Miałem częściej i regularniej pisać, ale nie daję rady. Po prostu za dużo teraz się dzieje, żebym miał jeszcze czas na pisanie. Albo nawet nie tyle czas, bo ten się zawsze znajdzie, co siły. Dawno już tak nie miałam, że padam na twarz, jak wracam do domu. W sensie, że nie jestem w stanie zrobić nic poza umyciem zębów i położeniem się do łóżka…

Co mi tak zajmuje czas? Kampania. Powoli ruszać będzie, a póki co – trwają przygotowania. W tym tygodniu miałem ileś-naście spotkań, poznałem ileś-naście ludzi, których nie potrafię zapamiętać… Ogólnie, jest intensywnie. Udało mi się z pomocą europeistyki zorganizować alternatywne otrzęsiny dla dziennikarstwa – w ramach jakiegoś takiego budowania wizerunku przed wyborami… I co? I to, co się spodziewałem. Zainteresowanie niewielkie, bo pierwszy rok urobiony. Ale są wyrwy, są pęknięcia, są nieszczelności. A ja je wykorzystam. Wydrukowałem plakaty przygotowane na prędce. W sumie – ponad 20. Zerwali wszystkie, poza jednym. Więc następnego dnia kolejne kilka poszło. Znów zerwali. Nie poddam się. Jest strona, są wątki na gronie… Mówiąc krótko – walka trwa.
Choć nieoficjalnie, bo wciąż nie ma decyzji odpowiedzialnych władz na stronie zamieszczonej. A więc formalnie nic jeszcze się nie dzieje.

Na socjologii spokojniej, łatwiej. Tam już ludzie wiedzą, znają mnie. Nikt mnie (prosto w oczy) nie obraża osobiście ani na forach i nie zarzuca, że brak mi kompetencji do sprawowania funkcji samorządowych czy jakichkolwiek innych, bo noszę czasem sukienki. Tu mnie już znają na tyle, że wiedzą, że to jest moja prywatna sprawa w czym kiedy chodzę. Dziennikarstwo nadal uważa, że nie wyglądam odpowiednio. To mnie determinuje do walki. Jeszcze wytrwalszej. I się nie poddam tak łatwo. Co więcej – wygram i zostanę przewodniczącą. W spódnicy i z dużymi kompetencjami. I z motywacją do działania. I z chęcią do zmian. I z potrzebą udowodnienia sobie.

Codziennie mam conajmniej 4 spotkania dotyczące mniej lub bardziej spraw wyborczych. Do tego dochodzą studia, referaty punkty ECTS. Nie uporałem się jeszcze z ustaleniem kwestii kłopotliwych na dziennikarstwie. Zajmę się tym lada moment. Niech no tylko wszystko się tu skończy, minie. Mam delikatnie opóźnienia, jeśli idzie o pisanie tekstów zleconych. Ale nadrabiam, nadrabiam. Dzisiaj kolejny napisałem. Mam nadzieję, że do końca weekendu uporam się jeszcze z trzema i będę na czysto. Potem kolejny tydzień poświęcam na swoją gazetę. Muszę w końcu złożyć i wydać! Zdążę, dam radę. Jestem o to spokojna.

Za to stała się rzecz conajmniej miła. Odezwał się Jacek Kochanowski. Przeczytał moją pracę transgresji. Spodobała mu się i zaproponował mi wygłoszenie jej na podyplomowych studiach na UW, na których wykłada. Strasznie miła sprawa. Zgodziłem się, oczywiście. Podczas omawiania zaprosił mnie na obiad na Krakowskim – żeby mnie przekupić, jak mówił. Zjadłem tylko sałatkę – on całe danie, bo głodny był.
No i w sobotę o 17 mam debiut w tej roli. Wpiszę sobie do CV ;)

Spotkałem się też z doktor z SGH. Oceniła moją poprawioną pracę o papieżu jako bardzo dobrą. Chciałaby mi zaproponować publikację, ale… inne osoby, które miały dostarczyć swoje prace do jej zbioru – nie zrobiły tego. Więc na razie ma tylko moją. Co oznacza, że zanim pozostali się zbiorą w sobie, to moja praca może się zdezaktualizować. Więc namawia mnie do publikacji w jakiejś „Kulturze i społeczeństwie” czy innych „Zeszytach prasoznawczych”… Muszę się nad tym zastanowić. I zaraz po wyborach zadziałać.

W sobotę będę też rano miał zajęcia z dzieciakami w takim jednym centrum. W ramach projektu, który ogarniam z Fundacji Bank Żywności.

Tak bym mógł opisywać dzień po dniu, co się dzieje i co się dziać będzie, ale to byłoby zbyt szczegółowe… Poza tym i tak nie ma sensu wymieiać imion wszystkich tych ludzi, którzy mi pomagają. Jak za rok sięgnę do tego wpisu, być może już nie będę nawet pamiętał kto to był… Niemniej jednak, jestem zdeterminowany, by wygrać wybory na dziennikarstwie. I na socjologii.

Najdalej zaplanowane spotkanie mam jakoś pod koniec października. W listopadzie na początku pojadę do domu. Odpocznę po tym bieganiu. Ostatnio wychodzę codziennie raniutko i wracam już jak jest ciemno a godzina zaczyna się od cyfry 2. I coś zauważyłem, że kasę konsumuję dość szybko. Także poprzez zakupy na frisco.pl – odkryliśmy ten megawygodny i dość tani sposób kupowania, gdy pan wnosi zakupy na górę i nawet do domu. A że zakupy kosztują, to muszę zacząć odzyskiwać swoje długi. Jeden mi obiecał jutro oddać. Drugi, kiedy tylko będę miał czas się spotkać (w grudniu?), trzeci pożyczył niedawno, więc spoko. Czwarty to bliski znajomy i nie lubię rozmawiać o pożyczaniu pieniędzy z nim. Plus współlokatorzy mi wiszą… W sumie będzie jakieś 420 zł. No i mam wielką nadzieję nadal na JP2. Czekamy z Michałem na wyniki.

Wypowiedz się! Skomentuj!