Zacznę najpierw od tego, na czym ostatnio skończyłem.
Sprawa z gaylife.pl nie jest zakończona, ale mam wrażenie i nadzieję, że będzie dobrze. Udało mi się w końcu trochę chociaż pomailować z antarexem i mam wrażenie, że nie jest jednak tak całkiem „na nie” nastawiony, więc może uda się jakiś kompromis osiągnąć? Wierzę w to i specjalnie o tym piszę tutaj – żeby też trochę tak mobilizująco podziałać. Jesteśmy przecież dorośli, damy radę się dogadać w takiej prostej sprawie, prawda? Już nawet zaproponowałam okrojoną wersję sprostowania.

Ogólnie sesyjne dni mijają mi na nic-nie-robieniu, które jest stanem fantastycznym i strasznie mi potrzebnym, choć nie do końca ścisłym. W sensie, że jednak coś-tam robię. Piszę czasem coś, na jakieś spotkania chodzę. Nie jest ze mną aż tak tragicznie.
W piątek udało się Maćkowi wyciągnąć mnie do fryzjera. Nie chciałem, bo kasy jeszcze nie miałem. Co zresztą jest SKANDALEM i moja cierpliwość wobec wydawcy powoli się kończy. Ja nie mówię, że to jest jakaś megakasa, ale jednak te kilkaset złotówek mi się należy, prawda? Stwierdziłem, że skoro to piątek, to zaczekam do poniedziałku. Wiadomo, ELIXIR nie działa w weekendy, więc nawet jakby co, to może być opóźnienie nie-z-jego winy. I dlatego też nie chciałam do fryzjera, ale Maciej Bieacz Biurwa Jebana mnie namówił. Stwierdził, że on musi iść, więc ja też pójdę i że mi kasę pożyczy do momentu, aż będę mieć swoją. Co było robić? Zgodziłam się. Tym bardziej, że chwil wspólnych z Maciejem odkąd pracuje i dodatkowo się z Jurkiem spotyka, jest niewiele i łapać je muszę jak najwytrwalej. O 18 byłam u fryzjera. U Arka w sensie.
Biurwa Jebana już wtedy pisała, że się spóźni. Nie czekałem oczywiście, tylko oddałem się w jego ręce. Działał, działał, bawił się. Zawsze powtarzałem, że nie lubię chodzić do homofryzjerów, bo mnie deprymuje potem spotykanie ich w miejscach pozafryzjerskich… Nie inaczej jest w sumie z nim, ale z drugiej strony – teraz tak rzadko bywa „na mieście”, że nie muszę się tym prawie w ogóle przejmować. I chyba dlatego do niego chodzę. No, a poza tym, kiedyś przecież ten no… ja z nim przecież się spotykałem.

Maciej Bieacz dotarł spóźniony, gdy już powoli moje strzyżenie się kończyło. Potem jeszcze on usiadł a ja oczywiście wypominałem mu różne rzeczy, naśmiewałem się i ogólnie dyskutowaliśmy. Arek zapytał w pewnym momencie: „Dawno się nie widzieliście?”, gdy wymienialiśmy kolejną plotkę. No, dawno – od soboty. I dlatego po fryzjerze jeszcze trafiliśmy do Wayne’s Coffee na małe co nieco. Znów Maciej płacił. Dzisiaj już oczywiście mu wszystko oddałam, ale tak czy owak – to dyskomfortowe, że tak się u niego zadłużam.
Za to lasagne – palce lizać :)

W domu się ogarnąć musiałam dość szybko, bo wpadli do mnie homoseksualiści. W sensie, że Tomeczek, Damian i Piotrek. Ich wypady do mnie przed imprezą stają się powoli tradycją, co – przyznaję – podoba mi się. Miło tak z nimi, inaczej.
Posiedzieli, popili i jechać trza było. Nocnym, a jak! Na przystanku pijany acz krzewki pan kopał przystanek i coś tam gadał, że szuka Kasi. Mimo wszystko, pojechaliśmy bezpiecznie. No, prawie. Bo ktoś do Damiana mówił „I co, cwelu?”. A on nie odpowiedział. Bo ja już mówiłam, że on jest pasywny, ale nie lubi takich zabaw cwel-master. Swoją drogą: nadal szukam takich, którzy to lubią i sikają na siebie. Chcę mieć takich młodych znajomych w gronie!

Gdy szliśmy z centralnego do Utopii, przed niecką metra Centrum jakiś pan siedzący na ławce, wyraził swoją dezaprobatę dla nas, poprzez głośne puszczenie gazów, gdy przechodziliśmy obok niego… Zdziczenie obyczajów, czy co? ;)
W Utopii na szatni Wojtek i ogólnie jakoś tak kolejki nie było. Oby tak częściej!
Znajomych nie zabrakło. Była Sis (bez Olka…), Pawełek, Marcin zwany Grubym z takim przystojnym Maćkiem, który mówi wciąż, że jest hetero, Maciej Bieacz oczywiście, potem doszedł Jurek też. Był Arek ładnie obcięty po nowemu (widać, nie tylko my zaliczyliśmy fryzjera…), Ewa, David ze swoim Łukaszem współlokatorem no i drugi Łukasz – chłopak Mikołaja, którego kiedyś już poznawałam, ale który stwierdził, że musi mnie poznać i się przedstawiał.
Wyrazić muszę oburzenie na dwie rzeczy. Po pierwsze – Jerzy mój praco-zlecenio-dawca nie wszedł do klubu (to a propos selekcji, bo właśnie mi selekcjoner pisze na gronie Utopii, że nie odda mi wyimaginowanego pasa do pończoch…) a po drugie – nie zadzwonił po pomoc moją. Inna sprawa, że nie miałem ze sobą złotej karty, ale to chyba wiadomo, że ją mam tak w ogóle? Chociaż też, jak sobie przypomnę, selekcjoner Piotr jej nie widział. Piotr, chcesz zobaczyć?
Bo potem z kolei pomagałem Pawełkowi właśnie jakieś koleżanki wprowadzać. Zamieszanie było, bo Piotra nie było przy bramce a pan miły ochroniarz kazał czekać. Marzłem, a jak Piotr wrócił, miał obiekcje. Ale ale, udało się. No. Największa wpadka tej nocy to fakt, że Szanowny Pan Selekcjoner zapytał Pawła czy ma 18 lat! Skandal! A ten się jeszcze cieszy, no!
Skoro o pracownikach Utopijnego Królestwa mowa – Rafał miał pomalowane oczy. Zresztą bardzo ładnie. Mówił, że jakiś zakład i że jutro w ten sposób go wygra, czy coś. Nie wiem o co chodziło, ale wyglądał bardzo ładnie. Ja naprawdę nie rozumiem dlaczego tylko kobiety mogą korzystać z osiągnięć współczesnej kosmetyki, a faceci niby nie? Mogą, i chuj!
Niektórzy korzystają i dobrze na tym wychodzą. Taki na przykład Tomeczek lekko podretuszowany spodobał się pewnemu Panu Czarnemu. Pan Czarny ma pochodzenie afro-jakieśtam i nocy rzeczonej podrywał kilku chłopców. Na moją korzyść, bo ich brzuchy odsłaniał podczas rozmowy i całowania się z nimi, a to dla mego oka radość w życiu jedyna. Tomeczkowego brzucha nie odsłaniał, ale zainteresowany nim był. Dobrze, że Tomek po angielsku nie za bardzo, bo byśmy w komplecie z Utopki nie wyszli. Tym bardziej, że dość pijany był.
Nie tak bardzo jednakowoż jak heteroMaciek od Marcina zwanego Grubym. Ten alkoholu spożył ilości nieprzyzwoite, dzięki czemu nieco ze swej przyzwoitości stracił. I dobrze. Bo ja w jego heteroseksualność wierzę tak jak w matkę boską na drzewie objawioną. I dzięki temu wszystkiemu, rozmowa miła się udała.
Wszystko to jednak, plus nawet to, że Czeremis z Adamem mieli ciotodramę po tym, jak Adam przyszedł bez wiedzy Czeremisa do Utopii i ten się dowiedział, po czym wparował do klubu także – to jeszcze nic. Nic a nic. Tomeczek bowiem, pod wpływem sporej dość ilości alkoholu plus wcześniejszych słów Piotrka od Damianka Madoxa stwierdził, że nie odpuści Jurkowi. I gdy ten wychodził z klubu – nie dość, że mu podstawił nogę… trzy razy, to dodatkowo wyzwał go w sposób powiedzmy… uwłaczający jego wartości. Jurek odpowiedział, ale nieco spokojniej. Niemniej jednak, to nie była dobra atmosfera. Mi nie podobało się naruszenie czyjejś nietykalności cielesnej. I nie ma znaczenia, czy to był Jurek (zwłaszcza TEN Jurek), czy ktokolwiek inny. Uważam, że to bardzo niedobre, gdy narusza się czyjąkolwiek nietykalność.

Rano mówiłam o tym Tomeczkowi. Ponieważ on spał u mnie. A jak wróciliśmy… to po drodze nocny zahaczyliśmy. No cóż, trudno, trzeba było, bo taka noc i taka sytuacja.
Niedługo potem siedzieliśmy, bo… Bo Tomeczek nie miał humoru i ten no… jakby to delikatnie powiedzieć… musiał momentami skrywać twarz przed widokiem publicznym. I tyle wystarczy.
Rano powtarzałam jak mantrę: „przeproś Jurka”. Nie chciał, ale coś tam napisał – ten odpisał i ostatecznie przeprosił. Alleluja.

Dzień minął szybko, bo po obudzeniu i porannej kąpieli około 14, musiałam wyjść na spotkanie. Z Pawłem zwanym Pawłem od Różowego Kaktusa. Miło było go zobaczyć. Już wiem czemu na F-SP ostatnio nie przychodzi. Ponieważ zabrania mu jego dziewczyna. Tak, dziewczyna.
Byliśmy, no… wiadomo – w Wayne’s Coffee. Posłuchałam co u niego, wdaliśmy się w jakąś pasjonującą konwersację i ogólnie było miło. Mimo, że sam podkreślał, że nie jest w formie po nocy jeszcze.
Potem pognałem na koniec miasta Warszawy, czyli na proszony obiad do Łukaszka i Mateusza. Przyznaję, że dyskomfortowo czułam się, gdy zdałam sobie w metrze sprawę, że nic dla nich nie mam… Ale co mi tam, raz się żyje. Przecież nie odwołam z tego powodu spotkania, prawda?
No i szczęśliwie jakoś dotarłem do nich bez większych problemów. I muszę przyznać, że nie żałuję, bo bardzo miło spędziłam ten czas. A to słuchając ich rozmów między sobą, a to opowieści, które mi serwowali a to znów włączając się w ciekawe dyskusje. Nie mówiąc o pysznym obiedzie, za który raz jeszcze podziękować pragnę – tym razem publiczniej. Obawiam się tylko, że ilość kilokalorii w nim zawartych nie wpłynie na mnie zbyt dobrze. Pisząc to, przerywam, by zjeść w środku nocy coś.

Wracając zaś do soboty… Piotr zarzekał się, że za to, że nie chcę do nich przyjść na bifor, on też już do mnie nigdy nie przyjdzie, bo mieszkam „na końcu świata”. Oni mieszkają i z tego końca znów do mnie przybyli. Tomeczek też, a więc taka powtórka z rozrywki. Znów nocnym na dworzec i znów spacerek do Utopki.
Tam zaś kosmiczna kolejka. Kos-micz-na. Tym bardziej, że nic wielkiego tej nocy się nie dzieje. Jednak dla ludzi ma znaczenie, że to koniec karnawału. To może być szok, ale jednak. Na szczęście Kuba 69 gdzieś tam w kolejce stał i ode mnie kurteczkę wziął. To miłe. Był zresztą z Grzesiem tym swoim, który „jak wszystko dobrze pójdzie” lada moment wyprowadzi się od swojego chłopaka. Tam się dzieją krejzi rzeczy.
Najbardziej jednak krejzi wydarzeniem była rozmowa Tomka z Jurkiem! Mają oczywiście pamiątkowe foto z tej sytuacji, która – podkreślam – trwała aż 33 minuty. Potem znów rozmawiali, ale krócej i nikt nie zauważył kiedy zaczęli, więc nie można powiedzieć też ile dokładnie trwała owa rozmowa. A szkoda. Niemniej jednak, to przełomowe wydarzenie, tym bardziej, że się na kaweczkę ponoć wstępnie umówili.
Jurek zresztą potem tańczył na barze, a przy tym samym barze Kuba 69 zamawiał mi drinka, bo stwierdził, że musi mi postawić. Strasznie, strasznie dużo ludzi było, co momentami utrudniało mi zabawę taką jak lubię, ale na szczęście Damian Madox stał przede mną i ograniczał dostęp innych ludzi do mnie, tak że miałam kilkunastocentymetrową wolną przestrzeń wokół swojej osoby. Za to DJ dobrze grał. Widać wpływ Joachima Garaud. Grał podobnie jak on technicznie – zaczyna się piosenka, gdzieś tam w tle wplata drugą, ale tylko na kilkadziesiąt sekund, by po chwili znów zmienić… takie szafowanie płytami – bardzo efektowne i bardzo dobrze się sprawdzające, mam wrażenie. Ludzie bawili się dobrze. Ja chciałem bardziej poszaleć, gdy będzie mniejszy tłok na parkiecie, ale wtedy akurat DJ postanowił zwolnić tempo i przestało mi się chcieć ;) Więc dość wcześnie, bo jakoś kilka minutek przed 6 wyszliśmy z Utopii. Podobnie jak poprzedniej nocy (poprzedniego ranka?), zahaczyliśmy o naszą Ulubioną Panią w Podziemiu na tradycyjne cheesburgery. W ten sposób się pożegnaliśmy z Damianem i Piotrem. Ja z Tomeczkiem jechaliśmy na Ochotę, tylko że tym razem Tomek nie szedł do mnie a do swojego domu i taką nienajprostyszą drogą jechał tam, przesiadając się w miejscu, gdzie ja kończyłam już trasę.

Niedziela jest dniem wyrwanym, bo nic kompletnie nie robiłam kreatywnego. Nic a nic. Nie to, że nie byłem w stanie czy coś. Nie, po prostu nie chciało mi się i NIE MUSIAŁEM! I to jest najlepsze w sesji, że nareszcie można odpocząć. Co prawda wieczorem wydrukowałem kilka stron do egzaminu, ale nic ponad to. Nie zacząłem ich nawet czytać (niestety?). A skoro o drukowaniu mowa – kończy mi się toner w drukarce, kurwa. Nieplanowany wydatek się szykuje. I jak tu zacząć oszczędzać i spisywać swoje wydatki, skoro się okazuje, że na liście rzeczy do kupienia (nowe soczewki do okularów!) jest nagle coś jeszcze. I jak tu zacząć oszczędzać co miesiąc kilkaset złotych z myślą o wakacjach, skoro takie rzeczy się dzieją… A najgorsze, że nie mogę znikąd nawet dostać dofinansowania na to!
Wysłałem też zgłoszenie do kursu Queer Studies organizowanego przez Kampanię Przeciw Homofobii. Zobaczymy, czy mnie przyjmą (czy kogoś nie przyjmą?) i wtedy zacznę się martwić skąd wziąć 400 zł na to :)

W poniedziałek miałam egzamin. Żeby było śmieszniej – warunkowy, bo z zagranicznych systemów medialnych, które w zeszłym roku mi nie poszły jakoś. I znów był trudny, kurwa. Dla mnie trudny, bo same daty i nazwiska i nazwy. Nie lubię tego. I dlatego myślę, żeby na ewentualną (dość chyba prawdopodobną) poprawkę pójść do pani od egzaminu ustnego. Wiadomo, że w te sprawy jestem lepszy, zawsze coś można poopowiadać, pościemniać… Także coś tak czuję, że tak będzie właśnie.
Na egzaminie spotkałem Anię Bober i Asię Gąskę. No to żeśmy sobie pogadali, obgadali studentów dziennikarstwa i ogólnie zrobiliśmy zamieszanie swoim wejściem na salę, bo nikt się nas nie spodziewał jakoś chyba. I tak ma być.
Zaliczyłem po drodze redakcję i wróciłem do domu. Wkurzony, bo nadal kasy na koncie nie ma. Wysłałem w tej sprawie mail do wydawcy. Napisałem też do antarexa, który miał napisać do mnie wieczorem a nie napisał. I szykowałam się na korki już.
Które przebiegły bez większych niespodzianek. Chyba powoli Pawełek zaczyna rozumieć, że nie ważne jest czy umie naprawdę, tylko czy umie przekonać mnie (i innych) do tego, że umie. Bo przecież o to tak naprawdę we wszystkich egzaminach chodzi, prawda?

Wtorek minął też dość szybko. Bo muszę się przyznać, o czym nie pisałam jeszcze chyba w tej blotce, że jak mam sesję i mnóstwo wolnego czasu, to i Ola działa na czatach częściej i dłużej. Bo ma czas. Więc sporo godzin z tego wszystkiego zmarnowałem (?) na namawianie heteroseksualnych chłopców do wysyłania mi swoich nagich fotek i walenia sobie konia przed kamerką.
We wtorek myślałem dużo o konkursie kalendarzowym. Bo o 19 w Wayne’s Coffee rozdanie nagród. Damianek wpadł do mnie wcześniej, coby na moją prośbę pomóc mi w dostaniu się z nimi do Centrum. No i obgadaliśmy, że w poniedziałek najbliższy będzie malował mi mieszkanie. Będą fotki na fotoblogu, nie martwcie się. Ma być w samych spodniach – bez koszulki i bielizny. Brak odpowiednich spodni był zresztą tym, co opóźniało całą akcję… No, ale ponoć ma już odpowiednie.
W Wayne’s Coffee powoli się zeszli wszyscy. To nie była żadna gala czy coś. Nie miała być. To spotkanie, na którym wręczam kalendarze, gratuluję i odprawiam po wykonaniu pamiątkowej fotografii. Ładny jakiś chłopiec nieznajomy się zjawił. Miłe to, choć widać było, że jest zdenerwowany. Zwłaszcza jak mu rękę na ramieniu kładłam do zdjęcia, to się strasznie stresował jakoś. Nie wiedziałam też, że Adrian to ten Adrian! Ale nagroda się należy, jak nic. Szkoda, że nie wszyscy mogli się zjawić. Ubolewam, ale to ich strata. Teraz będzie im trudniej odebrać nagrody.
Był oczywiście Kuba 69, który zdjęcia na moją prośbę robił. Potem, gdy odprawiłam wszystkich (łącznie towarzyszącym Alkowi Maciętym, który zresztą robi casting na nowego przyjaciela dla Alka, ponieważ wyjeżdża na długo do Damaszku), zostałam tylko z Kubą 69. Bo byliśmy umówieni. Pogadaliśmy, pochodziliśmy, zjedliśmy kolację (tak, w Wayne’s) i miło spędziłam z nim czas. Poopowiadał, zapowiedział, wyjaśnił ;)

Za chwilkę lecę na komisję senatu UW, więc tylko na koniec dodam – głosujcie w konkursie na blog roku 2007! Co Wam szkodzi wydać te 1,22 zł?! Wysyłać esemeski i już! Wygrać można, co już mówiłam, iPoda Nano 40 GB. Więc wysyłajcie śmiało (można tylko jednego SMSa na dany blog z jednego numeru).

Wypowiedz się! Skomentuj!