Nie będzie dzisiaj chronologicznie, bo nie chce mi się chronologii zachowywać. Najważniejsze, żebym wreszcie tego bloga napisał, bo ileż można! Już się zbieram do tego od środy, ale jakoś nie miałam naprawdę okazji wcześniej. Zresztą – zaraz wyjdzie dokładnie dlaczego, gdzie i tak dalej. Ale najpierw chcę napisać o tym, że właśnie wstawiłam na fotobloga zdjęcia z Manify 2008. Byłam, oczywiście. Był też Kuba Duży, który szedł ze mną. Jako jedyny z moich bliskich znajomych. Szkoda, ubolewam i żałuję, że tylko on się zjawił. Tzn. był też m.in. Andrzej Oceanblue ze swoim partnerem czy tam przyjacielem, ale on akurat nie jest moim najbliższym znajomym. I tutaj chcę wylać swój żal, że cioty nie szły w marszu poparcia dla feministycznych spraw kobiet. Po pierwsze – to trochę tak, że nie szliście też w mojej sprawie. Szkoda – ja chodzę na Parady Równości, gdzie mówi się głównie o związkach partnerskich, które mnie w ogóle nie obchodzą. Chodzę tam dla Was. Szkoda, że nie mogliście raz pójść dla mnie. I dla dziewczyn, które chodzą w Paradach Równości, walcząc o Wasze równouprawnienie. Nie musicie się tłumaczyć w komentarzach, jak macie w zwyczaju. Indywidualne powody mnie nie obchodzą, bo i nie zwracam się do Was indywidualnie, tylko do wszystkich razem. Wystarczy spojrzeć na gronie na listę znajomych – jeśli jesteś na niej, to na pewno się do Ciebie odnoszę. Co nie znaczy, że nie mówię tego do osób, których tam nie mam a które znam.
Wstydź się.

Niemniej, manifestacja była udana. Przeszliśmy spokojnie spod PKiNu pod Sejm. Było ciepło, słonecznie, muzycznie, radośnie. Nie tak radośnie jak np. na ostatniej Paradzie Równości, ale tez i cel tych imprez jest jednak nieco inny i mają one nieco inny charakter. Dużo ludzi było – ponoć 2 tys. Nie wiem, może ciut więcej. Łorewa, prawdę mówiąc. Ja szłam z dumą i w sumie z radością, że mogę tu być. Że chociaż tego jednego dnia mogę powiedzieć, że jako kobiecie należy mi się to samo co facetom. I nie ma znaczenia, czy jestem kobietą „biologiczną” czy nie.
Poza tym, nie byłbym sobą, gdybym nie podziwiał wkoło ładnych chłopców. A tych – nie brakowało. Oczywiście, mało homoseksualistów. Ale za to anarchiści zwrócili moją uwagę. Ładni, szczupli, wysportowani, często z dreadami. Fajnie. Zdjęć im też trochę zrobiłam.
Nie było niebezpiecznie. Pod Sejmem był taki moment, że ONR ruszyło lekko do przodu, ale bez przekonania, bez siły. Wiedzieli, że jest ich malutko, że policja nas oddziela i że nie wypada bić kobiet. Tak więc spokojnie, bez niespodzianek. Całość trwała ze dwie godziny.
Potem poszliśmy z Kubą na kawkę do Wayne’s Coffee. Ruch tam duży. Zjadłem jeszcze sałatkę – a że dla mnie specjalnie Ania robiła, to była tak megawypasiona i superduża, że się przeraziłem. No, ale za to obiad miałem z głowy.

Nie ukrywam, że ciężko było wstać. Bo do domu po imprezie dotarłem o 6, a wstałem o 10. Wcześniej oczywiście w Utopii byłem. I mnie wszyscy denerwowali. Czy jeśli stoję pod ścianą, to znaczy, że się nie bawię? To tak jakby stwierdzić, że skoro nie jestem najebana jak większość tam przebywających, to w ogóle jakby mnie nie było. Bezsens, prawda? Więc denerwują mnie ludzie podchodzący do mnie co chwilkę i pytający „a czemu się nie bawisz?”, kiedy ja się właśnie bawię. Delektowałam się setem djskim Hu_go (którego ostatecznie nie dodałam do znajomych na gronie, a miałam to zrobić…). Dodatkowo ludzie naruszający moją sferę intymną. Drażni mnie to i będę teraz surowiej egzekwować takie naruszenia. Bo a to chłopak Kuby 69, którego na dobrą sprawę nie znam właściwie, mnie klepnął a to Sis co chwilkę podbiega i mnie próbuje poruszać. Nie, nie chcę. I naprawdę nie lubię jak za często się mnie dotyka. Dlatego momentami miałam dość i musiałam usiąść gdzieś w odosobnieniu. I dlatego też spędziłam dobre pół godziny na rozmowie z selekcjonerem a nie ze znajomymi. Powiedzieć o czym rozmawialiśmy nie mogę, bo groził, że jak zdradzę, to najpierw zrobi mi dziurę w czaszce i mózgu a potem mnie w tą dziurę wyrucha. Więc, wolę nie ryzykować ;)
Przyjechała też Królowa! Przywitałam się, oczywiście i pogadałam chwilkę. Fajnie, że już jest. Tak od razu już jest jak być powinno. Mimo, że nieco zmęczona i nie przebywała z nami za dużo, to jednak miło było ją zobaczyć. Opaliła się nieco. A skoro wróciła Królowa, to wrócił i Gladi.
A piszę o nim dlatego, że musiałam go na początku imprezy jakoś prosić o to, żeby pomógł mi wpuścić dwie osoby. Łukasz podszedł prosząc mnie o pomoc przy Kamilu Chupa Chupsie i jego koleżance-kobiecie. Piotrek nie chciał wpuścić, więc Gladi pomógł. Potem jeszcze po jakimś czasie Grzegorz Bóbr mnie prosił o to, żebym Olivkę wprowadził. Ona zaś była z Maćkiem, którego trochę znam, więc też go wprowadziłam. Natomiast tym, co łączy obie sytuacje jest totalny brak manier. Bo o ile Łukasz i Grzegorz podziękowali za pomoc, a Łukasz dodatkowo przedstawił mnie Kamilowi, to ani Olivka, ani Maciej nie zechcieli nawet się przywitać ze mną. A to niemiłe, bo mam ich na gronie w znajomych. Miałem, precyzyjniej mówiąc.
Mało rzeczy mi przeszkadza wśród moich znajomych i wśród ludzi, którzy wokół mnie przebywają. Ale chamstwo i brak dobrych manier są dla mnie nie do zniesienia. Tym bardziej skontrastować to muszę z faktem, że wszyscy właściwie witając się ze mną, całowali mnie po ręce. To strasznie miły gest, który zawsze sprawia, że się rozpływam. To takie grzeczne i miłe… Mam straszną słabość do całowania mnie po rękach. A tutaj potem taka sytuacja… No, nieładnie, nieładnie. I jeszcze ludzie naruszający moją nietykalność i jeszcze inni pytający co chwilkę czemu się nie bawię… Wszystko to sprawiło, że gdy nadeszła pora wychodzenia, nie chciało mi się nawet z nikim żegnać. Łorewa.

Poza tym, nie byłem jakoś szczególnie wypoczęty, bo piątek miałem trudny. Zaczęło się od tego, że spałem tylko 4,5 godziny. Rano – zaliczenie z Socjologii Wiedzy. Całkiem udane, chociaż bałam się, że będzie trudniejsze – w sensie, że mi gorzej pójdzie. Poszło nieźle, choć sama prowadząca przyznała, że jedno pytanie dostałem bardzo trudne. Po pierwszych zajęciach miałem egzamin ustny z Etyki Społecznej. Też niełatwy – bo miałem dużo do nadrobienia jeśli idzie o czytanie lektur na ten przedmiot. Na szczęście poszło mi nieźle. Lekko wymieszałem tylko pojęcia rygoryzmu z absolutyzmem i „płytko” odpowiedziałem o utylitaryzmie. Ale spoko, zaliczone na 4.
Z tymi zaliczeniami to jest tak, że sytuacja się skomplikowała. Będę musiał iść na dyżur do faceta od Zagranicznych Systemów Medialnych. Mimo bowiem mojego przekonania, że zaliczyłem ten egzamin (jakoś-tam), to jednak… nie udało się. To oznacza, że formalnie wyczerpałem drogę do zdawania go. Teraz czeka mnie: albo egzamin komisyjny, albo powtarzanie roku, albo skreślenie z listy studentów. A że nic z tego mi się nie uśmiecha, wpadnę do niego na dyżur i przejrzę dokładnie test, pewno jakieś punkty znajdę, wywalczę i zaliczę. No bo, bez przesady. Zdaję megatrudną Socjologię Wiedzy a z głupim ZSMem mam problem…
Potem dalsze zajęcia a na koniec dnia jeszcze kolegium redakcyjne. Super było to, że dużo ludzi się zjawiło. Ale system umawiania się, gdzie każdy wcześniej w arkuszu kalkulacyjnym zaznacza kiedy może, kiedy nie może, ja to potem uzgadniam… ogólnie: zamieszanie a potem ledwo 60 minut spotkania. Rzeczowo, choć nie bez anegdot. Zadania podzielone. Ostatni numer był bardzo dobry, mam nadzieję, że ten też wyjdzie okej.
Wróciłem do domu późno, bo jeszcze Carrefour zaliczyłem. I nie mogłem nawet pospać przed nocą. Stąd moje zmęczenie wczoraj w Utopii trochę się dało we znaki.

Czwartek też nie był lekki. Rano – posiedzenie komisji senatu UW. Długie dość, a zajmowaliśmy się głównie ustaleniem tego, jak mamy się zajmować pewną sprawą w przyszłości. Bez szczegółów, bo nie ma sensu, żebym je tutaj opisywał. A na koniec jeszcze kolega rzucił hasło, że jest pomysł przyznawania ECTSów za działalność w Komisji Stypendialnej. No, to się posypały gromy i się zaczęło, gdy już miało się kończyć. Dyskusja przełożona na przyszłość.
Po zajęciach, które miałem zaliczyć, a które olałem, bo pojechałem do domu – wieczorem umówiona byłam z Ol. Czyli z moim fotografem. Dojechałam na Imielin około 20. I się zaczęło tak, że się po 23 skończyło. Myślę, że fotki mogą wyjść ciekawe – zobaczymy zresztą za jakiś dłuższy czas, bo Ol zawsze strasznie długo obrabia. Cierpliwość jest ponoć cnotą ;) Niemniej, wracam fartem, bo akurat podjechało 503. Potem na metrze chwilkę czekałam a jak wychodziłam w Centrum z podziemia, to wiedziałam, że 512 jest ostatni w rozkładzie o 00:12. Ale wiedziałam też, że on zawsze jakieś 6,5 min wcześniej przyjeżdża i ledwo zdążyłam – akurat podjechał. Ponoć głupi ma zawsze szczęście ;)

Byłem świadkiem megaakcji w redakcji Studenckiej w środę. Zwolenie w trybie natychmiastowym grafika. Krzyk, wrzask, rzucanie oskarżeń i zapisów umowy. Straszna rzecz. Aż nie wiadomo jak się wtedy zachować. Chodziło o jakieś przekroczenie uprawnień czy coś takiego. A że umowy o pracę nie ma, tylko jest umowa-zlecenie czy inne „o dzieło”, to wiadomo… Poszło łatwo. No a ja umowę przy okazji za zaległe teksty podpisałem. A wieczorem – super. Wspominałam o Grzegorzu Bobrze, prawda? Bo on wpadł do Polski na chwilkę. Więc się spotkałam. Pomijam fakt, że w Wayne’s Coffee dał mi w prezencie jakąś pastę do włosów (fajna, przyznaję bez bicia), to jeszcze miło było z nim posiedzieć. Tak, jakby nigdy nie wyjechał. Dziwne to takie trochę. Spędziliśmy razem ledwo godzinkę, bo potem do kina szliśmy. Na „Joshua”. Thriller niezły, chociaż dość przewidywalny i ani razu nie podskoczyłem na miejscu. Szkoda. No, ale zabrałem do kina poza Grzegorzem także Oliviera i Michała. Takie małe ciotowyjście. Oczywiście miał iść ktoś jeszcze, ale w ostatniej chwili się wycofał – co uważam także za nieco niegrzeczne i staram się unikać zapraszania gdziekolwiek osób, którym się to za często zdarza. No bo po co mam się stresować.
Ja w ogóle mam dość utylitarne podejście do znajomości – po co się męczyć, jeśli zasady owej znajomości nie odpowiadają albo mi, albo komuś innemu, prawda? Nie ma sensu, więc po prostu osoby, z którymi nie mogę się w 100 proc. dogadać, znikają jakoś-tam. Przykłady mogłabym mnożyć, ale po co?

Wtorek był jedynym dniem, gdy mogłam jako-tako odpoczywać. Jako-tako, bo spędzałam czas w domu, ale nie na nic-nie-robieniu. Pisałam maturę zleconą. Temat dla mnie nowy, w tym sensie, że jeszcze nigdy o tym nie miałam okazji pisać. Ale spoko, jestem nawet zadowolona., fajne źródła znalazłam. Tym niemniej, trzeba było usiąść i napisać jednak. Co zajmuje sporo czasu. Oczywiście, wynagrodzenie jest jakąś tam rekompensatą, ale uwierzcie mi – pisanie prac na zlecenie nie jest tym, co uwielbiam robić. Po prostu wiem, że potrafię pisać (a nie potrafię w sumie nic innego) i wiem, że ludzie są gotowi za to płacić. Ot, kapitalizm.

W poniedziałek się stresowałam, bo miałem ten egzamin poprawkowy z Zagranicznych Systemów Medialnych, o wynikach którego pisałam na początku. Poszło dość szybko, choć przyznaję, że nie bezstresowo. Asia Gąska też pisała. Plusem jest to, że ostatnio czułem, że jakoś się z Asią oddalamy, a mieliśmy okazję pogadać właśnie po egzaminie. I to dość długo. Asia porównała mnie do Królowej, że ja też mam swój dwór i swoje przyciotki. Ja myślę, że to nie tak trochę. Oczywiście, można się analogii dopatrywać, bo między dwójką dowolnych ludzi można ją znaleźć, ale jednak to nie tak.
I wciąż, i nadal twierdzę, że muszę odmładzać swoje towarzystwo. Niepokoi mnie to, że nie mam na to czasu. Niech no tylko socjologię skończę i będzie cacy. Wysłałem mojej promotorce to, co mam dotychczas napisane. W poniedziałek mam z nią o tym pogadać. Mam telefony do drag queen, więc jest nieźle. Jeszcze tylko dwie transseksualistki m/k i będzie super! Spisanie tego, po jej wskazówkach, to będzie pewno banał. Umiem przecież pisać.
Jakiś polecony na poczcie czeka, nie mam kiedy odebrać. Może w poniedziałek przed zajęciami? Bo po, jak tydzień temu i jak każdego tygodnia, mam posiedzenie Zarządu Samorządu na socjologii.

Zaraz wpadną do mnie Maciej Bieacz i Damianek moja Cipcia. Wczoraj Macieja nie było, ale za to Tomeczek, Piotrek Damianka i Marcinek Młody wpadli. Miło było ich zobaczyć. Ja naprawdę mam do nich słabość. No, może nie do wszystkich, ale jednak. I cieszę się, że mogę im coś dać czasem.
A na Dzień Kobiet kwiatka dał mi tylko Maciej Bieacz. I chciałam to podkreślić, bo inni w ogóle o tym nie pomyśleli. Szkoda.
Muszę przymierzyć mini zanim przyjdą, żebym wiedział czy dzisiaj się w nią ubiorę.

Wypowiedz się! Skomentuj!