Koniec. Prawie koniec już roku akademickiego. Jeszcze tylko w poniedziałek odrabiamy jakiś-tam piątek zaległy i będzie z głowy. Jest dobrze. Uda się – zaliczę trzy lata studiów w rok. Może nie bezproblemowo, ale uda się. Mówcie co chcecie, ja jestem z siebie dumna. A łatwo nie było.

Ostatni tydzień mijał pod znakiem kończenia wszystkiego i próby opanowania. Sprawdziłam – mam do uzyskania 26 wpisów tym roku akademickim. Zgodnie z przewidywaniami – większość dziennikarskich rzeczy przełożę sobie na wrzesień, żeby się teraz nie męczyć. Spróbuję tylko jeden, może dwa egzaminy tam zrobić (czyli nota bene chyba połowę…) a skupiam się na socjologii. Najbardziej uciążliwe jest, przyznaję, pisanie prac zaliczeniowych. Lubię to, to fakt, ale jednak jest ich za dużo „na teraz”. A przecież ja się muszę skupić na magisterce, prawda?
W poniedziałek załatwiałem „sprawy”, czyli niewiele związanego ze studiami jako takimi a raczej z moją działalnością samorządową. Mam w chuja pism od i do różnego rodzaju osób. Od Rzecznika Praw Studenta, przez Dziekana, Przewodniczącego Zarządu Samorządu Studentów UW aż do jakiś pomniejszych osób. Na komputerze mam je ładnie opisane i porządek, ale w papierowych wersjach jest gorzej. Jak tylko wszystko się uspokoi, ogarnę to. Dodatkowo w poniedziałek było jeszcze posiedzenie Komisji Dydaktycznej na socjologii. Sytuacja jest tragiczna, bo osoba zatrudniona do układania planu sobie nie poradziła. Wywalczyliśmy ustępstwa dla studentów jako wynagrodzenie za problemy. Dyrekcja jest podłamana, my także. Mnie to co prawda mniej dotyczy, ale jednak się przejmuję. To mój Instytutu przecież.

Zapisałam się na rekrutację an studia doktoranckie w Instytucie Socjologii i Instytucie Studiów Społecznych. Instytut Stosowanych Nauk Społecznych nie ma chyba rekrutacji na III stopień w tym roku. Myślę o podejściu do studiów w Polskiej Akademii Nauk w tej ich Szkole Nauk Społecznych czy jak to tam się nazywa. Ale rekrutacja 200 zł kosztuje. Sama rekrutacja – dość skandaliczne. Więc się waham jeszcze.

We wtorek miałem spotkanie z moją promotor. Pomogła mi, jak zwykle. Nie wiedziałam ile i co w ogóle w zakończeniu napisać – natchnęła mnie. Lubię ją za to, że z każdego spotkania wychodzę z pomysłami. Wszystko odnotowane, ciekawe spostrzeżenia gdzieś tam się kotłują w mojej głowie. Dzisiaj je spiszę i poprawię pracę. Jutro chciałbym jej oddać taką wersję „pre-final”, żeby po ewentualnie ostatnich poprawkach za tydzień oddać już pracę do obrony. Recenzentem będzie chyba prof. Ireneusz Krzemiński. Promotor pytała mnie o Jacka Kochanowskiego. On nie za bardzo może, bo jest doktorem i ona też – nie ma habilitowanego. Ale to się da załatwić, jak zapewniała. Jednak widziałem, że nie koniecznie to poleca i że lepiej, żeby jednak jakiś profesor mnie recenzował. Zgodziłam się, oczywiście. I niech będzie Krzemiski, czemu nie.

Robert miał mi dać we wtorek książki, z których mam mu pracę napisać, ale coś mu nie wyszło i nie dotarł. Sytuacja powtórzyła się następnego dnia, a czasu coraz mniej. Fakt, że wiadomo, że nie będę teraz pisać, ale jednak przeczytać coś muszę, nie? Do piątku najbliższego mam mu oddać już robione, więc czasu coraz mniej. Jesteśmy umówieni na poniedziałek. Nie ukrywam, że on ma termin do końca roku, a ja bym chciała w wakacje to skończyć – żeby mieć z głowy i żeby mieć kasę, bo się bardzo przyda. Tym bardziej, że chodzi za mną pomysł tej Love Parade w Dortmund. Ja wiem, że to dość krejzi, ale sprawdzałem już pociągi. Mogę dojechać na miejsce z 2 przesiadkami w jakieś 10 godzin. Więc powiedzmy, że wyjeżdżam z Warszawy koło 11, jestem na miejscu o 22. Impreza, impreza, impreza i wracam w powrotny pociąg o 10 czy coś, żeby wieczorem być w Warszawie znów. Bez noclegu, bez kłopotów – wyśpię się w pociągu. Paweł od Kaktusa nie za bardzo ma ochotę – tzn. ochotę ma, ale narzeka, że kasy brak i że się szykować musi do wyjazdu do Berlina na Erasmusa. Łorewa. Nie chce, to nie. A ktoś może jeszcze jest chętny? Bo ja bym z wielką radością taką grupką kilkuosobową pojechał…

Tak kombinuję z wakacjami, jeśli już o tym mowa, bo chcę do domu rodzinnego na jakieś 10-14 dni wypaść, odpocząć. Bo wiem, że tylko tam będę potrafiła dupą do góry leżeć i nie robić kompletnie nic, a potrzebuję tego. Jasne, znudzi mnie to strasznie, ale wolę do Warszawy wrócić wynudzony niż zmęczony. Problem w tym, że chcę też zaliczyć Wrocław i Łódź w wakacje. I chcę też w sierpniu w tej Kulturze Pamięci w Muzeum Powstania Warszawskiego uczestniczyć (zasadniczo, to chyba nawet muszę…). Chcę napisać też pracę o papieżu – ta analiza dyskursu w rocznice śmierci. No i nie wiem czy nie będę zmuszony zrobić w wakacje kursu językowego na UW, żeby lektorat zaliczyć. A to dość chujowe, bo tam języki są marne. I wtedy cały lipiec by mi odpadł codziennie po 4 godziny zegarowe zajęć. Ciężko, ale do przeżycia. Sama nie wiem co o tym sądzić. Okaże się zaraz, że do domu rodzinnego pojadę w sierpniu na 5 dni. A nie chcę. Bo jeszcze chcę do Inferno wpaść, Kaśkę zobaczyć, ogólnie tak. Wynudzić się.
Życie jest skomplikowane.

W czwartek miałam od rana posiedzenie Komisji Senatu UW – ostatnie w trzyletniej ich kadencji. Ja będę jeszcze siedzieć na początku roku akademickiego 2008/2009 w nowym składzie już, gdzieś do listopada-grudnia. Były sprawy merytoryczne i ogólnie, ale też podziękowania, duperele. Przewodnicząca mojej komisji została nowym prorektorem ds. studenckich – nie jest źle, mam znajomości.
Po Komisji – referat. I wpis z zajęć. Potem pobiegłem zanieść pracę zaliczeniową. Nie wiem czy jest dobrze napisana, bo pierwszy raz robiłam analizę retoryczną jakiś tekstów a nie miałem wzoru jakiegokolwiek. No, ale wydaje mi się, że nieźle – korzystałem z jakiś wskazówek z wydziału chyba zarządzania. Mam nadzieję, że będzie okej i będę miała to z głowy. Dzięki tej pracy nie musiałem czytać lektur z przedmiotu i podchodzić do kolokwium zaliczającego. Nadzieja jest więc wielka.

W czwartek też spotkałam Jędrka i poszliśmy sobie na kaweczkę do Wayne’sa. Dawno go nie widziałam. Przyznaję, że on mężnieje z czasem. Gdyby tylko regularnie depilował tors, byłby naprawdę atrakcyjnym chłopcem. I śmiało mógłby bez koszulki się pokazywać. Jędrku, traktuj to jak komplement.
Po zajęciach za to spotkałem się z Pasywem i Daszkiem, o którym pisać mi nie wolno. On nadal mnie nie lubi, ale zaczynam powoli odkrywać dlaczego. Dlatego, że (1) ja wiem i że (2) mówię wprost, że wiem. Bez ściemniania, że słyszałem, że ponoć, że krążą takie słuchy… Ale to taka teza robocza. Przeszliśmy się we trójkę i wylądowaliśmy… w McDonald’s. Jednak możliwość płacenia kartą w McD jest czymś strasznym. Przeklęty niechaj będzie ten, kto to wymyślił! Daszek, o którym pisać mi nie wolno, zakrapiał sobie oczy, coś do nosa brał i cały czas wisiał na telefonie – a to ze znajomymi, a to z chłopakiem swym. Wcześniej zresztą, jak byłam w Wayne’s z Jędrkiem, Daszek, o którym pisać mi nie wolno, też tam przebywał ze swoją znaną znajomą (to be famous is so nice). Po spotkaniu spacerowałam z Damianem i stwierdziliśmy, że jedziemy do mnie. Kupiliśmy Bolsa, Sprite’a i tak się wieczór skończył, że o 1:30 poszliśmy spać. Osobno, gdyby ktoś pytał. Ja nie wiedziałam, że po tylu latach celibatowania muszę jeszcze to zaznaczać. Ale ponieważ w piątek ktoś pytał znajomych moich czy ja jestem z Pasywem, to aż mnie zszokowało. Nie, nie jestem. Nie jestem też z Daszkiem, o którym pisać mi nie wolno. Ani z Jędrkiem. Ani z Pawłem od Kaktusa. Ani z Marcinkiem. Ani z nikim innym. Nie interesuje mnie „bycie z kimś”. Wolę bywać z nimi na imprezach, zapraszać czasem do kina i takie tam, niż z kimkolwiek się wiązać. Poza tym – i nienawidzę tego, że muszę to powtórzyć – bycie z kimś oznacza także relację o charakterze intymno-erotyczno-seksualnym. A więc ktoś musiałby zobaczyć mnie nago. Więc odpada na zawsze. Rzekłam.

Najgorsze w nocy spędzonej przez Damiana u mnie było to, że poszliśmy spać o 1:30, a ja miałam pobudkę o 4:30. Ponieważ o 6:00 musiałem być na uczelni – dokonywałem pokojowego, przepisowego, legalnego przewrotu. I udało się. Dzięki temu, że zjawiło się kilka osób (cztery, dokładniej rzecz biorąc), wszystko się udało. I dzięki Bogu. Plan, który przyszedł mi do głowy w listopadzie czy grudniu, zrealizowany. Ponieważ jego część musi pozostać tajna wciąż, to nie będę na razie zdradzać szczegółów. Ale powiem tak: jest dobrze. Jest nadzieja poważna.
Całość trwała z 20 minut. Potem poszliśmy na kaweczkę – ja stawiałam. Dobrze, że o 7:00 otwierają Coffee Heaven na Nowym Świecie. Potem do domu spać chwilkę. I na 13:00 na zajęcia. Jak wychodziłem z domu o 12:00, to się zorientowałem, że mam test-kolokwium z tego przedmiotu o 13:00. A to nic prostego, bo nazywa się Problemy konfesjonalizacji w kościołach nowożytnych. Nieźle, nie? Uczyłem się po drodze, czytając swoje notatki z wykładów. Ponieważ na zajęciach wykład normalnie trwał, to jeszcze doczytywałam. No i potem test. Nie był trudny, przyznaję. Mam szczerą nadzieję, że zaliczę.

Wieczorem jeszcze godzinę pospałam i byłam gotowa na wieczór. Spokojnie tym razem, bez gości w domu. Maciej Bieacz zaprosił do siebie Daszka, o którym pisać mi nie wolno i Pasywa, więc oni oglądali tam filmy. Co prawda, jak wyszło w rozmowie telefonicznej w piątek, że coś takiego robi, to stwierdził, że ja też oczywiście mogę wpaść. Jasne.
Więc spokojnie w domu się na Utopkę szykowałam. Misja: namawiać ludzi na Paradę w sobotę. I sporo ludzi było, ale zgodnie z oczekiwaniami – „to ja zobaczę, jak wstanę, to będę”. Czytaj: „nie będzie mnie”. Szkoda. Naprawdę. Ale za to impreza całkiem fajna, mimo że nie grał Hugo. Kuba Duży rozstany ze swoim partnerem seksualnym ponoć. Daszek, o którym pisać mi nie wolno, też wpadł. A miał chyba do Utopii nie chodzić, czy mi się pomyliło? Sporo ładnych chłopców – aż poszłam do Piotra selekcjonera i mówię, że zaskakująco dużo wpuścił młodowyglądających raczej niepełnoletnich chłopców. I że mu dziękuję. Był też były Kacpra jakiś taki chyba 16letni. Słodki, że aż się usta lepią.
No i słodki, jak zawsze, Marcinek. Ale to wiadomo.
W domu jakoś o 6 byłam, czy coś. Przyznaję, że jeszcze Olę włączyłam i na czacie siedziałam (z) nią.

W sobotę – pobudka o 12, bo Parada przecież. O 14:00 byłam na miejscu. Oczywiście, zgodnie z przewidywaniami, nikt z umówionych się nie zjawił. Tylko PePe i Kejt. Dziękuję za to, chociaż wy. Skandalem jest to, że heteroseksualiści są bardziej godni zaufania niż cioty. Łorewa. Sis się spóźniła 20 minut i dotarliśmy do tłumu. Asia Gąska, Ania Bober, Natalia i jeszcze jakaś kobieta szły razem – a ja z nimi. Na czele Parady, jak zawsze. Tym razem mam na pewno mniej fotek, bo i mniej kontrowersyjnie wyglądałam. I dobrze. Co nie zmienia faktu, że mimo naprawdę udanej zabawy, rok temu bawiłem się jakoś lepiej. Kuba Duży był, Kacperek też. No i nie mogę nie napisać, że Michał po raz pierwszy się wybrał. Bał się, nie wiem czego. Parada Równości jest naprawdę bezpieczna. W sensie, że ta garstka prawicowych działaczy nic nigdy nie robi, bo policja szczelnie ich otacza i pacyfikuje w razie czego. Parada sprawia wszystkim uczestnikom tyle radości, bo to jedyny dzień, kiedy w centrum Warszawy można spokojne, śmiało, bez obaw i na luzie się poprzeginać, pobawić, potańczyć na środku Marszałkowskiej. Naprawdę, lubię ten dzień. A cykl piątkowa impreza w Utopii -> Parada w sobotę -> sobotnia impreza w Utopii mi bardzo odpowiada. Mogłabym tak co tydzień. Zasadniczo, to zgubiłam wszystkie cioty i szłam z Asiami i pozostałymi kobietami koło pierwszej platformy. Dużo drag queen, nareszcie Fundacja Trans-Fuzja się aktywizowała. Mało partii, na szczęście. Dużo ładnych chłopców, to miłe. Ogólnie, muszę powiedzieć, że naprawdę radosny, ciepły, fajny, dobry muzycznie marsz. Ciężko mi powiedzieć, czemu rok temu czułem więcej radości podczas manifestowania. Jakoś tak, widocznie. Co nie zmienia faktu, że nadal jestem zdania, że cioty, które się nie zjawiły – pierwsze będą chciały korzystać z tych przywilejów, o które Parada walczy. A które mi są obojętne, jeśli nie obce. W sensie, że mnie osobiście nie dotyczą. A jeśli idzie o związki partnerskie, to powtarzam po raz kolejny, że jestem ich przeciwnikiem. Uważam, że dobrym rozwiązaniem jest rejestrowanie wieloosobowych konkubinatów dowolniepłciowych.
Tak sobie myślę – może za rok możnaby zrobić platformę Jej Perfekcyjności? Ja na tronie macham i pozdrawiam wszystkich niczym królowa brytyjska, przed samochodem idzie czterech chłopców sypiących kwiaty, obok mnie dwóch młodzieńców półnagich w maskach… Ciekawe ile to by kosztowało wszystko? Pomysł jest.

Wieczorem – impreza. Namówiłam Marcinka dzień wcześniej już, więc przed 23 byłam u niego na Ochocie. Przebrał się, ja prasowałam mu koszulę… I jakoś tak się zebraliśmy i pojechaliśmy do Galerii. Tam mnie Spark zaprosił, więc ładnie weszliśmy. Ludzi niewiele – Serafin i Adam, co miłe, bo to ładni chłopcy. Sporo przyjezdnych w klubie, ale raczej nieładnych. Posiedzieliśmy jakąś godzinkę i się zebraliśmy i do ZOO. Ja wiem, ja tam rzadko bywam. Ale Majki zaprosił, ogólnie miło i tak dalej… Więc poszliśmy. Przywitał sympatycznie, potem jeszcze podczas imprezy podszedł – nie, no fajnie. A muzycznie: bardzo, bardzo na tak. Dobrze grali, tylko tam jest TAK gorąco… To jedyny powód, dla którego tam nie siedzieliśmy za długo. No i spodnie mi spadały. Zapomniałam o tym wspomnieć. Wkurwiły mnie totalnie, bo mi spadają. Nie wiem co z tym fantem zrobić, ale jak tak dalej pójdzie, to przestanę je nosić. Ja nie chcę, żeby mi rurki spadały z tyłka. Nie mogą, bo nie.
W ZOO znajomych niewiele, ale widziałam tam ciotek sporo. Nawet kilku ładnych chłopców. I fajnie się tańczyło i w ogóle wszystko okej. No, ale obowiązek jest obowiązkiem. Czas było do U się przenieść.

Dużo ludzi, sporo przyjezdnych. Marcina do VIPa zabrałam. Ale mnie zdenerwował znów ten ochroniarz-wpuszczacz. Żebym mu opaskę załatwiła. No pewno, co jeszcze. Nie będę się męczyć z jakimiś opaskami, jestem złotokarta przecież. Królowa wydała dyspozycję. Marcinka biednego tej nocy panowie podrywali, a to trójkąta proponując, a to niezobowiązujący seks, a to po prostu gadając do niego pod wpływem alkoholu. Ciocia nawet nie broniła zbytnio, bo to duży chłopiec i sobie radę daje. Ja myślałam, że Serafin z Adamem byli kiedyś razem albo i teraz nawet są. Ale oni ani ani. Bo Adam też Marcinkiem zainteresowany. A Piotrek Davidem, a David wyszedł „z kimś innym”. Powtórzę po raz pięćsetny-któryś tam: uważam, że możecie żyć jak chcecie wszyscy, tylko nie udawajcie i nie róbcie szopki, że jest inaczej. Jak ktoś lubi się ruchać od czasu do czasu z obcymi ludźmi, spoko. Tylko po co świętego udawać i wzdrygać się na wieść, że ktoś inny partnera zmienił. Bez sensu.
Musiałam tak napisać, bo to jest dla mnie niepojęte. Tym bardziej, że i tak wszyscy wiedzą.
Dużo siedzieliśmy i leżeliśmy z Marcinkiem w VIPie, a że go za rękę prowadzałam, to będą plotkować pewno, że stara transetka se młodego gejka wyrwała. Niech gadajo.
Ogólnie, to sezon letni się zaczął, bo Królowa przy wyjściu siedzi troszkę pod koniec imprezy i obserwuje motłoch wchodzący i wychodzący. Lato, lato.

Po imprezie zaliczyliśmy McD w D.H. Smyk. Pierwsi klienci, czekaliśmy 5 minut na otwarcie. Zjedliśmy i pojechaliśmy do domu. Marcinek wysiadł po drodze a ja kilka minut później też w domu byłam. Na czacie (z) Olą chwilkę.

Wypowiedz się! Skomentuj!