Poniedziałek minął, jak ma w zwyczaju, dość szybko. Dodatkowo, okazało się, że nie chce mi się iść na pierwsze zajęcia i w ten sposób, nie szedłem na 12:00 ale na 13:15. No cóż, czasem trzeba, prawda? Potem, jakoś tak się stało, że kolejne zajęcia się szybciej skończyły i nie miałam motywacji, by iść na ostatnie zaplanowane tego dnia. Wiem, wiem, jestem nicponiem i hultajem. Nic na to nie poradzę. Przyznaję się bowiem bez bicia i otwarcie, że mijający tydzień obfitował w nieobecności moje na zajęciach. Nie wiem, czy to wiosna daje się we znaki, czy po prostu jestem już tym rokiem akademickim zmęczony… Niemniej jednak, tak wyszło. A swoją drogą – w szerszej perspektywie czasowej, czyli nie konkretnie w dzisiejszą sobotę o 16:06, ale tak w ogóle – jestem tym rokiem akademickim zmęczony. Tak NAPRAWDĘ zmęczony. I powiem szczerze, że siły mam na wyczerpaniu, a trzyma mnie przy życiu jedynie świadomość, że to jeszcze 4 tygodnie kwietnia, 4 tygodnie maja i… po sprawie. Lada moment będą wakacje. Odpocząć muszę. Muszę nicnierobić po prostu. Nie mogę się doczekać przyszłego roku – będę odpoczywał, mając jakieś 3 czy 4 obowiązkowe zajęcia na dziennikarstwie i może ze 2-3 na socjologicznych doktoranckich. A nie to, co teraz, że mam w sumie w ciągu tygodnia 18 zajęć… Plus całą masę „innych rzeczy”, czyli samorządowo-kołonaukowo-społecznych rzeczy. I pracę. I korki.

Na szczęście, moja praca zaczyna odnosić skutki. Odpisał mi dziekan filozofii i socjologii i to jest dobry znak. Nie odpisał mi dyrektor dziennikarstwa, więc pismo poszło do Przewodniczącego Zarządu Samorządu Studentów całego uniwersytetu z prośbą o interwencję. Jego pismo zaś idzie już do rektora. Będzie zadyma, wiem o tym.
No i na komisji w czwartek (niechronologiczny coś dzisiaj jestem) udało mi się uzyskać oficjalną opinię, że nie można studentowi kazać zaliczać lektoratów – to jest przywilejem. Oczywiście, o wszystkim informuję studentów na gronie dziennikarstwa (bo to ich dotyczy akurat), licząc na to, że w październiku zaufają mi podczas wyborów i zagłosują na mnie tym razem. Taką mam nadzieję.
Udało mi się ustalić, że dziennikarstwo nie wzięło dofinansowania swojego spotkania świątecznego od ZSS UW, co oznacza, że najpewniej wzięli od dyrekcji Instytutu albo od Wydziału. Co będzie trudniejsze do skontrolowania, ale uprę się i zrobię to. W swoim czasie, ma się rozumieć. Muszę ten burdel uporządkować – na socjologii mam dobre wzory i będę je wprowadzać w życie na dziennikarstwie. Tak mi dopomóż rektor ;)
Oczywiście, nadal mam wrogów i osoby, które reagują na mnie alergicznie. W wątku na forum studentów I roku napisałem o tych nieprawidłowościach z lektoratami, które wykryłem i z którymi zaczynam walczyć – ludzie chwalą, cieszą się, dziękują, dopytują a nawet pytają o zupełnie inne sprawy formalno-prawne, proszą o pomoc, czy wstawienie się za nimi, ale oczywiście znaleźć musi się ktoś, kto napisze, że jestem pedofilem i żebym zostawiła biedne dzieci. No cóż, jestem efebofilem, owszem ale dziecka nigdy nie tknęłam i nie tknę. Nie mam takiej potrzeby. I nie uważam, żeby ten fakt jakoś podważał znaczenie tego, co robię dla studentów.

Wracając jeszcze do przeszłości nieuporządkowanej, to teraz mogę już napisać, że zarówno Maciej Bieacz, jak i Tomeczek nie powiedzieli mi o ważnych sprawach. W miniony weekend Tomeczek wyszedł do domu nie-sam, ale ze swoim kolegą z firmy… Nic się co prawda nie działo, bo zaraz obaj do pracy musieli iść, tym niemniej jednak – że nie powiedział, to skandal dość. A Maciej Bieacz przegiął na maksa, jadąc w poprzedni weekend do Łodzi „do rodziny”. Oczywiście, szybko domyśliłam się, że kłamie, gdy zobaczyłam u Jurka na gronie blimpa „nach Łódź”… Oczywiście, byli razem, oczywiście Maciej nie widział się z rodziną (choć spali w mieszkaniu jego babci).
To nasuwa mi szerszą refleksję – o ile dość zrozumiałe wydaje mi się, że Maciej Bieacz dość znacznie się ode mnie oddalił (bo jak ludzie w związki wchodzą, to tak mają) o tyle dość zadziwia mnie Damian Madox, który także od jakiegoś czasu ucieka ode mnie. Trudno, oczywiście, żyć trzeba dalej, ale jednak to zaskakujące.
Tomeczek w sumie się nie oddalił i chwała mu za to, ale jego życie niedługo się zmieni diametralnie – o czym wiemy od wczoraj. Wyjedzie na kilka miesięcy poza Warszawę. Wiadomo, krąg moich znajomych się poszerza, zmienia, odmładza, ale teraz dopiero w październiku przybędą nowi ludzie i dopiero wtedy będzie można diametralnie coś zadziałać.

Och, i jeszcze jedno sobie przypomniałam! Ostatnio ruszam z przygotowaniami do III Międzynarodowego Dnia Paris Hilton – wiadomo, chcę manifestację zrobić. Więc trzeba zgłoszenia wysłać, logo zrobić (Asia Gąska powiedziała, że zrobi, ale rok temu też obiecywała…) i ogólnie się promocją zająć. Wciąż też mam na głowie to F-SP, które planuję. Już wiem, że May One’a nie ma wtedy a szkoda, bo chciałam, żeby zagrał. Napisałam też do Mańka i on zapytał, czy mogłabym mu zapłacić za to. Nie, nie mogłabym. I tak mnie kosztuje za każdym razem ponad 150 zł, bo za sprzęt muszę płacić dla niego. Najwyżej go nie będzie, trudno. Jeśli rzeczywiście będzie chciał już zrezygnować z występów u mnie (się rozwydrzył nie? ;) ), to znajdę innego młodzieniaszka najpewniej na jego miejsce. Umówmy się, to Warszawa, da się znaleźć.
Wpisałam w Google „dzień paris hilton” i poza informacjami z moich blogów jak i portali, które o MDPH pisały, znalazłam blog jakiejś nastolatki o Paris Hilton, która też o tym pisała :) Śmieszne to.
Wpisałem więc też „jej perfekcyjność” i poza oczywistymi informacjami – moje blogi, „Życie Warszawy”, GayLife, hape i inne im podobne, wyskoczyło mi „Jej Perfekcyjność Official Fanclub – full ekskluziff” – czyli temat w tzw. klubie na GayLife (to coś jak forum dyskusyjne na grono.net). Zamknięty, więc nie wiem o czym piszą. Bez względu jednak na to, czy sobie jaja robią ze mnie, czy jadą po mnie, czy wręcz przeciwnie – to jedna z najśmieszniejszych rzeczy na świecie. Że ludzie dyskutują o mnie, jakby było o czym.

No, ale wracając do mojego ukochanego porządku i chronologii… W poniedziałek po zajęciach – poszedłem do fryzjera. Arek był sam, więc mogłam fotki salonowi porobić. Poza tym zajął się mną i jak zwykle się kłóciliśmy o jakieś duperele. Chyba chcę zmienić fryzurę w jakiejś najbliższej perspektywie czasowej. Ale nie wiem ani na jaką, ani za bardzo w ogóle jak. Niemniej jednak, chcę.
Musiałam się dość spieszyć, bo potem oczywiście posiedzenie Zarządu na socjologii. Dość długie, bo sporo spraw do omówienia. Dzisiaj już udało mi się protokół spisać. 6 stron wyszło, dużo. Ale jak trzeba, to trzeba. Ogólnie, co tydzień piszę zawsze 4-6 stron protokołu z tych posiedzeń. Mało kto to czyta, ale musi być.
W trakcie posiedzenia Maciej Bieacz dzwonił do mnie, że jest w centrum i w ogóle, żeby się zobaczyć. Skończyło się na tym, że koło 21 w Szpilce wylądowałam z ciotami. Był Maciej Bieacz, Damian Madox i Piotrek, ma się rozumieć. Oczywiście, robiłem zamieszanie, Maciej do Jurka wysyłał MMSy z fimikami… No i zjadłem za dużo. Zdecydowanie za dużo. Nie mogę zapominać, że jestem na diecie-diecie. Nie na diecie, tylko na diecie-diecie.

We wtorek 1 kwietnia zrobiłem najbardziej prymitywy z żartów, ale ludzie i tak się nabrali. Podali w sieci, że mam urodziny jutro, czyli 2 kwietnia. I to dwudzieste-siódme. Skandal, że ktokolwiek był w stanie w to uwierzyć! Niemniej jednak – byli tacy.
Zajęcia, zajęciami. Byłem nawet chyba na wszystkich, choć nie ukrywam, że nie wszystkie tego dnia są ciekawe. Niemniej, z powodu wyrzutów sumienia z dnia poprzedniego, musiałam. No a potem korki. Mój kochany uczeń Pawełek, wyjątkowo zadanie domowe odrobił. Nie całe, ale jednak. Oczywiście, dostał kolejne za to. Lubię te zajęcia z nim, naprawdę. Zwłaszcza, że dobrze mi się jechało, bo jakoś tak ciepło już, metro na Marymont dojeżdża i w ogóle. Było okej.
No a potem do kina. Na chwilkę do domu wpadłam, zjadłam coś i do centrum znów. Tomeczek i Kuba Duży byli ze mną. Ten drugi zresztą zapomniał o kinie i jak zadzwoniłam, to przybiegł szybko lekko spóźniony. Film „Wszystko za życie”. Dobry i bardzo długi. Ale nawet się tego tak nie czuje. Kuba Duży musiał wyjść przed końcem… No, cóż, jak żyć…
My, z Tomeczkiem, obejrzeliśmy do końca.
A w domu jakoś miałam niespodziankę. Napisał do mnie chłopiec-kelner-szatniarz z Milcha z przeprosinami. Że przeprasza za to, że kiedyś na gronie Utopii coś złego o mnie napisał, że ma nadzieję, że Jej Perfekcyjność mu wybaczy i zaprasza do Milcha częściej. Dziwne, bo ja nie pamiętałam żeby mnie obraził. No, ale łorewa. Odpisałam, oczywiście.

W środę rano kupiłam wszystkie dzienniki. Wiadomo, rocznica śmierci papieża – potrzebuję ich do badania. Mam więc już i się wezmę za nie jakoś w czerwcu-lipcu. Z powodu owej rocznicy, nie poszedłem też na pierwsze zajęcia, bo była konferencja przez Centrum Myśli JP2 robiona. Poszedłem, bo prof. Koseła dowodził zespołem badawczym. Lekko się wkurzyłem w dwóch momentach – bo jak wyniki wychodziły niekorzystne dla Polaków odbioru JP2, to było głupie tłumaczenie, że „Polacy nie rozumieją” i tym podobne. Ale ogólnie, ciekawie bardzo. Żałuję, że nie mogłam dłużej zostać, ale jest jednak pewna granica rozsądku, jeśli chodzi o opuszczanie zajęć. Zresztą, jedne miałam tego dnia odwołane, żeby było śmieszniej. I dobrze, bo mało spałem. Mogłem odpocząć chwilkę w kanciapie samorządowej na socjologii.

Po zajęciach znów kino zaliczyłam. Na chwilkę do Wayne’sa wpadłam. I się okazało, że dziewczyny znalazły mojego fotobloga i czytają/oglądają. Justyna straszyła, że nie mogę fotek robić i mi nawet zakaz narysowała ;) Więc zrobiłem mu zdjęcie.
W kinie byłam na „Juno” z Damianem Be i Plastikiem. Film już widziałam, więc wiedziałam czego się spodziewać. Niemniej jednak, nadal mnie śmieszył. Fajny jest i tyle. Chłopcom też się podobał wyraźnie. Dość szybko wróciłem do domu – zwłaszcza w porównaniu z dniem poprzednim – i mogłem wziąć się za jakąś robotę.

W czwartek miałam na 12, ale… posiedzenie Komisji Senatu zmusiło mnie do wstania po 6. Myślałam, że mam na 9, ale ostatecznie na 10 miałam. Poszedłem, wytrzymałem, włączyłem się w dyskusji kilka. Śmieszne sprawy są omawiane. Najważniejsze, że wywalczyłem to oświadczenie przewodniczącej i prorektora, który też był obecny, że lektorat nie może być obowiązkowy. Jest, jest, jest!
Potem zajęcia, ma się rozumieć. Nie wszystkie, znów. Kolejny dzień jakieś zajęcia się nie odbyły/ja na nie pójść nie raczyłem. Łorewa, w sumie już kończę powoli. Jeszcze ze 2 miesiące tylko… Wytrzymam.
Pod koniec zajęć musiałam wyjść na spotkanie z Sebastianem-Arkiem. Wrócił na chwilkę z Dublina i jest wśród nas. W Wayne’s Coffee się widzieliśmy. Zjadłem obiad przy okazji, posłuchałam go. Dostałem od niego… brytyjskie „Glamour” z torbą Dorothy Perkins w kolorze różowym gratis. Eh, szkoda słów ;) Miło było go zobaczyć, nic się chyba nie zmienił. Poza tym, że lekko jeszcze zciotowaciał. I to nie jest obelga, raczej obserwacja lekka. No i oczywiście w Wayne’s jak byliśmy, to Tomeczek z Łukaszem i Kamilem Chupa-Chupsem po Złotych Kutasach latali i wpadli do nas się przywitać. Poza Kamilem, który jest na mnie chyba obrażony. Ojoj.
Po spotkaniu wróciłem do domu i odpocząć chciałem. Ale nic z tego. Musiałem przygotować dokumenty na Walne Zgromadzenie Członków Koła na piątek. Dużo pracy, pieprzenia się z duperelami, niestety. Więc do późna siedziałam.

W piątek – zajęcia. Mam takie okienko w trakcie dnia, gdy nie mam zajęć, więc popracowałem sobie i poszedłem na kolejne… A one drugi tydzień z rzędu się nie odbyły, niestety. Więc znów u Krzysia posiedziałem. Już któryś-tam raz w tym tygodniu. No i znów na zajęcia ostatnie nie poszedłem, bo miałem to Walne Zgromadzenie Członków Koła. Dobrze, że szybko poszło. Jestem wybrany prezesem Zarządu Koła na dwuletnią kadencję. Nie trzeba gratulować ;)
Szybko się potem zerwałam do Reduty na jakieś zakupy, bo przecież nie mam kiedy nawet cokolwiek do jedzenia kupić. Wydawać by się mogło, że w piątek koło 18 jest duży ruch w Carrefourze. I w sumie jest, ale jednak przy kasach kolejek nie ma. Dwie-trzy osoby i po sprawie. Więc szybko mi poszło kupowanie i do domku dojechałem.
Nie mogłem jednak odpocząć, bo brat mnie prosił o napisanie 4 stron uzupełnienia do takiej jednej pracy. Ponoć bardzo pilne, więc się zgodziłem i musiałem to zrobić. Oczywiście, musi zapłacić. Bez przesady, cenię swój czas. Zwłaszcza w tym roku akademickim.

Wieczorem wpadli Sebastian z Michałem i Damian z Piotrem. Był też Tomeczek, ale na chwilkę, bo potem się zmył… uwaga, uwaga – do Daniela. Do tego samego Daniela, do którego od dawna nie chodzimy z powodu jednej wpadki imprezowej u niego. Niemniej, nie wdając się w szczegóły, poszedł tam. Wcześniej wyznał jednak nam (o czym ja wiedziałam już), że dostał awans w Łodzi. No i jedzie w maju, kurcze. Dziwnie tak jakoś.
A Piotrek zarzeka się, że rzuca pracę u tańszego Armaniego, bo za małą premię ma. A Damian ma jeździć do pracy rowerem. Krejzi. Chłopcy dość szybko wypili dość dużo, a ja nie lubię jak Sebastian jest pod wpływem, bo wtedy bywa męczący. Michał zresztą to zauważył. Jakoś jednak wytrzymaliśmy i koło 1:30 postanowiliśmy wyjść. Oni chcieli taxi, ale ja powiedziałam, że z zasady jeżdżę nocnymi. Więc razem poszliśmy.

I co? I okazało się, że jeden z czterech jeżdżących właśnie po Warszawie kanarów był u nas. A Piotr nie miał biletu. I mandacik. Nie mógł wziąć kredytowego, bo… nie miał dokumentu ze zdjęciem. Więc pan security pilnował go aż do Dworca Centralnego, gdzie wypłacił kasę i dał panu kanarowi. 86,03 zł chyba. Oczywiście, fotografowałam wszystko ;) A najlepsze jest to, że bilet mu się o północy skończył. Żeby było śmieszniej, miał szczęście że była dopiero 1:45, bo od 2:30 nie działał mBank (przerwa konserwacyjna do 4:00) i nie autoryzował kart.
Eh. Poszliśmy więc w dobrych nastrojach do Utopki. Ludzi nie za wiele, ale jednak. Impreza udana, bo muzykę zapewniał Hu_go. Kurcze, lubię jak on gra. Dlatego też słucham ostatnio prawie cały czas RadioGlam.com, które on prowadzi. I polecam Wam też. Jest fajne.
Był Damian Be w nie-najlepszym humorze. Więc mu musiałam poprawić, odważając się na wiele poświęceń. Dla barmana Rafała musiałam jakiegoś chłopca spytać co chce od niego do picia. Maciej Bieacz, który miał spać w domu – pojawił się z Jurkiem. Mają ciotodramę (ang. fag-o-tragedy) odłożoną „na jutro”. Ciotki pijane ogólnie. A Tomeczek poszalał. Poznał jakiegoś pana… dość dobrze. Jak wychodziłem, to nie mogłem z nim nawet za bardzo rozmawiać a SMS wysłany jakiś czas temu, wciąż nie doszedł, bo ma telefon chyba wyłączony.
Adrian też jakiegoś fajnego pana poznał, ale pan wyjeżdża na Cypr. Niech jedzie, jego strata, nie? Kuba Duży był, Daniel z Kamilem Chupa Chupsem, nawet Michał Rasmus zmartwychwstał. Ogólnie, znajomych sporo. Ale jednak ludzi niewiele i impreza dość szybko wygasała, więc i ja po 5 wyszedłem jakoś. A co mi tam, nie będę siedziała niepotrzebnie długo, nie?
Łukasz odprowadzał mnie do centrum, bo jadł coś-tam i mnie namawiał. Odmówiłam, bo dieta-dieta! Dotarłam do domu i spać. Wyjątkowo, po raz pierwszy od dawna, wyspałam się w weekend! Niech żyje!

Dzisiaj już pani dezynsekcja była u nas a teraz powinienem powoli wieczór planować, kurczę. Urodziny Michała i Karoliny, potem urodziny Damiana Be, potem Utopia. To wiem, ale w co ja się ubiorę?!
I kiedy napiszę 10 stron magisterki? I artykuł? I referat?
Jutro :)

[E]

Wypowiedz się! Skomentuj!