Nie lubię pisać bloga pod wpływem alkoholu. Tym razem jednak muszę. Zostały mi do napisania dwa referaty ostatnie, żeby zaliczyć jeszcze jeden kurs a tak mi się nie chce pisać, że zrobię cokolwiek, żeby się uwolnić od tego zmartwienia. Gdyby było wcześniej, pewno zacząłbym zmywać podłogę czy odkurzać mieszkanie. Ale że 23:00 już minęła dobre 10 minut temu, to nie mogę.

Ad rem! W poniedziałek miałam jeden z ostatnich egzaminów. Przyznaję się bez bicia, że był to jeden z tych, do których prawie się nie przygotowałem. Poza kilkoma wyrywkowymi notatkami z wykładów i pewną wiedzą ogólną – mogłam liczyć tylko na szczęście. Test wielokrotnego wyboru, teorie zbiorowych stosunków pracy. Brzmi hard-core’owo, nie? No więc musiałam się wziąć poważnie w garść przed pisaniem. Wiem, że spora część grupy podzieliła się opracowaniem lektur i jakoś na tym się oparli. Ja nie miałem czasu ani możliwości.
Więc pisałam na czuja trochę. No, ale cóż – dziś już wiem, że dałam radę na 4. Nie jest źle.
Wróciłem do domu na chwilkę tylko, żeby potem znów na socjologii się pojawić. Mieliśmy spotkanie z kandydatem na stanowisko kandydata na dyrektora ds. studenckich. Zanim taka osoba stanie się kandydatem, musi zostać zaopiniowana pozytywnie przez odpowiedni organ Samorządu Studentów. Takim jest właśnie Zarząd, stąd nasze spotkanie. Facet, mimo naszego negatywnego nastawienia, wypadł dość dobrze. W sumie całość, łącznie z naszym spotkaniem „przed” i „po” na dyskusję przeznaczonym, trwała dwie godziny zanim musiałam wyjść. Wiem, że oni siedzieli jeszcze długo potem. Jak wychodziłem, to w sumie wszyscy byli „za”. Potem, gdy dalej rozmawiali, okazało się, że tylko ja jestem „za” a reszta „przeciw”. Widocznie dalsza dyskusja ich przekonała, spoko. W sumie to spoko, ale nie zmienia to faktu, że cała sytuacja się robi niebezpieczna. Bo ten dyrektor powinien być wybrany tak już-już. A tutaj procedura się wydłuża. Nie mówiąc o tym, że jednak pewne zamieszanie osobowe to powoduje. Życie. Dzisiaj już widać, że chyba ta decyzja na dobre wszystkim wyjdzie. Co nie było takie pewne w momencie, gdy była podejmowana i chciałabym, żeby to jasne pozostało.

A wyjść musiałam wcześniej na spotkanie z Pawłem, zwanym Pawłem od Kaktusa Różowego. On i jego kolega szykowali coś dla Radia Kampus (kto w ogóle tego słucha?) i chcieli znaleźć osoby, które do seksualności mają podejście hard-core’owe. I ponoć ja jestem taką osobą. Bo się nie rucham.
No, łorewa. Dla Pawła, z przyjemnością się zgodziłem. No i tam ze trzy słowa powiedziałem do mikrofonu. Mam nadzieję, że się przyda i jego praca na marne nie pójdzie. Tym niemniej, tak jak nie myślałem nigdy o sobie w kategoriach „aktywista pedalski” tak też nigdy nie nazwałam siebie w myślach „seksualnie hard-core’owym”. Życie nas cały czas zaskakuje jednak.

Wtorek był męczący. Zaliczyłam trzy biblioteki. Z BUWu mam już obiegówkę. Z biblioteki wydziałowej też. A z dziennikarstwa wypożyczyłem książkę niezbędną do zlecenia jednego. Ogólnie ze starymi książkami dużo przebywałem. No i egzamin miałem. Ostatni w tej sesji. „Rosja po 1991 roku”. Do przeczytania była jedna książka z listy plus, oczywiście, pytanie z wykładu. Na wykłady chodziłam jako-tako, więc nie narzekam. Ale gorzej, że często na nich usypiałem. Już nie chodzi o to, że nudne, chociaż czasem też – ale w piątek o 15:00 jednak można być śpiącym, prawda?
Na egzamin dość długo czekałam. W sensie, że jednak trzymał każdego koło pół godziny, więc nie było co liczyć na szybką obsługę. Niemniej jednak, udało się. Dzięki czasowi tam spędzonemu – słuchani odpowiedzi innych wychodzących z egzaminu, jak i dalszej lekturze książki – mam 4,5. I rządzę, kurwa.
Dzień jednak już był dość zmarnowany. W tym sensie, że nie było już możliwości zrobienia czegoś konkretnego.
Zaliczyłem jeszcze tylko wizytę u stylisty fryzur. Czy też u asystenta fryzjera, jak się okazało. Arka ząb strasznie bolał. Coś tam był u dentysty ze trzy razy, ale jeszcze mu nie pomogli. Zwijał się z bólu, ale ciął. Mówiłam, że może zaszaleć jak chce. Ale nie dał rady. Jest więc dość standardowo. Chyba nawet szkoda trochę. Wakacje przecież idą. Czy też są już.

Miał być spokojny dzień, ale Damian.be dzwoni. No chodź do Discrete, no chodź. No to mówię, że może wpadnę. Pasyw chętny. Pamiętam dawne letnie wieczory w Barbie. To było coś. No i trochę z sentymentu, a trochę z nadzieją na powrót dawnych czasów, wpadłam tam z Pasywem.
Ludzi początkowo nie za wiele, ale się zeszło. May One grał i Angel Kiss a potem jakiś pan, co go nie znam. Ale to zaraz przed moim wyjściem, więc łorewa. Ogólnie muszę przyznać, że się młódź zleciała. Chłopcy, ach chłopcy. Śliczni, podobni do siebie, surf ero-skate’o-emo-cokolwiek. Ładni, no. I blondynki, a ja kocham. Więc bawiłam się dobrze. Do czas, aż jakaś bójka się stała. I chłopcy się powywracali. A jeden zaczął się na Damiana.be rzucać. No to źle trafił. Bo jednak Damian.be to jak w domu tam. Zaraz ładnego chłopca musieli wyrzucić. Nauczy się. Mam nadzieję. No i mam nadzieję, że się jeszcze bardziej te wtorki rozkręcą. Muzycznie było bardzo okej, żeby tylko jeszcze więcej ładnych chłopców przychodziło. Nie było źle, nie narzekam, ale mogłoby być lepiej.
Jak wracaliśmy, to Pasyw zaliczył jedzenie. Ja, dzielnie, nie.

W środę miałam posiedzenie Senatu UW. Ostatnie właściwie w tej kadencji. Od następnej, czyli od września, będzie w nim więcej ludzi, więcej studentów i ogólnie inaczej będzie. Ja, oczywiście, gdzieś do listopada będę w nim zasiadać, ale nie zmienia to faktu, że jednak to już inaczej.
Było dość spokojnie, same sprawozdania. Ciekawe, przyznać trzeba. Zwłaszcza książkowe wydanie sprawozdania dyrektora BUWu z rocznej działalności. Pasjonująca lektura. A potem, na koszt podatnika, Mała wyżerka… To znaczy: uroczysty lunch na zakończenie kadencji na zaproszenie Pani Rektor. Tak oficjalnie. Przyznaję, że było co jeść. Dużo, smacznie raczej.
Po posiedzeniu, jako że byłam w kamizelce, stwierdziłam, że sobie fotkę do dyplomu jebnę. W Kodaku, bo najbliżej. Za 9 zdjęć dałem 40 zł. Skandalicznie dużo, ale jak żyć… Czasem trzeba po prostu. Za to jaki śmieszny dresik mnie obsługiwał. Wyglądał dość klasycznie. Szczupły, ale za to jaki sztucznie wyćwiczenie miły. Sympatyczne to było.

W domu tylko chwilkę posiedziałam, bo zaraz musiałam lecieć pod Kinotekę. Wręczenie nagród – zaproszeń do kina – w ramach konkursu z JejPerfekcyjnosc.blox.pl. Trzy osoby przyszły. Miała być jeszcze jedna, ale w ostatniej chwili odwołała. Jej strata. A nie wiedziałam, że wśród nagrodzonych będzie Marcin :) Zaskoczenie, ale potem skojarzyłem sobie maila.
Sebastiana potem zobaczyłem. Po raz pierwszy od wielu miesięcy. Nic się nie zmienił. Nadal jest wychudzoną, wyglądającą na 15 lat ciotą. Czyli miło. Poszliśmy do REDakcji „Krytyki Politycznej” na Klub Filmowy LGBT, który puszczał „But I’m a Cheerleader!”. Sympatyczna komedia. Sporo ludzi, mało znajomych – nawet z widzenia. Szkoda. A po filmie niespodzianka – film F. Ozon. Nie pamiętam tytułu, to krótkometrażówka. Ale ci chłopcy… Boże! Oby więcej, częściej i na żywo ;)
Wylądowaliśmy w Wayne’s Coffee na kaweczkę. Nie było znajomych, więc po raz pierwszy od daaaaawna zapłaciłam tam normalnie za wszystko. Aż dziwnie.

Dzisiaj spokojny miał być dzień. Na 14:00 byłem na UW po wpis. Kolejny o 16:00, jak się okazało, więc czekać musiałam. Poszedłem ze znajomymi na jakąś sałatkę czy coś. Potem wpis, załatwianie dupereli. I Moni spotkałem. Po latach w sumie niemalże. Nie było jej kopę czasu, bo przecież na Erasmusie siedziała gdzieś-tam daleko. Umówiliśmy się na niedzielę, tak ogólnie. Mam nadzieję, że poopowiada. I ciekawe czy się zmieniła przez ten rok. Pewno i tak. Jak ja.
Wrócić do domu musiałem szybko dość, bo Marcinek Młody miał wpaść.
I wpadł był. Na krótko. Zmęczony trochę. Choć, jak zawsze, śliczny. W związku z tym, że spotyka się aktualnie z Kacprem, oznajmić chciał mi, że mniej czasu będziemy teraz razem spędzać. Nie to, żebym na nadmiar owego czasu z nim spędzanego narzekała. Pozostaje przyjąć mi do wiadomości, prawda? Pytał o komentarz. Więc mu powiedziałem, że do takiego stanu rzeczy przywykłam. W sensie, że jestem jak kryzysowa narzeczona. Jak nie mają z kim się akurat geje spotykać, to do mnie przychodzą. A potem znikają na miesiąc-dwa-trzy-łorewa, bo gżdżą się akurat z kimś. I spoko, ja to rozumiem. Naprawdę.
Opowiadałam Marcinowi o pacjencie, którego jedna z terapeutek opisujących przygodę z nim nazwała Piątkowym. Zawsze w piątek, przed rozstaniem weekendowym zrzucał coś na nią. W sensie psychologicznym. Mówił jej: „aha, i zapomniałem dodać – chciałbym aby została pani moją żoną, wierzę, że tylko z panią będę szczęśliwy i chciałbym resztę życia spędzić z panią; wiem, że to tak nagle i w ogóle, więc chciałbym, żeby przez weekend miała pani czas pomyśleć o tym, ale obawiam się, że jeśli się pani nie zgodzi, to mogę tego nie wytrzymać”. W ten sposób zrzucał na nią swoje emocje. Ona musiała myśleć o tym przez weekend a nie on. „Czy on na poważnie? Czy on naprawdę mnie kocha? Co powinnam zrobić? A jeśli naprawdę sobie krzywdę zrobi?” I opowiadałam to Marcinowi w zupełnie innej sprawie, ale tak się zastanowiłam potem, czy on nie zrobił tego samego zrzucając na mnie coś.
Rozumiesz, Marcinie? W sensie, że ty już nie myślisz nad tą relacją i nad tym co z tego wynika, tylko ja powinnam. I nawet w pierwszej chwili myślałem, ale sobie zdałem sprawę, że to może być taka właśnie identyfikacja projekcyjna i że we mnie umieszczasz swoje elementy beta. Ja wiem, psychoanalityczny bełkot, ale jednak coś w tym może być, prawda?

A wieczorem z Piotrem i Michałem świętowaliśmy. Koniec roku! Piotr jutro wyjeżdża do domu rodzinnego. Więc ostatnia okazja. Była pizza, był Bols, był Sprite. Spoko. Referat nienapisany. Jutro od rana, obiecuję, piszę!
Jacek Kochanowski zgodził się pomóc mi konsultować projekt badania na studia doktoranckie, który przedstawić chcę komisji rekrutacyjnej. To miłe z jego strony.

Chcę już do domu. Nie pamiętam, czy pisałem, ale chyba nie. Pani Dziekan zgodziła się, żebym nie zaliczał lektoratu. Więc jest cudnie. Mogę jechać w lipcu. Zrobię to, potrzebuję tego. Jeszcze tylko te dwa referaty, jedna praca zlecona, referat dla Muzeum Powstania Warszawskiego, obrona pracy magisterskiej i jadę do domku! Zachodniopomorskie, szykuj się. Koło 10-11 lipca zaliczę Szczecin.

Wypowiedz się! Skomentuj!