Tytułowa piosenka z poprzedniej blotki nadal mi towarzyszy. Disco lies. Mimo, że kończy się pewien etap. Oto bowiem – koniec ferii. Jutro zaczynam ostatni semestr studiów w Instytucie Socjologii. Za pół roku, jeśli nie wydarzy się nic niebywałego, będę panią magister. Cieszę się, naprawdę. Uważam, że te studia zmieniły mnie i rozwinęły jak już dawno nic innego – w podobnym tempie rozwijałem się w połowie podstawówki ostatnio. Zresztą czas na takie rzewne podsumowania i porównania jeszcze będzie – w czerwcu, po obronie pracy magisterskiej.
A prace nad ową pracą postępują. Jest duży problem, o dziwo, w znalezieniu transseksualistek nadal. Na szczęście jedna napisała i mam nadzieję, że dzięki niej jakoś dalej to ruszę. Będzie dobrze, ruszyłem się z tego martwego punktu, w którym trwałem. Za tydzień w weekend się z nią umówię jakoś na rozmowę. Mam nadzieję, że na weekend umówię się też z drag queen. Mam na oku jedną konkretną, mam nadzieję, że się zgodzi :)
Skoro o badaniach mowa, to ja sama zostałam zaproszona do badania, jakie w Instytucie Socjologii UW ktoś robi nad środowiskiem LGBTQ. Zgoda moja na udział była oczywista i automatyczna. Miałam mieć rozmowę wczoraj, ale z powodu złego stanu zdrowia, przełożyłam.

Tak, tak – byłem chory. Mam nadzieję, że słowo „byłem” jest odpowiednie. Dlatego, mimo dużej ilości wolnego czasu w tym tygodniu, nie pisałem bloga. Leżałem i spałem, zasadniczo. Straszne było kilka momentów… Zaczęło się już w poniedziałek. Pojechaliśmy z Michałem do Tomeczka, obejrzeć jego ubrania do wyrzucenia. Pamiętam, że wcześniej byłem na Krakowskim Przedmieściu, odwiedziłem bibliotekę, bo praca zlecona czekała. U Tomeczka naprzymierzaliśmy się strasznie. Miał kilka reklamówek ubrań do wyrzucenia. Nie wspomnę, że niektóre wciąż z metkami… Michał „obłowił się” głównie w spodnie, a ja w koszule i koszulki. Jednak dupę mam za dużą, w porównaniu z Tomeczkiem i rozmiaru 29 nie zmieszczę na nią. No cóż, życie.
Ale już wtedy czułam się źle. Jak wracaliśmy, chłopcy żartowali, że zaraz reklamówki z ubraniami zostawią, bo mnie trzeba będzie nieść. Gdy po kilku godzinach wróciliśmy do domu, wypiłem fervex i myślałem, że będzie okej. Poniekąd było – następnego dnia.

Nie ma chyba bowiem wątpliwości, że moja praca naukowa nie ogranicza się tylko do badania transów? We wtorek umówiona byłam w Centrum Myśli im. Jana Pawła II. Poszedłem opowiedzieć im o swojej propozycji badania stypendystów JP2. Spotkanie z miłym szefem działu badawczego czy coś takiego. Opowiedziałem, on też socjolog, więc zrozumiał dokładnie o co chodzi. Od razu inaczej się rozmawia, bo nawet kilka hermetycznych żartów udało nam się powiedzieć w trakcie rozmowy.
Jemu projekt badania się bardzo podoba. Umówiłem się, że prześlę mu konceptualizację krótką i CV. Gdzieś-tam rzucił mimochodem, że jeśli całe badanie będzie przyjęte, to może zaproponują mi staż czy jakąś inną formę współpracy. Najpierw pomyślałam: a na chuja mi to?! Ale potem do mnie dotarło, że dobrze chyba w CV mieć wpisane, że się współpracowało z taką instytucją jak Centrum. I w sumie, cokolwiek mi zaproponują (bo ja w ogóle to badanie chcę zrobić woluntarystycznie!), to przyjmę z radością. No i zeszliśmy też na temat badania dyskursu prasowego po śmierci Jana Pawła II, czyli tego, co rok temu robiłam i mam zamiar w tym roku zrobić jeszcze (i oddać jako magisterkę swoją na dziennikarstwie za dwa lata) – też zainteresował się tym, też mu wysłałam potem. Ogólnie, bardzo owocne spotkanie. Ale chyba na dobre mi nie wyszło zdrowotnie, bo tego dnia całkiem się rozłożyłem.
Jeszcze wieczorem na „Telenoweli” byłem z pederastami. Grupka spora, sala kinowa malutka w Kinotece. Był Kuba Duży, Olivier, Michał, Kuba 69 i Tomeczek. Zajęliśmy cały rząd, a że kino małe, sporo znajomych z redakcji, to taka jakaś atmosfera fajna się zrobiła. Zwłaszcza, jak Kuba Duży wywołał burzę oklasków w sali kinowej po oświadczeniu „Skasowałem konto na GayLife”. Obiecałem jemu, że następnym razem zabiorę go do większego kina, żeby większej grupie mógł się pochwalić, a naczelnej obiecałam, że więcej ich nie wezmę do kina ;)

W środę poszedłem rano na zakupki do Carrefoura (bo kiedyś trzeba!) z Michałem. Mimo radości wydawania pieniędzy, czułem się fatalnie. Miałem temperaturę. I to nieniską. W szczytowym momencie w ciągu tych kilku dni, myślę, że znacznie przekroczyła 39 st. Celsjusza. Nie mierzyłem co prawda, ale ja raczej czuję takie rzeczy dość bezbłędnie. Była też jedna krytyczna noc, gdy wypociłem strasznie dużo i łóżko było tak mokre, że wyglądało prawie jakbym je osikała, za przeproszeniem. Ale tak widocznie musi być…
Po zakupach odwiedziliśmy Tomeczka w pracy. Resztę dnia spędziłem, zasadniczo, w łóżku. Na proszkach. Fervex, Febrisan i te pe. Dużo, bardzo dużo spałem. A wszyscy wiedzą, że ja śpię zasadniczo mało. Czuję się po tych dniach mega wypoczęty i prawdę mówiąc, jak kładę się spać wieczorem teraz, to aż mi tak dziwnie… Znów spać?!
Po południu tego dnia jeszcze tylko naleśniki zrobiłem. Bo zawsze w czasie sesji i ferii robię. Więc trzeba było tradycji dotrzymać. Zrobiłem, najadł się cały dom (w tym i Piotr, którego nie było, ale wrócił wieczorem i czekały na niego gotowe).
Wpadła też właścicielka mieszkania po pieniądze. Przyznaję, że widziałam ją pierwszy raz od półtora roku. Przypomniałem ją sobie, ona mnie – mniej. Poznała Piotra i Michała, wzięła kasę. Była w naszym mieszkaniu może kilkanaście sekund. No i obiecała, że postara się założyć nowe konto, po tym jak zlikwidowała poprzednie i nie będzie brała kasy w gotówce. I chwała jej za to.

W walentynki było źle. W sensie, że czułem się fatalnie. To kolejny dzień spędzony w łóżku z temperaturą. Najgorsze, że musiałem pracę napisać zleconą i w końcu wypadało to zrobić. Wpadł do mnie Damianek Madox tego dnia. Wcześniej już chciał, ale mu nie pozwalałam. Nie lubię jak się mnie ogląda w stanie rozkładu takiego. Na moją prośbę kupił mi zupkę chińską. Chciał oczywiście zrobić mi rosół u mnie na miejscu… ale wiadomo, że to bez sensu. Więc tylko mi kupił. I bułeczki, bo czasem w przerwach między spaniem, jadłam coś.
Posiedział chwilkę. Ma już trzeci telefon – drugi w Play, na abonament. Dopóki ma tamte 200 SMSów miesięcznie na tym na kartę, to tamten też będzie trzymał, potem przerzuci się już całkiem na ten nowy Play. I chwała mu za to. Dzięki temu, że on jest Play, po raz pierwszy w tym miesiącu udało mi się wygadać już prawie 200 minut z darmowego tysiąca jaki mam co 30 dni. Jego Piotrek też ma już Play, po tym jak zajebali mu podczas spania w tramwaju poprzedni telefon.
W czwartek wieczorem umówiony byłem z Tomeczkiem i Michałem na picie. Mieliśmy jechać na Marinę Mokotów i tam oddać się alkoholowemu eskapizmowi. Mój stan zdrowia jednak na to nie pozwolił… No więc piliśmy u mnie w pokoju. Ja w łóżku, oni przy moich komputerach. Fellow.pl i gayromeo.com – cośmy tam nawyrabiali ;) Ale czasem trzeba, nie?
No i pizza była, bo Tomeczek głodny. Zjedliśmy, wypiliśmy, było bardzo sympatycznie i super się bawiliśmy.

W piątek do Michała przyjechała Iza ze Szczecina. A ja po raz pierwszy od kilku dni jakoś po południu stwierdziłem, że nie mam temperatury! Szczęście ogromne zatem i nareszcie się udało. Leżałem oczywiście cały dzień w łóżku tak czy owak, bo nie ma co szarżować. A wieczorem wpadli do mnie Macięty z Alkiem. Po kalendarz Utopii, który obiecałam Maciętemu. On obiecał wziąć go ze sobą do Damaszku, więc niechaj się niesie wieść gminna i dobra nowina gejowskiego kalendarza. Gdy przyszli, w moim pokoju panował półmrok, paliły się tylko świeczki w pewnym oddaleniu ode mnie, leciała poważna muzyka w tle („Pasja św. Mateusza” Jana Sebastiana Bacha – bardzo ją lubię), a ja ze śmiertelną miną leżałem w łóżku. Chłopcy byli na tyle mili, że przynieśli mi prezenty. Serduszko-breloczek, lizak-serce i opaskę na włosy różową. Wizyta ich nie trwała długo, bo po godzinie już ich nie było. Za to po chwili Tomek się zjawił, też z prezentami :)
Ta opaska była jednak ważna, bo zadecydowała o tym, że idę w sukience. Miałam nie ryzykować, że mi się stan pogorszy i iść ciepło ubrany w koszulę z długim rękawem i w ogóle… Ale ostatecznie ta opaska tak idealnie pasowała do różowej sukienki… musiałam…
Założyłem więc sukienkę, bolerko (żeby jednak ciut się ogrzewać jakoś), legginsy i jedyne, co ryzykowało mój stan zdrowia, to buty-baletki, no ale innych nie mam. I peruka (grzała jak cholera) z opaską. Mega, byłem zadowolony. Z Tomeczkiem taxi się udaliśmy do Utopki.
Ludzi sporo, bo to Post Valentine’s Day Cupids Attack. Docenić należy, że Tomeczek ubrał specjalnie pod mój kolor koszulkę tej nocy! Wszyscy oczywiście chwalili moją sukienkę (bo to nowa, w sensie, że pierwszy raz założona), a ja się martwiłem tylko o to, żeby nie zmarznąć za bardzo. I udało mi się załatwić sobie herbatę. Barmani nie chcieli, bo nie mogli zejść z baru do kuchni z powodu ruchu… Ale ostatecznie selekcjoner się zlitował nade mną i mi zrobił. Litościwe to z jego strony, prawda?
Damianek Madox z Piotrkiem, Kuba 69 ze swoim nowym chłopakiem Grzegorzem, Kuba Po Prostu ze swoim nowym chłopakiem Danielem, Pawełek Firenzo, Macięty z Alkiem, Marcin zwany Daszkiem (o którym pisać mi nie wolno), Olivier, David z Marcinem, który wygrał kalendarz Utopii w konkursie na mojej stronie… Wszyscy oni zjawili się tej nocy w klubie. Nie działo się nic kontrowersyjnego, czy zaskakującego, ale okazało się, że ktoś się podkochuje w kimś, kto już jest (od środy) zajęty. Marcin Daszek, o którym pisać mi nie wolno, najebał się dość znacznie i szalał sobie ostro. Kuba 69 nadal ma podbite oko, choć chyba powoli zaczyna mu schodzić. Tomeczek chciał poderwać tancerza Mandaryny, ale mu coś odwagi i czasu zabrakło, niestety. A szkoda, bo ładny chłopczyk. Nina zaś stała na szatni, jak wychodziłem. Ale czemu? Tego nie wiem i nie rozumiem. Tym bardziej, że się myliła co chwilę, wszyscy na nią krzyczeli, a ona przynosiła po chwili zostawione rzeczy i mówiła: „Przepraszam, to moja wina”.
Wyszliśmy dość szybko, bo nie chciałam długo siedzieć. Nie ma co się przemęczać, jeszcze nie jestem do końca zdrowa.

W domu oczywiście Fervex i spać. Wstałem jednak już po jakiś 3 godzinach… Jestem po prostu wyspany całkowicie i bezgranicznie. Dzień spędziłem na pisaniu jakiś-tam prac zaliczeniowych dla siebie. Kiedyś trzeba było to zrobić, a że idzie ciężki czas na studiach (muszę kiedyś skończyć magisterkę, a do tego dwie papieskie prace…), to nie ma co na potem odkładać, prawda?
Wieczorem Michał zaprosił mnie na przedpremierowy pokaz „Juno” – amerykańska komedia obyczajowa nominowana do Oscara. W Polsce wchodzi za jakieś 2 miesiące, ale dystrybutor zgodził się na kilka pokazów dla oscarowych zapaleńców. Wpadliśmy, był poczęstunek, z którego nie skorzystaliśmy. Przed filmem – pani z Grupy Edukatorów Seksualnych „Ponton” powiedziała kilka zdań (na temat tego, że nie ma w Polsce edukacji seksualnej), ale mnie zdenerwowała, bo jak mówiła o ojcach młodych, to powiedziała o nich „sprawcy”, jakby kobieta nie była zaangażowana w przygotowanie potomka. I nie słuchałam jej już. Jak można, będąc kobietą, tak umniejszać rolę kobiety?
Film – zabawny. A to warto docenić, bo szedłem na niego uprzedzony. Nie lubię oscarowych produkcji. Wytrzymałem łatwo, obejrzałem z chęcią, pośmiałem się momentami. Dobry film, choć w sumie dość typowy – z happyendem i przewidywalnymi czasem „komplikacjami losu bohaterów”. Dobrze zagrana tytułowa rola.
Po filmie zaliczyliśmy na Centralnym McDonald’sa, ale na wynos, bo lada moment miał się u mnie Tomeczek zjawić. Wpadł dosłownie 10 sekund przed nami. Idealne zgranie. Zaraz później Damian z Piotrkiem mieli przyjść. Przyszli. Z tym, że Piotrek postanowił zaprosić sobie bez konsultacji ze mną Mikołaja i Łukasza, czyli takich-tam ich znajomych, których ja też troszkę znam. Nie robiłem scen przy nich, ale dzisiaj już go opierdoliłam za to, że sobie pozwala. No bo to jednak dość niegrzeczne, żeby bez konsultowania ze mną przyprowadzać kogoś do mnie. Przeprosił, chce mi to wynagrodzić gratisami marki Avon. Nie zależy mi na wynagrodzeniu mi tego, tylko na tym, żeby jednak pewne zasady i savoir vivre były przestrzegane. Tylko tyle.

Posiedzieliśmy, chłopcy sobie wypili. Piotr lokator tej nocy był u siostry świętować półrocze chrześniaka swego, Iza poszła ze swoim chłopcem gdzieś i Michał ostatecznie został sam w domu, gdy wyszliśmy grupą zorganizowaną. Dość szybko dotarliśmy do Utopii, gdzie selekcjoner postanowił zrobić mi przed wejściem wykład na temat tego, że mam mu „po męsku” podawać dłoń. Cokolwiek miałoby to zmienić.
Znów część osób się zjawiła – i to się im chwali, że wytrzymują dwa wieczory z rzędu i nie odpadają jak co niektóre cioty. Był też Marcinek Młody, moja druga cipcia (bo Damianek Madox jest pierwszą), dawno nie widziany. Był ostatecznie też Maciej Bieacz Biurwa Jebana – który nie zjawił się u mnie w domu, bo „nie miał zaproszenia”, jak się potem dowiedziałam. Jakiego znów zaproszenia? A od kiedy ja kogoś do mnie zapraszam? W sensie, że wiadomo, że najbliżsi mają do mnie zawsze zaproszenie. Zwłaszcza Maciej Bieacz, który miał klucz do mojego poprzedniego mieszkania, nie powinien robić takich scen.
Tomeczek i Maciej zaszaleli z alkoholem na tyle, że pierwszy momentami ledwo stał, a drugi oblał mnie jakimś białym drinkiem. Daszek, o którym pisać mi nie wolno, też szalał, ale raz to z Marcinem, raz to z kimś-innym. Cały czas w ruchu, prawidłowo. No i obiecałam mu, że nie napiszę o jednej rzeczy, co okupić musiał cmoknięciem mnie w policzek, więc dotrzymuję danego słowa.
No i zapomniałam napisać, że wczoraj napierdalanka była w Utopii. Się cioty dwie pobiły, krew się lała, szklanki latały. Kilka osób dostało odpryskami, poharatana głowa. Nie wiem o co się ciotki pobiły, ale sądząc z nadmiaru testosteronu, który z siebie wyrzucały, to musiało być coś megapoważnego i superważnego (kto ma lepszą pomadkę? komu kto ma obciągać? nie wiem, naprawdę) Nie widziałam samej nawalanki, ale zmywaną krew z czoła, zaklejoną głowę, otrzepywanie się i takie tam. Ogólnie mega!
Najt była dość krejzi, wyszedłem sam w sumie około 6. Reszta znajomych się wcześniej wykruszyła. Ja spokojnie podreptałem na tramwaj i dość sprawnie do domu dotarłem. Nic nie jadłem, bo wciąż czułem McDonald’sa z wieczora. Dużo tego było.

Wstałem dzisiaj kilka razy. Bo nie mam nic do roboty w sumie – poza napisaniem dwóch tekstów do gazety, więc nie miałam też motywacji do podrywania się jakoś wcześnie. A że do gazety pisać mi się nie chce, bo nie mam motywacji finansowej… Wciąż nie jestem do końca rozliczony z wydawcą i to mnie denerwować zaczyna (co mówię od jakiegoś czasu, ale że kasę na razie jako-tako mam, to się nie czepiam formalnej drogi jeszcze). Czekam też na JP2 zaległe i z tego miesiąca. Postanowiłem, że za kasę wymienię nareszcie soczewki w okularach, kupię podkład i puder. I w ten sposób 500 zł pójdzie w pizdu.
No, ale nadal notuję dzielnie wszystkie wydatki w arkuszu kalkulacyjnym i staram się na bieżąco być z nimi, żeby zadecydować na czym mogę oszczędzić w przyszłych miesiącach :)

(blotka krótsza o 1/3 od poprzedniej, doceńcie!)

Wypowiedz się! Skomentuj!