Weekendowe życie jest dość skomplikowaną sprawą. Chciałoby się oddać wszystko, co się działo, a się nie da. Spisane na niepowodzenie od razu jest każde tego typu przedsięwzięcie. Mimo wszystko, wciąż podejmuję ją na nowo – od razu wiedząc, że (1) nie uda mi się, (2) stanę się obiektem krytyki uzasadnionej, bo coś tam pominę, o czymś-tam nie napiszę i (3) obiektem krytyki bezzasadnej, czyli wszelkiego rodzaju osób, które mnie nie znają, ale dość często na blogu mym się wypowiadają. Cóż jednak, jak żyć – taka karma.
Oczywiście, piszę bloga na zajęciach „Płeć, seksualność, kultura”.

Okazuje się zarazem, że bloga mego czytają ludzie, o których nigdy bym tego nie powiedział. Bo oto nadszedł czas sprostowania informacji z poprzednich blotek. Chłopiec, który podoba się Kubie Po Prostu nie jest chłopcem chłopca, który podoba się Kubie 69. Sprawiedliwości stało się zadość. Napisałam.

W środę rano musiałem biec po gazetę do drukarni. Ledwo mi się udało i myślałem, że dotrę na pierwsze zajęcia rano tego dnia, ale nie wyszło, niestety. Potem jeszcze musiałem ksero zaliczyć. Czasem trzeba poświęcić zajęcia dla innych rzeczy. A po kolejnych zajęciach prowadzący zatrzymał mnie i przekazać mi chciał bardzo smutną wiadomość – że aby zaliczyć nieobecność, będę musiała napisać jakiś tekst. Ojej, straszne. Ja naprawdę tworzę teksty hurtowo, więc mnie to średnio rusza. Udałem zmartwionego.
Zaraz po zajęciach musiałem biec na jakikolwiek tramwaj, który zawiezie mnie na Dworzec Wileński. Tam czekała na mnie już koordynatorka akcji Fundacji Bank Żywności S.O.S., z którą pojechałam do Wołomina. Po co? Szkolenie dla dzieci w tamtejszej świetlicy Caritas.
Ledwo dotarliśmy, bo korki straszne – ale udało się. Dzieciaki śmieszne. Takie sympatyczne. Najmłodszy miał tylko 4 lata! Najstarszy – chyba 16. Ale ten czterolatek był najbardziej rozwalający. Rozbrajał wszystko. Kuba, jeśli dobrze pamiętam. Miał podać jakieś ulubione jedzenie na literkę K. Ale on lubi frytki! Jego niezależność mnie rozbrajała totalnie.
Zajęcia były krótkie, ale treściwe. Kolejna część – w piątek najbliższy.

W czwartek po zajęciach (które zaczęły się o 8) miałam mało czasu. Szybko pognałam do domu, bo zaraz do kina trzeba było biec. Najpierw do Kinoteki, gdzie czekali na mnie Sis, Olek, Kuba Duży i Borys. Dałam im zaproszenie na „Ostrożnie, pożądanie” a sama pobiegłam do kina Luna. Tam na „Piłę IV” zaprosiłam Damiana Be, Maćka z Mercer’sa, Tomeczka, Piotrka, Jakuba 69, Piotra Lokatora i Michała. Dużą grupką zaatakowaliśmy kino i… wylądowaliśmy gdzieś w jednym z pierwszych rzędów. Ja muszę, bo jestem ślepy a reszta… no tak z przyzwoitości chyba. Jedynie Piotr Lokator usiadł rząd dalej, chcąc podkreślić swoją heteronormatywność i odmienność od nas.
Film nie był bardzo długi, ale chyba dość fajny. Tak mi się wydaje. Oczywiście, że Piła nie zaskoczy już przy kolejnej części, bo jest zawsze mniej więcej to samo. Ale i tak czasem miło się tak odmóżdżyć.
W nocy mój Zarząd organizował imprezę dla studentów w Eternalu. Ale ja już naprawdę nie miałem siły. Wiedziałem, że są inne Zarządy z nami, więc zapytałam SMSowo czy rzeczywiście muszę przychodzić. Nie muszę, choć czuję, że jutro na posiedzeniu dostanę za to OPR, ale co mi tam.
Ostatnio znajomy z socjologii, Michał, pytał dlaczego ja nie chodzę na imprezy studenckie. Odpowiedź jest prosta. Bo nie lubię się bawić w heteroseksualnym towarzystwie. Bo mnie ono krępuje. Od takich formalnych kwestii, jak np. sugestia, żebym w sukience na tej imprezie się nie pojawiał, do takich mało oficjalnych rzeczy, jak po prostu atmosfera, która na heteroimprezach jest inna. Więcej alkoholu, trochę więcej chamstwa, mniej ładnych chłopców, dużo macho-hetero… Mi to nie odpowiada. Wolę swoje, zamknięte, może ciasne, może nawet hermetyczne, ale jednak bezpieczne, estetyczne i ciekawe towarzystwo. Co najważniejsze – pewne.

Piątek był wyjątkowo spokojny. Udało mi się odpocząć, mimo wiszącego nade mną Floor-Sitting Party. I to jest cudowne. Jednak sobotnie urządzanie imprez ma swoje plusy. Odpoczynek ów był mi potrzebny, zwłaszcza, że zaraz po zajęciach zaliczyłem jeszcze Carrefoura (z Tomeczkiem, który wspierał mnie psychicznie, gdy uświadomiłam sobie, że nie wzięłam przepisu na sernik, który zaplanowałam na F-SP) i przez to wszystko nie poszedłem na obchody rocznicy śmierci Jana Twardowskiego. Ale oczywiście, przewidując to, zaszedłem po drodze na zajęcia do kościoła. Do jego kościoła obok UW. Poklęczałem chwilę, pomodliłem się, pomyślałem, że chociaż tyle mu się należy ode mnie. To mój zasrany obowiązek, żeby mu podziękować. I choć fakt, że ostatnio nie mam czasu na czytanie poezji (tak jak nie mam czasu na nic innego), to jednak jego mądrość życiowa odmieniła mój sposób patrzenia na świat i będę zawsze to z całą mocą podkreślać. A jak ktoś nie wierzy – trudno. Ja wiem swoje. Twardowski może zmieniać życie.
Po Carrefourze zresztą wpadł do mnie Tomeczek na chwilkę. Bo mieliśmy ochotę na chipsy solone, a tak się złożyło, że postanowił kupić takowe. A to są jedyne, które ja toleruję.

Posiedział, posiedział i poszedł. A ja pracowałem nad pracami zleconymi. Dzisiaj postanowiłem nawet, że policzę ile napisałem w ciągu tylko jednego dnia (poniedziałek, 21 stycznia 2008) znaków. I wyszło mi, że jakieś 18 tys. A zwracam uwagę, że w tym dniu byłem też na zajęciach dobre 6 godzin oraz na korkach. Oraz że wstałem dopiero o 8:30. Wniosek z tego taki, że ja naprawdę napierdalam w klawiaturę jak głupi. Oczywiście, pytanie brzmi: po co? I to jest dobre pytanie, ale nie potrafię na nie odpowiedzieć. Po prostu tylko to potrafię. Mimo, że staram się jak najbardziej streścić tę blotkę.

W piątek wieczorem wpadli do mnie Tomeczek, Damian Madox i Piotrek. Na taki jakby biforek. Michała nie było, Piotr siedział u siebie. A my się bawiliśmy. Maciej miał być, ale postanowił spędzić wieczór z Jurkiem. Nie będę rozwijać tego wątku. Napiszę tylko – co już Maciej wie – że to jest TEN Jurek i dlatego „nie”.
Ogólnie siedzieliśmy hałaśliwie i miło aż nadszedł czas Utopii. Postanowiliśmy posmakować przygody i dlatego nocnym jechaliśmy. Ale było spokojnie i cicho. Więc przygody nie było.
Za to szybko dotarliśmy do U i zaczęła się zabawa. Było jakoś tak dziwnie. Tzn. fajnie, ale muzycznie zaskakująco momentami i dużo starych ludzi. To czasem przeszkadza. Ja rozumiem, że jest akcja ustępowania miejsc w autobusach ale dzisiaj jak jechałam 195 to widziałam skreślony napis „Życzliwość nic nie kosztuje” i namazane nad tym „STARUCHY!” W U nie było tak źle, ale dziwnie. Inaczej. Dodam tylko, że Królowa mi postawiła picie jedno. Zaszczyt.
Byli za to Pawełek z Kamilkiem – piszę o tym, bo niedługo znów mi znikną na pół roku, więc chcę się nimi nacieszyć. Za to zniknął Damian Be. Pojawiły się plotki na temat tego, co się z nim dzieje.
Dzień później zaczęły się potwierdzać i oznaczają, że trzeba zacząć się o niego martwić. Choć zarazem nic nie można zrobić. Nie mogę i nie chcę pisać o co chodzi, ale chcę żeby było jasne, że jestem bardzo zaniepokojony. Naprawdę bardzo.

Nie będę opisywać dokładnie tego, co działo się w Utopii w piątek i w sobotę. Bo (1) nie chcę mi się a poza tym (2) nie robiłam notatek podczas imprezy, więc nie pamiętam już szczegółów. Wiem tylko, że wróciłem o jakiejś przyzwoitej porze do domu i spałem strasznie długo. Tak że w sobotę wstałem koło 13. I się zaczęło. Pobiegłem do Carrefoura kupić złotą farbę w sprayu, ale nie mieli. Kupiłem coś innego i… kupiłem dwie sukienki i getry. Szefowa Tomka mnie jak zawsze naciągnęła… Ale jedna z nich fenomenalnie się na wieczór nadawała. Więc cóż było robić – trzeba było kupić, prawda?
W domu – robota. Ciasto dokończyłem zaczęte dzień wcześniej. Posprzątałem, odkurzyłem i zacząłem układać wszystko tak, żeby na F-SP nie było niepotrzebnych zawirowań. Jeśli ktoś nie widzi tego całego procesu, to nawet sobie nie wyobraża ile czasem trzeba się namęczyć, pogłówkować i przewidzieć, żeby wiedzieć jak to wszystko będzie potem wyglądało i funkcjonowało…

Wieczorem się zaczęło. Kameralnie, ledwo 20 osób. Niedużo, ale tak miało być. Przybywali stopniowo, zebrali się. I wyglądali cudnie. Srebro-złoty dress-code był chyba trafiony. Bardzo karnawałowy, a zarazem bezpieczny, bo dla każdego tak samo trudny i tak samo (nie)korzystny. Więc mi się podobało.
Goście zaskoczyli mnie swoim spokojem. Było tak dość cicho i stonowanie. Nawet nie nabrudzili prawie, choć na zewnątrz padał mocno deszcz! Chrzest dildo-Jarka się udał super. Było śpiewanie Sto lat i w ogóle. I podziękowałem za wizyty na fotoblogu (jak i za pozowanie do niego). Rzutnik na ścianie wyświetlający to dobry pomysł. Już to wiem na 100 proc. I podoba mi się, więc pewno kiedyś jeszcze wykorzystam.
Było kinky, tak jak być miało. Po prostu idealnie, choć oczywiście inaczej niż zwykle.
I Piotrek się mooocno spił.

A potem większość poszła (w tym: pieszo) do Utopii. Ja taxi jechałam, bo w sukience. Strasznie dziwnie było w sobotę. Powiem to. Było nudno wręcz. Muzycznie mi się strasznie podobało, ale ludzie jacyś tacy… Pomijam głosy ludzi, którzy byli tam może pierwszy raz w życiu i na mój widok mówili, żeby usunąć tego pedała w sukience, czy też fakt, że doktorantka prowadząca jedne moje zajęcia na socjologii była znów w U. Nie o to chodzi. Było jakoś tak drętwo.
I dlatego wyjątkowo szybko się zmyłam z Michałem. Po drodze, jeszcze siedząc w taxi, zamówiliśmy pizzę do domu. Po konsumpcji, koło 6, poszliśmy spać.
Późno wstałem i ledwo co zacząłem pisać pracę zleconą, gdy się wieczór zrobił. I zamiast 7 stron, napisałam 3,5. I w sumie nic poza tym nie robiłam, ogarniając jakieś sprawy związane ze studiami i papierami niepoukładanymi oraz oczywiście zdjęciami z F-SP. Żeby już na stronie były.

Dzisiaj z rana powysyłałem wszystkim odpowiednie informacje i zajmowałem się ogarnięciem kilku tekstów do gazety zaległych. O 13:30 mieliśmy dzisiaj Walne Zebranie Studentów na socjologii. Formalna sprawa, ale strasznie się cieszę, że się udało. Traktowałem to dość osobiście, bo to moja idea kilka miesięcy temu się pojawiła w związku z niezgodnością z prawem kilku zapisów regulaminu i to ja przygotowałem pełną dokumentację całego przedsięwzięcia.
Po skróconych zajęciach odwiedziłem redakcję (mam jakieś zaproszenia kolejne), zaliczyłem kawiarnię pana Krzysia, odebrałem dokumenty na środowy Senat UW i pognałem na korki. U Pawełka, jak zwykle. Średnio umiał, ale dobrze wyglądał. W domu znalazłam go na gronie nareszcie. O kurwa… jaki on ma brzuch!

Dokończyłem dziś pracę, spisałem bloga, wstawiłem fotki, napisałem bloxa, poprawiłem tekst do gazety, odpowiedziałem na kilkanaście maili, ogarnąłem się i idę spać. Nareszcie.

I w tej blotce raczej nie ma co komentować za bardzo, prawda?

Wypowiedz się! Skomentuj!