Jest poniedziałek, minęła 8. Mam dzisiaj na 12, ale specjalnie wcześniej wstałam, żeby ogarnąć to, co akurat mam do zrobienia. Bo dzisiaj posiedzenie Zarządu (musiałem protokół dokończyć i go wysłać) oraz posiedzenie Komisji Parlamentu Studentów (musiałem wydrukować listę spraw i zgromadzić potrzebne dokumenty). Nie spałam dużo, bo do 2 w nocy pracowałam nad nowym numerem gazety. Powinien być już w druku, bo w nocy do drukarni wysłałam.
Jeszcze miałam zleconą maturę napisać teraz, ale… nie dam rady chyba. Przesunę to, jest jeszcze czas.

Wszystko przez to, że był taki dobry weekend. Był bardzo, bardzo dobry.
Zaczęło się w piątek. Tomeczek wpadł do mnie, oczywiście. Macieja Bieacz Biurwę Jebaną też zaprosiłem specjalnie osobnym SMSem, żeby potem nie dziwił się, że był zaproszony. Ale on umarł. Coś chory, czy jakoś tak. Szkoda, ale musiał zostać w domu i spać. Pisałem już, że Piotrek z Damianem do mnie nie przyszli, bo Piotrek postanowił zmienić nasze wcześniejsze trójstronne ustalenia jednostronnie.
Niemniej, Tomeczek posiedział, jak zawsze na GayRomeo i tym podobnych trochę. I pojechaliśmy. Taksówka jakaś duża po nas wpadła. W sensie, że busik, van, czy jak to się tam mówi. Jak dla mnie, spoko, może być. Tomek mówił, że takim samym przyjechał do mnie. A żeby było śmiesznie (i wyprzedzając nieco całą narrację), w sobotę też taki duży po nas wpadł. Szkoda, że nas tylko dwóch jechało ;)
Podjechaliśmy do Utopii, ale kazaliśmy panu wysadzić nas w centrum. Miałam ochotę się przejść, bo cudownie wiatr wiał. Jednak nadal mam słabość do wiatru. Lubię jak wieje, po prostu. A jak zapytacie mnie, dlaczego, to odpowiedzi nie udzielę. Nie wiem, jakoś tak czuję się wtedy uwolniony chyba.
W trakcie pobytu naszego w samej Ciotopii, szanowny pan selekcjoner mnie zaczepiał, klepiąc co chwilę, gdy przechodził. Oddawałam mu, oczywiście, ale nasz mecz zakończył się jednopunktową przewagą po jego stronie. Oczywiście (znów wyprzedzam narrację) odegrałam się następnego dnia.
Kolejki po przyjściu do szatni prawie brak (to dobrze), za to kolejka witających się z nami spora (to chyba jeszcze lepiej). Ale wieczór zaczął się mocnym akcentem. Ewę wyproszono z klubu. Podszedł do niej ochroniarz (po tym, jak wskazał mu ją selekcjoner) i powiedział, że musi wyjść. Zapytała dlaczego. Wyjaśnił pokrótce, że to z powodu wniesienia do klubu alkoholu i spożywania go w toalecie. Ewa wyszła. Właściwie tej sprawy nie powinienem komentować poza tym, że ciekawi mnie kto doniósł o tym. Nie z chęci jakieś tam zemsty czy coś. Wręcz przeciwnie – z ciekawości. Bo w sumie ja doskonale rozumiem. Klub żyje z alkoholu i to jest akurat bezdyskusyjne.

Kto poza Ewą był w Utopii? Damianek moja Cipcia, Piotrek, Macięty, Jacek, Bober, Szymon, Łukasz Mikołajem, Daszek, o którym pisać mi nie wolno, Michał ze Szczecina, Adrian, Kuba 69 ze swoim Grzegorzem, Nina, Adam z Marcinkowo, Robert z Bemowa, Plastikowy Skurwiel i nawet Maciej ten z loczkami. Wypisałam po to, by uświadomić sobie, że jednak sporo ludzi już tam znam. Był też Kris z Peterem ale tylko na chwilkę wpadli i zaraz się zwinęli. Coś im się nie podobało, a poza tym jakieś tam sobotnie obowiązki uniemożliwiały im zabawę. Umówiłam się też z Plastikiem, że ma wpaść wreszcie po kalendarz. No bo idzie marzec, a on czeka. A jak ktoś marca nie ma wywieszonego, to w sumie bez sensu cały kalendarz, bo przecież w marcu jest Adaś.
Oczywiście noc bez ciotodramy jest nocą straconą. Nie inaczej było i tym razem. Damianek Cipcia się smutny zrobił po tym, jak usłyszał oświadczenie od Piotrka. Nie będę przytaczać treści, ale miłe nie było, przyznaję.

Tej nocy grał DJ Yoora. Przyznaję, że największym jego fanem to ja nie jestem. Rozkręcał się dość długo i przez to jakoś tak muzycznie było średnio. Potem ciut lepiej, ale jednak potwierdza się, że ja już mam swoich ulubionych DJów tam i basta.
Tomeczek nie próżnował i mimo braku muzyki dał się podrywać przez takiego jednego w ładnym niebieskim sweterku (nie można go mylić z niebieskim sweterkiem z soboty, ale o tym zaraz). Ostatecznie jakoś tak trafił z nim do kabiny w męskim WC, gdzie niebieski sweterek zdjął niebieski sweterek, bo się przebierał w czarną koszulę. Tomeczek, trzeba przyznać, był najebawszy dość poważnie. I nawet nie był tak bardzo zainteresowany tym sweterkiem. Zainteresował się dresikiem takim jednym. Na tyle, że nawet pogadał z nim chwilę. (A wiadomo, że rozmowa jest bardziej zobowiązująca niż oglądanie kogoś bez koszulki przez kilka sekund) Zdaniem Tomeczka, dres ów był „śliczny”, ale ja muszę zaprzeczyć. Jako osoba zajmująca się hobbystycznie mężczyznami i chłopcami (a może zwłaszcza nimi), nie zgodzę się z jego oceną. Owszem, był okej, ale bez przesady.

Rafał barman pokazał mi chłopca swojego nowego (są razem już jakiś czas i stoi on cały czas koło baru jego) i powiedział, że z nim spędzi całe życie. Coś musiałam odpowiedzieć, ale nie wiedziałam co. Więc powiedziałam: „To bardzo długo”.
W ogóle z tym barmanami to ja się mam. Podniecali się moją plakietką z przekreślonym symbolem kobiety. I wyzywali zbiorowo od pedałów, za co oczywiście się im dostało. Muszę też dodać, że Piotr mi dobrego drinka zrobił. Miałam już nie pić tej nocy alkoholu, ale jakoś pod koniec zachciało mi się. Pyta: ale jakiego. Przezroczystego, słodkiego i mocnego. I udało mi się, jak nic. Piotr w ogóle sobie jaja z Tomeczka robi i podaje mu drinki w szklance z uchem, co oczywiście wzbudza zainteresowanie dokoła. W tym czasie cały czas biedny Jasiu zajmował się sprzątaniem tej nocy a nie staniem na barze. A ja go tak lubię… W sensie, że mam do niego słabość wielką. I z Wojtkiem rozmawiałam. Zastanawiało mnie jak on, hetero jednak facet, się odnajduje w tym i pytałam go, czy lubi tę pracę. Opowiedział, że lubi o tyle, że dostaje za nią dobre pieniądze. A że on zajmuje się jakimś-tam sportem drogim, to potrzebuje kasy. Dodał, że nie żyje tym klubem, a niektórzy – tak.

Przyznaję, że tej nocy nie tańczyłem za dużo. Więcej jakoś pod ścianą stałem. Najpierw – z powodu tłumów, potem – bo najt była krejzi i tak chciałem to ogarniać wszystko. Skończyło się na tym, że Daszek, o którym pisać mi nie wolno, skakał dokoła klubu, Damiana mojej Cipci brzuch prezentowaliśmy zgromadzonym a na koniec przyszła Moondeckowa. Lubię jak gra, chociaż jak wpada tylko na koniec, to można przewidzieć co puści. Niemniej, tak się swojsko zrobiło od razu.
Staram się oszczędzać, ale średnio mi to idzie… Damian z Piotrkiem wyszli przed nami a my z Daszkiem, o którym pisać mi nie wolno i z Tomeczkiem wyszliśmy koło chyba 6. Tomek nie za bardzo chciał, bo z dresem w czapce rozmawiał, ale go wyciągnęliśmy. W podziemiu kupiłam sobie i Tomeczkowi po słodkiej bułce i… kajzerki na sobotę ;) Tomeczek dojechał aż na mój docelowy przystanek i miał szczęście, bo akurat przyjechał jego autobus od razu. Przejechał, jak się potem okazało, swój docelowy przystanek o jeden. Powiedzmy sobie szczerze, był mocno najebany i uważam, że to i tak sukces, że tylko jeden. Ja wróciłem do domu i spać.

Sobotę spędziłem głównie na składaniu gazety. Kiedyś trzeba, niestety. Ale poszło mi wyjątkowo sprawnie i szybko. O tyle, że zazwyczaj w niedzielę mam sporo jeszcze z tym pracy, a tutaj zapowiadały się tylko drobne poprawki. Więc spoko, redakcja się spisała.
W sobotę, zasadniczo, nic poza tym nie robiłam. Tomeczek wpadł koło 22. Damian u szefowej na imprezie, Piotrek u kogoś-tam. Maciej Bieacz Biurwa Jebana nadal umiera. Więc znów sami siedzieliśmy. Pojawił się, oczywiście, pomysł pójścia gdzieś przed Utopią, ale… za późno. Było po 23, ja nie gotowa… Więc bez sensu. Ale postanowiliśmy, że naprawdę trzebaby się ruszyć, więc może za tydzień. Bo to jednak wypada wcześniej zaplanować takie wyjście, inaczej nasze zegary ustawione są na 2 a nasze GPSy na Jasną 1.
Tomeczek tej nocy był „umówiony” w Utopii z kilkoma chłopcami. Tego miał poznać, z tamtym pogadać, z innym „się widzieć” po prostu. I nasuwa mi się teraz taka konstatacja, że jednak naprawdę chyba jest tak, że połowa radości z seksu, to gadanie o tym. Ale po kolei.

Bo Tomeczek, jak to Tomeczek, nieśmiały jest naprawdę. I stanie i patrzenie na chłopca danego nie zawsze działa odpowiednio. Jasne, zdarza się, że zadziała i to maksymalnie, ale cały czas mu mówię: no, idź! A on nie. Poza tym, to taka ogólniejsza uwaga, którą się z nim potem podzieliłem, że nie ma co ciągnąć (specjalnie tego słowa użyłam) za wielu srok za jeden ogon. Bo jak tak się robi, to się często z niczym zostaje.
Ostatecznie Tomeczek z niczym nie został, bo poznał Kryspina. Na marginesie: jak rodzice dają na imię synowi Kryspin, to chyba wiedzą, że będzie gejem, prawda? No ten był na pewno. Zresztą kojarzymy go, bo on kiedyś-tam był w niebieskim sweterku. Tutaj należałoby się zastanowić, czy może niebieskie sweterki działają na Tomeczka jakoś-tak przyciągająco czy co ;) Ale wiem, że nie. Rzeczywiście, ładny chłopiec z tego Kryspina. A na marginesie dodam, że on zapytał Tomeczka, czy on ma 18 lat skończone. No, żesz kurwa. Ma! Dawno ma! Nienawidzę go za to, że od wielu lat go o to ludzie pytają.

Żeby nie było, że tylko Tomeczkiem się zajmuję… Bo się nie zajmuję ;) To była fenomenalna noc. Cudna. Muzycznie było bosko. Hu_go wymiatał, dał radę. Dobry, house’owy, czy może nawet vocal-house’owy wieczór. Taki, jaki powinien być w Utopii. Noc rezydentów, to jednak noc rezydentów. A jak zagrał taki megastary przebój z lat 90. to myślałam, że uduszę ze szczęścia. Nie pamiętam teraz, jak ten zespół się nazywał – to taki zespół jednego przeboju. Ona i on, niebieski teledysk, wygibasy zamiast tańca i „tara rara rip tatar tara dana” czy jakoś tak. Mega, mega, mega. Aż musiałam podejść do niego i pogratulować, że coś takiego zrobił. Podziękował i dał mi CD „DJ hu_go @ Utopia, February 2008”. No, to bardzo miłe, przyznaję. Potem jeszcze, po kilku godzinach, gdy wychodził, powiedziałam mu, że naprawdę dobrze grał. On niezadowolony, ale nie wiem dlaczego. Moim zdaniem było superfajnie.
Muzycznie tak się rozruszałam, że do wczesnych godzin rannych szalałem sobie na parkiecie. Inni wysiadali, albo okazjonalnie się poruszali a ja bez przerwy zapierdalałem. Odpowiadając na pytania o to, skąd mam tyle energii: z akumulatorów. A tak poważnie – z muzyki. Jak mnie ruszy, to się nie zatrzymuję. Jak w jednej z moich ulubionych piosenek: „I’m about to lose control and I think I like it”. I niech tak zostanie.

Denerwują mnie głupie pytania zadawane przez kobiety i pijanych gejów: „a gdzie masz sukienkę?”, gdy nie przychodzę ubrana w jedną z nich. No jak to, kurwa, gdzie. W szafie, a gdzie mam mieć. Powtarzam zatem wszem i wobec: nie jestem transseksualistą ani transwestytą, żeby w sukienkach wiecznie latać. A pytanie „gdzie masz sukienkę?” jest dla mnie tak samo głupie, jakbym pytał was co tydzień „a gdzie masz tę koszulkę, co tydzień temu miałeś na sobie?”. I denerwuje mnie takie pytanie. Jest dla mnie oznaką ignorancji, schematycznego myślenia i nie mam dobrego zdania o ludziach, którzy mi je zadają. Tyle chciałam powiedzieć.

W Utopii w sobotę zjawili się m.in. David z Marcinkiem tym, co kalendarz wygrał. I się okazało, że oni się poznali dzięki mnie. No, proszę, jaka jestem swatka. To tak a propos, bo Michał ze Szczecina pytał mnie czy mi płacą za swatanie ludzi, gdy chciałam go poznać z takim jednym ślicznym brunetem. Nie, nie płacą. Ale co mi szkodzi pomóc czasem?
Potem się co prawda okazuje, jak mi się udało ustalić, że K, który spotkał się ostatnio z O, jest ponoć oficjalnie z T, który nie dosyć, że ma sponsora, to jeszcze spotyka się z A. Ale to tak na marginesie i specjalnie bez imion, bo ani mnie to ziębi, ani grzeje. Jak dla mnie, to oni mogą sobie wszyscy zbiorową orgię zrobić. Póki wszyscy obecni się na to zgadzają, jest okej.
Michał ze Szczecina był z Nadine. Ostatecznie zostawił ją „na pastwę losu” i pojechał „na drinka” do takiego jednego, co go podrywał. I potem mi się na gronie żalił, że wszyscy chcą go tylko do łóżka zaciągnąć. No, sorry, a co ma innego oznaczać „pójście na drinka” po imprezie do kogoś? Przecież to taki eufemizm na „poobciągajmy sobie”, prawda? Chyba wszyscy to wiedzą?

Pojawił się też brat Pawełka Firenzo, zwany Kamiloszem. Ów Kamilosz jest hetero, ale wyjątkowo go lubię. Tym bardziej, że Paweł cały czas powtarzał wszystkim, żeby go wygonili, bo on jest brzydki i hetero. Brzydki być nie może, bo jest podobny do Pawełka. A hetero też nie, bo przecież był przyłapany na tym, jak całował się z tym Czarnym kiedyś. Wyjaśnił mi to w sobotę – „bo on miał miękkie usta”. No, cóż, ten argument jest mocny ;)
Zjawił się też w Utopce Mateusz od Łukaszka. Skruszony błagał mnie, żebym go usprawiedliwił na blogu. Nawet zapozował do zdjęcia w błagalnej pozycji, żeby Łukasz mu wybaczył, że się tam zjawił. A on tylko robił za przyzwoitkę dla Barbary. Niemniej, zjawił się i odnotowane to zostało.

Barmani mnie znów zaczepiali. Na koniec się drażnili, żebym dotknął brzucha Kamilka albo possał mu sutka. No, pewno, jeszcze czego. Wyszliśmy z Ciotopki koło 6:45 czy jakoś tak. Mega, mega, mega najt. Oby więcej takich.
Poszliśmy do McDonald’sa, gdzie znów Nadine spotkaliśmy. Kupiliśmy, zjedliśmy i pojechaliśmy do domów. Grzecznie.
Nie chciało mi się spać, tym bardziej, że 8 dochodziła. Najchętniej imprezowałabym dalej, albo słuchała płyty od hu_go. No, ale w pokoju obok śpią Michał z Piotrem, więc nie mogę, cholera. Poza tym w internecie nikogo nie ma, więc nuda ogólnie. No i chcąc, nie chcąc, musiałam iść spać.

Wstałam koło 13:30 czy jakoś tak. Na 16:30 byłam na wywiad do badania umówiona. Zaniepokoiło mnie, że SMS wysłany 2 godziny przed spotkaniem (zgodnie z umową), nie dotarł do odbiorcy. No, ale różnie to bywa, pojechałam do W Biegu Cafe na pl. Zbawiciela. Ostatecznie okazało się, że moja transka nie przyszła. Szkoda. Wróciłem do domu, cały czas czytając książkę, na podstawie której mam maturę napisać. Czas nie tyle zmarnowany, co szkoda, że tak wyszło. Wieczorem się odezwała, że zaspała. Przeprosiła i już wstępnie będę jej proponować kolejny weekend na spotkanie.
Wróciłem do domu, posiedziałem trochę, coś-tam zjadłam i zaraz trzeba było się zbierać do Centrum. Bo koncert Loli Lou! Niech żyje Lola! Z Kubą Dużym byłam umówiona, więc chwilkę na niego czekałam pod H&M w Centrum i po 21 trafiliśmy do Milcha. Koncert zacząć się miał około 22 i tak się stało.

Minusem jest to, że tam się fotek nie da robić komórką, bo za ciemno. Lola zaczęła jakąś nową fajną piosenką, której nie znam, bo to klasyk pewno z jakiś lat 60. czy coś. Lola wyglądała dobrze, a w drugiej części wręcz cudnie. Miała superperuki tej nocy. Naprawdę, super! I mimo, że pierwsza część dość spokojna, to szybko rozruszała nas wszystkich i dała czadu tak, że wszyscy stali.
Te koncerty w Milchu są dość specyficzne, bo mało ludzi jednak tam jest. No bo i klubik mały. Ale tak czy owak, było strasznie miło i cieszę się, że się udało wybrać. No i że Kubę wyciągnąłem, też się cieszę. Lola oczywiście nawiązywała dialog z publicznością i gdy opowiadała o tym, że jest przyjaciółką Amy Winehouse i Britney Spears, to dodała, że ja jestem przyjaciółką Paris Hilton. Przez to ja z Lolą jesteśmy jakby siostrami, bo Paris, Britney, wiadomo. Uwielbiam ją za to, że kontroluje i pamięta o takich rzeczach. Long live, Lola!
Wróciłem do domku ostatnim 512 po północy.
Skończyłem składać gazetę i spać.

Właśnie dzwonili z Centrum Myśli im. Jana Pawła II i się umawiamy na spotkanie. Jest pewien problem ze zgraniem terminów we wtorek, ale damy radę, mam nadzieję.
To będzie intensywny tydzień. Dużo spotkań, posiedzeń, kino, duperelki. Fajnie. Zmęczę się do piątku. Mam nadzieję, że w niedzielę nie będę chciał znów imprezować. Bo po Loli to najchętniej bym znów gdzieś poszedł się bawić i imprezować, ale… nie ma gdzie w niedzielę. Szkoda.

Wypowiedz się! Skomentuj!