Myślę, że bardzo potrzebowałam tego wyjazdu. Kto jak kto, ale ja musiałem naprawdę odpocząć. Po całym tym szalonym październiku, zakończonym dodatkowo moim conajmniej przeziębieniem, miałem dość. I dlatego wyjechałem. No a poza tym naprawdę stęskniłem się za mamą, bratem, Kacperkiem, Kubusiem i tam resztą. Za Kaśką też się stęskniłem. Więc dobrze, że mi się udało.

Wyjechałam z Warszawy w środę po zajęciach. Choć prawda jest taka, że zajęć tych właściwie nie było. Najpierw te o 8 się nie odbyły, więc miałem czas, żeby wyskoczyć do BUWu i biblioteki wydziałowej. Miłe niespodzianki – w BUWie mialem już automatycznie przedłużone moje rozszerzone konto biblioteczne i czekała na mnie zamówiona książka a w wydziałowej, tamtejszy pan, widząc, że czekam na otwarcie, zlitował się i kilki minut przed czasem postanowił mnie obsłużyć. Dzięki temu zdążylem na zajęcia o 10. I spoko. Nie były może najciekawsze, ale nigdy nie są. Ważne, że ECTSy lecą. Niestety, szara rzeczywistość.
Potem wybiegłem, bo chciałem się jeszcze – jak Bóg da – umówić na strzyżenie do Arka. Nie dało się. Do nikogo z t&g zresztą. Ich strata. Ja jestem na tyle zdesperowana, że i tak muszę a więc i tak pewno do nich się wybiorę lada moment.
Pojechałem więc do domu, gdzie mogłem się spakować i odpocząć przed podróżą. Wszystko poszło sprawnie, byłam sama w domu i pilnowałem dodatkowo czy o 16:00, podczas „testowego nawadniania” rur wymienionych w centralnym ogrzewaniu coś się złego nie będzie dziać.

A potem cudna podróż do domu. Ludzi bardzo bardzo dużo. Na dworcu centralnym szał! To niesamowite, że ludzie aż tak szaleją i wyjeżdżają. Naprawdę nie można było przejść a nagle ogłosili, że IC Chrobry jedzie z innego peronu. Ruszyli wszyscy, wielka masa wylewająca się w tłumie innych mas, które zmierzają – każda w swoją stronę. Niesamowite uczucie i niesamowity widok. Na szczęście bez większych kłopotów dotarłam do swojego wagonu. Z internetowo kupionym biletem w promocji enterCity za jedyne 44 zł (zamiast jakiś 76 zł ulgowego).
W pociągu jedzie mi się zawsze miło. Naprawdę, lubię tak podróżować. Dlatego odpoczywam, czytam książkę, słucham muzyki, pełen relaks. Zrobiłem stronę www dwunastego F-SP. Ogólnie, odpoczywałam i pracowałem zarazem.
Z dworca odebrała mnie kuzynka, która zawiozła mnie pod sam dom. Cudnie.

Potem kilka dni byczenia się. Co prawda na cmentarzu byłem – i to chyba w sumie 3 razy, ale z własnej woli. O ile bowiem lubię święto Wszystkich Świętych za samą jego ideę, o tyle nie lubię BARDZO tego jak ono jest u nas obchodzone. Pokaz nowych ubrań, kupionych specjalnie na tę okazję, licytowanie się kto ile kupił kwiatów i kto gdzie jakie znicze postawił… Horror. Naprawdę mnie to wkurwia. Starałam się wyłączyć z tego, ale to jednak nie takie proste. Na tyle, na ile się dało, robiłem to.

Moim ulubionym miejscem na cmenatrzu jest krzyż. Ten jeden, stojący tam gdześ w centrum nekropolii. Lubię pod nim stać. Zarazem grzać się od ciepła zapalonych pod nim zniczy, jak i delektować się widokiem tylu światełek obok siebie. No i dzieci pytające, co jest czym, rodzice opowiadający im skróconą wersję życia Jezusa Chrystusa i takie tam. Poza tym zawsze się tam wzruszam. Wiem, wiem, zaraz powiecie albo, że kobiety tak mają, albo że jestem jak każda ciota uczuciowy. Może. Ale lubię to miejsce, ten stan, ten moment. Moment, gdy się skupiam, odpoczywam, kontempluję. I wtedy też uświadomiłam sobie, że nie zapaliłem ani jednego znicza na opuszczonym grobie. Zawsze to robię. Szukam jakiegoś pojedynczego, zaniedbanego, pozbawionego kwiatów i zniczy, zarośniętego grobu i stawiam tam znicz. Jako wyraz pamięci o osobie, która tam leży. Zazwyczaj są to groby małych dzieci. O nich może już nawet nikt nie pamięta. A najgorsze co moż nas spotkać, to być zapomnianym po śmierci. To takie smutne. Nie chcę, żeby zapomniano o mnie po śmierci.
Ponieważ nie jest to praca socjologiczna, tylko duzyformat.blog, to wybaczyć mi trzeba fakt, że nie pamiętam kto dokładnie, ale wiem, że jedna z pań powiedziała kiedyś, że cała nasza kultura istnieje dzięki śmierci. Śmierć powoduje, że chcemy stworzyć coś trwalszego niż nasza cielesność i stąd bierze się sztuka, nauka, wszystko. Żeby przetrwać potem w pamięci i w kulturze (jako pamięci zbiorowej), gdy już tak naprawdę nas nie ma.
Po to piszę bloga?

Odpoczynek mi więc w domu wyszedł bardzo dobrze. Zajmowałam się głównie nic-nie-robieniem. Siedziałem po nocach na czatach, w ciągu dnia jadłem i chodziłem na spotkania z Kaśką. Ot, nic co możnaby uznać za męczące. Spokój, cisza, brak zobowiązań. Cudnie. Choć przyznaję, że gdyby jeszcze ze dwa dni, to pewno miałbym dość.
A jedno ze spotkań z Kaśką zakończyło się… nienajlepiej. Po prostu zaszaleliśmy z alkoholem trochę. Ale jak wróciłam do domu, to mama niczego nie zauważyła. Więc jeszcze potrafię się dobrze kryć. Oczywiście, ze wszystkiego są fotki. Jak zawsze, jak zwykle.

W sobotę jedyną rzeczą, którą zrobiłem, a która wymagała ode mnie jakiegokolwiek zaangażowania większego niż jedzenie posiłku, było upieczenie ciasta (sernik gotowany, zwany w naszej rodzinie Sernikiem Puf-Puf Cioci Kasi) i potem zrobienie pizzy. Która zresztą wyszła mi calkiem dobra. Chyba najlepszy jak dotąd w życiu spód mi wyszedł.
W niedzielę wstałem dość późno. Spakowałem się, odwiedziłam chorą babcię i koło 15:30 opuściłam dom rodzinny. Piszę te słowa w pociągu, który jest totalnie pełen. Jest strasznie dużo ludzi bez biletów, kórzy liczą na okazję i na to, że coś się zwolni. Bóg z nimi. Ja na szczęście za wczasu zaopatrzylem się w bilet kupiony – jak zwykle – przez internet w promocji enterCity za jedyne 55 zł (zamiast jakiś tam 74 zł za ulgowy).
Michał ma wyjść po mnie na dworzec. A jutro – do dzieła, znów. Ruszamy. Mija też termin potwierdzania przybycia na F-SP. To tak przy okazji, jeśli ktoś jeszcze nie zrobił a chce – nie zapomnijcie o terminie.

Do najbliższego wyjazdu z Warszawy zostało jakieś… 36 dni.

Wypowiedz się! Skomentuj!