be. Był też Kuba Duży, który chyba wraca do żywych. No i Jurek, ale nie ten Jurek, co jest Seksowny i od Macieja Bieacz, tylko ten Jurek, którego znam w sumie na stopie, powiedzmy, zawodowej. Ważne, że ja wiem o kogo chodzi.
W ogóle to poimprezować chciałam więcej, ale nie dało rady. Musiałam wracać do domu! Bo przecież pobudka o 8 zaplanowana. Zgodnie więc z wcześniejszymi zamiarami, dotarłem do domu koło 6. Młody Oskarek, zachwycony Utopią (szalał na parkiecie bez przerwy!) postanowił jednak, że mam go nie budzić o 8 rano, tylko pozwolić mu spać dłużej. Nie ma problemu. Zresztą wyglądał tak słodko w łóżku, że chyba nie miałabym serca budzić go tak wcześnie. Chociaż… Zaraz, zaraz… przecież ja właśnie nie mam serca… A że mam zamiast tego bloga, to zrobiłam mu fotkę na śpiąco i wstawiłam na fotobloga ;)

Wstałem, nie bez problemów, o 8. Poszedłem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Okej, to nie było łatwe, przyznaję. Ale w sumie po porannej kąpieli nie było już tak źle. Dotarłem, rozpoznałem część osób – tych, które już poznałem na przełomie maja i czerwca na pierwszej części zajęć. Z imionami, jak zawsze, bardzo słabo. Ale chociaż z twarzy kojarzyłem.
Zajęcia zaczęły się nieźle, bo w klimatyzowanych pomieszczeniach Muzeum się pracuje bardzo dobrze. Gorzej było potem, jak nas zaskoczyli i dali nam… rowery. Okazało się, że właśnie na nich, w swoistym foto-safari mają się zmieścić tego dnia zajęcia z warsztatów architektonicznych. Kurwa żesz mać. Ja nie mam nic przeciwko rowerom. Wręcz przeciwnie, chyba nawet mogłabym mieć jakiś. Ale chodzi o to, że spałam 2 godziny, miałam nogawki w spodniach łatwo wkręcalne w łańcuch, za krótką koszulkę przez którą mi dupę było widać (w majtkach, bez obaw) i ogólnie – nie. Trzy godziny w ten sposób w polsko-niemieckiej grupie spędziłam. Szajse.

Przez te wszystkie dni, które tam spędziłam – a od niedzieli do czwartku codziennie tam byłam – było w chuja pracy. Spotkania z ważnymi ludźmi, filmy, warsztaty, szkolenia, wycieczki, zwiedzanie, spotkania, rozmowy, wykłady, ćwiczenia… Niesamowite tempo, niezwykłe rzeczy się działy.
Ale plus jest jeden – okazało się, że temat, którym się zajmujemy (kultura pamięci) jest czymś w Polsce dość niezbadanym i dlatego ciekawym. Wiecie, że ja lubię nowe rzeczy. Tak samo było w moimi transami w pracy magisterskiej. Interesujące dla mnie było dlatego, że nowe, odkrywcze. Tak samo jest tutaj. Bardzo dobrzy moderatorzy całej akcji – małżeństwo socjologów, zresztą z mojego Instytutu, jak się potem okazało. Jakoś nie miałem przyjemności na nich nigdy trafić, o dziwo. Teraz spędziłem z nimi dużo godzin zajęć… Zresztą przyznać też muszę, że grupa młodzieży, z którą przyszło mi pracować – zarówno Polaków, jak i Niemców, była bardzo sympatyczna. Nie powiem, żebym w jakieś szczególnie bliskie relacje z nimi wchodziła, ale spoko. Jedna z koleżanek mieszka koło mnie, jak się okazało. Jedna z Instytutu Socjologii okazała się bardzo sympatyczna. Razem z nią i jeszcze jedną dziewczyną, mieliśmy przez ostatnie trzy dni polewkę z byle-czego. Jakoś taki practical joke się nam rozrósł do rozmiaru wielodniowego i na dźwięk kilku słów śmieliśmy się jak na zawołanie. „Jacek”, „MDM”, „służbówka” – to najważniejsze z nich. Ja wiem, bezsensowne. Ale sytuacyjny humor jest nieprzenoszalny na kartkę papieru, czy na ekran monitora. Zasadniczo jednak chodzi mi o to, że chcę przekazać, że nie tylko dobrze się bawiłem, ale i mam wrażenie, że wiem więcej, nauczyłem się czegoś nowego. W tym sensie zajęcia były bardzo udane.
No i muszę przyznać, że całkiem spoko karmili. Zwłaszcza jak na jedzenie cateringowe.

Minusem całego przedsięwzięcia było właśnie to, że całkowicie wyłączyli mnie z życia. W niedzielę po zajęciach (pedałowanie po mieście…) i z powodu braku snu, padłem. Poniedziałek minął błyskawicznie, a we wtorek zaczyna się przecież weekend. Więc zabrać ich chciałam do Discrete. Wstępnie się umówiłam nawet, ale potem oni stwierdzili, że są zbyt zmęczeni. Wiadomo, rozumiem ich. Ja muszę iść, niemalże z obowiązku, ale oni mogą i chcą się wyspać.
W Discrete, jak zwykle, nie zabrakło znajomych. W tym Damiana.be i Maciusia z nim. Był też Patryczek. Szokiem było to, że podszedł do mnie i zagadywał. Dotychczas mu się to nie zdarzało chyba w sumie. Więc dość ważne wydarzenie, że się jednak przełamał. I słusznie. Z drugiej jednak strony, sprawa wygląda tak, że miał poważne jakieś przejścia w relacji z Damianem.be chyba i teraz nie ma z nim swobodnego kontaktu. To ważne tło całej zmiany.
Niemniej jednak, impreza w Discrete udana. O dziwo w sumie, bo nie zapowiadało się początkowo. Wręcz można było najgorszych rzeczy się spodziewać. Ale jak na chwilę wyszłam z Maćkiem z Mercer’sa pogadać, to gdy wróciliśmy, było wewnątrz już zupełnie inaczej. Ludzie się wymienili, nowi przyszli. I ogień.
Impreza trwała, wszyscy się bawili, podchodzili do mnie ludzie, którzy poznać chcieli, mówili że kojarzą, że czytają… to miłe. No i oczywiście dziękuję za to i gratuluję odwagi. Wystarczy pomyśleć ile zatem jest wewnątrz osób, które znają, czytają ale nie podchodzą, bo się wstydzą czy coś. Ich też pozdrawiam, ale słabiej ;)

Środa była dniem wegetacyjnym. W tym sensie, że już naprawdę myślałem tylko o końcu. Fakt, to był jeden z najzabawniejszych dni, bo naprawdę się dogadałem z tymi dwiema dziewczynami na zajęciach, ale mimo wszystko… Bo wiedzieć musicie, że w piątek zaplanowany był wyjazd do Krzyżowej. Bardziej rekreacyjny niż związany z zajęciami – owszem, coś tam miało być na miejscu, co związane było z kulturą pamięci, ale marginalnie. Więc ja postanowiłem, że nie pojadę. Poinformowałem organizatorów i tyle. Nie chciałem opuszczać piątku tylko dlatego, że wymyślili sobie ten wyjazd do Krzyżowej.
W czwartek wieczorem zaliczyłem jeszcze Carrefoura, bo przecież w piątek święto i nieczynne sklepy… A w ostatniej chwili Hugo napisał, czy bym nie wpadł na sushi przed Utopią.

Nie mogłem zwlekać. To bardzo miłe z ich strony, że mnie zaprosili, pozwolili wkroczyć w swoją prywatność. Spóźniłem się jednak, bo nie dałem rady się szybciej wyrobić.
To był przemiły wieczór. Sushi rzeczywiście wyszło Perełce przepyszne i tylko mogę publicznie pogratulować szczerze. A sama sobie uświadomiłam, że wychodzę z wprawy, jeśli idzie o jedzenie pałeczkami… Muszę chyba zacząć częściej je stosować, co nie? Może to jest dobra myśl.
Pogadaliśmy, posłuchaliśmy dobrej muzyki (nie klubowej! Żeby nie było…), pośmialiśmy się… Hugo zdradził kilka sekretów związanych z planami Utopii na wrzesień – w tym datę najważniejszego wydarzenia tego miesiąca, czyli urodziny Królowej. Już sobie zapisałem. Tylko: 1) w co ja się ubiorę? 2) co ja mam dać Królowej? Kurcze, to jest zawsze problem… Co dać osobie, która ma właściwie wszystko?
Jak dobrze, że to jeszcze miesiąc i będę mieć czas na myślenie…

A sama impreza w czwartek okazała się zaskakująca. Zamiast zacząć się wcześniej, jak przewidywaliśmy (koło 0-1 a nie o 2), cioty zaczęły dopiero koło 2 się schodzić. Poza tym, sporo ludzi, choć bez przesady. Imprezy w ciągu tygodnia cieszyły się czasem większym powodzeniem. Ja jednak nie narzekam, bo całe tabuny znajomych się zjawiły. To oznacza mało obcych starych. Jurek, Piotr, Tomasz, Maciuś, Damian.be, Maciej Bieacz, Daniel, Kuba 69 (owłosiony na twarzy) i Grzesiu i mniej znani, mniej znajomi także. No i Utopia po lekkim odświeżeniu i wymianie kilku rzeczy – co dało się zauważyć. Dobrze byłoby teraz tylko, żeby jak najdłużej taka niezniszczona wytrwała.
Tak zaczął się weekend. Dobrze w sumie, bo grała Moondeckowa. A wiadomo, że ona zna klub, wiec wie co i kiedy trzeba zagrać, żeby było dobrze. Był też Natek, lekko już pijany, ale się przywitał. Oczywiście cioty się naśmiewały z niego, ale to już standard. Niemniej jednak, na każdego przychodzi pora. Sam na przykład Piotr kolejnej co prawda nocy, po imprezie chciał poszaleć i zwalić sobie konia – i zasnął z penisem w dłoni. I gdy Tomasz (śpiący u niego w weekendy) oraz kobiety wróciły do domu, zastały go takiego śpiącego z penisem w dłoni.

Pogoda w piątek była tragiczna. Tomeczek dotarł jakoś do nas, a rano także Kasia do Michała przyjechała. Jakaś jego koleżanka z liceum czy coś, nie znam dokładnie tej historii. Niemniej, jest z nami do jutra do 5 rano. Tomeczek zaś przyjechał w związku ze swoimi urodzinami, które zaplanował w naszym mieszkaniu.
Na piątek zaprosił nas do siebie Piotr, ale i Bartek z Maćkiem. I to było najbardziej zaskakujące, bo w sumie nie znamy się z nimi aż tak jakoś szczególnie. Niemniej jednak, postanowiliśmy skorzystać, bo czemu by nie. Pogoda straszna, pan taxi nas jakoś dowiózł mimo zalanej Grójeckiej i odstawił pod blok. To parapetówka trochę miała być, więc chłopcy się postarali. Miła atmosfera, dobre przekąski, bardzo dużo alkoholu. Spodziewali się wielu gości, ale z powodu pogody, nie było ich aż tak dużo.
Oprowadzili nas po mieszkanku, w tle Madonna a potem Ami Weinhouse grała. Wpadła do nich też Dominika, czyli doktorantka, z którą miałem zajęcia w minionym roku… Szok trochę. Przyznaję, że jak na parapetówkę, to tak średnio się wybraliśmy, bo w sumie nie mieliśmy dla chłopców prezentu żadnego. Nawet, z powodu całego zamieszania, nie nagrałam dla nich porno DVD. Ale to dlatego, że nie wiedzieliśmy w końcu czy w ogóle iść do nich czy nie. Dopiero telefon od Bartka jakoś po południu mnie przekonał, że chce jednak, żebym przyszła.
Ale tutaj też miałabym problem. Bo co kupić komuś, kto jednak jest zdecydowanie zamożniejszy ode mnie? Stąd to porno-DVD byłoby dobre, ale z kolei nie wiem jakie filmy chłopcy lubią… Będzie jeszcze okazja, coś się znajdzie dla nich.

Posiedzieliśmy trochę i już nigdzie przed U nie szliśmy. Braliśmy pod uwagę zaproszenie od Piotrka, ewentualnie Tomba Tomba, ale pogoda odstraszała, a towarzystwo sprzyjało. Więc zostaliśmy. A potem U.
Piękny piątek, bo Hugo całą noc grał. Dał w sumie czadu, zwłaszcza nad ranem, muszę przyznać. Nawet po 5 się odważył mój remix „Pjanoo” puścić. I co ważne, nieco przypadkowo z czymś mu się zmiksowało i wyszło fenomenalnie dobrze. Przyjęło się, moim zdaniem. Choć fakt, że próbka w klubie była już nieliczna. Wciąż liczę, że zagra jeszcze kiedyś przy tłumach.
Impreza megakrejzi ogólnie. Dobra muzycznie, fajni ludzie, wszystko w porządku. Utopia, to Utopia, jest pewien standard. Się za to dowiedziałam, że Davidek Śliczny się teraz spotyka z Mateuszem, który do niedawna był z Łukaszkiem… Jaki ten świat mały…

Sobota to wielki dzień. Nie było łatwo wstać, przyznaję. Jednak czuć było ten alkohol z nocy. Ale dlatego tylko, że pod blokiem Tomeczek postanowił „jeszcze ćwiartkę trzeba” i kupił małą Starogardzką… Tak, tak, najgorszą z możliwych, wiem ;) Ale ogień, to ogień.
Tomeczek wstał i pojechał do mamy, a ja się ogarniałam jakoś. I nadeszła pora, że się umówiliśmy w Carrefour Reduta. Zakupy Tomeczka na imprezę swoją. Wydał sporo kasy, ale za to zapowiadało się miłe przyjęcie. Że było tego tak dużo, to taxi do domu podjechaliśmy. I ogień. Sprzątania troszkę było, ale stwierdziliśmy od razu dwie rzeczy: 1) to nie jest F-SP, 2) więcej sprzątania będzie PO ;)
Ludzie przed 23 zaczęli się schodzić. Kuba 69, Grześ, Maciej Bieacz, Piotr, Tomasz, Olek, Sis, Bartek, Maciej… Nikogo nie pomijam? Bardzo sympatycznie się zrobiło. I koło 1:30 wszystkich zaczęliśmy wyganiać. Ja zabrałam się z Maciejem Bieacz, ale że mój stan nie był najlepszy, to w drodze pod jego dom (coś tam musiał sprawdzić czy wziąć) usypiałam dość mocno. Ale człowiek nie jest taki, coby sobie rady nie dał. Przez Tomeczka i dla niego, bo na jego prośbę, założyłem sukienkę. Co nie ułatwia życia jednak.

W Utopii sporo ludzi. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiem, że w chuja znajomych. Ciotki-internetowe-utopijki przeżywały ostatnio atak niejakiej Janki na moją osobę. Że jestem nietajna i chujowa ogólnie. No mi tam wisi szczerze, co ona pisze, ale Kris ładnie stanął w mojej obronie, aż mi Hugo na to zwrócił uwagę. Więc pomyślałam, że chociaż mu podziękuję ładnie. Niech wie, że to miłe, że tak stanął w obronie słabszej (braku) płci. Podziękowałam, uściskałam, pirueta zrobiłam.
Ale to nic. Wydarzeniem wieczoru był Staś. 16latek, znajomy Olka od Sis i Sebastiana takiego jednego. No chłopiec jak marzenie. Się okazuje oczywiście, że już nie taki całkiem nowy (choć to jego pierwszy raz w U), bo Kacper go zna. Niemniej jednak, chłopiec jak malowany. Cioty się napaliły, jedna nawet dość mocno, ale udało się go obronić. Olek stwierdził, że jak tylko się dowiedział o Stasiu, to stwierdził, że taki przystojny młodzieniec musi trafić pod moją kuratelę. I obiecał, że zajmie się tym. No, to miłe, prawda?
Szaleństwo sobotniej nocy było tylko na początku. Na szczęście dość szybko wytrzeźwiałem i mogłem się bawić normalnie. Szaleć mi się chciało, ale wiedziałem, że nie mogę za długo, niestety. Maciej Bieacz nas odwiózł – to miłe z jego strony.

Spałam 1,5 godziny. Wstałem rano i pojechałem do Radia Kampus. Dzwoniła do mnie kilka dni wcześniej jakaś dziewczyna, że chce o mnie audycję zrobić. Spoko, zgodziłam się, ale tylko dlatego, że mają słuchalność 0,1 proc. Bo jednak ja muszę wciąż uważać. Tak, wiem, że to żałosne, że moja mama wciąż nie wie. Ale ja, w moim planie nastolatka przybywającego do Warszawy dałam sobie wstępnie czas do „za rok” jeszcze, więc spoko. Najważniejsze: uniezależnić się finansowo. Wtedy może nadejdzie czas. Zresztą od przyjazdu do stolicy wiele się zmieniło. No i o tym rozmawiała ze mną ta dziewczyna. Rozmowa sympatyczna, fajna, szybko minęła.

Minusem był fakt, że takie pitu-pitu. Zamiast dojebać „to obciągałeś kiedyś facetowi?” albo „nie czujesz się jak zboczeniec w sukience?”, to ona tak delikatnie mnie traktowała. No nic, jej sprawa. Całość będzie w sieci jakoś niedługo. Szukajcie na blox ;)

No i ostatnio też z "Przekroju" ktoś mnie męczy, ale to zobaczymy jeszcze o co dokładnie chodzi i czy nie uda mi się jej zniechęcić ;)

Wróciłem i spałem. Nareszcie. A teraz udało mi się bloga napisać, po przejrzeniu kolejnych odcinków „Queer As Folk” seria 2. Dobrze, że Kasia od Michała przywiozła nam jeszcze serie 3-5. Będzie co oglądać.

Tomeczek dzwonił właśnie. Ogień. Jedziesz maleńka, jedziesz, kurwa.
Dobre są te wakacje, wiecie?

Wypowiedz się! Skomentuj!