Jakby na to nie patrzeć, kwiecień dobiega końca… A maj jest miesiącem szczególnym dla duzyformat.blog. Dlaczego? Wiadomo, rocznica powstania. W tym roku będzie już 5 lat od powstania mojego pamiętnika. Który najpierw służyć miał za miejsce, dzięki któremu nie będę musiała powtarzać pytającym „co u ciebie?” znajomym w kółko tego samego, a stał się miejscem, które odwiedzają jakieś niebywałe ilości ludzi… Piszę o tym nie dlatego, że chcę się pochwalić, ale dlatego że 1-3 maja to 16th Floor-Sitting Party „57 hours (to save the world)”, na którym świętować chcę z moimi znajomymi rocznicę powstania strony, na której właśnie jesteś (pod warunkiem, że nie czytasz tego w RSSie…). Megaimpreza ma w sobie i pokazy filmowe, i wspólne oglądanie koncertów, i spacer po Łazienkach, i wspólne gotowanie, i prezentację setów muzycznych, i wystawę fotografii… No mnóstwo rzeczy, które nie koniecznie są już gotowe w sensie fizycznym – czeka mnie dużo pracy w związku z tym, niestety.
Ale chcę to zrobić. Dla Was i dla siebie. No bo przecież warto dla duzyformat.blog :)

Czwartek minął mi dość szybko. Jednak jak się ma dużo zajęć, to czas zapierdziela. To między innymi z tego wynika moje zaskoczenie faktem, że lada moment będę magistrem. Bo dopiero co rok się zaczynał, październik witał a tu już koniec prawie. Dobrze, że nie chodzę na wszystkie zajęcia, bo bym oszalał. W czwartek też coś-tam sobie odpuściłem. O ile bowiem w poniedziałek, jak dzisiaj, mam jeszcze jako tako siły na wszystko, o tyle w czwartek wieczorem mam dość raczej.
Tym gorzej, że właśnie w miniony czwartek miałam spotkanie Klubu Parlamentarnego Evolucja. Dyskutowaliśmy o propozycjach zmiany regulaminu Samorządu Studentów UW – przede wszystkim o tym jak zmniejszyć Parlament Studentów UW. To nieprosta sprawa. Z jednej strony jest bowiem jakaś racjonalność, z drugiej – chęć zachowania reprezentatywności, z trzeciej – próba politycznego opanowania tego i przepchnięcia potem propozycji przez całe zgromadzenia a dodatkowo dochodzi jeszcze praktyczny problem – wymyślenia algorytmu przydzielania mandatów. O ile ostatnie jest najprostsze, bo mamy matematyków wśród nas o tyle najtrudniej będzie zaspokoić polityczne apetyty wszystkich dokoła. Dyskusja trwałaby i trwała w nieskończoność, ale na szczęście koło 22 udało mi się być w domu.

Piątek zaczął się podobnie szybko i nagle jak poprzednie dni tygodnia. Musiałam rano jechać na spotkanie ze szwagrem właścicielki mieszkania – żeby przekazać mu 1400 zł za mieszkanko. Więc o 9:40 stałem pod KFC na pl. Bankowym i czekałem na człowieka, który nie-wiem-jak wygląda i któremu mam dać prawie 1,5 tys. złotych. Dziwnie tak jakoś, ale jednak wszystko się udało szybko i sprawnie. Przekazane, zapłacone, pojechałam na zajęcia więc.
W trakcie dnia, poza normalnym bieganiem, wypadło kolejne posiedzenie Komisji Dydaktycznej w Instytucie Socjologii. Nic fajnego, naprawdę. Strasznie trudna rzecz, zwłaszcza w piątek po południu. Poza bieżącymi sprawami, omawialiśmy zmiany jakie chcemy wprowadzić w programie nauczania na studiach licencjackich od przyszłego naboru. Ciężka sprawa. Jakieś tam wnioski są, ale współczuję dyrektorowi ds. studenckich, bo on musi to teraz ogarnąć. Na jego miejscu chyba też nie miałabym czasu na nic innego.
Jeszcze powiem tylko, że na zajęciach z Socjologii Internetu gościliśmy jakąś panią, która w Polsce realizuje program unijny „Safer Internet” i się okazało, że jednak to, co mam na dysku to nie może być w żaden sposób uznane za dziecięcą pornografię. Ulżyło mi.

Po zajęciach – Carrefour, bo już nie mam kiedy tam iść. Zakupy raczej tradycyjne. Niespodzianką było to, że Piotr nareszcie zwrócił się po alkohol jaki kupiłam mu tydzień temu. Przyszedł do Carrefoura z Blue City, gdzie coś-tam odbierał dla Damiana Madoxa i razem pojechaliśmy do mnie do domu. Dostał ode mnie jedną butelkę, drugą odkupił od Michała. Posiedział chwilę, zjadł Michałowi ciasteczka i zaraz poleciał, zostawiając telefon swój u mnie… Potem ja musiałam go nosić po klubach, żeby mu oddać.
Ledwo on poszedł, zaraz się Tomeczek zjawił. Wziął też wódeczkę ode mnie (w ten sposób pozbyłam się już wszystkich) i poleciał na domówkę do Kubów i Grześków. Ja się ogarnęłam, napisałam protokół Walnego Zgromadzenia Członków mojego koła naukowego (dzisiaj muszę go dostarczyć pani rektor) i poszedłem do klubu.
Do Cinnamonu, żeby było inaczej. Jednak konsekwencja jest dla mnie kluczowa. Po pierwsze – obiecałam to sobie i DJowi Mmikimausowi. Ja wiem, że on na pewno by przeżył jakoś beze mnie ;) Ale jednak nie wypada. A piszę to dlatego, ze gdy szedłem do Cinnamonu, miałem ochotę skręcić i już sobie darować, pójść do Utopii.

To mój pierwszy raz w Cinnamonie – zawsze wychodziłam z założenia, że to (1) klub heterycki, (2) nie miejsce dla młodej damy. Słyszałem różne rzeczy o tym jak tam imprezy wyglądają. No i powiem szczerze, że nie było źle. Wręcz przeciwnie – było całkiem fajnie. Muzycznie naprawdę dobrze. Ten DJ przed Mmikim co grał, dawał czadu. Mmiki też, choć widać było, że dopiero się rozgrzewa i że będzie mocniej, ostrzej, intensywniej…
Posiedziałam tam niedługo – z półtorej godzinki. Oczywiście ciotki-utopijki też tam się bawią, choć przyznaję, że nielicznie tej nocy reprezentowane. Zabawa udana. Chętnie to powtórzę. Aha, i odpowiadając na pytania zanim się pojawią – tak, poszedłem tam sam. Ja naprawdę nie widzę problemu w chodzeniu do klubów samemu. Może ciężko będzie niektórym to zrozumieć, ale ja nie chodzę do klubów po to, żeby się najebać, czy żeby z koleżankami poplotkować… Ja chodzę tam głównie dla dobrej muzyki.

Potem krótki spacerek do Utopki. Sporo ludzi już w środku. Aż powiem, że zaskakująco sporo. I moich cioteczek nie zabrakło, choć nie robiłam notatek, więc nie będę opowiadać kto dokładnie był, żeby nie pominąć. Wiem za to, że niedługo po moim przyjściu Tomeczek musiał już wyjść…
W sensie, że wynosił go Damian Madox i Piotr jego, bo sam główny bohater średnio radził sobie ze staniem. Pomogłam im i Tomeczka na zewnątrz wyprowadziliśmy, ubraliśmy i zaraz odprawialiśmy. Czekaliśmy na taxi (dzień później okazało się, że Tomeczek wcale jej nie zamówił), w tym czasie mu kasę wypłaciliśmy (bo on siedział po bankomatem) i zaraz ruszał do domu. Ponoć wpadł, usnął na kanapie a po kilku godzinach się do łóżka wpakował dopiero.
Impreza za to trwała na całego! Poznałam w końcu oficjalnie tego Kacpra, co z Kubą Dużym ostatnio przychodzi. No i dostałam SMSa od Marcinka Młodego, że szkoda, że jednak nie ruszył się do Utopii tej nocy. Napisałam, żeby wpadał czem prędzej. Na to on, żeby Utopia do niego przyjechała. Więc pytam, czy mam wpaść. Odpowiedział twierdząco. Cóż więc było robić? Pobawiłam się jeszcze chwilkę, zadzwoniłam do niego z VIP-roomu, żeby wiedział, że ja nie żartuję i zaraz byłam w drodze.

Pan taxi mnie zawiózł na Gocław, gdzie do niedzieli Marcinek przebywa. Przywitał mnie w szlafroku, lekko zaspany. Stwierdził, że tak na 80 proc. wierzył, że wpadnę. Naiwny. Przecież wiadomo, że wpadnę!
Posiedziałem u niego do 7 jakoś, zmusiłem, żeby odprowadził mnie na przystanek autobusowy… Zjadłem u niego kawałek jego sernika czy coś (już nie pamiętam dokładnie) i pogadaliśmy sobie. Dziwnie tak, inaczej, śmiesznie. Muszę częściej ludzi nachodzić w nocy ;) Pod warunkiem, oczywiście, że mnie zaproszą.

W domku spać poszedłem.
Gdy wstałem, jakieś zamieszanie już się działo w mieszkaniu, chłopcy na nogach. No więc i ja się ogarnąłem szybko i zaraz byłem gotów… do Marcinka jechać ;) Bo przecież zaprosił mnie jakiś czas temu na obiad. W drodze postanowiłem zapytać go o monopolowy w okolicy, coby jakieś wino kupić. On lekko zaspał, więc obiad robić miał dopiero w moim towarzystwie. I spoko, czemu nie.
Zaliczyliśmy Tesco jakieś, ale wina kupować nie trzeba było. Więc sobie Smirnoffa Ice czarnego kupiłem, bo tak rzadko można go znaleźć, że musiałem. A Marcinek się w wódkę na wieczór i kolejne dni zaopatrzył.
W mieszkaniu babci jego, gdzie byliśmy, szykował obiad w postaci placka serowego, który miał być początkowo przystawką. Pogadaliśmy, przyznaję. W sumie widzieliśmy się prawie 5 godzin wtedy, więc było o czym gadać. I doszliśmy do konsensusu, że Daszek mnie nie lubi. Ale też że i lubić mnie nie musi przecież i jakoś żyć z tym będę i ja i on.
Oczywiście, sąsiadka babci Marcinka nas dwa razy odwiedziła.

Potem biegiem do domu, bo już się Tomeczka spodziewałem. I udało się, spotkałem go w drodze do domu jak stał w kolejce do nocnego. Padało strasznie niefajnie. Tylko z powodu deszczu postanowiłem nie iść w ładnej sukience wieczorowej, bo bym zmókł. U mnie więc się ogarnęliśmy ciutkę i zaraz trzeba było wybywać.
Do Jarka na jego kolejne już 18te urodziny. Na miejsce dotarliśmy szybko taxi a tam – sporo ludzi już. W tym Maćki, Damiany, Piotrki, Jurki… Same znajome twarze w sumie.
Posiedzieliśmy tam jakiś czas, lekko pobaunsowaliśmy, pośmialiśmy się, pogadaliśmy. Jak zwykle mogłam się do moich najśliczniejszych chłopców poprzytulać bezkarnie. To miłe.
Koło 2 już do Utopii zmierzaliśmy. Miałem dobry makijaż tej nocy, chcę to podkreślić :)
W Utopii dość krejzi najt. Nieco dziwnie, ale raczej sympatycznie. Widać było jednak, że (chyba) pogoda odstraszyła ludzi trochę i zostali w domach. Słabi są. Zabawa musi trwać mimo wszystko – krejzi najt za krejzi najt, jedna goni drugą – i o to chodzi!

Do domu wracałam dość dizzy z powodu drinka, jakiego mi May One postawił. Nazwał go Gwóźdź Do Trumny i nie bez kozery ta nazwa…
Niedzielę spędziłem na robieniu gazety i przygotowywaniu Floor-Sitting Party. Maciej Bieacz zadzwonił do mnie koło 12 czy 13 i spytał czy przyjść może. Oczywiście, że może. Miał taki ton, że wiedziałem już o co chodzi.
Poprosił mnie tylko, jak wszedł, żebym nie mówił tego, co zawsze w takich sytuacjach mówię („faceci przychodzą i odchodzą…”). Obiecałem i nie powiedziałem.
Niedużo w ogóle mówiłem. On też. Leżał w kurtce i kapturze na głowie. Po jakimś czasie wymyślił, że idziemy na zakupy. Zgodziłem się – stawiając warunek uprzedniego zjedzenia śniadania. Zasnął gdy jadłam. Mogłem wziąć się za robienie gazety. Obudził się po jakimś czasie i poszedł na obiad z rodzicami. Potem wysłał SMSa z pytaniem, czy potem może znów wpaść i pomęczyć mnie. Głupie pytanie. Przecież od tego jestem („… a ja zostaję”). Więc przyszedł. Trochę nawet go chyba rozśmieszyłem, ale to tak chwilowo tylko.
Gazetę kończyłem, on leżał obok. Znów niewiele mówił – miałem wrażenie, że bardziej otwarcie mówi o tym Kubie (znajomemu Jurka) niż mi, gdy rozmawiał z nim przez telefon. Ale spoko, ważne, żeby czuł się dobrze.

Nie pamiętam o której poszedł. Koło 22? Może.
Mi zostało jeszcze powysyłać zaproszenia na F-SP tylko jeszcze po wcześniejszym strony ukończeniu. Zaproszenia poszły, więc i jak spać poszłam.
Tylko magisterki nie pisałem. Specjalnie w tym celu dzisiaj się z posiedzenia Zarządu zwolniłem wieczornego. Szkoda tylko, że nie mogę zaraz po zajęciach się zmyć – jestem zaproszony na konsultacje zespołu układającego ankietę oceniającą Uniwersytet, by porozmawiać o promocji tejże ankiety wśród studentów. Ale wieczorem – pisanie, pisanie, pisanie. Z 15 stron co najmniej, naprawdę.

Wypowiedz się! Skomentuj!