Okazało się, że piątkowa impreza to był mały pikuś. To, co stało się w sobotę, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Bo w sobotę, oczywiście, imieniny Królowej Matki. Założyłem więc nową spódniczkę czarną, do tego białą koszulę, czarne rękawiczki, rajstopki i diadem, ma się rozumieć. Wpadli do mnie Damian.be Pasyw i Kuba 69. Piotrek był na jakieś-tam imprezie, gdzie nie chciał widzieć Pasywa, stąd też on znów mnie odwiedził. No i ostatecznie umówiliśmy się, że 31 maja idziemy do Utopii na smyczy. Ale to przed nami daleko.
W czasie, gdy ja się szykowałam, chłopcy oglądali „Little Britain”. Więc było dość śmiesznie. Potem taksóweczka a nawet dwie i ruszyliśmy. Ja jechałem z Pasywem, bo on dźwigał mój koszt kwiatów dla Królowej. Dobrze się trzymał od południa, więc chociaż tyle pocieszenia.

Wpadliśmy do Utopii, nie bacząc na kolejki w szatni i tym podobne rzeczy – ja przodem, za mną Damianek z kwiatami. Pomógł mi, bo inaczej nie dałabym rady z tym wszystkim. W jednej ręce torebka, w drugiej różdżka i jakbym jeszcze kwiaty miała nieść, to w ogóle skandal.
Szybko znalazłem Królową i chciałem jej od razu dać, ale ona poprosiła mnie szybko do VIPa przed logo Utopijne, żebyśmy fotki sobie zrobili. Zaszczyt jak nic, więc z radością się uśmiechałam do aparatów. Kwiatki wręczyłem, życzenia złożyłem. Od razu Królowa zapowiedziała, że mam brać znajomych i do VIPa ich prowadzić. Zapytałam czy mogę sporo – „oczywiście”. No to szybko znalazłem Pasywa, Damiana.be i Kubę 69. Pasyw nie chciał iść, bo czekał na swojego partnera seksualnego. No, ale myśmy poszli. Chyba niestety.

Bo w VIPie poza sushi, darmowy alkohol stał no i po dwóch takich chłopcy byli ledwo ledwo :) Zapamietajcie, że truskawki w drinku są zdradzieckie, jak nic. Ale co poza tym? Co chwilkę mnie prosili ludzie do zdjęć. No, bez przesady – nie jestem „Gwiazdą na Lodzie”, „Cyrkową Gwiazdą” ani innym „You can’t dance”, żeby mi fotki robić… Ja wiem, ja wiem – to oczywiste, że to przez strój. Tym niemniej, po tylu latach czasem się już dziwię, że się ludzie nie przyzwyczaili, naprawdę.
Impreza była krejzi. Damian.be chciał pożyczyć 50 zł, więc się przeszliśmy do bankomatu. Ja twierdziłem, że mam dupę jak Beyoncey w tej spódniczce – selekcjoner miał inne zdanie i klepał, żeby sprawdzić.
Był też Jędrzej, Adrian ze swoim partnerem seksualnym, Olivier z Ewą, Maciej Bieacz, Jurek też, Daniel taki młody od Kuby 69, Daszek, Arek dawno nie widziany… Wszystkich nie dam rady wymienić, zwłaszcza po kilku dniach – ale było supersympatycznie. Na tyle, że nawet pod didżejką tańczyłem, co mi się strasznie rzadko zdarza. Ale DJ był po prostu dobry. Grał taką mieszankę trochę komercyjnych przebojów house’owych, zmieszanych z kilkoma nowszymi rzeczami, dość dobrze dobrane wszystko. Intensywnie, mocno, bez zahamowań.

Trwaliśmy na imprezie do niemal samego końca. Potem się, oczywiście, rozluźniło – ludzie poszli w zdecydowanej większości. I tym lepiej dla mnie, bo mam więcej miejsca i się martwić nie muszę o torebkę Dominiki położoną na kanapie. Tak, tak – to wciąż ta sama torebka Dominiki, co ją pożyczyłem chuj-wie-kiedy, a którą powinienem jej dawno oddać. Oddam dziś, obiecałam sobie.
Skończyło się na tym, że robiłam sobie jaja ujeżdżając Damianka Pasywnego i siedząc Jurkowi na kolanie (przez co upadł, ma się rozumieć)… Ogólnie: było bardzo bardzo fajnie. Super pod względem muzycznym, świetnie, że tylu znajomych. Fajne tłumy, nie przesadzone na szczęście… Nie, no bardzo sympatycznie. Oby więcej! I niech żyje Królowa :)

Niedziela nie miała być spokojnym dniem. Bo to przecież moment wyjazdu Tomeczka. Ja pognałem do Instytutu Socjologii na Karową na 16:00, bo tam miałem mieć zajęcia-spotkanie. Krótka konsultacja tematu eseju zaliczeniowego u prowadzącego (rozmowa sam-na-sam, więc jak w amerykańskich uczelniach wyższych – drzwi od pomieszczenia otwarte). Potem krótkie warsztaty i pognałem na dworzec. 17:27 Tomeczek miał odjechać z dworca w Warszawie do Łodzi. I prawie by mu się to nie udało… Bo Damian Pasywny z jego laptopem poszedł do McD po shake’a i nieomal się nie spóźnił na pociąg przez to. My jakoś tam Tomeczka ulokowaliśmy, czekając na Damiana – Kuba 69 jeszcze w ostatniej chwili się zjawił. Pani siedząca obok Tomeczka się zdziwiła, że faceci się cmokają i w ogóle. Ale potem dostaliśmy SMSa, że konduktor ją wywalił z wagonu pierwszej klasy, bo miała bilet na drugą… Więc ma za swoje.

No i Tomeczek wyruszył w swoją naprawdę samodzielną podróż do Łodzi. Powodzenia, Tomeczku, raz jeszcze. I widzimy się w piątek :)

W drodze powrotnej, zahaczyliśmy o Wayne’sa w Złotych Kutasach. Ponieważ to święto, to mało ludzi – sklepy nieczynne. Posiedzieliśmy, ja zjadłam obiad i zaraz ruszyliśmy. Ponieważ jednak chłopcy nie mieli koncepcji na to, co teraz będziemy robić, to stwierdziłem, że jadę do domu. Nie lubię tak chodzić bez celu.

Poniedziałek nadszedł nagle i nieoczekiwanie. W niedzielę wieczorem jeszcze pracowałem coś-tam przygotowując i zaraz już trzeba było ruszyć na zajęcia. Dostałem maila z Muzeum Powstania Warszawskiego. Okazuje się, że zaangażowali mnie do międzynarodowego seminarium, dzięki któremu nie tylko świetnie się będę bawił, nauczę się czegoś, ale dodatkowo pojadę do Berlina. Fakt, że na kilka dni i fakt, że dopiero w październiku… ale nie zmienia to faktu, że wcześniej w Warszawie będzie kilka dni szkoleń, spotkań, atrakcji i chyba mieszkania w hotelu. No cóż, narzekać nie będę ;)
Tym bardziej, że minusem tego miesiąca jest… błąd systemu komputerowego. Nikt z mojego wydziału nie dostał „dodatku żywieniowego” do stypendium. 150 zł mniej na koncie. Mają za miesiąc wyrównać. Za to Kuba Duży oddał 70 zł! Nawet już nie wiem czy to wszystko czy nie, prawdę mówiąc ;) W sensie, że od momentu, gdy pożyczyłem mu po raz pierwszy cokolwiek minęło już kilkanaście miesięcy. Miał oddać za miesiąc. No i tak jakoś mu się zeszło…

Więc poniedziałkowe zajęcia dość szybko minęły – zaraz po nich i po przerwie krótkiej, miałem posiedzenie Zarządu Samorządu Studentów na socjologii. Jak zwykle, protokołowanie. Omówiliśmy kilka ważnych spraw, zaczyna się już planowanie obozu zerowego. Będę musiała pewno jechać. Nie wiadomo ile będzie trwał, ale dziewięciodniowy pobyt w górach średnio mnie cieszy. Więc zobaczymy jeszcze jak to będzie.
Zaniosłem za to w poniedziałek pisma. Do Dziekana Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, do Przewodniczącej Komisji Rewizyjnej Samorządu Studentów, do Przewodniczącej Uczelnianej Komisji Wyborczej Samorządu Studentów, do Marszałka Parlamentu Studentów… Ogólnie, miałem dobry dzień na pisma.

Wieczorem siedziałem nad czymś i opracowywałem kolejne punkty z mojej listy „rzeczy do zrobienia”, na której w tym momencie znajduje się 7 dużych zadań. Jednego brakuje, prawdę mówiąc, ale nie pamiętam czego. Niemniej, staram się redukować listę co jakiś czas o kolejne wykonane zadania. Mam na tej liście także kilka prac do napisania zaliczeniowych i referat do przygotowania, żebym mógł do tego Berlina jechać. Mam przez 10 minut opowiadać o Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Łatwe.

Wtorek to zajęcia. Cały dzień z panią promotor spędziłem. Najpierw mam z nią o 10 seminarium, potem o 12 wykład a potem o 14 mam – już nie z nią – seminarium magisterskie. Ale że prezentowałam swoją pracę, to ona została zaproszona i znów tego wysłuchać musiała. Chyba dobre wrażenie zrobiłam, bo uczestnicy seminarium, mimo godzin dziekańskich i skończonego już seminarium, czekali do końca ponaddwugodzinnej dyskusji. To miłe. Ale też i widzę już co można poprawić. Jednak jak się to powie na głos, a nie czyta tylko, to jest inaczej.
Potem zaczęła się debata z kandydatami na dziekana Wydziału Filozofii i Socjologii. Normalnie bym poszedł, ale korki czekały. Samorządowa działalność, działalnością miłą, ale jednak z czegoś żyć trzeba. Więc zostawiłem tylko przewodniczącemu Wydziałowej Komisji Wyborczej protokoły z pierwszego posiedzenia i poszedłem na te korki nieszczęsne.
Pawełek, mój uczeń, ma coraz dłuższe włosy. Jest już takim indie-boyem w sumie. Wygląda dość uroczo. A same korki przebiegły średnio – znów był słabo przygotowany.

Wtorek jakoś tak mnie odprężył i zmęczył zarazem, że po raz pierwszy od sama-nie-wiem-ilu miesięcy, poszłam spać przed północą. Co więcej, chyba nawet przed 23. To było coś niesamowitego. Muszę tak częściej, naprawdę.
Co prawda w środę rano wstałem o 6 – żeby nie spać za długo i żeby jakiś-tam referat przygotować, ale tak czy owak. Megawyspany byłem. Normalnie w zajęciach uczestniczyłem i wszystko okej. Wcześniej się ciut kończyły z powodu wyborów Dziekana u nas. Ja najpierw miałam spotkanie ze studenckimi członkami Kolegium Elektorów, ustaliliśmy strategię głosowania. No i powiem nieskromnie, że nasze głosy przeważyły. Gdybyśmy poparli drugiego kandydata, to ten by wygrał. Taka prawda, wychodzi z matematyki wszystko.

Postanowiłem potem iść do domku, zjadłem na obiad sałatkę i ciepłą bułeczkę z tostera podarowanego nam przez Tomeczka i wieczorem mogłem popracować. Mam kolejną pracę zaliczeniową skończoną. Zaraz zacznę zajęcia z Piotrem z angielskiego. Jutro jadę do Łodzi. Tak, potwierdzam, nie będzie mnie w Utopii w piątek. Jeśli ktoś nie chce mnie spotkać a chce iść do tego klubu, ma szansę jedną na wiele wiele tygodni. Więc spieszcie się ;)

A! I na forum Floor-Sitting Party na gronie jest ważne pytanie do członków grona ;)
No, zdążyłem :)

Wypowiedz się! Skomentuj!