Powoli szykuję się do kolejnego Floor-Sitting Party. Czeka mnie jeszcze dużo pracy, sprzątania, szykowania, załatwiania i… płacenia. Zarezerwowałem już sprzęt dla DJa i wpłaciłem połowę kwoty. Jeszcze 100 zł i w piątek decki są moje.
Ale zanim to nastąpi i skoro o muzyce mowa, to po kolei.

Sobotnia impreza z okazji Dnia Kobiet w Utopii była cudna! DJ Paulette dała takiego czadu, że chcę więcej, więcej, więcej! Sponiewierała klubem tak, jak dobra DJ powinna to zrobić. Dzień Kobiet uważam dzięki temu za bardzo udany. Oczywiście, mini w której miałem iść, okazała się dobra – nadal się w nią mieszczę. Zatem nie było problemów z ogarnięciem się i wyjściem w niej do U. Na miejscu udało mi się z kolejki wydostać, bo Marcinek Młody chciał już iść do domu i zajął moje miejsce, zamieniając po prostu kurtki w szatni. Ja w tym czasie już się bawiłem na parkiecie. Ponieważ lubię i znam FG Radio, to niemal wszystko, co grała Paulette było mi przynajmniej trochę znane. To chyba plus w sumie. Chociaż, nie ukrywam, zaskoczyła mnie też kilka razy – a tego spodziewam się po DJ. Mógłbym tutaj rozpisywać się i rozpływać na wspomnienie tego co się działo, ale nie o to chyba chodzi. Grunt, gdy powiem, że było bardzo dobrze. Szkoda tylko, że grała tak krótko. O 4 już się zmieniła i wszedł ktoś inny. I od razu spokojniej, inaczej – nie tak fajnie jak dotychczas.
Dużo znajomych było, to jasne. Ja pomagałem wejść Jurkowi, któremu piszę czasem prace. Napisał z prośbą o pomoc, bo nie weszli. No to ich zgarnęłam na Jasnej (myślałam, że będzie tylko ze swoim chłopcem, a ich w sumie było czterech…) i przy okazji poznałam ślicznego jego chłopaka. No, pozazdrościć ;) Mam nadzieję, że dobrze się chociaż potem bawili. Wszyscy wkoło, którzy odważyli się komentować moją spódniczkę, oczywiście wyrażali pochlebne opinie. To normalne, choć męczące. Przecież wiem, że część z nich uważa mnie za idiotę, który przebiera się w damskie rzeczy. Uśmiecham się jednak do was, bo czemu mam być niemiły? A najgorsze są kobiety. Obce stare baby podchodzą do mnie, widzą mnie pierwszy raz w życiu na oczy, najpierw pokazują mnie sobie nawzajem palcami, by po chwili podejść, złożyć życzenia z okazji Dnia Kobiet („No, nawzajem, oczywiście!”) i cmokamy się, jakby mnie to cokolwiek obchodziło. Nie tyle, że jest to zakłamane, co jest niepotrzebnie praktykowanym konwenansem. Ulegam mu, bo ciężko rozmawiać z pijanymi ludźmi.
Dobrze, że Tomeczek został w domu, bo zdziwiłby się widząc, co robi jego ulubieniec. A ja oczywiście z najładniejszymi chłopcami sobie zdjęcia zrobiłem.

Niedziela minęła nie tyle na nic-nie-robieniu, co wręcz przeciwnie. Gdy wstałam, zaraz wzięłam się za przygotowywanie strony Floor-Sitting Party i za pisanie protokołów zaległych. I tak jakoś zleciało. Wiadomo zresztą, jak to jest z niedzielami. I tak uważam za swój sukces, że jestem w stanie zupełnie normalnie w ten dzień funkcjonować, gdy inni umierają. W najbliższy weekend będzie jeszcze trudniej, ale to już inna zupełnie sprawa.
W poniedziałek przed zajęciami udało mi się na pocztę wybrać. Nie wiedziałem co to za polecony na mnie czeka. Ale się nastałam w kolejce… Kurwa mać, czy wszyscy muszą chodzić na pocztę wtedy, gdy ja na nią idę?! Coś strasznego. Starszy facet stojący za mną powtarzał w kółko, że to skandal, że musi tyle stać w kolejce a chce tylko znaczek jeden kupić. Że kiedyś to można było w kiosku kupić. Pomijam fakt, że to wina kiosku a nie poczty, że nie chce znaczków sprzedawać. Ale po co powtarzać to w kółko, rzucając od czasu do czasu pod nosem „chuj” i „kurwa”? Poczta to miejsce publiczne, w którym są też małe dzieci (a dokładniej: dwójka z jedną mamą) i nie wypada, żeby słuchały takich rzeczy. Oczywiście, okolice 9 to godziny geriatryczne, więc sami starzy ludzie, wszyscy narzekający na kolejki. W pewnym momencie się taki hałas zrobił, że mp3 zdjąłem, bo mnie denerwowało, że nie mogę ich zagłuszyć. „Czy nie można koło piątego więcej okienek otworzyć? Przecież wiadomo, że wtedy opłaty są!” Ludzie są straszni czasem. Po pierwsze – opłaty można robić w tysiącach okienek w całej Warszawie. Poczty, banki, pośrednictwa zapłaty. Już nie mówię o internecie, bo rozumiem, że starsi ludzie nie korzystają. Ale skąd pomysł, że koło 5. są opłaty?
No, nieważne. Ważne, że udało mi się wystać swoje i odebrałem… PITa. Jeszcze jednego. Miło, tym bardziej, że miałam już zeznanie roczne wypełnione i czekało na wysyłkę. Dobrze w sumie, że nie poszło jeszcze, to miałam czas wieczorem, żeby korektę zrobić. Ale tak czy owak, wysyłanie ich w ostatniej chwili, uważam za nietakt. Tym bardziej, że w tej firmie zarobiłem kiedyś na jakimś zleceniu ledwo 160 zł…

Na zajęcia dotarłem, ale nie we wszystkich w pełni uczestniczyłem. Musiałem bowiem iść na dyżur do profesora od Zagranicznych Systemów Medialnych. Zgodził się na to, żebym razem z kilkunastoma innymi osobami zdawał egzamin w trzecim terminie. Jeśli na ten trzeci termin wyrazi zgodę kierownik studiów. We wtorek okazało się na jej dyżurze, że zgody nie wyraża. W poniedziałek zaliczyłem jeszcze dyżur mojej promotor. Miała trochę uwag, z chęcią ich wysłuchałam. I natchnęła mnie do dalszych rozważań i do pisania. Tak poważnie mnie natchnęła, więc cieszę się, że na to spotkanie przyszedłem. Wytknęła mi kilka istotnych błędów, za co też jestem jej wdzięczna. Mówiąc krótko: postanowiłem od przyszłego tygodnia pisać co najmniej 7 stron pracy tygodniowo. I koniec, basta. Bo w końcu muszę się za to wziąć! Od razu zacząłem lektur poszukiwać jeszcze brakujących. Rezerwacje, wypożyczenia, nie ma co. Nawet mam zamiar w czytelni z raz czy dwa posiedzieć, żeby brakujące rzeczy uzupełnić – bo nie wszystkie książki da się wypożyczyć. Co nie zmienia faktu, że 10 pozycji z BUWu leży na moim stoliku już dzisiaj.
W poniedziałek jeszcze wieczorem jeden dyżur-wpis a potem posiedzenie Zarządu na socjologii. Trwało strasznie długo, od 18:30 do 21 z minutami. Takimi dobrymi minutami, więc ostatecznie dotarłam do domu po 22. I jak ktoś mi powie, że działanie w samorządzie to tylko siedzenie i nic nie robienie, to walnę. Pisanie protokołów i same posiedzenia zajmują mi kilka godzin tygodniowo. Dodatkowo, na moją prośbę, Zarząd delegował mnie do Komisji Dydaktycznej. To ważna rzecz, bo teraz będziemy przedmioty na nowy semestr zatwierdzać – przyda mi się ta wiedza, jeśli kiedyś chcę sama w IS prowadzić jakieś kursy. A chcę.

We wtorek zaliczyłem kolejne biblioteki, kolejne dyżury. Kierownik zdziwiona propozycją trzeciego terminu rozmawiała z profesorem. I stwierdziła, że nie. Że muszę znów warunek wziąć. No żesz kurwa, ileż można? Ale tym razem postanowiłam – będę chodzić na ćwiczenia (bo będę mieć na to czas) i mając przynajmniej 4,5 mam zapewnione podniesienie oceny na egzaminie o 1 stopień, bo takie są zasady. I na egzamin nie pójdę w ogóle. Mogę mieć 2 oficjalnie, bo i tak mi 3 wstawi. Nie będę już zdawał tego zasranego ZSMu.
Najbardziej deprymujące jest to, że zaliczam bez większych problemów egzaminy uchodzące na dziennikarstwie za trudne i bardzo trudne (TiMy, srimy i inne) a głupiego ZSMu nie mogę zdać. Nie wiem jak to jest, naprawdę. Freud pewno by się czegoś w mojej podświadomości doszukiwał.
Po zajęciach szybko zjadłem coś u Krzyśka i pognałem na korki. Ładnych chłopców po drodze widziałam mnóstwo, niektórych pofotografowałem oczywiście, żeby nie było.
A na korkach – spoko. Młody odrobił zadanie domowe, ale słabo. Dostał kolejne, bo teraz dopiero po świętach się zobaczymy. Skończyliśmy o 17:30 i szybko do Lfx pobiegłem, bo tam do 18:00 czynne. Zarezerwowałem na piątek sprzęt dla DJa. I już stówa prawie poszła na to.
Wyjątkowo wcześnie wróciłem do domu, ale się nie nudziłem.

Bo oto Jurek przyjął zaproszenie na F-SP. To dobrze, bo w ten sposób realizuję jedną ze swoich zapowiedzi. Że on kiedyś na moim F-SP będzie gościł. Myślałam, że znajdę to nawet na blogu, żeby cytować czy przywołać to teraz, ale jednak nie mam siły szukać. Pamiętam jednakowoż, że takie zapewnienie spod moich rąk wyjść musiało.
Oczywiście, zaproszenie takiej osoby wywołać musiało jakieś zamieszanie. Ale nie w tę stronę, w którą się spodziewałem. Ogólnie to chodzi o relacje z osobami, które mają inne relacje. Nie chcę tego teraz opisywać, żeby nie zaogniać sprawy, bo liczę na jej pozytywne zakończenie, ale jednak mimo wszystko – mam pewien problem mały. Mały dlatego, że mam nadzieję sobie z nim poradzić. O, to jeszcze dodam, że najgorsze jest wtrącanie się w to osób, które nic nie rozumieją i myślą, że to jest proste, oczywiste i nieskomplikowane :)
Wieczorem rodzinnie z Piotrem i Michałem wydaliśmy 200 zł na zakupy we frisco.pl. Zamówiliśmy wszystko, czego brakowało z chemii domowej – w tym 5 kg proszku do prania. Dobrze, że oni przywożą do domu, bo jak pomyślę, że musiałabym to wszystko dźwigać, to mi się nie chce. I dobrze, ze teraz kurierem UPC do każdego miejsca w kraju dowożą – może na Święta w ten sposób zakupy zrobimy w domu rodzinnym?

W środę znów zapierdol. Zaliczyłem ostatni raz BUW w przerwie zajęć. Ostatni raz, bo na razie więcej książek nie mogę pożyczać. Udało mi się nawet coś z biblioteki WDiNP pożyczyć! A to jest wydarzenie warte odnotowania. Oczywiście na tydzień i ledwo-ledwo, ale mam. Na głowie też cały czas przygotowania do Dni Otwartych UW. Na szczęście – nie jestem za to głównym odpowiedzialnym w Instytucie, ale i tak muszę coś-tam pomóc, doradzić, sprawdzić, przekazać. Takie drobnostki, które nie są kłopotliwe w sensie fizycznego zajmowania mi czasu czy odbierania sił witalnych, ale po prostu mam problem, żeby te wszystkie drobnostki zapamiętać.
Po zajęciach zaliczyłem jakąś kanapkę na ciepło, która moim obiadem w ten sposób się stała i ostatecznie dotarłem do kina.

Byłam przed czasem, ale i chwilę po mnie zjawili się zwycięzcy konkursu – Ci, którzy wygrali podwójne zaproszenia na „Drogę do przebaczenia”. Najpierw przyszedł Kornel z koleżanką. Ładny młody chłopiec – uznaję więc losowanie za udane ;) Pogratulowałem i poszli. A chwilę potem zjawił się Kamil. Ale ja nie wiedziałem, że to ten Kamil :) W sensie, że osoba, którą jednak znam. Tym niemniej, zakazać udziału mu nie mogłam a losowanie to losowanie. Dostał, poszli.
Chwilkę potem Marcinek, z którym byłem umówiony, się zjawił. Szedł z jakimś młodzieńcem, więc nawet mnie nie zauważył. Potem się dowiedziałam, że to Patryk. I że to taki fajny Patryk ponoć.
Niemniej, skończyłem kolejną telefoniczną rozmowę z Maćkiem Bieacz czy tam innym Damianem Cipcią i poszliśmy do kina.
Film był… Mam mieszane uczucia. Nawet niezły, ale jednak były momenty, gdy mnie tracili. No i scena kulminacyjna „Zabiłeś mojego syna! Zniszczyłeś mi życie!” była przesadzona i przerysowana. Więc oceniam jako okej, ale bez WOW.
Potem pojechałem z Marcinkiem na Dworzec, coby bilet do domu na za-tydzień kupić już. I mam i jestem zadowolony. Początkowo Marcin miał jechać do mnie, żebym mu jakieś niegrzeczne filmy nagrała na płyty, ale potem się rozmyślił. Ostatecznie, co można było jakoś przewidzieć, wylądowaliśmy w Wayne’s Coffee w Złotych Kutasach. Był jakiś znany facet, zastanawiałem się przez chwilę, czy mu na pudelka fotki nie pstryknąć ;)
W drodze do domu połykałem Giddensa. Znalazłem rozwiązanie teoretyczne jednego z moich głównych problemów. Nie do końca się z owym rozwiązaniem zgadzam, ale to tylko lepiej – bo mam przyczynek do krytycznego odniesienia się do jego koncepcji :)

Dzisiaj rano pan z frisco.pl przywiózł zakupy. Ładnie zapakowane, dobrze zabezpieczone – wszystko gra. Lubię taką zabawę. Oczywiście, wszyscy pytają czy to drogie. No, nie ukrywam, że w Carrefourze kupiłabym taniej serek wiejski – zamiast 2,12 zł zapłaciłabym 1,99 zł i to jedyna różnica. W zamian za to, kupuję kiedy chcę, dowożą gdy chcę i nie muszę dźwigać. Opłaca się, jak nic.
W przyszłym tygodniu mam zamiar startować w wyborach uzupełniających do Rady Instytutu Socjologii i Rady Wydziału Filozofii i Socjologii. Co prawda moja kadencja potrwa tylko do czerwca, gdy się obronię, ale… chciałbym uczestniczyć w wyborach dziekana i dyrektora instytutu, stąd moja chęć startowania.
Wcześniej – już jutro – czeka mnie 15th Floor-Sitting Party. W sobotę wywiad, dni otwarte, w niedzielę – kolejny wywiad (do badania tym razem), udział w zawodach piłkarskich (jako organizator, a nie uczestnik – ma się rozumieć). Będzie zapierdol, ale nie przeszkodzi mi to ani w imprezowaniu, ani pisaniu pracy. No i mam nadzieję, że podczas pobytu w domu rodzinnym uda mi się coś niecoś popracować. Wiem, zawsze tak mówię. Ale tym razem naprawdę mam nadzieję coś zrobić. Nie mam wyjścia. 7 stron tygodniowo!

Wypowiedz się! Skomentuj!