Nie wiem jak to się stało, że nie miałam czasu bloga napisać. Ot, po prostu. Coś mi się wydaje, że to ta pogoda tak wpływa na mnie. Jest zimno, chcę to powiedzieć oficjalnie. To dość skandal, że za kilka dni czerwiec a ja w kurtce chodzę. Chciałam wyrazić w ten sposób swoje niezadowolenie!

Ogólnie jednakowoż tydzień minął mi pracowicie, i to bardzo momentami. W poniedziałek po zajęciach zaraz (z których na pierwsze nie poszedłem, bo miałem „bardzo ważne sprawy” do załatwienia, ale choćbyście mnie ćwiartowali, to sobie teraz nie przypomnę jakie) musiałem się szykować na posiedzenie Zarządu na socjologii. Maksymalnie skrócone, bo od 19:00 oficjalnie ruszyło posiedzenie Parlamentu Studentów UW.
Posiedzenie pasjonujące, bo udało się nam zmniejszyć PS – coś, co się nie udawało od kilku lat. Najważniejsze dla mnie, że się zmniejszył, ale siła głosu studentów socjologii relatywnie wzrosła. Z 2,01 proc. do 2,22 proc. czy coś koło tego. Więc jest dobrze. Poza tym samo posiedzenie było dość pasjonujące i budziło mnóstwo emocji. Ludzie krzyczeli, nieprzepisowo zabierali głos, nie chcieli głosować, zrywać kworum chcieli… No cyrk momentami. Ale ogólnie – udało się. Zmniejszony Parlament, poprawki do Regulaminu Samorządu wprowadzone. Jest dobrze. Osobistym dla mnie ważnym momentem była krótka debata nad Sądami Koleżeńskimi i wyrażeniem mojego votum separatum od zdania Komisji Prawno-Regulaminowej – bo ja się nie zgadzam z proponowanym i przyjętym ostatecznie sposobem podejmowania decyzji przez ten organ. I chciałam, żeby ten głos był wysłuchany.
Oczywiście, jak w normalnym Parlamencie, zdecydowana większość wyszła zaraz po głosowaniach. Zostało na sali może z 20 osób. To ci, którzy pracują naprawdę z całej 140. Wiele razy zabierałam głos, wytykałam błędy Komisji Rewizyjnej i Zarządowi Samorządu Studentów UW w ich sprawozdaniach. Okej, czepiam się. Ale żeby nikt potem nie powiedział, że ludziom z naszego obozu politycznego nie patrzymy na ręce. Patrzymy. Ja patrzę. A może właśnie tym bardziej dokładnie, skoro są „od nas”, żeby uniknąć kompromitacji, gdy kto inny się tym zajmie.
Powoli też ma się ułożyć sprawa ubiegłorocznego Zarządu Samorządu Studentów i Przewodniczącego, który kasę defraudował. Będzie zgłoszone to do Rektor a potem, jeśli nie zareagują władze UW, do prokuratury. To jednak jest poważna sprawa.
Posiedzenie, które zaczęło się o 19, skończyło się jakoś koło północy, jeśli dobrze pamiętam. Wszyscy byli zdziwieni, że nie zabrałam głosu w punkcie „Wolne Wnioski”. Ale już nie miałem żadnych, bo wszystko wcześniej wyczerpałem. Potem sobie żartowali, że się tak angażuję, bo walczę o tytuł najaktywniejszego parlamentarzysty kadencji. Nie, nie walczę. W momencie, gdy ten tytuł będzie przyznawany (on istnieje?!), to już nie będę Parlamentarzystką. A poza tym raz w życiu byłem aktywny, bo mnie zmusił Mirek a tak to całe życie pasywny.

We wtorek musiałem odpocząć. Więc nie poszedłem na wszystkie zajęcia, bo co mi tam. Wróciłem do domu, zahaczając po drodze o Carrefour Reduta z Michałem. W tymże Carrefourze i w tejże Reducie się nawpierdalałem jak głupi. Nie wiem, głodny byłem czy coś, ale zjadłem mega. I ładny chłopiec był w McDonald’s, więc mu fotkę zrobiłem, choć łatwo nie było. Wieczorem miałem nic nie robić, ale mnie wzięła wena i ostatecznie się do pracy zmusiłem.
Napisałem pismo do Zarządu Samorządu na dziennikarstwie. Wytknąłem im wszystkie udokumentowane niejasności i nieprawidłowości w funkcjonowaniu. Sporo tego, ale uważam, że trzeba zacząć działać. Więc napisałem – 5 stron. Od razu mailem do Przewodniczącej puściłem, żeby nie było. Udostępniłem też na gronach dziennikarstwa. Niech mają, niech wiedzą. Uważam, że powinni. Czas najwyższy pokazać, że samorządowe organy na dziennikarstwie na UW działają bardzo źle. Zażądałem od nich wyjaśnień i mam nadzieję, że coś odpiszą. Jak nie, tym gorzej dla nich. Są rzeczy, z których będzie im się łatwo wywinąć, ale są też takie, które ewidentnie są udupiające. Ludzie na gronie są wkurzeni. Nie ukrywam, że co jakiś czas budzę u nich to oburzenie, żeby wiedzieli co się dzieje i żeby w przyszłym roku zaufali mi podczas wyborów. Zobaczymy na ile się to uda. Jeśli to nic nie da, trudno – będę musiała skapitulować.

No a potem wpadł Maciej Bieacz. To była taka niezapowiedziana wizyta, bo coś-tam, coś-tam. No a że mieliśmy wódkę, a Maciej Bieacz już wstawiony lekko, to nie ma co się oszczędzać, nie? No i daliśmy lekko czadu.
Problem był tylko z tym, że nie mieliśmy nic do wódki. Ja mówiłam „lej czystą!”, ale cioty oczywiście nie. Więc skończyło się na tym, że Jurek eksBieacz pisał do Macieja Bieacz, żeby on posłuchał Ciotki i żeby poszedł do sklepu po Sprite’a. Ostatecznie poszedł. A jak wychodził, to nie wziął iPoda, którego Tomek zostawił już dawno temu tutaj a dodatkowo książkę porzucił. Książkę ważną, bo Jurek eksBieacz mu pożyczył. Coś o idealnym małżeństwie czy jakoś tak. Poradnik amerykański. Osobiście mam do nich stosunek, delikatnie mówiąc, chujowy ;)

W środę o 8 byłem już w drukarni odebrać gazetę. Ostatni numer przed wakacjami wyszedł bardzo, bardzo dobrze. Wywiad z panią rektor, informacja o milionie złotych dla socjologii, zapowiedź digitalizacji skryptów w Instytucie… Jest dobry numer. Żeby teraz tylko ludzie kupili. Ciekawe jak to wyjdzie, tak przed sesją. Sam wywiesiłem w całym budynku ponad 40 plakatów reklamujących, więc jestem dobrej myśli.
Potem załatwiłem sprawy fakturowo-formalne i pobiegłem na posiedzenie Senatu UW. Niby koniec kadencji, niby wszystko okej – a się okazuje, że znów było dość burzliwie. Ostatnio udawało się nam przed przerwą obiadową wszystko załatwić, a tym razem nie. Się ciągnęły dyskusje, głównie nt. reformy szkolnictwa wyższego. To ważne, ale nie ukrywam, że nie wszystkie aspekty tego zagadnienia są dla mnie tak samo interesujące :)
Na chwilkę musiałem wybiec, żeby za mieszkanie Justynie zapłacić. Spotkaliśmy się pod KFC przy Nowym Świecie/Krakowskim Przedmieściu. Zapłaciłem, trzy słowa uprzejmości i tyle. Z powrotem na salę.

W domku trochę spałem a trochę pracowałem nad pracami zaliczeniowymi. Na gronie megadyskusja o samorządzie i moim piśmie. Ogólnie wzbudziło ono sporą falę głosów pochwalnych. Nie tylko ze strony studentów dziennikarstwa, ale i działaczy samorządowych z całego UW. Wszyscy to czytają – kopie leżą (chyba „ku przestrodze”) w Zarządzie głównym i jak mnie zobaczyła Marysia z Zarządu Samorządu Studentów UW podczas przyjmowania gościa, to powiedziała, że lepiej nie mieć mnie na wydziale. Nie wiem czy lepiej nie mieć. Jak się robi coś złego, nielegalnego albo moralnie i etycznie wątpliwego, to lepiej nie mieć. Bo nie chodzi o to, że ja będę oceniać, przeciwdziałać czy coś takiego. Ale na pewno nagłośnię. To wyborcy decydują i ja ich wolę szanuję. Często nie podzielam, ale szanuję.
Jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Tutaj pozdrowienia dla Pawełka, który jest w Korei i który zawsze mi patetyczność wytykał, a który pewno i tak tego nie czyta ;)

Wieczorem wpadli chłopcy. W sensie, że Pasyw (który się oburza, że go tak nazywam), Piotrek i Kuba 69. Posiedzieli, pogadali, się pośmiali i do Utopki ruszyli. Kuba 69 przyniósł mi „Poznaj Microsoft Office 2007” swojego autorstwa. Dobra płyta, przejrzałam. Jest czytelna, zrozumiała i naprawdę można się z niej sporo o nowym Office dowiedzieć. Zwłaszcza, że nie jest łatwo się przestawić z poprzednich wersji na tę nową.
A do Utopki, bo środa wolna. I co? Wolno nam.
Okej, tłumów nie było. Moondeckowa grała głównie klasyki i takie fajne standardy house’owe. I dobrze. Tak powinno być w środę chyba, nie? Tak czy owak, średnia wieku mi się podobała, bo duuuużo młodzieniaszków. A Ciocia lubi młodych. Oczywiście, to już nie te czasy, że zabiegam o ich poznanie. Prędzej czy później, trafią do mnie do domu. Głównie przez moich znajomych, którzy będą z nimi spółkować, oczywiście.
Bawiłem się dobrze, choć dużo czasu w VIProomie spędziłem z Hugo, Królową i Tadeuszem. Gadaliśmy o różnych rzeczach. Zdradzili mi jakie gwiazdy będą na urodziny klubu i urodziny Królowej. Ale będzie fajnie! Obiecałam, że nic nie zdradzę – mimo, że kontrakty już podpisane. Nic więc nie zdradzam, ale jednocześnie podkreślam, że jakiekolwiek głosy z cyklu „Utopia się skończyła” są zdecydowanie mocno niezasadne :)
Wyszliśmy dość rano. Tzn. Pasyw (który się oburza, że go tak nazywam) i Piotrek nieco wcześniej a ja po nich zdecydowanie. Królowa podarowała mi tej nocy zaproszenie na Sonique. To strasznie miłe z jej strony i dziękuję publicznie. Zaproszenie jest śliczne, naprawdę pomysłowe a wpisywane ręcznie imię i nazwisko zaproszonej osoby jest megauprzejme.
No i jakiś chłopiec młodociany mnie zaczepił, chciał poznać, pocałować w rękę i powiedział, że to zaszczyt. To miłe. Bo młody, dlatego miłe. Jak mnie czasem starzy zaczepiają, to średnio, ale wciąż miłe też. A tamten był młodym, lekko wstawionym chłopcem, którego potem zresztą Kuba 69 ogarniał intensywnie.

Powiedzieć, że w czwartek nic nie robiłam, to przesada. Robiłam, owszem. Pisałam, pisałam, pisałam. Muszę ostatecznie się uporać z pracami zaliczeniowymi. Załatwiłem sobie co prawda, że większość egzaminów na dziennikarstwie mogę zdawać we wrześniu, ale tak czy owak – muszę najpierw pozaliczać te sprawy związane z ćwiczeniami. No i na socjologię mnóstwo roboty. Mnóstwo.
Uporam się jednak ze wszystkim, jak zawsze, kurwa.

Za to z finansami się nie uporam chyba w tym miesiącu. I mam takie dziwne wrażenie, że nie tylko ja. Bo Michał też. I Maciej Bieacz. I Damian.be. I inni. I ogólnie to jest niedobry miesiąc. Rzekłam.

Za to w piątek po całym dniu pracy i różnych porcjach odpoczynku, mogłem iść do kina. Przez różne zawirowania miałem wejściówkę na „21” w CinemaCity Arkadia. No i poszedłem. Najpierw planowałem podróż w samotności, ale ostatecznie Damiana.be wziąłem. A co mi tam, dawno go nie widziałam.
Poszliśmy. Film niezły, ale bez „wow”. Ot, ciekawa historia. Momentami fajnie opowiedziana. Ładne zakończenie. I tyle w sumie. No i już się odzwyczaiłem od reklam w kinie, a tutaj mnie katowali znów, kurwa.

Wracałem do domu ze świadomością, że nie wiem co robić. Pasyw (który się oburza, że go tak nazywam) wyjechał na wesele czy coś tam i Piotrek został sam. Postanowił z Kubą 69 iść do Opery (klubu o tej nazwie a nie miejsca wysokiej kultury, żeby nikt nie miał wątpliwości) a wcześniej do Toro. Chyba myślał, że się nie dowiem o Toro, bo cały czas tylko Operą mi mydlił oczy. Zastanawiałam się czy nie iść prosto z kina do Toro, ale… się okazało, że 15 zł wstęp. Dla zasady więc postanowiłem – nie! Nie będę płacił za takie coś jak Toro. Dodatkowym znakiem dla mnie było to, że tramwaj po jakiś 2 czy 3 przystankach się zapalił i musiałem iść spory kawałek na Dworzec pieszo. Wpadłem do Galerii, ale tam nuda. Więc nie zostałam, tylko dalej. Najpierw mnie pan zatrzymał i pytał o Grzybowską trzydzieści-ileś-tam a potem drugi pan po angielsku o Hotel Hilton. Czy ja wyglądam jak informacja turystyczna? Choć fakt, i to jest przerażające, nie było nikogo na ulicy. Nikogo. Pusto.
Na dworcu zjadłem w McD cheeseburgera, bo ostatni posiłek miałem o 16. I do domku. Przebrałem się, ogarnąłem, coś-tam zrobiłem i do Utopki.

Pojechałam nocnym, ubrana tak macho-hetero, że nikt nawet na mnie nie spojrzał :) To śmieszne.
W U sporo ludzi. Trochę znajomych, ale widać, że weekend dość wyjazdowy. Niemniej, zabawa dobra. Grał Hugo. Fakt, że mało-piątkowo, ale nie oznacza to, że źle. Wręcz przeciwnie, całkiem fajnie. I jestem na tak. Więc bawiliśmy się sympatycznie. Głównie z Piotrem, Kubą 69, Adriankiem, Damianem.be, Grzesiem, Danielem, Kubą Po Prostu i innymi ciotkami. Było fajnie, ładnie. Damian.be dość szybko wyszedł. Adrianek stwierdził, że się na mnie obrazi chyba za to, że nazwałem jego partnera seksualnym. Jakby tylko to w ich relacji chodziło. Ja nie wkraczam o co w ich relacji chodzi. Nawet nie wkraczam w to, czy doszło między nimi do spółkowania. Nawet jeśli nie doszło, to dąży się zawsze do tego, żeby doszło. Tym się różni partner seksualny od partnera biznesowego czy jakiegokolwiek innego i dlatego tej nazwy używam. Poza tym tak już ogólniej, to nie widzę nic absolutnie niewłaściwego w relacjach opartych li tylko na spółkowaniu. Naprawdę, nic.
Kuba 69 się dość szybko napierdolił. Nie wiem ile pamięta z tej nocy, ale spowiadał się, że dzisiaj rzygał. Zerwał też swoją relację z Davidem. Szkoda, Davidek ładny chłopiec. No, ale on z tym swoim Grzegorzem. Zresztą po tym jak go Piotrek wyprowadził z Utopii i odwiózł do domu, to Kuba 69 zostawił Piotrka u siebie i sam pojechał do Grzegorza. A potem dzwonił do mnie z pytaniem gdzie jest Piotrek :)
Łukaszek wpadł do Utopii z Mateuszem i Barbarą. Bawili się chyba średnio, ale nie narzekali. Dość szybko i nagle się zmyli.

A Hugo sprawił mi meganiespodziankę. Dziękuję mu publicznie za to, że zagrał dla mnie bootleg „Pjanoo” Erica Prydza i „Bad Habit”. Ta wersja jest megazajebista. Zagrał ją, specjalnie dla mnie, dwa razy. I obiecałam mu, że nikomu więcej nie dam tej wersji. Więc ściągam ją z bloga (tym bardziej, że obiecałam wstawić już co innego) i raz jeszcze dzięki, dzięki, dzięki. I’ve got a bad, bad habit baby! And baby it’s you, baby it’s you!
Trochę poszalałem na didżejce. Widziałem jak Królowa to obserwowała, mam nadzieję, że nie ma mi tego za złe. Wyszedłem z U jakoś koło 6. W domu byłem o 6:25 – po drodze jeszcze zakupy zrobiłem i bułeczki na śniadanie sobie kupiłem :)

Za 6 dni… pięciolecie bloga!

Wypowiedz się! Skomentuj!