Ledwo żyję. Naprawdę, to był ciężki weekend. Tym bardziej, że trwał jakieś 5 dni prawie.

Jeszcze 29 kwietnia, we wtorek, zacząłem szaleństwo. Najpierw po zajęciach musiałem zaliczyć posiedzenie Parlamentu Studentów UW. Strasznie długie i dość burzliwe, bo pojawiła się po raz pierwszy inicjatywa zmniejszenia jego liczebności, żeby podnieść sprawność i efektywność działania. Ciekawe, więc i dyskusja był dość ważna. Osobiście jestem zwolennikiem zmniejszenia. Mniej więcej do 80-90 osób, bo póki co jest chyba 147 czy coś. Ucięcie jednej trzeciej wyjdzie na dobre, mam nadzieję. Więc się włączałem w debatę, zabierałam głos. W trakcie przerwy miałem posiedzenie Komisji Prawno-Regulaminowej Parlamentu Studentów, bo wiadomo, że to na nas spoczywać będzie opiniowanie wszelkich pomysłów poprawek i takich tam. Czeka nas dużo pracy i wstępnie ją zaplanowaliśmy. Potem trwało dalej posiedzenie Parlamentu, ale musiałam wyjść i bo Maciej Bieacz czekał już na mnie przy Krakowskim Przedmieściu dobre pół godziny.
Zgodził się i na moją prośbę powiózł mnie do Arkadii do Carrefoura na megazakupy przedimprezowe. Miałem ze sobą strasznie długą listę, która okazała się tak samo trudna do sporządzenia jak i do zrealizowania. Nie wiem ile nam te zakupy zajęły, ale wyszliśmy przed 23 ze sklepu. A jak wnosiliśmy potem reklamówki do mnie do domu, to na dwa razy trzeba było. Dziękuję publicznie Maciejowi Bieacz za tę pomoc. Naprawdę dziękuję. Bez niej nie dałabym sobie rady.
Pomijam fakt, że wydałem megadużo kasy. No, ale czasem trzeba. Zależało mi na tym, żeby impreza była udana – a udana impreza, to zaplanowana w każdym szczególe impreza.

Środa minęła dość szybko. Najpierw zajęcia, co oczywiste. Po powrocie do domu zajmowałem się tylko Floor-Sitting Party. Ostatnie poprawki, przygotowania, zgrywanie czegoś-tam, planowanie czegoś, dogrywanie czegoś. Dużo dupereli, które miały sprawić, że wszystko przebiegnie bez zakłóceń. I tak zresztą przebiegło, ale to zaraz.
Wieczorem pojechałam na Marinę Mokotów, żeby tam zająć się przygotowaniem ciasta na imprezę. Macieja Bieacz już nie było, bo wyjechał do Paryża z rodzicami na weekend, ale Tomeczek spędzał tam swoje ostatnie chwile. Ciasto szybko dokończyłem i zaraz byliśmy gotowi na… krejzi najt!
Pojechaliśmy do Utopii, bo obiecałam przecież Piotrkowi Barmanowi, że zaliczę środę w Utopce. Wpadliśmy, ludzi za wiele nie było, ale to dopiero początek. Zeszło się zewsząd wiele ciot i zaczęło się robić ciekawie. Tym bardziej, że do 2 promocja drinków na barze… Krejzi.
Nie wiem dokładnie jak to się stało, ale ostatecznie się na tyle rozkręciło, że Kuba 69 szalał z nami a Hugo na didżejce dawał czadu. Dobrze, że dobrze grał. Bez tego impreza nie byłaby taka krejzi. Potem mnie na didżejkę zawołał, jak nie miałam akurat nic w ręku, czym moglibyśmy toast wznieś i… nalał mi, żebyśmy wznieśli. No i zaraz się Królowa wśród nas zjawiła. Pogadała, zamiksowała, pobawiła się światłami i zachęciła do tańca na didżejce. No i co było robić? Zabawa trwała na całego!
Ponieważ zaś, o czym dowiedzieliśmy się kilka dni później, religia Tomeczka (zwana Anjeho) zabrania mu być trzeźwym. No i Tomeczek był dość nietrzeźwy jak wracaliśmy do mnie po imprezie. Jakoś rano.

Potem przyszedł poranek Dzień Pierwszy. Pierwszy maja i Pierwszy dzień 16th Floor-Sitting Party „57 hours (to save the world)”. Ludzie o 15:00 mieli się zacząć schodzić, więc miałem rano czasu niewiele na dogranie wszystkiego. Piotr się wyniósł do siostry i tam spędził niemalże trzy dni, gdy u nas trwała impreza niekończąca się. Pierwszym punktem był filmowy maraton komedii gejowskich – „Another Gay Movie” i dwie części „Eating Out”. Ogólnie, wszystko zaplanowane co do minuty było i w sumie co do minuty się odbywało, niemalże bez zmian. Trzy dni imprezowania i uczty muzyczno-filmowo-koncertowej. Sety dja Hugo i dja Mmikimausa były dobrze przyjęte. Lepiej nawet, niż się spodziewałam. Muszę jeszcze do nich napisać z podziękowaniami w tej sprawie.
Prawda jest taka, że jakbym teraz miał opisywać wszystko po kolei, co się działo – kto przychodził, kto wychodził, kto odwiedzał, kogo nie było i na kogo jestem zły, że jednak się nie zjawił, to zabrakłoby mi miejsca a przede wszystkim czasu (za 3 kwadranse muszę wyjść na zajęcia).
Więc tak ogólnie napiszę, że „Shortbus” znów wywołał zamieszanie, „Śniadanie na Plutonie” podobało się bardziej niż przypuszczałem, że się podobać będzie. Dużo zamieszania wprowadziły filmy porno wyświetlane w piątek wieczorem na ścianie. Sąsiedzi ani razu nie dali o sobie znać. Popijawa 1 maja w nocy była megaśmieszna. Poszło ogólnie dużo chipsów, strasznie dużo paluszków, ciasteczek ale najwięcej… alkoholu ;) No i moje ciasta dwa – najpierw placek z jabłkiem a potem sernik gotowany, którego końcówka została w lodówce jeszcze. Dużo uroku dodały strony z kalendarza Utopii na ścianie pokoju. Spore zainteresowanie wzbudziły fotki Marty Grodner – większości podobały się te same, co mi. Nie do końca udało mi się wyjaśnić na czym polegała moja praca „Pięćdziesiąt siedem”, ale nic nie szkodzi – będzie jeszcze okazja. No i pizze. Jakie to szczęście, że 1 i 3 maja Dominium Pizza działa bez zmian…
Jakimś zaskakującym dla mnie hitem okazała się cebulowa, którą pierwszy raz robiłam. Jakiś przepis niepozorny, a tutaj nagle taka popularność. Miłe to. No i naleśniki z farszem warzywno-mięsnym i piwem w składzie. Budzenie w południe chłopców, którzy poszli spać o 7 zapachem naleśników z bananami i jogurtem waniliowym… I lody Doda! Nie zapominajmy o lodach Doda! W międzyczasie wizyta w Galerii i w Utiopii, gdzieś-tam Wayne’s Coffe zaliczony i Krakowskie Przedmieście na spacerze… Ogólnie: supermiły czas dla mnie. Przede wszystkim z Tomeczkiem, Damianem Pasywnym, Piotrkiem, Sis i jej Marcinem. Reszta była rzadziej, krócej – co nie znaczy, że gorzej. Ale inaczej, mniej intensywniej. Punkt kulminacyjny w postaci ostatnich dwóch godzin okazał się też dość kameralny ale bardzo miły.
Słowo sezonu: anjeho. Piosenka sezonu: Znowu w życiu mi nie wyszło. Krejzi było to wszystko, strasznie intensywne, mocne, długie.

Na tyle mocne, że w sobotę w Utopii ledwo już żyłam. Oczywiście, wszyscy znajomi męczyli mnie „czemu się nie bawisz”, gdy ja się bawiłam, ale nieco mniej intensywnie. Musiałem odpocząć. Więc Damianka Pasywnego na McDonald’sa wzięłam. Kolejka mega, ale daliśmy radę. Potem poleżałem chwilkę w VIProomie i mogłem dalej szaleć. Niemniej jednak, sobotnia noc była zła. Widać, że Królowej nie ma, bo się towarzystwo rozbestwiło na maksa. Ja rozumiem pewne rozluźnienie, ale już rzucanie szklanek na ziemię i wyrzucanie ich przez kelnera, któremu nie chce się sprzątać, to nawet dla mnie przegięcie. Było tłoczno, brudno, na podłodze mnóstwo szkła. Do tego moje towarzystwo już pijane, ja zmęczona i ledwo-żywa… Do tego doszła ciotodrama Sis i jej Marcina o nie-wiadomo-do-końca-co i megaciotodrama Damiana Pasywnego i Piotrka o to, że ktoś podrywa Piotrka. Skończyło się na przepychaniu, brzydkich słowach, obrażaniu, 1,5godzinnym spacerze Damiana do domu i ogólnie niemiłej atmosferze. Dobrze bawił się Tomeczek, którego nie można było oderwać od jakiegoś chłopca dość młodego. On zresztą oderwać się nie chciał. Nawet na pewną chwilę zniknęli gdzieś w czeluściach utopijnych. No cóż, jak krejzi najt, to kreji najt.
To była zła noc.

Ostatecznie do domu dotarliśmy, spać poszliśmy a Tomeczek się zjawił po jakimś czasie i klucz wziął nie-wiadomo-po-co, bo sam potem stwierdził, że na chuja był mu potrzebny.
My zaś spać musieliśmy, bo przecież niedziela to Międzynarodowy Dzień Paris Hilton.

Jak zawsze, obawiałam się o frekwencję. Ale nie było tak źle. Ostatecznie niecałe 20 osób się zebrało pod pomnikiem Kopernika, żeby krzyczeć „Paris Hilton – szefem Unii”. Media były także. SuperStacja, TV Puls, AntyRadio. Było strasznie sympatycznie – tym bardziej, że zjawili się ludzie nieznajomi, czyli tacy, którzy trafili na stronę Dnia pewno i postanowili przyjść. Dziękuję im szczególnie. No i tym znajomym, co przyszli też. Mam nadzieję, że się dobrze bawiliście przez te pół godziny. I Kejt, że przyjechała z Pepe z Wiednia specjalnie. I Marcinkowi, co się zjawił na rowerze…
No i Maciętemu dziękuję za syryjską edycję. Mam nadzieję, że za rok będzie nas jeszcze więcej! I że media przybędą jeszcze liczniej. Ledwo co prawda żyłem, ale chyba nie było tego widać tak bardzo. Po manifestacji udaliśmy się ferajną do Wayne’s Coffee posiedzieć, pośmiać się. I kontynuować poszukiwania odpowiedzi na pytanie: Gdzie Jest Tomeczek? Bo on nam trochę zaginął, ale się odnalazł dzięki SMSowi „o nie. o kurwa”. No, jak ma być krejzi, to było.

Potem spanie – jak tylko wróciłam do domu, to spać poszłam. Tak trzeba.
Tomeczek mieszka teraz przez tydzień u mnie. Miło mi. W niedzielę wyjeżdża do Łodzi na te kilka miesięcy. A do tego czasu muszę znaleźć sukienkę jakąś na imieniny królowej w sobotę.
Dzisiaj wybory indykacyjne dziekana Wydziału Filozofii i Socjologii. Codziennie mam zresztą teraz posiedzenia jakieś. Rekordowy będzie czwartek, bo mam najpierw Komisję Senatu, potem spotkanie Pracowni Ewaluacji Jakości Kształcenia a na koniec jeszcze posiedzenie Klubu Parlamentarnego. Za to piątek znów wolny – napiszę spory kawałek magisterki, daj Boże.

To był wspaniały czas, naprawdę. Dawno się tak nie wybawiłem. Dziesiątki maili przychodziły do mnie w tym czasie, a ja się niczym nie przejmowałem. Bawiłem się z miłymi mi osobami i było krejzi.
Nigdy więcej takiej imprezy nie zrobię pewno :) Po pierwsze: liczyłem na to, że jednak więcej ludzi znajdzie czas, ale niestety moi znajomi są starzy (więc pracują) i bogaci (więc wyjeżdżają na weekendy). Nie wspominam o finansach, które są aktualnie w rozsypce. Ale to już inna historia. Było miło, ale nie.
W czerwcu planowałem kolejne F-SP. No i co? Trzebaby zrobić?

Wypowiedz się! Skomentuj!