No dobrze, stało się. W sensie, że minął długi luty, w trakcie którego notowałam ile na co wydaję. Codziennie. Chciałem w ten sposób dojść do tego na czym mogę ewentualnie oszczędzać, bo mam wrażenie, że prowadzę momentami zbyt rozrzutny tryb życia. Mimo, że ani nie zarabiam piętnastu tysięcy, ani nie zadłużam się w bankach (nie licząc końcowomiesięcznych długów na karcie kredytowej – ale to maksymalnie do pół tysiąca) – mam wrażenie, że mogę żyć oszczędniej. No i cały czas mam w perspektywie te 300 zł, które chcę co miesiąc odkładać na wakacje spokojne i niemęczące.

Zanim jednak skończył się luty, musiałam dużo zrobić. W czwartek rzeczywiście poszedłem rano do Carrefoura – wydałem jakoś sporo, bo i chemii gospodarczej musiałem kupić coś niecoś. Oczywiście pomyliło mi się i Vision Express wcale nie jest otwarte od 9 tylko od 10 i dlatego nie wymieniłem soczewek w okularach. Znów musiałam to przełożyć, kurczę. Czasem już mnie to denerwuje. Skoro udało mi się nawet w domu rodzinnym znaleźć czas na pójście do okulisty, to co to w sumie za problem – znaleźć godzinę, gdy mi będą szkła wymieniać. Ale jednak, okazało się, że dla mnie to jest problem. Od grudnia.
Czwartkowe zajęcia, bez rewelacji jakiś. Oczywiście, kolejna zmarnowana godzina w Zakładzie Socjologii Oświaty i Wychowania, w którym wszystkie zajęcia są o tym samym, choć nazywają się nieco inaczej (ale zawsze nazwa ta jest długa, skomplikowana i trudna do zapamiętania). Ogólnouniwersytecki wykład „Socjologia rodziny” jest parodią nie tylko dlatego, że wydaje mi się banalnie prosty i podręcznikowo nudny, ale również z powodu dwukrotnie w ciągu zajęć sporządzanej listy. W połowie zajęć i po zajęciach. Kolejka 100 osób, które wpisują się na listę wygląda strasznie, a przerwa trwa tylko 5 minut, w trakcie których wszyscy muszą się wpisać. No, bardzo śmieszne. I po zajęciach to samo. Bezsens. Ale wciąż podkreślam, że największym plusem jest to, że jest tam bezprzewodowy Internet i mogę w przerwach, gdy pani po raz setny opowiada to samo i wyjaśnia banalne dla mnie rzeczy – zajmować się czymś innym. A że lubię swoją uwagę skupiać na różnych rzeczach naraz, wiadomo nie od dziś, prawda? Dlatego się cieszę z Eduroamu, który tam działa.
Jedynym plusem była „Socjologia religii”. Od razu widać, że Mirosława Grabowska, to naukowiec i dydaktyk zarazem. Ciekawie – mimo, że napisy na folii wyświetlane na ścianie – malutkie. Mimo, że zajęcia zaczynają się o 18, to jest ciekawie tak czy owak. I wcale nie chce mi się spać.

Po zajęciach biegiem do Starego BUWu, bo o 20:10 ruszyło posiedzenie Parlamentu Studentów UW. Opozycji – prawie brak. Nawet przedstawiciele Instytutu Dziennikarstwa zjawili się na chwilkę (nie w komplecie, rzecz jasna) i zniknęli po pierwszych 10 czy 15 minutach. Okej, przyznaję, że nie było to najbardziej pasjonujące wydarzenie tego roku, ale tak to jest, że czasem jest ciekawie, czasem nudno zaś. No i głos zabrałam kilka razy. Po pierwsze – chciałem powiedzieć coś w omawianych kwestiach. Po drugie – musiałem zareagować na brak protokołu i dowiedzieć się chciałem czegoś od Komisji Rewizyjnej. No a po trzecie – w końcu nie jestem tam po to, by siedzieć, tylko by pracować.
Udało mi się też dojść do tego, że nie przestanę być Senatorem UW w czerwcu. Senatorem bowiem nie musi być Parlamentarzysta tylko dowolny student UW. Więc, mimo że stracę mandat, to nie przestanę przecież być studentem. Więc to jest plus. Skończenie socjologii nie będzie oznaczać dla mnie końca mojej społecznej działalności na UW w tej kadencji. No, bo wiadomo, że na dziennikarstwie dewianta nie wybiorą na swego reprezentanta.

Wróciłam przed północą, co było dość zaskakujące, zważywszy, że posiedzenie było poświęcone głównie dyskusjom i mogło trwać bardzo długo. Brak opozycji na sali sprawił jednak, że nie było bezsensownego blokowania pracy Parlamentu i można było po 3 godzinach zakończyć.
Niemniej, tydzień był taki, że nie udało mi się przygotować do zaliczenia semestru z „Socjologii wiedzy” i nie poszedłem rano na zajęcia. Wyspałem się za to po raz pierwszy w ciągu ostatnich 7 dni. Spałam w sumie chyba z 9 godzin, co jest dla mnie właściwie wyrobieniem dwudniowej normy. Mogłem za to spokojnie iść na wykład o problemach konfesjonalizacji w kościołach nowożytnych. Już wiem co znaczy ta konfesjonalizacja. Chodzi o kształtowanie świadomości wyznaniowej. I tutaj też fajnie, bo wykład – ciekawy. Niby historia, ale jednak fajnie. Poza momentami, gdy jednak z historyczną manierą profesor opowiadając o wydarzeniach, zaczyna snuć realistyczne opisy przykładów, gdy coś-tam się działo. Niby na tym też polega historia, ale jednak ja jestem do konkretniejszych rzeczy przyzwyczajony. Obok mnie siedziała dziewczyna, która ledwo wytrzymała. Po godzinie spakowała rzeczy, zaczęła przeglądać katalogi (Avon i Venezia), szurać torbą po stole, bawić się zamkiem w niej… Wyglądała śmiesznie – taki zniecierpliwiony uczeń pierwszej klasy szkoły podstawowej, który chce już iść do domu. Ja wiem, że to piątek, ale jednak na OGUNy nie trzeba chodzić – samemu się je wybiera. Mogła inny termin, inne zajęcia wybrać przecież.
Potem odwołana „Rosja po 1991 roku”. „Socjologia Internetu” i mój referat o telegrafowaniu. Chyba dobrze przyjęty, bo miałam wrażenie, że z ciekawością ludzie oglądali to, co pokazywałam i mówiłam. Zajęcia skończyły się o 17:30. I tak będzie w tym semestrze. Nie da się inaczej.

Odebrałam indeks po drodze z „Polityki”, gdzie na mnie czekał od jakiegoś czasu. Zaniosłem też do banku zaświadczenie o studiowaniu, które co pół roku muszę tam podrzucać, żeby mi nie kazali spłacać kredytu studenckiego już. Co do indeksu – mam wpis i zaliczenie za przedmiot, na którym nie tylko nie byłam ani razu, ale nie wiem nawet jak wygląda prowadzący, bo on też nie przyszedł ani razu. I, co śmieszniejsze, to ma być „Proseminarium magisterskie” (cokolwiek termin „proseminarium” miałby tutaj oznaczać, to jednak „magisterskie” dodaje nazwie powagi, prawda?). Nie będę tego komentować szerzej, bo chcę tylko znów pokazać, że dziennikarstwo, to kierunek, na którym nie tylko studenci robią sobie jaja z UW, ale też i prowadzący mają uczelnię w dupie.

Wieczorem wpadli do mnie pederaści. Piotrek z Damianem Cipcią, Tomeczek, Maciej Bieacz Biurwa Jebana i Daszek, o którym pisać mi nie wolno. Ten ostatni zresztą sam się zaprosił, dzwoniąc z pytaniem „to na którą zapraszasz mnie na bifor?”. Od razu dwa wyjaśnienia – to nie bifor, tylko posiadówa przed wyjściem no i nigdy nikogo nie zapraszam. Osoby odpowiednie wiedzą, że zawsze mogą wpaść, tylko wcześniej dać muszą znać, że będą i o której. Co już kiedyś zresztą pisałam chyba.
Damianek nie pije alkoholu w związku ze swoimi ćwiczeniami – więc litr Trucka obalił. A mówiłam mu, że dla niego to za dużo. Bo ja rozumiem, że mi po litrze XLa nic nie jest, ale ja jestem większy i mam zdecydowanie inne doświadczenie, jeśli idzie o picie energy-drinków. Piotr przyniósł mi zamówienie z Avonu (po 19 dniach od zamówienia…), które było niekompletne dodatkowo.
Ostatecznie zaczęliśmy się zbierać do Ciotopii, ale pojawił się dylemat – czym jedziemy. Ja byłem za nocnym, bo to taka tradycja. Poza tym, to nadal nieoficjalnie luty, więc w notatkach musiałabym umieścić wydatek na taxi. Pomysł mi się nie spodobał i Damiankowi też nie. Nie mówiąc o tym, że musielibyśmy dwiema taksówkami jechać. No i o tym, że Tomeczek nie chciał jechać do Utopii, tylko do Toro, bo tam był Kamil Chupa Chups. Nie pytajcie, co to za Kamil. Przyjmujemy do wiadomości, że ktoś taki jest po prostu. Ładniutki chłopiec, z którym Tomeczek ostatnio na gronie wiadomości wymieniał.
Z Damiankiem poszliśmy na nocny a reszta taxi się zabrała. Sporo znajomych było, co nie zaskakuje. David upierał się, żeby mnie na drinka zaprosić. Uległem, bo argumentem było to, że chce się odwdzięczyć za film w kinie, na którym się popłakał, a na który ja go zaprosiłam. Jakiego chcę drinka? Nie wiem, ja się nie znam. Bacardi z Colą? Na tym stanęło. Daszek, o którym pisać mi nie wolno, znów z Adrianem sporo czasu spędzał. A Maciej Bieacz Biurwa Jebana – z nami. Tomeczek przybył po jakimś czasie z Kamilem Chupa Chupsem i Łukaszem. Był w stanie wskazującym na dobrą zabawę i siedział potem prawie cały czas w chill-oucie, pijąc z koleżanką Kamila (jakkolwiek jej na imię). Ponoć mnie znają z Kamilem. Ciekawe skąd, ale w sumie… nic mnie nie dziwi już.
Jakoś nie chciało mi się notatek robić w klubie, więc nie pamiętam już szczegółów, które się wydarzyły. Wiem, że Daszek, o którym pisać mi nie wolno, chce być moją cipcią, ale mu wyjaśniłem, że nie może. Mimo, że nie opiera się już tak bardzo, gdy chcę go objąć. Jest za to zszokowany faktem, że nie mnie już nie podnieca. Mnie już w sumie chyba nikt nie podnieca. A już na pewno nikt, kogo znam. Łącznie z Kamilem-barmanem, który się ze mną wita już normalnie. I Jasiu-barman też się wita, co jest miłe z jego strony, zważywszy na to, że mnie nie zna.
No i po raz pierwszy w życiu byłem w bluzie w Utopii. Uznaję to za innowację godną odnotowania, mimo tych z kochanych czytelników, którzy uznają to za małostkowość i zaściankowość.

Wracając z Utopii, zaliczyłem z Daszkiem, o którym pisać mi nie wolno i Adrianem McDonald’sa. A dokładniej Okienko 24h, zwane dawniej McOkienkiem. Wiem, że McDonald’s nie jest ani zdrowy, ani kinky, ani zalecany, ale co mi tam.

Wstałam dość żwawo koło 13. Chcę przy tym podkreślić, że Piotr, mój współlokator, który nie był nigdzie na imprezie (jak zwykle), wstał później niż ja! Skandal w sumie, nie? A Michała nie było, bo spał u koleżanki ze swoim partnerem. Upiera się, żeby zaprosić go na 14 marca na 15th Floor-Sitting Party, które będzie tego dnia, a ja mu cały czas mówię, że do 14 marca jeszcze im przejdzie. Upiera się, że nie.
Wstałem tak chętnie, bo miałem do zaliczenia tego dnia Tomeczkowy sklep i nie tylko. Najpierw zaniosłem okulary do Vision Express. Wymienili szkła. W tym czasie przymierzałam sukienki w Vero Modzie. Z 6 chyba udało mi się włożyć, ale nie było „wow”. Mimo, że dwie czy może nawet trzy były fajne, ale jakoś… nie, nie, bez sensu. Biedny Tomeczek się naszukał a ja nic nie wziąłem ostatecznie. No i jeszcze musiałam mu przekazać wiadomość o tym, co robił Chupa Chups po jego wyjściu z Utopki minionej nocy.
Zaliczyłem też nareszcie Sephora i kupiłem podkład i puder. Z pudru jestem bardzo zadowolona, z podkładu – jak zawsze, średnio. Ale mam, a to najważniejsze.

Wieczorem Kuba Duży napisał, że muszę z nim iść na domówkę. Do takich dwóch chłopców, których mi kiedyś pokazywał, a którzy chcieli go do trójkąta, z którego ostatecznie zrezygnowali. Że będzie fajnie i w ogóle. Ostatecznie jednak powiedział, że jeden z nich ma zastrzeżenia co do tego, czy część gości nie będzie miała do mnie zastrzeżeń, bo jestem „facetem ubierającym sukienki”. No cóż, jestem, czy nie – na takiej imprezie bawić się nie będę.
Damianek i Piotr pokłócili się o to czy idą oraz gdzie. Piotrek chciał do Toro i do Utopki, a Damianek – nigdzie. Oczywiście, jak zwykle, uległ. Najpierw się okazało, że ok, pójdzie do U. Potem się okazało, że nie tylko do U, ale i do Toro. Akcja „kotek, kotek” działa nadal.
Nie wpadli do mnie, ale za to Maciej Bieacz Biurwa Jebana i Tomeczek się zjawili. Posiedzieliśmy niedługo i pojechaliśmy Maćka samochodem na Jasną. Chciałam przy tym powiedzieć, że nie wiem ile już czasu minęło od momentu, gdy ostatnio wsiadałam do Yariski.
W Utopce – Sis z mężem, Kuba 69 z Grzegorzem, Kuba Po Prostu z chłopcem… krótko mówiąc: dużo znajomych twarzy. A i muzycznie super. Moondeckowa dała czadu, jak należy. I ludzi w ogóle jakoś dużo było, aż strach. Ja nie wiem skąd oni się biorą. Fakt, że momentami dziwiłam się, że niektórych widzę, ale nie działo się nic strasznego. Nawet Ewa weszła mimo ubiegłotygodniowej akcji z butelką wniesioną do klubu. Daszek, o którym pisać mi nie wolno, dzwonił wcześniej i chciał skoordynować wejście, ale się nie dało. I jeszcze się chwalił, że Marcinek mu właśnie obiad zrobił i że muszę o tym napisać, to będą plotki.
Tomeczek zniknął z Utopii tak nagle, że nie zauważyłam tego nawet. Jurek był, jak sam stwierdził, pijany. Maciej jednak chyba ma z nim jakąś ciotodramę, bo ciężko nie zauważyć spadku intensywności ich rozmów i kontaktów ogólnie. A Pawełek Firenzo był z jakimś recydywistą, który go sponsorował. No i ładny chłopiec był. Dwóch nawet. Jeden – Kudłaty, co woli starszych i taki ze śmieszną bródką, która mimo tego, że jest bródką, to jest dość kinky. Temu pierwszemu udało mi się nawet zdjęcie zrobić.
Moondeckowa wymiatała, co sprawiło, że jak ludzi trochę poszło, mogłem poszaleć. I tak szalałem do 7 rano. W międzyczasie (tak zwanym) rozmawiałam z barmanami. Okazało się, jak powiedział Kamil, że oni (heterobarmani) nie lubią tutejszych gejów. I że ja jestem jedynym, którego tolerują. Mimo tego, że się przeginam bardzo, to jestem normalny. I że nawet na Brzeskiej by mi nie wpierdolili. Nie wiem do końca co to jest Brzeska, ale rozumiem, że to jakaś niebezpieczna ulica.
Pytali mnie, czy ruchałem kiedykolwiek kobietę. Jak powiedziałam, że nie, to stwierdzili, że jestem prawiczkiem. Łorewa.
A potem Kamilek wypił i z kolegą na barze tańczył.

Ostatecznie wyszliśmy po 7, więc McDonald’s już otwarty… Więc weszliśmy do środka i zjedliśmy śniadanie. Maciej Bieacz miał przez telefon ciotodramę a do Piotrka (który zjawił się przed 4 w Utopii) dzwonił Damianek. „Martwi się o mnie, sprawdza czy wszystko okej.” „Sprawdza czy się nie kurwisz po prostu.”
I choć byłem rozbudzony totalnie, to po jedzeniu zasypiałam w samochodzie Macieja.

Niedzielę, co może niektórych zdziwić, spędziłam na nauce. Bo okazało się, że w sprawie etyki społecznej pan chce mnie widzieć na dyżurze dzisiaj. A poza tym zagraniczne systemy medialne mnie czekają dzisiaj. Przygotowania było sporo, bo musiałam znaleźć dużo rzeczy, których się na pamięć uczyć muszę. Przeczytałem więc sporo z książek dwóch do etyki. I poszukałem co trzeba na zsm. Usnąłem na chwilkę też, coby odespać weekendowe szaleństwo. A wieczorem…
Piotr zaproponował, że pijemy. Ponieważ on jest z nas najbardziej stateczny, porządny i ogólnie heteronormatywny, to trzeba było to wykorzystać! Martini, wódeczka Mała, cytrynka, lód i Sprite. I sobie obejrzeliśmy Little Britain Abroad, popijając drinki. A o północy – spać.

Miał być teraz lżejszy tydzień i taki będzie, ale nie oznacza to, że mam mniej pracy. Pracy sporo, biegania też. Ale jednak lajtowniej i spokojniej. O czym świadczy to, że piszę rano w domu bloga.

Wypowiedz się! Skomentuj!