Zaczynam się martwić o siebie. Po raz pierwszy od dawna, muszę przyznać. Dość beztrosko (na tyle, na ile to możliwe przy moim zaangażowaniu w różne sprawy) żyłam sobie ostatnimi miesiącami. Nie musiałem się martwić o nic, poza odpowiednimi wynikami w sprawach, w które się zaangażowałem. Skończyło się. Ostatecznie i bezpowrotnie.
Nie mam oszczędności na koncie. Sytuacja nie jest krytyczna, ale podbramkowa. We wrześniu mój pewny dochód wynosi 800 zł. A to, sami przyznacie, grosze. Dotarło to do mnie jakoś wczoraj wieczorem, gdy nie mogłem usnąć. O tym dlaczego nie mogłem, zaraz. Ważniejsze teraz, że chcę powiedzieć, że nie jest śmiesznie. Owszem, mama w rozmowie telefonicznej jak zwykle mówiła to, co zwykle mówi. Trzy razy powtórzyła „jesteś już dorosły” a dwa razy „musisz poważnie zacząć myśleć”. Ale kiedy ja nie myślę i nie będę myśleć poważnie. Nie żartuję.
Moje podanie o pracę jako obsługa administracyjna w Instytucie Socjologii nie zostało przyjęte. Ciekawe kogo zatrudnili. Nieważne w sumie, ważne, że nie mnie. Oznacza to, że od 1 września intensywnie poszukuję uczniów na korepetycje. Język polski, historia, język angielski, WOS. Podstawówka, gimnazjum, liceum. Przygotowanie do matury, testów gimnazjalnych i egzaminu na koniec VI klasy. Potrzebuję około 8 godzin tygodniowo robić. Jeśli ktoś potrzebuje lub zna kogoś, kto potrzebuje to zapraszam.
Bo tak się zorientowałem, że jeśli na dniach nie wpłynie kasa z gazety, to do 5 IX będę prawie bez grosza. A w środę miałem iść do Carrefoura.

Ja wiem, ja wiem. Mogę iść do „normalnej pracy”. Cokolwiek miałoby to znaczyć. Jako studentka dziennikarstwa mam mnóstwo czasu na to, bo mam jakieś 3 obowiązkowe zajęcia tygodniowo. Plus dwa, na które się zapisałam fakultatywnie. Więc pół etatu (jeśli nie cały nawet…) mogłabym wyrobić bez większego problemu. No, ale czym ja bym się mógł zajmować?
Jasne, mogę w Agorze, jak setki innych ciot. Mogę na infolinii jakiejś – to łatwe w sumie. Ale jakby to wyglądało… Ostatecznie, mogę pracować w kawiarni jako baristka. Czy coś tam.
Ale ogólnie jestem na nie. Ja potrzebuję pracy, która da mi więcej swobody. Mam taką obawę, że jak zajmę się jakimiś takimi duperelami, to całkowicie porzucę marzenie o karierze naukowej. A nie chcę tego za nic.

We wrześniu podania o stypendia się składa. To już niedługo. Czekam na ostatnie pisma, potwierdzenia i zaświadczenia o moich osiągnięciach. No i mam 3 egzaminy we wrześniu.
Powoli czuję też, że zaczynam się brać do roboty. Najtrudniejsza część pracy o dyskursie w rocznice śmierci papieża – już za mną. Praca cała ma na razie około 75 stron. Obawiam się, że mogę dobić do setki. Jeszcze poświęcę na to trochę czasu, potem dopieszczenie tego i… pomyślę co z tym zrobić dalej. Wyślę tu i ówdzie, ale trochę bez nadziei – bo wiem, że praca jest bardzo długa i w sumie nikomu nie potrzebna. Ale miałem ochotę w ten sposób się sprawdzić i napisać to. Przecież, kurwa, w nauce nie chodzi tylko o pragmatykę ale też o to, żeby się rozwijać, uczyć, ćwiczyć. Co nie?
Udało mi się skończyć jedną stronę internetową. Na razie testowo ją uruchomiłem. Chcę, żeby posprawdzało ją kilka osób a potem oficjalnie. To strona mojego Koła Naukowego i zarazem mojej redakcji. Kończę powoli też swoją stronę wyborczą. Jestem na dobrej drodze i wierzę, że mi się uda lada moment.
Nie odzywają się ludzie od prac zleconych. To niedobrze. Oni się bawią w wakacje, myślą że potem dam radę wszystko zrobić, a przecież ja potrzebuję ich pieniędzy teraz :)

Trwa też mój performance – nadal fotografuję wszystkie kalorie, jakie spożywam. To niełatwe. Czasem prawie się zapominam. Jak wczoraj, gdy o 18:56 prawie zjadłem dwa ciasteczka bez zrobienia im zdjęć. Ale zorientowałam się w ostatniej chwili. Niedługo koniec. Potem czeka mnie jeszcze przygotowanie tego do prezentacji odpowiedniej. Będzie dobrze, jak wierzę.
We wrześniu F-SP. To już niemal oficjalna informacja.

W czwartek ruszyłem się z domu. Michał był pierwszy dzień w swojej nowej pracy (wklepywanie faktur czy coś takiego), więc gdy wrócił – zaliczyliśmy Carrefour. Przydało się, bo lodówka zaczynała wyglądać jak biała dziura po otwarciu.
Oglądamy też cały czas Queer as Folk. Trzecia seria za nami, lecimy z czwartą. I muszę przyznać, że jednak pierwsza i druga były najlepsze. Teraz się robi powoli saga rodzinna. W sensie, że najpierw to był fajny serial o ruchaniu, a od niedawna mam wrażenie, że to współczesna wersja jakiegoś „Domku na prerii”. Wszystko takie przewidywalne, spokojnie, grzeczne, ugładzone. Pojawia się rak, śmierć… A seks przestaje być ważny. QAF zawsze wydawał mi się zaś serialem, w którym seks był najważniejszy. I to było jego najmocniejszą stroną.
Chyba trochę szkoda. Plusem jest to, że zaczynam się bawić w znawcę serialu. Odkrywamy, że twórcy bawią się z nami – w pierwszym odcinku każdej serii (poza trzecią) pojawia się ta sama scena w darkroomie, której bohaterem jest Todd. No a serial ma się zakończyć klamrą kompozycyjną. Leci piosenka Hether Small „Proud” a Michael mówi do Briana: „So the "thumpa thumpa" continues. It always will. No matter what happens. No matter who’s president. As our lady of Disco, the divine Miss Gloria Gaynor has always sung to us: We will survive.” Ładne to, spodobało mi się. Chciałbym, żeby to było moje motto aktualne. Może i życiowe. Ono rozwija trochę ideologię „łorewa”.
Przejmujemy się swoimi dramatami, ciotodramami, duperelami… Podczas gdy niczego one nie zmieniają tak naprawdę. „The "thumpa thumpa" continues”.

W czwartek też postanowiłam, po raz pierwszy od dawna, pobawić się swoim dildo Tomeczkiem. No i mam za swoje. Chwila radości i zapomnienia w wannie a potem następnego dnia mam miesiączkę na majtkach. No cóż, takie życie.

W piątek wieczorem miało być spokojnie. I w sumie nawet było. Wieczorem miałem jechać do Tomba Tomba, ale już jak byłam w drodze, skontaktowałam się z Piotrkiem i mnie namówił na wyjście z nimi do Toro. Ja wiem, ja wiem. Gorzej być nie może. Ale poszedłem z nimi. Zresztą, skomplikowana była ta droga do klubu… nie ma co opowiadać. Na miejscu – nie było jeszcze tak dużo ludzi, bo dość wczesna godzina chyba. Za to zaraz się zlecieli, zrobiło się tłoczno i – jak zawsze – niekulturalnie. Był z nami Piotr Dredziarz. Nie pamiętam czy przypadkiem Piotrek nie prosił mnie, żebym o tym nie pisała?
Bawiliśmy się średnio. Muzycznie, jak zwykle, do niczego. Momenty dobre. Momenty, podkreślam. Chłopcy się mizdrzyli a ja z Tomkiem patrzeliśmy na ludzi. Wszystko było okej, zaczęły się występy drag queen. Żaklina – jak zawsze śmiesznie i z gracją. A potem się zjawiła jakaś z Poznania dziewka. Boże… tragedia. Trochę z jej winy, trochę z winy klubu. Muzyka zła poszła, światło zgasło, zapaliło się, coś się pomieszało, spadło jej, nie zdążyła peleryny narzucić, muzyka leci, nie wyłączyła mikrofonu, walczyła z nim chwilę… No tragedia jakaś absolutna. Potem pseudotaniec, nieznajomość słów piosenki – ruszanie ustami na chybił-trafił… Nie szło wytrzymać. Więc wyszliśmy.
Spacerkiem do Utopii. Chłopcy nadal się mizdrzyli. A Piotr Dredziarz miał na spodniach plamę. Podejrzewamy od czego, ale oficjalnie nikt niczego nie przyznał. Oczywiście, w podziemiu nie mogło być tak łatwo. Zamówili cheeseburgery (Tomek i Piotr), prawie dres się wkurwił na Piotra, bo mu nogę posunął jak mu pieniądz jakiś upadł… Dobrze, że zobaczył, że nas więcej, to się wycofał. Doszliśmy jakoś do U.

Niemalże pierwsza rzecz, jaką usłyszałam po wejściu: „Musisz nam zdjęcie zrobić! I na fotobloga dać!”. No to zrobiłam. I dałam potem na fotobloga. Jak zresztą zwykle i jak dziesiątki innych zdjęć. Czasem się zastanawiam po co to robię. I potem nachodzi mi na myśl kilka wyjaśnień. Bo chcę zapamiętać. Bo chcę się pokazać. Bo chcę mieć pamiątkę. Bo inaczej kolekcjonowanie doznania są niepełne. I tak dalej. W sumie, nie ma to znaczenia. The "thumpa thumpa" continues.
A swoją drogą, grał Yoora, więc było średnio muzycznie. Królowa wróciła z wakacji, to chociaż można było kilka słów zamienić. Hugo też załatwiał biznesy i starają się trochę porządku zrobić. No i jakiś nowy barman był chyba. A w sobotę jeszcze inny.
Sporo czasu w VIPie spędziłam, bo jednak tam można czasem spokojnie pogadać. No i z Damianem.be i Maciusiem się bawiłam. A Pasyw jak wszedł, przywitał się, to potem już ani razu nie podszedł. Takie przywitanie po powrocie z Krymu. Nie to, żebym płakała z tego powodu, ale chciałam odnotować.

Sobota minęła mi szybko. Właściwie nic nie robiłem, jakieś duperele przy poprawianiu strony. No i jadłem. Wyjątkowo dużo. A najgorsze, że wpadła do nas Karolina – znajoma Michała. Miała nocować najpierw, ale się okazało, że nie będzie. Bo w ogóle to była na rekolekcjach jakiś, gdzie przez 5 dni musiała nie-mówić. Milczeć. Miała wyłączony telefon, zero TV, radia, komputera. Milczenie. Ciekawe w sumie.
To by potwierdzało to, o czym moja pani promotor mówiła podczas zajęć z kultury terapeutycznej. Że milczenie ma wiele znaczeń i jest często wykorzystywane. Nie chce mi się o tym teraz więcej pisać, ale to ciekawe, znać kogoś, kto osobiście uczestniczył w milczących rekolekcjach. Ja bym chyba też potrafił. Ale nie widzę potrzeby po prostu.

Wieczorem zaczęło się schodzenie. W sensie, że się cioty schodzą. Maciej Bieacz, Jurek, Pasyw, Piotrek, Grzesiu, Kuba 69, Kuba Po Prostu, Daniel (ci dwaj się wprosili śmiesznie, ale przecież akurat ich zawsze z chęcią widzę u siebie), Damian.be, Tomek a potem jeszcze jacyś dwaj znajomi Jurka, co nie mieli co ze sobą zrobić. Wszystkich ugościłam. No i zaskoczyłam strojem, zgodnie z zapowiedzią. Bo wiadomo, jak duża impreza w Utopii, to się wszyscy spodziewają mnie w jakiejś fantastycznej kreacji. A tym razem przyszedłem w koszulce „You should know my name. Soon it will sound familiar to you”.
Jeszcze musiałem przed wejściem pomóc Patryczkowi się dostać. Piotr miał obiekcje… Więc wyszłam do niego, coś tam pogadaliśmy… i skończyło się na tym, że nie wierzył mi, że nie mam penisa i uderzał mnie między nogami, żeby się upewnić. A przecież błogosławieni, którzy nie widzieli a uwierzyli ;) Przekonał się i wpuścił Patryczka. Nie był on jedynym ślicznym chłopcem w klubie. Staś też był. Dobrze wyglądał. Pogadaliśmy nawet chwilkę. Podobało mi się, jak zwykle, spojrzenie klubowiczów „Co ten śliczny robi z tym starym przegiętym transem?!” Nic nie robi, rozmawia. Słodko zapytał „jak często przychodzisz do klubu… inaczej ubrany?”. Lepsze to, niż pytanie „a gdzie sukienka?” jakie tej nocy zadały mi kolejne osoby (w tym Pawełek)…
Zaraz po wejściu spotkałem Daniela i jego Kamila. Już byli dość pijani, ale nalegali na dwie rzeczy – żebym koniecznie napisał, że byli (co też niniejszym czynię) oraz żebym przyszedł do nich 9 września, czy jakoś tak. Powiedziałem, że jak przypomną i wyślą jakieś dokładniejsze zaproszenie, to z chęcią rozważę.
Wieczór obfitował w emocje. Muzyczne też. Gościnny DJ Michael Cantirot grał ładnie. Bez rewelacji, choć jak na Utopię dość ciężko. Jak dla mnie – lekko. Dał radę, zdecydowanie. Ludzie chyba dobrze się bawili. Ja na pewno. Hugo latał z aparatem, obserwował też, co tam na didżejce się dzieje. Ale zamiast tego całego gwiazdora Michaela, to ja wolałem jego suport. Zdecydowanie ładniejszy chłopiec.

W klubie zjawili się też Mateusz i David. Ten drugi jakby nieco zły na mnie, choć przywitał się kulturalnie. Mateusz za to potem wyciągnął mnie na rozmowę. Nie lubię w klubie rozmawiać. To nie miejsce, nie czas. Tutaj trzeba się bawić. Ale nalegał, więc poszłam za nim. Staliśmy dobre kilkanaście minut, wyjaśniając sobie coś niecoś. Bardzo pozytywne wrażenie.
A po jakimś czasie niemalże w tym samym miejscu stałem z Królową i Tomkiem. Oni rozmawiali, ja się dołączyłam. Śmiesznie było, bo Królowa zręcznie rozmową kierowała a Tomkowi aż momentami odbierało mowę ;)
Cioty dość szybko się wykruszać zaczęły. Damian.be zniknął nie wiem kiedy. Maciej Bieacz z Jurkiem stwierdził o piątej, że już późno (oszalał?) a Piotrek wyszedł… z Pasywem. Tak, byli u niego w domu.

Do domu wróciłem o jakiejś przyzwoitej porze. Koło 6:30 czy coś. Jeszcze z Tomeczkiem przez telefon rozmawiałem wracając jakieś 20 minut. Krejzi najt w Łodzi też, jak widać. A że miałem dobry humor i całkiem trzeźwy byłem, to w domu dwa drinki sobie wypiłem jeszcze przed snem.
No i spałem do 17 jakoś :) Co jest chyba moim jakimś życiowym rekordem! Przez co też niedziela prawie dla mnie nie istniała i przez to usnąć nie mogłem potem w nocy z niedzieli na poniedziałek…

Może ja powinnam jakiejś pracy biurowej poszukać?

Wypowiedz się! Skomentuj!