Po pierwsze – muszę znów wrócić do częstego pisania. Mam nadzieję, że znajdę na to czas. Bo ochotę mam, naprawdę. Zresztą często tak bywało, że koło 2 kończyłem wszystko, miałem jeszcze pisać bloga, ale wiedziałem, że czas spać, bo potem koło 6 pobudki czas. I dlatego nie pisałem. Mam nadzieję, że te ciężkie czasy za mną.
Piszę, bo jest o czym pisać. Zresztą zawsze jest. Głównie dzisiaj o imprezie i o tym jak dogorywałem dzisiaj, choć szybko się zregenerowałem.

Piotra nie było cały weekend. Pojechał na jakieś katolicko-religijno-modlitewno-medytacyjne spotkanie gdzieś poza Warszawą, więc z Michałem mieliśmy mieszkanie dla siebie. On wcześniej wstał w sobotę i się ogarniał, a ja jakoś nie mogłem dojść do siebie. Miałem do roboty kilka rzeczy zaplanowanych, ale jakoś nie wyszło. Musiałem odpocząć. Tydzień bez Utopii odbił się na moim zdrowiu tak, że wystarczyła jedna impreza piątkowa, żebym był obolały jakiś taki. Ale fakt faktem, że do siebie doszedłem.
Michał poszedł na domówkę, na której miał być Arek, który wie, że o nim piszę. Ale nie było. O czym zresztą Michał, zgodnie ze swoim alkoholowym zwyczajem, powiedział mi 3 razy a potem się upewnił jeszcze raz czy już przypadkiem mi tego nie mówił. Ale to było dużo później. W czasie, gdy on już się domówkował, ja jeszcze w domku coś tam ogarniałem. Aż ostatecznie się zebrałem w sobie, coby przed 00:30 być w centrum. Musiałem kasę wypłacić z bankomatu, a mBank miał znów konserwację i aż do 07:45 nie autoryzował kart. Pojechałem, dla przygody, autobusem nocnym. Ale było wyjątkowo spokojnie. Aż nudno. Nic się nie działo, żadnych przygód. Szkoda. Z dworca pomaszerowałem na Jasną, żeby tam sobie wypłacić co trzeba i pognałem na plac Piłsudskiego. Trwały tam przygotowania do Święta oczywiście. Rozstawiali, ustawiali, testowali… Ale ja się tam z Michałem umówiłem po jego domówce. Dotarł szybko i wkroczyliśmy do HotLa. Duża grupa ludzi przed, tłoczą się, czekają. Ale mnie to tam średnio. Szybko się dopchałam do wejścia i żwawo wkroczyłem. A co mi tam.
W środku – impreza trwa. Miałem możliwość odwiedzić Damiana Be po raz pierwszy w jego nowym miejscu. Ciekawe jak mu się tam pracuje? Pogadam z nim sobie o tym. Ale wydaje mi się, że ma tam duży zapierdol. Mnie wkurzyła tylko kolejka do szatni. Bo staliśmy tam dobre 15 czy nawet 20 minut. Strasznie, strasznie długo. Nie podoba mi się to. Bauman mówi, że dzisiaj czynnikiem stratyfikacyjnym jest zmienna „jak szybko potrafię zrealizować swoje zachcianki”. W tej kategorii w HotLu nie udało mi się wygrać, chociaż z drugiej strony – wszyscy traktowani są równo, więc nie działa tutaj to jako coś stratyfikującego. Ale to tylko taki popnaukowy wtręt.

Jak już się rozimprezowaliśmy, to było miło. Na jednej sali, potem na drugiej. Miło, baunsująco. Vocal-house’owo a nawet deep-house’owo transująco momentami. Dużo ludzi, nawet ładnych. Kilku chłopców ślicznych się przewinęło. Niedużo jak na taki duży klub, ale nie ma co narzekać. Widziałam też kilku znajomych z widzenia homoseksualistów. Bawią się wszyscy. Damian Madox i Piotr w końcu do nas dotarli, spóźnieni zaledwie 40 minut. Pobawiliśmy się jeszcze chwilkę razem a potem grupką sobie do Utopii koło 2:30 przemaszerowaliśmy.
Tam też kolejka w szatni, ale zdecydowanie mniejsza. Więc Michałowi dałem kurtkę i czem prędzej do WC popędziłam. Bo mi się już w HotLu chciało, ale nie lubię poza domem sikać.

Impreza w Utopii zapowiadała się sympatycznie. Dużo ludzi początkowo, co mnie osobiście drażni czasem. Chyba zacznę tam o 4 przychodzić…
No, tak czy owak, chłopcy się bawili. Ja początkowo mniej. Maćka i Tomka nie było. Koło północy skończyli pizzę z Daszkiem, o którym mam nie pisać i pojechali do domu spać. A sen jest dla cieniaków. Mam nadzieję, że to tak jednorazowo, bo jak dalej tak pójdzie, to zacznę ich podejrzewać o to, że się starzeją. A nie wolno, jak powszechnie wiadomo, się starzeć.
Mało znajomych bliskich było, tak w ogóle. Się cioty wykruszyły po piątku chyba. Ale ale, zabawa musi trwać. Pogadałem z Rafałem sobie – pokazał mi swojego nowego partnera. Muzycznie było bardzo miło i sympatycznie. Dodatkowo, wolny 11 listopada sprawił, że ludzie nie chcieli tak łatwo wyjść, niestety. I długo musiałam czekać, zanim się luz trochę zrobi. Widziałam też kilka ciotek po piątku nadal zmęczonych i siedzących. A ja w bauns uderzyłam. Królowej nie było już drugi dzień z rzędu.

Chłopcy chcieli się powoli wykruszać koło 5 czy trochę później, na co zaoponowałem dość stanowczo. Na tyle, że aż do jakiejś tam 6:20 siedzieliśmy. W międzyczasie heteroseksualny barman-szatniarz Wojtek mnie przywitał po męsku żółwikiem. Co ostentacyjnie skomentowałem udając, że mi krzywdę zrobił swą siłą.
W pewnym momencie moje cioty opadły z sił i na kanapie zaległy. Mimo mojego baunsu, nie chciały się już podnieść. No więc co było robić? Kazałem wstać, kolejno odliczyć i odmaszerować. Co też zrobiliśmy. Oczywiście, to nie koniec przygód. Z Wojtkiem w szatni pogadałem o tym, jakie lubi stosunki czy coś. Parzyste, powiedział. No, dobrze wiedzieć. Tematyka kół i trójkątów nas zresztą nie opuszczała już. Poszliśmy do McDonald’sa. Po drodze wspominałem z Piotrem stare dobre licealne czasy. Opowiadał gdzie brał swojego ówczesnego chłopaka, a mojego znajomego M. A ja się zwierzałem jak Tomka a potem Przemka zaprosiłem do kanciapy Samorządu i z nimi tam się zabawiałem. Stare, dobre dzieje.
Zresztą cała impreza taka była. W starym, dobrym stylu. Tak długo trwała, że aż się zastanawialiśmy jak wyjdziemy z klubu, bo możliwe, że już czerwony dywan jest złożony. Na szczęście – nie był. Za to w McDonald’s na nieszczęście była kolejka. Poszliśmy do podziemi centrum. Wszystko już puste, więc – jak zwykle – pognaliśmy do naszej pani ulubionej. I była ona! Tak, ta sama, co przed wakacjami! Ale powiedziała, że zamknięte. Zdziwieni dopytywaliśmy jak to?! Wyjaśniła, że 11 listopada i zamknięte. Tak długo namawialiśmy, a ja nawiązywałem do naszych rozmów poprzednich dawnych i jej opowieści o mężu, że się zlitowała nad nami czterema i jeszcze dwoma homoseksualistami, którzy byli z nami. Cudnie!
Czego mi tylko brakowało w całej tej imprezie? Dalszego ciągu. Zdarzało się nam dawniej jeszcze do Tomba Tomba wpaść czy coś, a tutaj tego już nie było, niestety. Szkoda. Ale kiedyś może się uda.

Nie wiem o której w domu byłem. Pewno koło 7:30? Czy jakoś tak chyba. Nie wiem, naprawdę. Poszedłem spać dość szybko, z myślą, że to była udana, mocna impreza.
Niedziela – wbrew moim obawom – nie była aż taka ciężka. Pamiętajmy, że ja tak właściwie alkoholu nie piję. Szybko doszedłem do siebie i… się wziąłem za robotę. Przyznaję, nie było łatwo. Bo i tematy nie pasjonujące, ale dwa teksty napisałem. Przygotowałem referat na jutro. Ogarnąłem się, pogadałem na gg, pośmiałem się z forum dziennikarstwa na gronie i zacząłem swój udział w badaniu, w którym mam z dokładnością do 15 minut zaznaczać przez miesiąc co robię codziennie cały czas. Od 500 minut gra bez przerwy FG Dance. Zamówiłem kilka rzeczy w Avonie znów. Może zaraz spać pójdę. Jutro – zakupki i zajęcia. A potem korki. Rano się do nich przygotuję w sumie. Teraz mi się nie chce. Nudne to.
Dobrej nocy.

Wypowiedz się! Skomentuj!