Tak szalonego weekendu już dawno nie miałem. Boże, boże, boże! Co się wyszalałem, to się wyszalałem!

W piątek, oczywiście, impreza. Jakoś tak się złożyło, że musiałem Damiana Be wyciągnąć z dołka i z domu. Żeby było śmieszniej, postanowiłem, że nie samą Utopią żyje człowiek. Więc, dla żartu i dla rozrywki – idziemy do Toro. A co mi tam. Napalonych oczywiście chciałem ze sobą wyciągnąć, ale Jego Facet nie może. Bo w sobotę rano jedzie z rodziną do Łodzi i on prowadzi, więc wiadomo – musi być wyspany, wypoczęty i bla bla bla.
Ale Tomeczek nie :) Więc Tomeczka wyciągnąłem bez problemu. Maciej podrzucił nas do Toro i zaczęła się zabawa… W lokalu było źle, bo (1) trzeba było płacić 5 zł za wstęp (za co?! pytam: za co?!), (2) było dużo brzydkich ludzi (refleksja powtarzana tamtej nocy wiele razy: zaiste, istnieje spora rzesza brzydkich homoseksualistów), (3) długo trwały występy drag-queen jak przyszliśmy. No, ale nie narzekam, nie narzekam. Po prostu nie wytrzymałem i kupiłem sobie Smirnoff Ice… Nie pomogło, ale impreza powoli, powoli się rozkręcała.
Za to Damian i Tomeczek się rozkręcali.

Trafiliśmy dość szybko taxi do Utopii. Tam oczywiście zlot znajomych ciot. Więc duuuużo przywitań, opowieści, zwierzeń i żartów. Impreza nie była może najbardziej udaną w historii, ale nie było źle. Wręcz – było miło. Zaczęło się na poważnie weekendowe szaleństwo. Tomeczek rozmawiający z Kamilem, który flirtuje. Gorsky się zjawił i też chwilkę pogadaliśmy a potem gadał z Tomeczkiem. Damian szalał też. I w ogóle jakoś tak, choć było drętwo pod względem muzycznym, to jednak atmosfera była iście dekadencko-szaleńcza… Skończyło się na tym, że wróciłem do domu po 5, a Tomeczek jeszcze został.
Jak się potem okazało, ilość alkoholu jaką miał we krwi była bardzo bardzo duża. To wszystko – jak twierdzi – przez Damiana Be i Piotrka, którzy stawiali mu alkohol. Ja tam nie wiem przez kogo. Wiem, że było krejzi. I że Tomek nie pamięta szczegółów powrotu do domu – jakieś pół godziny po tym, gdy ja do domu dotarłem.

Spałem 2 godzinki. Dokładnie 2. Wstałem, wyszykowałem się i na szkolenie pobiegłem. Przywitanie, duperele. 7 osób szkolonych, 2 prowadzące. Projekt całkiem ciekawy, dotyczący głodu i pracy nad tą tematyką z młodzieżą. Grupa siedmioosobowa, ale taka dość miła. Jeden chłopiec – Paweł. Reszta, kobiety i ja. Niewielka ilość, ale za to praca ciekawsza. Czas mijał dość szybko, bo dobrze przerwy były zaplanowane. To ważne, wbrew pozorom. Jedyny minus – nie było obiadu! Nie zaplanowali obiadu! Tzn. była przerwa obiadowa i nawet jakąś sałatkę czy coś robili w tym czasie, ale po doświadczeniach poprzedniego szkolenia, spodziewałem się więcej. Zresztą jeśli mam być całkiem subiektywny, to powiem szczerze, że minione szkolenie było jakieś takie bardziej chaotyczne od poprzedniego. Jakby mniej zaplanowane, mniej przemyślanie. Co nie znaczy, że złe. Wręcz przeciwnie, całkiem miłe.

Na obiad pobiegłem więc do Złotych Kutasów. Po drodze spotkałem Iwo, która chce, żebym pomógł jej odzyskać kasę za napisaną dla kogoś pracę. Jedna trzecia dla mnie. Spróbuję coś zrobić, wiadomo.
Przez to jednak spotkanie, prawie spóźniłem się na zajęcia. Szybko obiad we W Biegu Cafe zjadłem (pyszne mają foccacio) i wróciłem na Hożą. Do końca zajęć senność mnie właściwie nie ogarnęła. Co mnie dość pozytywnie zaskoczyło, prawdę mówiąc.

Sobota była więc miła, tym bardziej, że szykował się miły wieczór. Umówiony byłem już z Napalonymi, a jeszcze do tego Damian Be dorzucił propozycję wyjścia na Toma Novy’ego, który tego wieczoru gościł w Warszawie. No, jasne, czemu nie. Więc – pojechałem z Maćkiem do Galerii. Po drodze zgarnęliśmy Damiana Najmłodszego z jakimś jego byłym Piotrkiem – chłopcem urody znacznej. Dotarliśmy do Galerii, jak zwykle jako VIPy ;) Dostaliśmy karteczki na welcome drinki i pieczątki do VIProomu. W sensie, że ja i Maciek. Dotarł do nas po chwili Damian Be jeszcze. I taką pięcioosobową gromadką bawiliśmy się w tym jakże miłym miejscu z okazji jego trzecich urodzin. Dużo jedzenia przekąskowego sprawiło, że zjadłem banana i ze trzy ciasteczka. Maciej delektował się – jak zwykle – paluszkami. Muzycznie było ostro, ale miło momentami. DJ grał ciężko. Był też, jak zwykle, występ tancerzy. Niezły, choć – jak zwykle – byli to napakowani (oczywiście, bez przesady) faceci, więc widok dla mnie średnio atrakcyjny.

Koło 1 zmyłem się z Damianem i pojechaliśmy do Space. To dla mnie nowe miejsce. Gdzieś na jakiejś Targowej czy coś. Tam, gdzie dawna Lokomotywa – i to ponoć wszyscy wiedzą gdzie. Ja nie wiedziałem. Dotarliśmy, byliśmy na liście, więc za free wejście. Miło.
Klub jest duży, nawet bardzo. W sensie, że przestrzenny i wysoki. Dużo świateł, miły wystrój. Właściwie nic do zarzucenia. Tam nawet jakiś basenik jest czy coś, ale nieużywany tej nocy, więc nie wiem o co chodzi. Druga sala – mniejsza powierzchnia, przytulniejsza. Jak przyszliśmy, Tom Novy właśnie zaczynał swój set. Ostry, ciężki, deep house’owy. Ale perfekcyjnie dopracowany. Ludzi sporo. Dużo ładnych chłopców. Choć zapełnić takie miejsce, to jednak niełatwa sztuka. Tym bardziej, że wstęp chyba kosztował? Nie wiem.

Na drugiej sali grał DJ Andesh, więc tak bardzo Barbie’owo się zrobiło momentami. Sympatycznie.
Przyznam, że Novy porwał mnie kilka razy na poważnie. Na tyle poważnie, że szalałem na parkiecie, który ze względu na rozmiar lokalu dawał duuuuże możliwości. Jednakże ostatecznie koło 3 zaczęliśmy się zbierać. Dużo nas się zrobiło, więc dużą taxi wezwaliśmy. Długo czekaliśmy, ale akurat wtedy fajnie grał. No i potem – do Utopki.

Tam impreza trwała. Jeszcze bardziej dekadencka, niż poprzedniej nocy. Miałem superhumor, więc sobie żartowałem ze wszystkiego. Z pana i pani proponujących Damianowi Najmłodszemu (a potem jego Piotrkowi) trójkąta, z Piotra stykającego się językiem z kilkoma osobami po kolei (wszystko jest na fotkach, oczywiście), z Daszka podrywającego mnie, jako heterofacet podrywający kobietę, z pytań ludzi, czy oni spółkują grupowo, z ich tańca grupowego, z Sis, z Olka… Było śmiesznie bardzo. Na tyle śmiesznie, że nie chciałem jechać do domu.
Jednakże nadchodzi taki czas, że mężczyzna musi zrobić to, co musi zrobić. I ten czas mnie nie dotyczy.
Dlatego do domu dotarłem przed 6. Budzik nastawiłem na 8:10, ale obudziłam się o 8:40.

Przez to spóźniłam się na warsztaty, ale spoko. Tyle i tak, to mogę się spóźniać. Wytrzymałem bez problemu. Nie byłem w ogóle śpiący. Podczas przerwy obiadowej w 5 osób poszliśmy do GreenWaya. Smacznie, niedrogo, bardzo zdrowo. Więc super.
Po zajęciach, nieco już zmęczony – ale umówiony wstępnie na najbliższą sobotę na rano na zajęcia z licealistami – pojechałem do Reduty. Do Carrefoura na zakupy. I dałem radę! Kupiłem, chyba o niczym nie zapomniałem, choć listy nie miałam.
Napaleni mieli do mnie wpaść na wieczór/noc, ale… stwierdziłem, że nie jestem w stanie. Wstępnie przełożyliśmy to na najbliższą sobotę. Po prostu byłem zbyt zmęczony. Poszedłem spać po 20! I spałem do 6. Osiem dłuuuugich cudownych godzin. Wstałem o 6, bo miałem dużo pracy i jakiś tam rzeczy do ogarnięcia.

Zanim jednak poszedłem spać – dostałem maila od dra Jacka Kochanowskiego. Zapoznał się z moją pracą o transgresji płciowej i… zaproponował mi, żebym przyszedł do niego na zajęcia na Podyplomowym Stduium Gender Studies na UW, które ma w sobotę i żebym poprowadził na ten temat właśnie zajęcia. Mam wygłosić pracę, on skomentuje i potem dyskusja.
Nie ukrywam, że to dla mnie wielkie wyróżnienie. Cieszę się strasznie i nie mogę się doczekać. Wcześniej mam mieć z nim spotkanie, żeby to omówić. A we wtorek widzę się z panią doktor, która chce opublikować moje badania o dyskursie w rocznicę śmierci Jana Pawła II. Mówcie mi od dziś ciocia naukowiec ;)

Wypowiedz się! Skomentuj!