Tytuł taki podwójny, bo nie mogłem się na jeden zdecydować. Oba mają swoje uzasadnienie, ale od drugiego zacznę może. Bo to tytuł piosenki Moby’ego, która strasznie za mną chodzi ostatnio i jeśli jeszcze nie mieliście okazji, posłuchajcie. Może nawet wstawię niedługo na tło bloga? Nie wiem sama, bo kilka takich jest melodii, którymi chcę się z Wami podzielić, że aż mi szkoda zmieniać ;)

Zanim zacznę się dzielić opiniami luźniejszymi z zakresu mojej medialnej obecności, wpływu bloga mego na innych, samobójczej śmierci niejakiego Michała P. oraz literki G jak Utopia, opowiedzieć chcę o tym, co działo się po tym jak ostatnia blotka się skończyła.
W środę miałem pierwsze posiedzenie komisji Senatu UW, w której mam przyjemność zasiadać. Oczywiście, jako nowi członkowie, zostaliśmy oficjalnie przywitani i zaczęła się normalna praca nad tam dwoma wnioskami o nowe kierunki. Debata, jak nic. Nie wiedziałam, że aż takie kontrowersje budzić będą proste sformułowania i propozycje tak banalnych poprawek. Ale to dobrze. No i oczywiście nie wytrzymałam i się odezwałam. Bo jeden ze studentów protestował. Że nie może być w warunkach rekrutacji na studia uzupełniające wymagania złożenia projektu badawczego. A ja uważam, że może. Tym bardziej, że to ma być elitarny, niewielki kierunek, na który dostanie się ze 20 osób rocznie. Czysto teoretyczny, ukierunkowanie na kształcenie przyszłych doktorantów. Muszą być też takie miejsca na UW, bo inaczej staniemy się uczelnią, jakich setki wkoło. Kształcącą tylko prawników, psychologów, dziennikarzy i specjalistów od zarządzania. Wszystko okej, ale żeby być nadal uniwersytetem przez wielkie U, trzeba też jakieś ambitne miejsca i zajęcia tworzyć. I dlatego jestem za. No.
Potem do redakcji wpadłam. Się pośmialiśmy, pożartowaliśmy i ogólnie jakoś tak zeszło, że razem poszliśmy na obiad „na mieście”. Pokazałem im Eufemię u pana Krzysia. Podobało się, choć nie obyło się bez zgrzytów, bo tam nieodpowiednie pierogi zostały podane. (Zerwałam się właśnie, bo wpadłam na pomysł, że zrobię naleśniki. Ale moim współlokatorzy jednak byli na nie. Ich strata, nie robię.)
W domu odpocząłem chwilę i wyszedłem na film do Luny. Tym razem zaprosiłem Damiana Madoxa (tak, tego pasywnego), jego Piotrka i Michała, chłopaka Sebastiana-Arka (to tak dla ścisłości). „Królowie nocy” – nawet fajnie się zapowiadało. „We Owe The Night” chyba oryginalnie, więc mgło być fajne. I nawet było, do pewnego momentu. Jak się zaczęło robić zbyt amerykańsko, rzewnie, wzruszająco i patetycznie. Bez sensu, szkoda. To mógł być dobry film, ale jak widzę bohatera, który ze złego stał się dobrym i zabił właśnie złego, wychodzi z morza trzciny, zadymiony i w charakterystycznym, niemalże „rambowskim” stylu, to już jestem na nie. W tle patetyczna, wzniosła muzyka, potem podchodzi do poszkodowanego brata i głaszcze go po głowie. Bleeee. Nie, nie, nie.
Na osłodę (?) poszliśmy do McDonald’sa, który chodził za mną od bardzo dawna. I nareszcie ten mój głód tłuszczów nasyconych i nienasyconych, chemii spożywczej, soli różnych i resztek mięsa został zaspokojony.

Czwartek się zaczął w Carrefourze, do którego miałam iść jeszcze wcześniej, niż poszłam, ale jakoś tak… Zaspałam. No bo to jest straszne, ale czas sesyjno-feriowy sprzyja przede wszystkim temu, że nie mam za wiele obowiązków i nie czuję presji wstawiania, jak budzik dzwoni. I śpię dalej. Na tyle to było niedobre, że potem z powodu za dużej ilości przespanych godzin, bolała mnie cały dzień głowa. Strasznie, naprawdę.
Zasadniczo, po zakupach, nie robiłem nic specjalnego. Więc nadmienię, że tego dnia dostałem nareszcie kasę z jednej gazety – zgodnie z oczekiwaniami i dotychczas przyjętym zwyczajem – następnego dnia oczekiwałem przelewu z drugiej gazety. Nic takiego nie nastąpiło, powiem, antycypując dalszą treść. Niemniej jednak, to ważne, że udało się im zasilić me konto przed weekendem. No i od mamusi najukochańszej kasa przyszła.
Po południu miałam się spotkać z Kubą Dużym. A że obiecałem mu kalendarz utopijny, postanowiliśmy, że najpierw on wpadnie do mnie, weźmie go i razem na kawę pojedziemy. Bo ja już kalendarzy dźwigać nie będę :) Kuba jednak spóźnił się… 45 minut. Więc spotkanie formalnie uznaliśmy za nieistniejące. Wziął kalendarz, kawę wypiliśmy u mnie a potem pojechaliśmy do centrum, bo w kinie umówiona byłam z kolejnymi pederastami na film. Tym razem zaprosiłem na „To nie jest kraj dla starych ludzi” Michała mego współlokatora i Tomeczka. Miał być jeszcze Paweł, zwany Pawłem od Różowego Kaktusa, ale w ostatniej chwili się wycofał z powodu poprawki egzaminu, jaka na niego spadła nieoczekiwanie. Bałem się trochę tego filmu, bo miałem złe doświadczenia z dnia poprzedniego. Ale okazało się, że moje obawy były niepotrzebne. Film – fenomenalny. Cały czas trzyma w napięciu, zastanawiamy się od pierwszych minut „o co chodzi?!”. Taka mieszkana filmu psychologicznego, strzelanki, sensacji i dziecięcej pornografii na końcu. Super, naprawdę polecam. Genialna rola tego, który zabija. I w ogóle świetnie zrealizowany film, bez marnego happyendu, choć gdy samochód się wywraca, obawiałam się, że na sam koniec się rozczaruję. Nic z tego. Dobry film.
Ach, no i Gaylife opublikował to, co chciałem, by opublikowali. Nie poszło jako sprostowanie, ale forma akurat miała dla mnie mniejsze znaczenie. Ważniejsze, że udało mi się jakoś z Jackiem wynegocjować, żeby najważniejsze tezy mojego tekstu zostały opublikowane. W ten sposób wyjaśniłem kilka rzeczy publicznie. Oczywiście, jak zawsze i jak było spodziewane, grupa kilku(nastu?) osób zaczęła komentować w sposób, który miał zdewaluować zarówno wartość moich refleksji, jak i samej mojej osoby, ale ja już chyba jestem za stary, żeby mnie coś takiego ruszało. Dość często nie odpowiadam nawet na takie komentarze, chyba że mnie jakoś szczególnie zachwycą swoją nielogicznością lub zaskoczą czymś szczególnie dziwnym. Jako socjologa, interesuje mnie też często odtwarzanie w tak banalnych rzeczach, jak komentarze pod tekstem, struktury społecznej i dominującego dyskursu. Oraz stosowanie mojego ulubionego chwytu demokracji liberalnej – „jeśli nie zgadzasz się z myślą liberalno-demokratyczną, jesteś jeszcze niedojrzały/niedouczony i czeka cię sporo wysiłku intelektualnego, zanim osiągniesz poziom akceptowania norm, które przecież są jedynymi słusznymi”. Mam teraz wolne i chyba tylko dlatego tak sobie pozwalam na włączanie się w te całe internetowe dyskusje, które przecież niczego nie zmieniają tak naprawdę.

Niespodziewanie jakoś nadszedł piątek. Biłem się cały dzień z myślami, że powinienem tekst napisać. Tym bardziej, że jeszcze maila dostałem od redaktor prowadzącej, że na poniedziałek musi być. Ale mi się taaaak nie chciało. Tym bardziej, że zgodnie z oczekiwaniami, nie zdałam egzaminu warunkowego :) Co oznacza, że czeka mnie poprawka. Nie pójdę na pisemną, tylko na ustną. Ja naprawdę nie potrafię się nauczyć kilkudziesięciu dat powstania nieistniejących już gazet codziennych ze Stanów Zjednoczonych albo dat przekształcenia się British Broadcasting Company (BBC) w British Broadcasting Corporation (BBC). Nie widzę celu, najzwyczajniej. Pójdę na ustny, tam będę mógł bardziej poopowiadać o powodach, przyczynach, skutkach, czyli raczej popisać się umiejętnością analizy i wnioskowania a nie odtwarzania z pamięci dat.
Wieczorem wpadł do mnie Tomeczek, co naprawdę staje się tradycją. Ponieważ Maciej Bieacz Biurwa Jebana się ostatnimi czasy w ogóle do nikogo z nas nie odzywa, to i ja pomijam jego osobę w swoich blotkach. Nie chce, to nie.
Tomeczek za to przyniósł sobie wino i piwo oraz jedno jakieś megadziwne piwo. Spróbowałam, a co mi tam. Michał poszedł z jakimiś dwiema koleżankami do HotLa, na co – powiem szczerze – też ostatnio miałem ochotę, ale… że jest Wielki Post, to tradycyjnie nie wychodzę nigdzie w piątek. Dopiero po północy – a wtedy iść do HotLa się nie opłaca. Za to zajmowaliśmy się gaylife’owym profilem Tomeczka. Tam jakiś chłopiec napisał, ja odpisałem jako Tomek i tak kilka wiadomości wymieniliśmy, bo on chciał się Tomkowi od tyłu pokazać. Ostatecznie się nie pokazał i straciliśmy zainteresowanie. Jeszcze na początku wizyty Tomka, kończyłem rozmowę z Adamem z Lotniska. Opowiadał mi bowiem jak to tego konkretnego dnia zobaczył nagi tyłek swojego wybranka serca ;) Za to wieczorem (czyli po północy) zadzwoniłem do Natana z życzeniami urodzinowymi. Bo te e-znajomości jakoś osłabły. Tak jak ta z Davidkiem, który chyba nawet się w Warszawie zjawił nie mówiąc nic. No cóż, życie ;)

W taksówce mieliśmy przyjemność jechać z pewnym młodzieńcem z bardzo kinky fryzurą. Szkoda, że był dość dresem. Podwiózł nas jednak szybko, bezpiecznie i dość tanio. Ładny blondynek. Na parkingu spotkaliśmy się z Michałem i jego koleżankami, które nieco guzdrały się podczas zmieniania butów, ale ostatecznie uporały się z tym. Selekcjoner był uprzedzony o tym, że będę miała towarzystwo, niemniej postanowił sprawdzić, czy owe koleżanki są pełnoletnie. Są. Ale jednej tak długo zajęło szukanie w torebce jakiegokolwiek dowodu tożsamości, że Piotr postanowił się dokładniej mu przyjrzeć. Niemniej, muszę powiedzieć, że moje z nim relacje, choć zupełnie „zawodowe” i przelotno-weekendowe, zaczynają mi odpowiadać w tej swojej nieco zmodyfikowanej formie. O czym będzie ów Piotr wiedział, bo przeczyta to tutaj.
Ludzi było mało jeszcze, bo pora wczesna. Natomiast dość szybko się zapełniało wszystko. Rafał barman coś radosny strasznie i się szybko okazało, że to wynika z faktu, że się sparował z kimś-tam. No, miłe to. Znajomych sporo. A to David w takiej samej jak Tomek koszulce z jakimś młodym ładnym Szczecinianinem a to znów Asia Gąska z Jackiem, którzy zapraszali mnie w ostatniej chwili na biforowanie u Szymona. Zresztą akurat obecność Davida trochę mnie zaskoczyła, bo wiem, że zdarzył mu się wypadek jakiś podczas kursu na prawo jazdy i nawet w szpitalu wylądował. Zresztą ten fakt był powodem, dla którego się obraził. Bo napisałam mu na GG, że powinien naprawdę zostać kilka dni tam, skoro tak mu doradzano. Dodałam, że przy tym lubię odwiedzać ludzi i fotki na fotobloga robić. Się zezłościł strasznie ;)
Tomeczek znów z Jurkiem dłuuuugo gadał. I nie raz. Za to Sis się zjawiła z nowym mężczyzną życia. Nie wiem co spowodowało rozpad relacji z Olkiem, ale nie pozostaje mi nic innego, jak zaakceptować nowego wybranka serca mojej najdroższej siostry ;)
Pojawił się też Maciej zwany Maciejem z Mercer’sa. On zawsze dobrze wygląda, więc nie będę podkreślać, że tym razem też… Macięty na chwilkę wpadł, ale bez Alka, który uczył się w domu (jeśli dobrze pamiętam). No i Michał Szczeciński się zjawił. Dobrze wyglądał w tym swoim sweterku, nawet mimo tego, że dość pijany był. Koleżanki Michała zachwycone. Ładnymi chłopcami, klubem, muzyką i chcą częściej przychodzić. Ja zawsze mówiłam, że Utopia ma w sobie coś uzależniającego… Był też Pawełek, który przedstawił mnie swojej fotografce: „To jest mój były chłopak… Teraz ubiera się w sukienki”.
Ludzie, których ledwo z grona kojarzę, witają się ze mną. To miłe, muszę przyznać. Inni pytają czemu ich zaproszeń nie przyjąłem. Nie przyjmę raczej. Mam zasadę, że przyjmuję (powtarzam to po raz któryś-tam) osoby, które (1) znam na żywo, (2) w stopniu większym niż cześć-cześć. A większość tych zaproszeń to właśnie cześć-cześć. Z całym szacunkiem i pełną sympatią, ale jakbym tak miał cześć-cześć przyjmować, to po kilku dniach pewno miałbym 500+… A ja staram się czyścić listę znajomych – ostatnio usunęłam kolejne osoby. Bo jak z kimś nie mam kontaktu, ani wirtualnego, ani rzeczywistego, to bez sensu trzymać i udawać, że się znamy, prawda?
Maciuś poszalał że mną trochę, a DJ Hugo naprawdę dobrze grał. Specjalnie podkreślam i chwalę, bo chcę docenić. Dobrze, dobrze, dobrze. Oby tak dalej, bo – co też już pisałam – lekcja, jaką dał koncert Joachima Garraud jest odrobiona i jest super.
Pod koniec imprezy jeszcze mnie selekcjoner zgarnął i przedstawił mi niejakiego Patryka, który chciał poznać koleżankę jednego z gejów. Nie wiedziałam o kogo chodzi, ale szybko ustaliłam, że Nadine od Michała Szczecińskiego. No to się w swatkę pobawiłam i wyszło chyba okej, choć nie tak dobrze, jak Patryk pewno by chciał.
Tomeczek odwiózł Jurka do domu taksówką, wcześniej stawiając mu drinka. Koleżanka Michała jedna wyszła wcześniej, druga z nami jadła potem w podziemiu koło 6 cheesburgery u naszej ulubionej Pani. Miała u nas potem spać, ale jak dotarliśmy do domu, stwierdziła, że już jest dzień, jest bezpiecznie i wróci sobie do domu.

Nie żałowałam sobie snu tym razem. Zasłużony odpoczynek trwał dość długo. W międzyczasie kontaktowałam się kilka razy z Damiankiem Madoxem, który chory musiał wyjechać z Warszawy. Raz, że chyba jakąś grypę ma, dodatkowo ma poważniejsze problemy ze zdrowiem. Martwię się, dzwonię często. Dobrze, że ma Play, to nie muszę się ograniczać ze swoim 1000 darmowych minut. Mam nadzieję i wierzę, że wszystko będzie dobrze. I nie jest to „takie tam gadanie”, tylko naprawdę.
Wieczorem czy raczej jeszcze po południu wpadł do mnie Tomeczek. Posiedział, pogadaliśmy i potem pognał do pracy na chwilkę. W tym czasie ja się jeszcze zdrzemnąłem, by nabrać siły tym bardziej, że … zamówiliśmy z Tomeczkiem pizzę. Ale to dlatego, że był Międzynarodowy Dzień Pizzy. Tomek zresztą, nauczony doświadczeniem dnia poprzedniego, nie chciał na pusty żołądek łatwo się upić. Gdy do mnie wrócił, zebrałam się i pojechaliśmy do niego na Marinę. Dołączył do nas potem Piotrek, który dość szybko był bardzo, jak to określił… radosny. Naszym zdaniem, raczej pijany, ale to już kwestia słownictwa tylko.
Obejrzeliśmy koncert Justina Timberlake’a i zaczęło się szykowanie. Zajęło mi chwilkę, bo wymyśliłam, że chcę mocny makijaż na oczach. Miałam ze sobą całą swoją torbę pełną kosmetyków moich, więc mogłam śmiało szaleć. W międzyczasie Tomeczek otworzył utopijny kalendarz i powiesił na marcu. Bo jest ładniejszy niż luty. Zaprezentował nam też swoją złotą przypinkę do spodni w kształcie litery G. G jak Utopia, oczywiście.
Wyjechaliśmy z Mariny do Galerii. Po drodze Piotr, lekko „radosny”, zamęczał pana taxi opowieściami o tym jak to cudownie się pracuje u Tańszego Armaniego, kogo to on nie obsługiwał i że sklep jest na Nowy Świat 7. Wstyd nam było, więc pana przeprosiliśmy.
A ja w ogóle zapomniałam, że w Galerii tego wieczoru było Ósme Trans Party portalu cross dressing.pl. Ostatnio nawet to czytałam, ale jakoś mi wypadło z głowy. Także było barwnie i inaczej niż zwykle. Za to zabawa, jak zwykle, dziwna. Ładny chłopiec był jeden… No, może więcej, ale jeden szczególnie. Taki ciemnowłosy, młody z wypiekami słodkimi na policzkach. Kojarzę go, bo już go kiedyś widziałam. Ładny.
Koło 2 poszliśmy pieszo do Utopii. Lekko się strachałam z powodu swojego makijażu, ale stwierdziłam, że co mi tam. A Piotr potrzebował spaceru. Mocno potrzebował, choć całą drogę powtarzał, że „w Galerii było chujowo”, to potem się z tego wycofał i powiedział, że bawił się całkiem nieźle…
W Utopii Jurek z Tomeczkiem znów zaczęli rozmawiać. Nie za długo, bo ten pierwszy już o 3:40 wychodził. Było zresztą drętwo. Jakiś dziwny DJ z Poznania grał i nie wyczuł w ogóle klubu. Interwencja u managera spowodowała lekką zmianę muzyki, ale z powodu dalszych problemów, za konsolą znów musiał DJ Nobis zasiąść. I się lepiej zrobiło. Ogólny szał to dopiero jak o 5 Moondeckowa się zjawiła, ale to wiadomo.
Był Adrian, Daszek, o którym, pisać mi nie wolno, Łukasz z Mikołajem, Michał przybył z urodzin jakiś-tam, Michał Szczeciński znów z Nadine (była zresztą szansa, że wpadną do nas na koncert Justina, ale nie wyrobili się jakoś), Sis z Marcinem swoim nowym, Kris z Piterem… Dużo znajomych. Bawili się wszyscy początkowo baaaaardzo słabo. To było widać, było czuć. Ostatecznie stwierdzam, że za dużo kasy wydałem w Utopii w ten weekend i obiecuję poprawę! To skandal, że tak się rozbestwiłem.

Impreza była ostatecznie dość krejzi. Michała poderwał jakiś czerwonokoszulkowy Kamil, z którym potem wrócił do domu, korzystając z tego, że ja wracam później oraz że Piotr wraca za kilka(naście) godzin ze swoich ferii. Tomeczek podrywał wzrokiem najpierw jednego czy dwóch, aż go nakierowałam na Emo Przegiętaska. Jestem z niego taka dumna! Czaił się, czaił aż w wielkim stylu podbiegł niemalże, gdy ten na parkiecie czekał, aż jego koleżanka wyjmie zapalniczkę i zapalił mu papierosa. No i się poznali. Brawo Tomeczek, 10 punktów za styl.
Z Krisem pogadałam i się okazało, że ludzie się nas boją. W sensie, że obawiają się, że jak kogoś na gronie się czepimy, to koniec, nie odpuszczamy. I dlatego z rezerwą do nas podchodzą. Kris twierdzi, że to dobrze :) Ja nie mam zdania. W sumie, działam odstraszająco na ludzi od lat, więc jakby łorewa.
Coraz bardziej przekonuję się też, jak wiele osób czyta to, co teraz piszę. Mimo tego, że na liczniku już 16780 znaków w tej blotce, to jednak niektórym się chce. I czytają i potem mają mi za złe, że wypomniałam komuś, że po Świętach przytył kilogram czy dwa. No, ale kiedy naprawdę przytył – to raz, a ja wcale to nie mówię tego złośliwie, tylko w trosce o najładniejszych chłopców – to dwa. Przecież nie komentuję starych dziadów przytytych, nie? No, ale nic to, przecież nie przestanę pisać, bo w ogóle musiałabym milczeć chyba. A ja to właśnie robię. Idę, obserwuję, opisuję. Dla siebie.
Daszek, o którym pisać mi nie wolno, uciął sobie miłą pogawędkę z Adrianem, w której miałam przyjemność uczestniczyć. Ocieraliśmy się w niej o tematy bardzo intymne i często dotyczące osób trzecich (które się nie myją, albo się wyprowadzają, albo coś tam). Pytałam Daszka, o którym pisać mi nie wolno, kiedy mnie do siebie, do nowego mieszkania zaprosi. Czuję, że nigdy. Ale za to może Adriana zaprosi. Bo ponoć nic z tego nie będzie, ale to nie oznacza, że nic nie będzie. Takie tam niuanse.
Impreza kończyła się o 7. Kilka minut wcześniej zaczęliśmy się zbierać. Bo widziałam już barmanów w większości po pracy, siedzących na kanapie. Rozgoniłam towarzystwo, oczywiście i do ostatnich sił szalałam. Moondeckowa potrafi grać pobudzająco… Gdy wychodziliśmy z Tomeczkiem, Piotrek postanowił jeszcze zostać. Naszym zdaniem, dogorywał. On twierdzi, że czuł się dobrze i nie był pijany. Ostatecznie trafił do Luzzter, a w drodze powrotnej do domu, stał się lżejszy o niespłacony telefon komórkowy. Szkoda tego tysiąca złotych. Ale, jak szaleć, to szaleć! ;)

My z Tomeczkiem pojechaliśmy na Marinę, gdzie zjedliśmy śniadaniowe tosty, ja się lekko obmyłam, coby oczy oczyścić z makijażu a Tomek wziął ożywiający prysznic, po którym poszedł do pracy. Odprowadził mnie po drodze, a ja w domku szybko padłam spać.
Pobudka koło 14, Michał nie miał już gościa, SMS od Piotra ostrzegał, że może wpaść w każdej chwili z rodzicami. Okazało się, że nie jest tak źle i dłuuuuugo jeszcze go nie było.
Biedny Damianek Madox się martwi w domu rodzinnym o swojego Piotrka, który pozbawiony telefonu, niewiele może. Wpadł do nas z kosmetykami Avon dla Michała i nowym katalogiem. Pogadał, zadzwonił ode mnie do mamy a ja z Damiankiem kilka razy gadałam. Najgorzej, że playmobile.pl coś słabo działa i nie mogę fotek wstawić! Denerwuje mnie to strasznie, bo mam jakieś 30 gotowych.
Kontakt Tomeczka z Emo Przegiętaskiem na razie skromny, ale mam nadzieję, że go ogarnie szybko, bo ja chcę go na liście znajomych mieć :)

Wchodzę sobie też dzisiaj na Gaylife.pl i widzę tekst o chłopcu, który popełnił samobójstwo, bo żył w homofobicznym środowisku, miał problemy z rodzicami, był na jakąś dziwną chorobę chory i (przez to) brzydki. I że zabił się, bo brakowało mu ciepła, miłości, takich tam. Felieton, jak felieton, luźny dość i choć wychodzący od konkretnej sytuacji, analizuje „środowisko”, które gloryfikuje tych, co piękni i dewaluuje pozostałych. No i się okazuje, że znów jakiś mój cytat. Jak tak dalej pójdzie, to cały portal się bez inspiracji moimi słowami nie obejdzie ;)
Dyskusja pod tekstem – że tak, że cioty są straszne i tylko patrzą na wielkość penisa i na to czy ładny ktoś jest. Że to straszne, że tak nie może być, bla bla bla. Lanie wody. Ja po pierwsze protestuje przeciwko słowu „środowisko”, bo nie wiem co ono konkretnie ma znaczyć. Jeśli oznacza wszystkich LGBTQ, to gówno prawda, bo sami autorzy tych słów, stawiając się w opozycji do pozostałych, też należą do owego „środowiska”. Po drugie, zacytowano mnie, jako osobę, która przyznaje się do tego, że dobiera sobie ładnych znajomych, opiekuje się nimi, bierze ich do kina. No i co to ma wspólnego z samobójcą, od którego wyszedł autor? Tam była mowa o dobrze partnera, kogoś kto przytuli, pokocha i takie tam. Ja mam tylko znajomych, z którymi łączy mnie absolutnie nieerotyczna relacja. Myślę, że śmiech wszystkich ich wywołałaby moja prośba „wyobraź sobie, że jesteśmy razem”. Chcę mieć ładnych znajomych, bo lubię na nich patrzeć. Są ładni, zaspokajają moje potrzeby estetyczne. Kropka.

I skoro o ładnych znajomych mowa – Marcinek Młody się dzisiaj odezwał. Zwierzył się, że dość regularnie czyta bloga. Gdy piszę te słowa, męczy mnie też Kuba 69, że muszę kończyć, bo on wrócił z weekendowego Sopotu (gdzie ze znajomymi dostali za to, że są pedałami i szli do gejowskiego klubu…) i chce przeczytać. Zobaczymy, czy dacie radę. 21160 znaków. I rośnie.
Martwię się nie tylko o Damiana Madoxa, ale dalej o Damiana Be. Że jeszcze nie wrócił, a już powinien. Udało mi się z nim trochę skontaktować i wiem, że to jeszcze może potrwać… Kurcze, straszne, naprawdę.

Pochwalę się na sam koniec już. We wtorek idę do Centrum Myśli Jana Pawła II na rozmowę z szefem ich działu badawczego. Chcę zrobić badanie nt. stypendystów i są trochę zainteresowani. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś fajnego. Z korzyścią dla wszystkich stron ;)

I dziękuję wszystkim, którzy przebrnęli. Nawet tym, co teraz będą pisać te swoje pierdy tradycyjne w komentarzach, w których będą mi udowadniać, że jestem dla nich nikim ;)

Wypowiedz się! Skomentuj!