Jadę sobie właśnie pociągiem spółki PKP InterCity  relacji Warszawa Wschodnia-Świnoujście Port do domu rodzinnego. Chciałem w tej sytuacji oficjalnie podziękować firmie tej za kontakt, który mam przy swoim siedzeniu, które nota bene nie jest moim a Michała siedzeniem. Bo on wraca do domu też. Mieszkanie zostało puste (pozdrawiam potencjalnych złodziei), komputer z eMulem chodzi. Jedziesz, jedziesz, maleńka.
Najcenniejszą rzeczą w domu jest system Windows Vista Home Premium, który wygrałam w konkursie CentrumXP.pl, i który został odebrany wczoraj przeze mnie i Tomeczka. Ale to zaraz.

Najpierw trzeba zacząć od tego, że była krejzi najt. Moje życie to, czasem mogłoby się zdawać, ciąg krejzi najt i nieudanych krejzi najt. No cóż, jak żyć, taka karma.
W Discrete na „Szał Baj Najt” przychodzi coraz więcej i znajomych ciot i nieznajomych młodych przegięta sków. Miło, miło. Dobrze grają May One z Angel Kiss. Czasem tylko trochę szkoda, moim zdaniem, że już są dość ten no… dizzy i nie do końca kontrolują sytuację. Ale spoko, dają radę. My też dajemy. Radę. Noc była o tyle krejzi, że jak wyszliśmy na nocny, za moją decyzją, to Tomeczek się opierał. Stwierdził, że biec nie będzie. Że on kroczy majestatycznie, i chuj. Że on jest ciotą i biegać nie będzie. Argument o byciu ciotą jest tzw. argumentem ostatecznym, to znaczy takim, z którym dyskutować się nie da po prostu. Więc nie biegł. Specjalnie dla niego zatrzymaliśmy na kilka sekund autobus, stojąc w drzwiach tegoż, by pan nie odjechał. Daliśmy radę, choć Tomeczek nie był ogólnie pocieszony tym, że już wyjść musieliśmy.
Powrót do domu nie oznaczał jednak końca. Wręcz przeciwnie. Dopiero się zaczęło. Picie i jedzenie. Chłopcy głodni, ciocia do kuchni. Przy garach się narobiłam, no i spłodziłem tosty. Mnóstwo zdjęć z tego dnia jest, bo Tomeczek ze swoim aparatem na kredyt wpadł. I napierdalaliśmy nim, jak głupi. Jest oczywiście mnóstwo zdjęć kompromitujących – Tomeczek przy ścianie się wygina jak tancereczka, albo razem z Michałem udają surokatki. Łorewa, życie.
Jeśli jeszcze nie wiedzieliście co to jest krejzi najt, to jest to właśnie to.

Świt nadszedł niespodziewanie. Dla mnie to ważny dzień, bo o 14:00 miałam obronę pracy magisterskiej. Kupiłem kwiatki dla pani promotor, wziąłem buty na zmianę, nawet krawat ubrałam. Ładnie, schludnie, na czarno-cośtam. Egzamin zaczął się z lekkim opóźnieniem. Pan recenzent postawił mi za pracę 4,5, bo jego zdaniem tak rzadki materiał badawczy mógł być mocniej wyeksploatowany. Może i ma rację.
Zadali mi 3 pytania. Jedno było mi znane wcześniej. Dwa pozostałe dość proste. Ponieważ jednak moim recenzentem był prof. I. Krzemiński, to się stresowałem. W tym sensie, że nie egzaminem, tylko jego popędzaniem i przerywaniem mi co chwilę. Mimo wszystko, udało mi się na pytania odpowiedzieć jakoś tam.
Wyszedłem. Całość trwała może z 15 minut. Miałam czas na przeczytanie recenzji wtedy. No i po chwili zaproszono mnie do sali. Dostałem 5 z egzaminu. W sensie, że w tym właśnie konkretnym momencie otrzymałam tytuł zawodowy magistra. I nie jestem stara, tylko mądra.
Chwilę jeszcze trwały jakieś formalne duperele, a potem spokojnym krokiem wyszedłem z Instytutu Socjologii. Czekali na mnie pederaści. Michał, Tomeczek, Damian.be, Pawełek, Gacek i Pasyw. Przynieśli kwiatki, Pasyw był na pasywnym rowerze, ogólnie to bardzo sympatyczny gest solidarności. Czy czegoś tam. Chwilę postaliśmy i poszliśmy dalej. Większość się rozeszła, ale do Wayne’s Coffee jakoś dotarliśmy w okrojonym składzie. Tomeczek tego dnia grał w TotoLotka i wygrał jakieś 6 zł. Nieźle, nie? Tym bardziej, że wydał chyba 6,50 zł. Jest prawie na zero.
Wieczorem, no cóż… Wieczorem się działo. Znów. Jakoś tak wyszło nam nagle świętowanie, którego miało nie być. Niechcący. No i kilka butelek czegoś tam poszło. Ja już nawet nie kontroluję czego, bo jak Tomeczek u nas jest, to tylko rano wyrzucamy reklamówki, w których słychać obijające się szkło butelek… Nikt nie wie chyba tak do końca ile i czego poszło…

Czwartek był dla mnie formalnie pierwszym dniem nic-nie-robienia wakacyjnego. Oczywiście, w wakacje mam do zrobienia w chuja i ciut-ciut rzeczy, ale to nie teraz. Nie w chwilę po moim wielkim zwycięstwie łorewa. W planach nic nie było, ale coś jednak wyszło. Nie dało się spędzić całego dnia na czacie jako Ola na podrywaniu heterochłopców młodych z kamerkami. A szkoda ;)
Marcinek Młody wpadł. Przyniósł wino i kwiatka. To nad wyraz słodkie z jego strony, nieprawdaż? O dziwo, pojawił się, mimo zapowiedzi, że będziemy się jednak mniej teraz widywać. Chyba, że to taki ostatni spazm dotychczasowej znajomości. Nie wiem. Niemniej, fotek napstrykaliśmy sporo, Marcinek dobrze wyglądał, miał dobry humor. Ogólnie dzień się zaczął fajnie.
Potem wyszło spotkanie z Kacperkiem, który już nie mieszka w Warszawie, ale wpadł, bo na Ołpenera jechać miał następnego dnia. Spotkanie w Złotych Kutasach zaraz po tym, jak Tomeczka na dworzec odstawiliśmy. A dworzec się popsuł. W sensie, że cały. Siadł. Padł. Cokolwiek, ale nie działał.
Pani zapowiadała każdy pociąg używając wyrażenia „w dniu dzisiejszym wyjątkowo wjedzie”, bo każdy z nich wjeżdżał inaczej. Gdy już Tomeczkowy pociąg do Łodzi miał się zjawić, okazało się, że to jakiś inny, do Bydgoszczy czy innego Lublina. Łorewa. Pani, jak ludzie zaczęli wsiadać, powiedziała „Uwaga, sprostowanie”. I wyjaśniła biednym podróżnym, że jej się pojebało coś. Zapowiedziała, że łódzki nadjedzie opóźniony 10 minut. Co było nieprawdą, bo on już wjeżdżał, ale na peronie obok. Burdel, coś strasznego. I ci biedni ludzie w setkach albo i tysiącach sztuk biegający od peronu do peronu. Współczuję, naprawdę.

Wyszliśmy. Michała umówiłam z Pasywem pod Metrem Centrum. Pasyw spóźnił się, bagatela, jakieś 40 minut. Ale Michał dzielnie czekał. Ja w tym czasie już z Kacperkiem chłodziliśmy dupy w Wayne’s Coffee. Spotkanie całe było dość krótkie, ale jednak miłe. Pogadaliśmy, Kacper opowiadał o planach wydostania się z Warszawy stopem oraz o wyjeździe do Meksyku. Takie tam, gadanie dla miłego spędzenia czasu.
Tomeczek wyjechał, więc nie było krejzi najt. Weekend się skończył, alleluja.

W piątek miałem korki. Wyjątkowo, bo uczeń chciał przesunąć. Rano, dwie godziny. To jest naprawdę męczące. Ludzie czasem nie zauważają, jak wiele wysiłku wymaga wytrzymanie, przygotowanie, przeprowadzenie zajęć. Jasne, zarabiam na tym trochę, ale to dość sprawiedliwa, moim zdaniem, cena.
Po chwili odpoczynku musiałam zaraz dupę ruszyć na pl. Zawiszy. Tam z Robertem byłam umówiona. Oddałem mu książki i kasę wziąłem. No i zaraz pojechałem do Carrefoura w Reducie – prawie jakbym chciał ją od razu wydać. Ale oczywiście, nie. To planowane wcześniej zakupy i płaciłem chyba i tak kartą. To tak sam siebie przed sobą tłumaczę, nie wiem po co.
Do wieczora było trochę czasu, ale widać było już, że weekend się zaczyna. Zaczęła się kolejna w moim życiu butelka XLa. Zaczęło się szykowanie do wyjścia. Plan na ten weekend był dość mocny. Napięty, zwarty, opracowany, dobry.

Zaczęło się od Amnesii Too, gdzie koncert miała Lola Lou. Miejsce dość nowe, a dla mnie zupełnie nowe, bo w Amnesii też nigdy nie byłam. Lola – boska. Genialna sukienka by Sławek Starosta na początku. Występ bardzo specyficzny. Także dlatego, że nic nie dzieliło nas, jako publiczność od Loli. Nie było stolików ani podwyższonej sceny. My, a naprzeciw Lola. Oczywiście to ułatwiło jej zadanie i podrywała wszystkich do tańca.
Mi zrobiło się szczególnie miło, gdy przywitała się ze mną na samym początku. Ukłoniła się, mówiąc, że mnie wita. Oczywiście, jak zawsze, ma problem ze słowem „Perfekcyjność”. Ale dała radę.
Na występie nie byliśmy sami. Tzn. ja z Michałem nie byliśmy sami. Michał zabrał swoją koleżankę Ewę, która w ogóle miała z nami noc spędzić. A dodatkowo Damian.be się zjawił, bo mu powiedziałam o show. Ludzi nie za wiele, ale to tylko na plus.
Kolejny punkt programu, to Tomba Tomba. Ewa była samochodem, więc wiozła nas tam. Niepewne, bo jest dość niedzielnym kierowcą – rzadko, bez szaleństw. Ale udało się, przeżyliśmy ;)
W Tomba, jak zawsze. Muzycznie bardzo dobrze. No, może nie bardzo, ale dobrze. Więc bawiliśmy się jako tako. Sporo ludzi, kilku ładnych chłopców. Spotkaliśmy też starego znajomego, który teraz tam pracuje. Dziwne uczucie – widzieć go w takiej roli. Oczywiście nic nam w dobrej zabawie nie przeszkadzało. Nawet pani, która razem z takim zniewieściałym gejem koniecznie chcieli nas poznać, bo siedzieli obok nas. Weronika, Ewelina i Tomek. Tak się przedstawiliśmy i tak zostało. Za to my za długo w Tomba nie zostaliśmy. Było fajnie, ale bez WOW. Chyba muzycznie po prostu nie do końca nam podpasowało. Pojechaliśmy do Utopii.
W różowej krainie, jak zawsze, znajomych bez liku. Mnożą się i mnożą. Coraz częściej jednak odkrywam, że dobre wychowanie, kultura, savoir vivre, czy jakkolwiek to nazwać, nie są mocną stroną wszystkich. A szkoda, bo o ile jestem tolerancyjny wobec wszelkich, naprawdę wszelkich, objawów bycia innym ode mnie, to jedyną rzeczą, której zaakceptowanie sprawia mi problem i do której pewno się nie przekonam, będzie brak kultury. I nie chodzi mi już nawet o ludzi, którzy się przepychają w klubie i nie mówią przepraszam, bo to jest dno. Mam na myśli raczej znajomych, którzy udają, że mnie nie znają. Jak dla przykładu Filip, który ostatnio był u nas jakiś czas temu, a któremu z wielkim trudem przychodzi jednak przywitanie się ze mną. Nie pisałam też chyba o Pawle Długowłosym, który do niedawna wciąż witał się ze mną ciepło i serdecznie, a któregoś razu widziałem, jak specjalnie nabija się ze mnie. Spoko, nabijać się może – I got use to it – ale nie wypada po prostu wtedy udawać, że się mnie lubi. Nie i spoko.

Swoją drogą, mam czasem wrażenie, że cokolwiek nie zostanie napisane na GayLife.pl wywoła zaraz falę komentarzy na mój temat. Ja rozumiem, jak jest relacja z Antoine Clamaran w Utopii i są fotki moje czy coś. Tym bardziej, jak moje zdjęcie jest jednym z czterech czy pięciu wstawionych w ogóle… Ale czemu pod tekstem na temat czegoś zupełnie ze mnie nie związanym pojawiają się przytyki w moją stronę? No cóż, nie lubią mnie tam.

Sobota była cudowna. Naprawdę, szczerze i autentycznie cudowna. Dlaczego? Bo się nudziłam! Po raz pierwszy od jakiś 13 miesięcy po prostu się nudziłem. Cudowne uczucie. Nic nie robiłem. Pół dnia łóżka nie pościeliłem. Zacząłem czytać Harry’ego Pottera ostatniego. Ogólnie, zajebiście.
Do wieczora, ma się rozumieć. Znów ogień.
Pasyw wpadł do nas po pracy, ogarnialiśmy się błyskawicznie i w drogę. Do Saturatora. Nasz pierwszy raz, ale miałam ochotę w końcu to miejsce zaliczyć. Wszystko poszłoby gładko, gdyby nie (teraz będę wylewać frustrację) chłopcy, którzy kurwa nie chcieli trasy dokładnie sprawdzić i upewnić się jaki tramwaj o tej porze gdzie jedzie. Nie, nic ich nie tłumaczy. Pasyw siedział przy komputerze, sprawdzał pocztę i oznajmił „O, ja mam MySpace! Zapomniałem!” i zajmował się majspejsem a nie wycieczką. A Michał podniecał się możliwościami, jakie daje profil w serwisie GayLife.pl i za każdym razem jak prosiłem, żeby coś sprawdził (pogodę, trasę, łorewa), to wzdychał głośno i nie robił nic ponad to, co prosiłem.
Trasa nie była więc najłatwiejsza. Najkrótsza pewno też nie. Na szczęście System Informacji Miejskiej, czy jak to sę tam nazywa – a więc niebieskie tablice, które są co jakiś czas postawione, ułatwiły nam zadanie.

W Saturatorze – ludzi nie za wiele. Od razu poszliśmy na poziom +1 i tam cały czas siedzieliśmy. Czy raczej Pasyw siedział a my się ruszaliśmy z Michałem. Pasyw SMSował. Muzycznie było bardzo, bardzo dobrze. Zaskakująco, wręcz. Ale nie mogłem patrzeć jak DJ z papierosem w ustach się pochyla nad sprzętem muzycznym. Ja wiem, to duperela, ale jakoś nie wiem czemu, mi przeszkadzała.
Ludzie się powoli schodzili, trochę ładnych chłopców było, ale też bez szaleństw. Więc bawiliśmy się dobrze. Pasyw chyba zaczynał odczuwać skutki wypicia Żołądkowej Gorzkiej dolanej do Sprite’a na którymś z przystanków, bo coś nie był najżywszy. Ale tylko przez chwilę.
Nocnym dotarliśmy do McD na Świętokrzyskiej. Pasyw był, jak zawsze i wciąż, głodny. Zjedliśmy coś i dalej w drogę. Do ZOO.
Urodziny Majkiego, duża impreza. Dostał ode mnie, ma się rozumieć, płytę DVD z filmami porno. No bo co innego ja mogę mu dać? Prawie same Bel Ami, gdyby ktoś się orientował. Chyba mu się spodobały. W ZOO, cudnie muzycznie. To w ogóle była muzycznie dobra noc. Więc się bawiliśmy fajnie. Nadal wciąż i bez zmian, największym minusem tego miejsca jest za słaba klimatyzacja. Zdecydowanie za gorąco tam było. Więc nie wytrzymaliśmy za długo. Zmienił się też DJ – choć technicznie był supersprawny, to już zaczął grać tak, że łatwo było nam podjąć decyzję „wychodzimy”.

W Utopii, jak w Utopii – mogłabym powiedzieć.
Sporo znajomych, choć i tak dużo ich na ołpenera pojechało, więc nie wszyscy się zjawili tutaj. Za to trochę przyjezdnych cioteczek. Fajnie, fajnie, wakacyjnie. Hugo grał jednak od 4 a nie od 22, jak sugerował, co mogło tylko wzbudzić moją radość. I tak było. Grał dobrze. I znów, powtórzę, że to muzycznie dobra noc była. Dodać też trzeba, że strasznie dużo nowych rzeczy miał. Chwalił mi się dzień wcześniej, że sporo przygotował i że nas zaskoczy. I słowa dotrzymał, skubany. Dał radę, wymiótł.
Marcinkowi i Kacprowi musiałam jakąś koleżankę pomóc wprowadzić. To już się tradycja robi. Dzień wcześniej Damian.be prosił, żebym pogodynkę z TVN Meteo odpowiednio zapowiedziała.
Impreza trwała do przed-szóstą. Wyszliśmy z Ewą, Polą, Michałem i Pasywem do McD na dworcu centralnym. Śniadanie. Jakoś, przyznać muszę, wyjątkowo średnio mi smakowało. Ale spoko, daliśmy radę i do domku.

Niedziela, znów, mogła być dniem nic-nie-robienia. Przeczytałam więc Harry’ego Pottera do końca. Poza tym, że to dobra seria i dobra książka, to wyraźnie widać momentami, że napisała momentami coś, co ciągnie się niepotrzebnie. Przedłuża, kombinuje, wije, nie wiadomo po co. No i scena finałowa jakaś taka mało finałowa. Człowiek spodziewałby się fajerwerków, a tutaj takie pfff.
Wieczorem Pasyw wpadł. Pranie chciał zrobić, bo on pralki nie ma chyba, czy coś tam. No i tak jakoś poszło, że został na noc. Oczywiście,  nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy pizzy nie zamówili. To już tak jest, że jak Pasyw się zjawia, to jest pizza a jak Tomeczek, to jest alkohol.

W poniedziałek zaczął się kolejny ogień. W sensie, że weekend chyba, czy coś.
Tomeczek w Warszawie, kryć się, kto może. Przez cały dzień zasadniczo nic nie robiliśmy, ale wieczorem się zaczęło. Anjeho. Jedziesz, maleńka, jedziesz. Czyli już po całości.
Trzeźwi spać nie poszliśmy. Nagrałam Tomeczkowi DVD z pornosami. On wybredny, bo ma już sporo i się musiałam naszukać, ale nie ma takiej osoby, której nie mogłabym zaspokoić pornograficznie. Co to, to nie. Niestety, znów pizza była.
W naszym życiu pojawiła się znikąd. Przybyła nagle, choć właściwie dawno temu mogła się zjawić. Zaskoczyła nas sobą całkowicie i pochłonęła na co najmniej dwa dni bez reszty. Violetta Villas i jej piosenka „Pocałunek ognia”. I koniec dyskusji. Nie pomnę na to, że o 1 w nocy wydzieraliśmy się śpiewając to z Tomeczkiem do akompaniamentu samej Violi z jutjub puszczonej. Tego jednak było nam mało. Alkoholu tyyyyyle się polało, że w pewnym momencie, chcąc nadgonić chłopców, troszkę mi się przesadziło.
Było słabo przez kilka chwil. Moc mnie opuściła. Próby odzyskania jej nie były do końca udane, co jednak nie zmienia faktu, że daliśmy radę.

Michał gadał na czacie. No i udało mu się jakiegoś chłopca do nas zaprosić. Na ten… kąpiel. Czy coś tam. Chłopiec nie wiedział, że Tomeczek jest u nas i że to się skończy tak, jak się skończyło. Nikt zresztą tego nie wiedział, tak prawdę mówiąc.
Chłopiec był byłą drag queen. A Michał i Tomeczek, pod moim nosem, pod nieobecność mojej świadomości w świecie realnym, po prostu go posunęli. Nie, to nic złego. Ale żesz kurwa mać, pod moim nosem?!
Nie, no tylko trochę się rano wystraszyłem jak zobaczyłem sporego opalonego chłopca półnagiego leżącego na łóżku nieobecnego Piotra z Tomeczkiem i Michałem. A wstać musiałem dość żwawo, bo korki miałem. Chłopcy o całą sytuację oskarżyli Pasywa. Bo dzwoniliśmy do niego w nocy, a on nie chciał przyjechać. Miał w tym czasie zbliżenie seksualne z kim innym. Na pieska, jakby ktoś chciał wiedzieć. Z drag queen zaś chłopcy poradzili sobie tak, że jeden był aktywny a drugi pasywniejszy. Dali radę.

Po korkach obudziłam chłopców (drag queen w tym czasie wyszedł) i zaczęliśmy kolejny krejzi dzień. Najważniejszym zaplanowanym wydarzeniem było pójście na pocztę. Tomeczek odbierał zamówionego poppersa i żel a ja nagrodę – Windowsa Vistę Home Premium. W tym czasie, Michał niczym Kopciuszek, na kolanach mył podłogę. Ale musiał, bo się w nocy narozlewało trochę.
Wieczorem wpadliśmy na pomysł pojechania do Ikei. Nawet udało się nam namówić Macieja Bieacz na to. Co prawda dopiero o 20:40 wyjechaliśmy, ale daliśmy radę. Skromne zakupki, bo i w planie nie było większych. Zjedliśmy coś i wróciliśmy do domu, szykować się na imprezę. Wypad do Ikei, był jedną z tych niewielu ostatnimi czasy okazji, gdy widzieliśmy Macieja. Który siedzi coraz więcej w domu, coraz rzadziej wychodzi i ogólnie prawie jakby umierał. A przynajmniej społecznie.

Blotkę zakończy Discrete. Pojechaliśmy tam wieczorem, z różnymi oczekiwaniami. Moje nie zostały spełnione początkowo. Coś mi nie pasowało, coś było nie tak. Dopiero gdy nadeszła odpowiednia pora i trzej piętnasto- siedemnastoletni chłopcy zdjęli koszulki i zaczęła się Impreza przez wielkie I. Chłopcy śliczny, cudne ciała, przegiętaski małe. Jeden chyba nawet hetero. Ale problem z nimi polegał tylko na tym, że za długo i za często. W sensie – zamiast kusić, pozwolili się opatrzyć. Co nie zmienia faktu, że byli clou wieczoru. Było cudnie.
Wróciliśmy do domu jakoś koło 2 czy 3. Wypiliśmy jeszcze coś kupionego po drodze i chłopcy poszli spać. A ja znów na czata. Oj, był ogień. Używałem wibratora, więc noc była krótka, ale za to mocna. I krwawa potem.
Spałam 2,5 godziny i pobudka. Pakowanie, duperele, wyjazd.
Siedzę w pociągu nadal, w Poznaniu teraz. Czekamy na odjazd. Mój kontakt ze światem warszawskim się fizycznie urywa, ale okazuje się, że zbudza gdzieś tam dyskusje, oburzenie i inne dziwne emocje mój… opis na Gadu-Gadu. Tutaj apel do wszystkich, którzy się tym przejęli: Get A Life!

No i na koniec hasło kilku ostatnich dni: niech się dzieje wola nieba z nią się zawsze łorewa.
Zapisz to sobie.

Wypowiedz się! Skomentuj!